Iga Wiśniewska
Pożegnanie nadziei
Cykl: Spod flagi magii Tom 3
Mapa: Ada Penger
Ilustracja na okładce: Marko Stamatovic
Wydanie polskie 2015
Wojna między magami a smokami przybiera na sile. Nadchodzi ostateczne starcie, które na zawsze zapisze się na kartach historii. Malice musi wrócić do Elegestii i opowiedzieć się po którejś z walczących stron.
Zwycięzca będzie tylko jeden.
Elegestia
Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna,
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;
Starsze ode mnie twory nie istnieją,
Chyba wieczyste - a jam niepożyta!
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją.
- Jaaared! - wściekły, głośny krzyk zatrząsnął ścianami całego pałacu. Odbijał się od kamiennych ścian i wwiercał w czaszkę, przyprawiając o ból głowy.
Chłopak poruszył się niespokojnie na swoim ogromnym łóżku. Ojciec musiał się dowiedzieć, w przeciwnym razie nie wrzeszczałby tak przerażająco. Z westchnieniem odłożył książkę i usiadł, w duchu przygotowując się na jego nadejście. Nie czuł się jeszcze gotowy na tę rozmowę, ale wiedział, że tak czy inaczej musiała się odbyć. Żałował tylko, że doszło do tego tak wcześnie.
Drzwi komnaty otwarły się, z hukiem uderzając o ścianę. Jego ojciec, cały czerwony na twarzy, wpadł do pomieszczenia, natychmiast wypełniając je swoją dominującą obecnością. W mgnieniu oka znalazł się przy synu i chwycił go, stawiając na równe nogi tak, że ich twarze znalazły się na tym samym poziomie.
- Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że twoja rzekoma towarzyszka podróży jest wnuczką królowej magów i najprawdopodobniej jej następczynią? - wrzasnął, domagając się natychmiastowej odpowiedzi. Na jego twarzy malował się gniew, brwi marszczyły się groźnie, a nozdrza rozszerzały. Był o krok od wybuchu.
W drzwiach pojawiła się niewysoka, drobna postać, zwabiona hałasami, które rozbrzmiewały w całym zaniku.
- Co się dzieje? - zapytała, spoglądając na męża i syna zwartych w stalowym uścisku.
Twarz mężczyzny jakby złagodniała, ale nadal daleko mu było do spokoju.
- Chcesz wiedzieć, co się dzieje? Twój syn przez nie wiadomo jak długi czas podróżował z wnuczką naszego największego wroga i nie pisnął nawet słówka! Ba, doskonale pamiętam jego kłamstwo o tym, jakoby ta dziewczyna miała magiczne zdolności kulinarne! - Był tak zgniewany, że niemal wypluł ostatnie słowo.
- To prawda?
O ile chłopak potrafił znieść krzyki ojca, o tyle łagodne spojrzenie jego matki sprawiło, że skulił ramiona i zakłopotany spojrzał w bok.
- Tak, to prawda. Malice jest zaginioną wnuczką królowej magów, to księżniczka, której szukałem.
- Wiedziałeś o tym przez cały czas i nie raczyłeś nam powiedzieć? - Mężczyzna wydawał się bliski apopleksji. Delikatna, blada dłoń spoczęła na jego ramieniu, jego postawa nieco się rozluźniła. Puścił wreszcie syna, ale nadal stał tuż obok, z wyrazem twarzy sugerującym, że wystarczy niewłaściwe słowo, żeby go sprowokować.
- Na początku nie miałem pojęcia, ale domyśliłem się z czasem.
- Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? - spytała matka, dla odmiany łagodnie i z wyrazem twarzy zachęcającym do szczerej odpowiedzi.
Jared wziął głęboki oddech i popatrzył na swoich rodziców. Nadeszła chwila prawdy.
- Ja... - zaczął.
- Nic nie mów! - ojciec przerwał mu gwałtownie, unosząc w górę dłoń. - Ze wszystkich kobiet na świecie to musiała być właśnie ona? - Cała złość zdała się go opuścić, wyglądał jak balon, z którego uszło powietrze. Na jego twarzy malowała się rezygnacja.
Chłopak, który w zasadzie wyglądał już raczej jak mężczyzna, uniósł podbródek i spojrzał ojcu prosto w oczy. Jego własne były niczym dwa rozległe, zielone jeziora, spokojne i niewzruszone.
- Wiesz, że nie możesz... - zaczął ojciec, ale Jared nie pozwolił mu skończyć.
- Myślałem, że akurat od ciebie mogę oczekiwać zrozumienia - wybuchnął po raz pierwszy, wyraźnie rozgoryczony postawą ojca. - Gdyby nie ty, nie byłoby tej wojny! - Pożałował swoich słów jeszcze w tej samej chwili, w której je wypowiadał.
Twarz mężczyzny ponownie przybrała czerwony kolor, a czoło zmarszczyło się gniewnie.
- Jak śmiesz... - Zamachnął się, ale jego ciężka ręka nie trafiła w cel, zatrzymana delikatną dłonią małżonki.
- Jesteś pewien, że to ta jedyna? - zapytała, spoglądając na syna z czułością i jednocześnie splatając swoje palce z palcami męża. - Jesteś jeszcze młody, może tylko wydaje ci się, że to miłość.
- Mamo - jej słowa również go rozczarowały - nigdy w życiu nie byłem niczego pewniejszy.
Kobieta nie potrzebowała kolejnych zapewnień. Przyjęła do wiadomości oświadczenie syna i wydawała się z nim pogodzić.
- Co zamierzasz zrobić? Ona odwzajemnia twoje uczucia? Wiesz, że może spotkać cię porażka? - Ojciec zasypał go gradem pytań.
- Zamierzam o nią zawalczyć.
Choć nie przywiozłam z Rosji opalenizny, miałam wiele innych, lepszych pamiątek. Nigdy nie podejrzewałam, że z taką łatwością potrafię nawiązywać znajomości, ale Rosjanie okazali się tak sympatyczni, że ciężko było mi wyjeżdżać. Choć jeśli miałam być całkowicie szczera, moja niechęć wynikała również po części z tego, że nie śpieszyło mi się do domu. Prawda, chciałam wreszcie zobaczyć swojego kota i zasnąć we własnym łóżku, ale nie uśmiechała mi się perspektywa rozważania słów babci. Prawie przez połowę życia myślałam, że umarła i pielęgnowałam w sobie jej wspomnienie, a teraz, kiedy okazało się, że żyje i ma się dobrze, jakoś nie potrafiłam się cieszyć. Nie czułam wszechogarniającego szczęścia, uczuciem, które we mnie dominowało, było raczej rozczarowanie i poczucie zdrady. Czy babcia nie uważała mnie za osobę godną zaufania? Czy sądziła, że wydałabym jej sekret? Czy według niej nie byłam dość dobra? Dręczyły mnie te pytania, a to, co od niej usłyszałam, sugerowało, że odpowiedź na wszystkie była twierdząca. Przez ponad dziesięć lat obserwowała moje życie z wysokości swego tronu, pozwalając mi trwać w nieświadomości. Nie należałam nigdy do specjalnie wrażliwych osób, ale bolało mnie to bardziej, niż chciałabym przyznać nawet przed samą sobą.
Od czasu, gdy zmarli moi rodzice, myślałam, że zostałam sama na świecie i ta świadomość nie była dla mnie straszna. Szybko pogodziłam się z tym faktem, bo z rodzicami nigdy nie łączyły mnie silne więzi. Przeszłam nad tym do porządku dziennego, jakoś ułożyłam sobie życie i byłam z niego całkiem zadowolona. Do czasu, aż odkryłam, że to wszystko było farsą.
Gdy wreszcie wróciłam do domu, była już późna jesień. Ze zdziwieniem odkryłam, że trawa w ogrodzie i na podwórku była równiutko przystrzyżona. Najwyraźniej Tom chciał mi się podlizać, ale nic z tego. Ciągle czekałam na jego przeprosiny, te kilka słów, którymi uraczył mnie, nim przekroczyłam portal, nie były nawet ich marną namiastką.
Rzuciłam ciężką torbę na werandę i z przyjemnością usadowiłam się na drewnianych schodach. Wyciągnęłam przed siebie długie nogi, po czym westchnęłam. Jak dobrze było wreszcie znaleźć się w domu, z dala od wszystkich i wszystkiego.
Usłyszałam szelest w krzakach - nagle wyskoczyła z nich wielka, czarna kula futra i rzuciła się pędem w moją stronę, zmieniając się w długą, rozmazaną smugę. Po chwili wielki kocur wskoczył mi na kolana i zaczął mruczeć niczym silnik odrzutowca.
- Shady. - Ucieszyłam się na jego widok, ale kiedy zobaczyłam, jak wygląda, z moich ust wydobył się jęk. - Ktoś tu nie dbał o linię - powiedziałam do niego z przyganą, jednocześnie drapiąc go za uszami.
Miałam zamiar zamordować Toma. Zmienił mojego smukłego, eleganckiego kota w wielką, czarną kupę futra.
- Czym on cię karmił? Od dziś zaczynasz dietę - oznajmiłam kategorycznym tonem.
Nie przejął się. Patrzył na mnie wzrokiem, który wydawał się mówić: „Wszystko co zechcesz, tylko mnie już nie opuszczaj”. Wzruszył mnie tym spojrzeniem.
- Też za tobą tęskniłam.
Jego lśniąca sierść w kolorze smoły przypomniała mi o Night. Po raz kolejny poczułam żal na myśl o stracie wspaniałego wierzchowca. Na szczęście w szopie czekało na mnie kawasaki, gotowe, by odgonić wszystkie moje smutki.
Przed tym miałam jednak jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Wstałam i ruszyłam w kierunku wychodka. Shady dreptał tuż przy mojej nodze, gdy szedł, jego brzuch kołysał się na boki. Wyglądał prawie jakby spodziewał się kociąt.
Otworzyłam obdrapane drzwi wygódki i zasłoniłam twarz, gdy owionął mnie nieprzyjemny zapach. Schyliłam się, by wydobyć miecz z ukrycia. Odetchnęłam z ulgą, gdy moja ręka natrafiła na chłodną rękojeść. Przez chwilę stałam, podziwiając jego misterne wykonanie i wpatrując się w zdobiące go znaki. Nie miałam wątpliwości, że trzymałam w dłoniach potężną broń. Z tego właśnie powodu nie chciałam od razu oddawać jej babci. Zaniosłam go do domu i ukryłam pod łóżkiem, czyli tam, gdzie przeleżał większość czasu, odkąd przekazał mi go prawnik naszej rodziny. Dopiero wtedy poszłam do szopy sprawdzić, co u mojego ulubionego wierzchowca.
Kawasaki stało dokładnie w tym samym miejscu, w którym je zostawiłam. Zdjęłam pokrowiec i powiodłam ręką po chłodnym metalu. Maszyna miała tę niewątpliwą zaletę, że żadna strzała nie była w stanie jej uśmiercić, ale mimo wszystko nie była żywą istotą, a ja nie byłam wstanie nawiązać z nią takiego porozumienia jak z Night.
Wyprowadziłam motor na zewnątrz i wsiadłam na niego po raz pierwszy od kilku miesięcy. Wyjechałam na ulicę i popędziłam przed siebie, pozwalając, by wszystkie moje troski porwał wiatr.
* * *
Minął tydzień od mojego powrotu, gdy usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Wiedziałam, kto się dobijał i nie miałam najmniejszego zamiaru otwierać. Zamarłam z łyżką w dłoni, bo akurat przygotowywałam sobie posiłek. Ustawiłam się pod ścianą tak, że nikt z zewnątrz nie był stanie mnie dostrzec. Wkrótce ujrzałam potężną sylwetkę Toma, który okrążał dom, szukając znaków mojej obecności. Wiedziałam, że wie o moim powrocie, ale jeśli łudził się, że do niego wyjdę, był w wielkim błędzie. Musiało minąć jeszcze trochę czasu, nim będę gotowa na nowo znosić jego obecność. Pokręcił się jeszcze trochę i zniknął, a ja odetchnęłam z ulgą.
Ta wizyta sprowokowała mnie do ustawienia magicznych barier wokół domu. Wiedziałam, że nie powstrzymają Toma, ale przynajmniej ostrzegą mnie, że się zbliża.
Kolejne dni mijały spokojnie. Korzystałam ze wszystkich dobrodziejstw cywilizacji, których na próżno było szukać w Elegestii. Brałam długie kąpiele, czytałam książki, regularnie odbywałam długie przejażdżki motorem i uparcie starałam się nie myśleć o ostatnich miesiącach.
Gdy skończyło mi się jedzenie, dotarło do mnie, że przecież miałam na koncie grubo ponad sto tysięcy! Postanowiłam, że czas się zabawić. Kilka wieczorów z rzędu odwiedzałam popularne kluby w mieście, ale nie potrafiłam zdobyć się na tę samą beztroskę co kiedyś. Światła były zbyt jasne, muzyka zbyt głośna, a faceci zbyt nachalni. Nawet gdy lądowałam z kimś w łóżku, prześladował mnie obraz pewnych zielonych oczu. Raz po raz przeklinałam na własną babkę. Odebrała mi nawet te przyjemności.
Tom zjawił się jeszcze kilka razy, ale konsekwentnie udawałam, że nie ma mnie w domu. Kilka razy przymierzałam się do lektury książek, które dał mi przed moją podróżą, ale w końcu porzuciłam je w bibliotece po tym, jak pewnego wieczoru przysnęłam po przeczytaniu kilku stron Historii Elegestii, a następnego ranka obudziłam z okładką odbitą na policzku.
Gdy któregoś dnia gotowałam obiad, odkryłam, że zostało mi jedynie jedno jajko. Wskoczyłam na motor i szybko pognałam do sklepu. Zajęło mi to może dziesięć minut. Kiedy wróciłam, podjechałam prawie pod same drzwi i zdjęłam kask, uwalniając długie włosy, które czarną kaskadą opadły mi na plecy. Usłyszałam ciche westchnienie i odwróciłam się gwałtownie. Ten krótki czas w Elegestii wzmógł we mnie czujność.
Zacisnęłam pięść na kluczykach, by w razie czego zafundować komuś łamiące kości uderzenie. W krzakach koło szopy siedział... ktoś. Serce zabiło mi mocniej, gdy rozpoznałam tę sylwetkę, ale mózg nadal odrzucał ten widok. Przecież to nie było możliwe. Jednak kiedy intruz wyprostował się i zrobił kilka kroków w moją stronę, wątpliwości zniknęły.
Rozluźniłam pięść, kluczyki wypadły mi z ręki.
W krzakach siedział Jared.
Zmężniał od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni. Musiał pracować nad muskulaturą, bo jego mięśnie były teraz wyraźnie widoczne pod koszulką. Ściął włosy, miał teraz na głowie krótką, sterczącą czuprynę. Powiedzieć, że byłam zdziwiona jego widokiem, byłoby niedopowiedzeniem. Dosłownie opadła mi szczęka.
- Co ty tutaj robisz?
- Obiecałem przecież, że jeszcze się spotkamy. - Uśmiechnął się do mnie tak uroczo, że odeszła mi cała złość.
Rozejrzałam się niespokojnie dookoła.
- Wiesz, że nie powinno cię tu być?
Jared tylko stał i dalej się uśmiechał. Zeskoczyłam z motoru, chwyciłam go za ramię i wepchnęłam do domu.
- Zwariowałeś? - Jego widok naprawdę wytrącił mnie z równowagi, zaatakowałam go werbalnie jeszcze w korytarzu. - Jak się tu w ogóle dostałeś?
- Zgaduję, że w ten sam sposób, w jaki ty dostałaś się do Elegestii.
- Masz na myśli, przez mój wychodek?
Nie spodobała mi się myśl, że wygódka zmieniała się w dworzec.
Skinął głową i płynnie zmienił temat.
- To był twój mechaniczny koń, o którym mi opowiadałaś? - zapytał i widziałam, że był autentycznie zainteresowany odpowiedzią.
- Tak, to moje kawasaki - oznajmiłam z dumą, niczym matka mówiąca o własnym dziecku. - Dzięki niemu nie tęsknię tak strasznie za Night - dodałam cicho.
Jared wpatrywał się we mnie pełnym zrozumienia, współczującym wzrokiem.
- Nie miałem okazji ci tego powiedzieć, ale bardzo mi przykro z jej powodu.
Przez chwilę pozwalałam sobie na smutek, ale zaraz potrząsnęłam głową i spojrzałam na niego ostro.
- Nie zjawiłeś się tu chyba, żeby powiedzieć, że ci przykro? Kiedy zamierzałeś mnie poinformować o swojej smoczej naturze?
- A ty kiedy miałaś zamiar poinformować mnie o tym, że jesteś wnuczką królowej magów albo chociaż o tym, że jesteś magiem?
- Nie wiedziałam nawet, że ona żyje. A z moimi zdolnościami magicznymi wcale się nie kryłam.
- Więc nie kłamałaś, kiedy opowiadałaś o śmierci babki - powiedział z namysłem i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. - Przez jakiś czas myślałem, że tylko grasz, ale brzmiałaś tak szczerze, gdy straciłaś jeden ze sztyletów... - Jared zawiesił głos, a na mnie spadł nagle sens tego, co powiedział.
- Wiedziałeś, kim jestem?
Po tym jak okazało się, że babcia żyje, myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy, ale jak się okazało, byłam w błędzie.
- Na początku nie miałem pojęcia, choć nabrałem podejrzeń, kiedy przedstawiłaś się imieniem królowej magów. Z czasem zyskałem pewność. Kiedy już byłem przekonany, że jesteś tą, której szukałem, wprost nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Fakt, że mnie wtedy uratowałaś... to prawie jak przeznaczenie, nie sądzisz? - Spojrzał na mnie tak intensywnie, aż zrobiło mi się głupio.
- Co masz na myśli, mówiąc, że mnie szukałeś? - zapytałam, chcąc wykręcić się od odpowiedzi.
- Wieści o tym, że zaginiona wnuczka królowej magów ma zjawić się w Elegestii, szybko rozniosły się po całej krainie, dotarły też do smoków. Podsłuchałem rodziców, gdy o tym mówili. Byłem zmęczony życiem w pałacu, pragnąłem przygód i wrażeń, postanowiłem więc uciec i cię odnaleźć.
- I co chciałeś ze mną zrobić, po tym jak mnie już odnajdziesz? - zapytałam, nachylając się nad nim nieznacznie.
Jared spojrzał na mnie bezradnie, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy, zaraz potem skupił się na sukcesywnym skracaniu dystansu, który nas dzielił. Jego usta znajdowały się w odległości zaledwie kilku centymetrów od moich, gdy poczułam wibrowanie moich barier.
- Cholera! - Poderwałam głowę. Tom zawsze wiedział, w którym momencie się zjawić, żeby popsuć całą zabawę. - Musisz się schować.
Wepchnęłam go do pierwszego lepszego pomieszczenia, którym okazała się moja prywatna biblioteczka.
- Siedź cicho i nigdzie się stąd nie ruszaj - rozkazałam, a potem wstrzymałam oddech, oczekując walenia w drzwi.
Tom nie kazał mi długo czekać. Chwilę później rozległo się głośne pukanie.
- Malice? - Usłyszałam jego donośny głos. - Wiem, że tam jesteś, twój motor stoi na zewnątrz.
- Cholera - zaklęłam ponownie. Stałam w bezruchu, łudząc się, że może jednak odejdzie. Nic z tego.
- Malice, nie możesz ignorować mnie w nieskończoność - krzyczał. - Wyjdź i porozmawiaj ze mną!
Chciał rozmowy? Świetnie! Ruszyłam do drzwi, tupiąc głośno i otworzyłam je zamaszystym ruchem.
- Nie mam ochoty na pogaduszki, nie z tobą - warknęłam i chciałam zatrzasnąć mu je przed nosem, ale wsadził stopę w szparę.
- Nie zachowuj się jak dziecko. Wyjdź i porozmawiaj ze mną.
Cóż, chyba nie miałam wyboru. Wyślizgnęłam się na zewnątrz i natychmiast zamknęłam za sobą drzwi.
- Czego chcesz?
Tom usiadł na drewnianym stopniu i poklepał miejsce obok siebie. Jeszcze tego brakowało, nie zamierzałam siadać obok niego jakby wszystko było po staremu.
- Postoję. Mów, co masz do powiedzenia i wynoś się.
- Nadal jesteś na mnie zła. - To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie, musiał doskonale zdawać sobie z tego sprawę.
- A jak myślisz? Ile lat się znamy? Trzy? Przez cały ten czas wiedziałeś, że babcia żyje, a nawet się nie zająknąłeś na jej temat - ostatnie zdanie wykrzyczałam. Czułam do niego żal i choć przez ostatnie dni odsuwałam go na dalszy plan, łącznie ze wszystkimi myślami o Elegestii, na jego widok powrócił ze zdwojoną mocą.
Tom wstał i spojrzał na mnie z góry.
- Myślisz, że nie chciałem? - On też był zdenerwowany. - Wiele razy myślałem o tym, żeby ci powiedzieć, kilka razy już nawet zaczynałem, ale zawsze się powstrzymywałem. Twoja babcia wyraziła się jasno... pod żadnym pozorem nie mogłem zdradzić ci, że żyła.
- Dlaczego nie? Dlaczego to było dla niej takie ważne? Co miała z mojego przekonania, że nie pozostała mi żadna rodzina? - wykrzyczałam wszystkie pytania, które nie dawały mi spokoju.
- Nie wiem, Malice, nie wiem. Sama musisz ją o to zapytać. Ja tylko wykonywałem rozkazy. Mimo całej mojej sympatii do ciebie, zawsze pozostawałem wierny twojej babce - powiedział podniesionym głosem. - Nawet jeśli nie do końca mi się to podobało - dodał cicho po chwili.
Zgadywałam, że to była jego wersja przeprosin i na nic więcej nie mogłam już liczyć. Klapnęłam ciężko na drewniany stopień i zapatrzyłam się na własne ręce. Usłyszałam jak schody zaskrzypiały pod ciężarem Toma, gdy zajął miejsce na niższym stopniu.
Jego słowa wcale mi nie pomogły. W zasadzie nie powiedział mi nic, czego już nie wiedziałam. Przekonałam się jednak, jak wielka była jego lojalność względem babci. Tom nie był zwyczajnym żołnierzem, zdałam sobie sprawę, że na jej rozkaz oddałby własne życie.
- Czego chcesz? - powtórzyłam swoje pytanie, tym razem nieco mniej napastliwym tonem.
- Dobrze wiesz, czego. Obiecałaś swojej babci, że wkrótce jej odpowiesz. Czas mija, a my nie możemy dłużej czekać. Musisz się wreszcie zadeklarować.
Westchnęłam ciężko.
- Jeszcze nie teraz, dajcie mi chociaż kilka dni.
- Miałaś mnóstwo czasu - odparł surowo. - Jaką różnicę stanowi kilka dni?
- No właśnie, jaką? - podchwyciłam. - Potrzebuję jeszcze trochę czasu, dziś nie jestem w stanie ci odpowiedzieć.
Tom przyglądał mi się przez długą chwilę, sondując mnie. Musiał wyczytać z mojej twarzy, że rzeczywiście nie byłam jeszcze gotowa, bo w końcu skiną głową.
- Dwa dni. Daje ci dwa dni - oznajmił. - Kiedy przyjdę następnym razem, będziesz musiała odpowiedzieć.
- To za mało.
- Przykro mi, ale ...
entlik