Jump Shirley - Noworoczne życzenia.pdf

(524 KB) Pobierz
Shirley Jump
Noworoczne
życzenia
Tłumaczenie: Dorota Twardo
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ciężki mokry śnieg padał na ramiona Jenny Pearson,
przykrywał jej czarne włosy i wsypywał się do skórzanych
botków na obcasie, zupełnie jakby matka natura chciała ją
zmusić do powrotu do Nowego Jorku.
Jenna szła jednak dalej. Cóż innego mogła teraz
zrobić? Gdyby należało wskazać tylko jedną z jej zalet,
byłby to upór w parciu do przodu wtedy, kiedy wydawało
się, że wszystko jest stracone. Tak jak teraz. Ale ma plan.
Odzyska to. Na pewno.
Szczelniej otuliła się płaszczem i pochyliła głowę.
Zapomniała już, jak ostre panowały tu zimy, jak skrzypiał
pod nogami śnieg, wreszcie jak się mieszkało w Riverbend,
małym mieście w Indianie, które większość osób nazywała
niebem, a które Jennie kojarzyło się z więzieniem.
Przyspieszyła. Śnieg padał coraz obficiej, a ona
miała wrażenie, że w czasie dwudziestu minut, które
spędziła w Joyful Creations Bakery, zrobiło się go dwa
razy więcej. Gdy dotarła do piekarni, już ją zamykano, ale
właścicielka, Samantha MacGregor, koleżanka Jenny
z liceum, uparła się, że ją poczęstuje kawą. W ten sposób
w ciągu kilku minut Jenna dowiedziała się wszystkiego
o wszystkich w miasteczku, nawet o tych, których
wolałaby sobie nie przypominać. Na przykład o Stocktonie
Grishamie. Kilka lat temu wrócił do Riverbend i otworzył
tu restaurację.
Jennę zdziwiła ta wiadomość. Kiedy poprzednio
rozmawiała ze Stocktonem, zamierzał przemierzyć kulę
ziemską i rozwijać swój kulinarny talent w jej odległych
zakątkach. Wyjaśnił Jennie, że chce zasłynąć w świecie,
stworzyć taką bouillabaisse, która przyćmi wszystkie inne.
Co takiego było w Riverbend? Dlaczego ludzie tu
wracali albo wręcz nigdy stąd nie wyjeżdżali? Jenna
przecież opuściła miasto i nie żałowała tej decyzji. A może
tylko tak jej się wydawało... Przez wiele lat postrzegała
Nowy Jork jako najlepsze, idealne wręcz miejsce do życia.
Ale teraz...
Zaczęła iść szybciej, byle tylko uciszyć natarczywe
pytania, na które nie miała ochoty odpowiadać. Imbirowy
zapach dopiero co kupionych domowych speculoos tak
kusił, że z trudem powstrzymała się przed naruszeniem
zawartości pudełka. Dotarła wreszcie do samochodu
i przekręciła kluczyk, czekając, aż wycieraczki uporają się
z zalegającym na szybie śniegiem. Potem ruszyła, zbyt
jednak gwałtownie, i lekko ją zarzuciło. Od dawna już nie
prowadziła w takich warunkach. W Nowym Jorku prawie
wszędzie chodziła na piechotę, a gdy musiała jechać dalej,
korzystała z taksówki albo metra. Ale Riverbend to nie
Nowy Jork.
Przez chwilę miała ochotę się wycofać, pojechać na
lotnisko, a potem schronić w swoim nowojorskim
mieszkaniu... Byle tylko uciec od tego miejsca. Gdy
dojechała do skrzyżowania, zawahała się. Skręcić w lewo,
w kierunku lotniska, czy jechać prosto? Szansy mogła
upatrywać tylko w opcji numer dwa. Riverbend, o którym
tak usilnie starała się zapomnieć, jest teraz jedyną deską
ratunku. Westchnęła i nacisnęła pedał gazu.
Nad Main Street wisiały zielone girlandy
przyczepione do czerwonych kokard zdobiących latarnie,
których żółte światło odbijało się od bieli śniegu. Jenna nie
zatrzymała się, by podziwiać ten widok, ani nie zwolniła,
mijając świątecznie udekorowany park. Przejechała dwie
przecznice, a następnie skręciła w prawo i zaparkowała
przed dużym żółtym domem.
Nie zdążyła nawet wejść po schodach, gdy na
werandę wybiegła ciotka Mabel. Jenna otoczyła ramionami
pulchną postać cioci, która swego czasu zrobiła najbardziej
bezinteresowną rzecz pod słońcem i wychowała córkę
siostry jako swoją.
– Tak bardzo za tobą tęskniłam, ciociu.
– Kochanie, ja za tobą też. – Mabel uśmiechnęła się,
a następnie wzięła Jennę za rękę i pociągnęła do środka. –
Chodź, zrobię ci kawy. Wiem, że masz taką samą ochotę na
ciasteczka, które przywiozłaś, jak ja.
Jenna zaśmiała się.
– Czyżbym była aż tak przewidywalna?
Mabel pokiwała głową.
– I to w tobie kocham.
Gdy Mabel zamknęła drzwi, Jenna rozejrzała się
dookoła. Jak mało zmieniło się w domu, w którym spędziła
większość życia... Ten dobrze znany widok dodał jej
otuchy i złagodził przytłaczające napięcie.
Kilka minut później siedziała z ciotką przy
kuchennym stole. Przed nimi stały dwa kubki kawy i talerz
ciasteczek. Jenna wzięła jedno, zanurzyła w kawie
i ugryzła, zanim zmoczony kawałek się oderwał.
– Dalej to robisz – zaśmiała się Mabel.
– Co?
– Maczasz ciasteczka. Jak byłaś mała, maczałaś je
w gorącym kakao. A teraz w kawie. Nic się nie zmieniłaś.
– Zmieniłam się. Bardziej, niż myślisz.
– Ludzie się nie zmieniają, kochanie. Nie aż tak
bardzo. Może wydaje ci się, że się zmieniłaś, ale w końcu
zawsze wracasz do korzeni. Niby dlaczego jesteś teraz
Zgłoś jeśli naruszono regulamin