Poemat_pedagogiczny_e_0q6t.pdf

(69 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
PRZEBUDZENIE
Stuk, stuk. . . stuk, stuk. . . stuk, stuk. . . Drżenie, dudnienie,
kolebanie. . . W dali światełka wędrujące, mrugające złotymi oczka-
mi, kiwające srebrnymi rączkami. . . coraz dalsze, senniejsze. . .
– Aniołki już ci przyniosły dwóch malutkich braciszków. Nie-
długo dojeżdżamy. Sama zobaczysz, jakie śliczne. Cieszysz się,
prawda?
Och! Tak, Marto, tak. . . Tylko po co tych dzieci aż tyle?
*
– Też jesteś zapisana do klasy pierwszej „a”? Przyłącz się do
nas. Chcesz zostać moją parą? Jak się nazywasz?
– Anka.
– A na nazwisko?
– Borowska.
– Ja się nazywam Gosia Nowak. . . i ja już wiem, jak jest w szko-
le. Ja to już umiem czytać.
– Koza, mee. . . Przyszłaś tu z niańką, co? Sama nie trafisz do
domu? Ty, gruba Gosia. . . baryła, dlaczego już się nie chwalisz?
– Proszę pani, on się przezywa!
– Chwalipięta, skarżypyta, podlizuch. . . krzywa, wyprostuj się!
– Nie, to obrzydliwe. . . Jej nie zaczepiaj. . . nigdy. Chcesz za to
czekoladkę?
4
– Pewnie, że chcę. A co do niej, masz rację.
– Nie przeszkadzaj! Nie gadaj!
– Jak tobie nie wstyd zadawać się z takim łobuzem, żeby aż
pani musiała zwracać ci uwagę? Nie wiem, czy warto z tobą sie-
dzieć. Jeżeli jeszcze raz do niego się odezwiesz, nie zaproszę cię
nigdy do siebie. . . nawet na imieniny. Ja mogę się przyjaźnić tylko
z grzecznymi dziewczynkami.
*
– Mów głośniej, Irko.
– Mama jest praczką, ojca nie mam.
– Opuść rękę, Gosiu. Pani sama ciebie wywoła.
– Chwalipięta, skarżypyta, podlizuch!
– Mój tatuś, proszę pani, jest lekarzem. Moja mama nie pracuje.
– A twoi, Aniu?
– Moi rodzice są urzędnikami.
– Nie martw się, Irko, że twoja mama jest praczką. Przecież
trzeba prać. Moja mama i Marta codziennie piorą dla dzieci. . . i ja
też lubię prać dla swojej lalki, Kasi. A ty masz lalkę?
– Mam, z gałganków. . .
*
– Nie zaprosiłaś Irki?
– Coś ty, głupia, czy co? Jej wygląd wszystko by popsuł.
– A ona tak cię podziwia.
– Bierz prędzej, schowaj!
– Możesz mi nic nie dawać, jak się boisz grubej. Mnie nie zależy,
a Irki i tak nikt nie zaczepi, bo by popamiętał.
– Wcale się jej nie boję, tylko. . . ty chyba nic nie rozumiesz.
– Namyśliłam się, wiesz? Zaproszę Irkę, tylko nie jestem pewna,
czy ona ma się w co ubrać?
– O to się nie martw. Pożyczę jej tę sukienkę w kwiatki. Jestem
tak samo szczupła. Moja mama na pewno się zgodzi.
Ile zabawek. . . Jaki puszysty dywan. . . i kolorowe lampiony. . .
– Częstujcie się, dziewczynki. No, Irko, nie wstydź się.
5
Kup książkę
– Jaka miła ta dziewuszka. . .
– Ania? No, nasza Gośka od razu się na niej poznała.
„Czemu te dzieci tak bez przerwy płaczą? I spać nie dają, i prze-
szkadzają odrabiać lekcje. Gosi się znudził elementarz i czytała pod
ławką jakąś inną książkę. Pani zwróciła jej uwagę. Bardzo się ob-
raziła na panią. Może ją mama przeniesie już do drugiej klasy? Na
imieninach Irka była taka szczęśliwa. . . A sukienkę mogę jej prze-
cież dać na zawsze. Jak mama wróci z pracy, trzeba to załatwić”.
*
– Jadę z mamusią nad morze. Na calutkie wakacje!
– A my z Martą w tym roku nie pojedziemy do niej na wieś, tyl-
ko z dziećmi do Świdra, żeby było blisko. Irka nigdzie nie wyjeżdża,
szkoda. . .
„Całe wakacje dzieci uczyły się chodzić i trzeba było ciągle je
prowadzać. Gosia znowu została przewodniczącą klasy. Trudno się
teraz do niej wyrwać, bo trzeba pomagać Marcie. Dzieci im lepiej
chodzą, tym są nieznośniejsze. Kąt z zabawkami całkiem rozwaliły.
Jak uratować Kasię? Może by zamieszkała na szafie? Smutno trochę
i nudno. Dni coraz krótsze, liści coraz mniej, szyby bez przerwy
płaczą, a chmury dokądś płyną, płyną. . . ”
Wplątany w resztki snu kleisty zapach pieczonego ciasta i rześka
woń choinki. Jakoś niezwykle jasno. . .
– Śnieg! Wszędzie biało! Słońce! Och, Marto, jak cudownie!
Będzie prawdziwe Boże Narodzenie. . .
Gwar. . . ruch. . . muzyka. . . Lód odbija jak lustro światła re-
flektorów. . .
– Popchnij grubą!
– Daj spokój.
– To ja ją popchnę. . .
– Przestań!
– Masz rację. Gruba niech lepiej stoi. Rymnie i lód rozbije.
Pędzimy, chcesz?
– Aha. . .
– Tylko się mocno mnie trzymaj.
6
Kup książkę
– Urządzamy prawdziwy bal karnawałowy. Od dziś na gimna-
styce będą lekcje tańca. I żadnych głupich wybryków. Kto nie chce
z nami trzymać, niech się przeniesie do „b”.
„Ta Gosia to potrafi być przewodniczącą”.
– O co chodzi, Gosiu?
– Bo, proszę pani, oni nie chcą tańczyć.
– Ruszcie się, chłopcy, no. . .
Sala w girlandach. . . orkiestra. . . mieniące się cekiny. . . barwne
korale, wstążki i falbany. . . Wszystko wiruje, wiruje, wiruje, aż
miga w oczach i kręci się w głowie. . .
– Musiałaś tańczyć z tym łobuzem? Inne dziewczynki tańczyły
ze sobą.
– Przecież ty, Gosiu, sama tego chciałaś.
*
Wielkanoc. . . Wiosna. . . Skwerek co dzień zieleńszy. . . Na twa-
rzy ciepłe pocałunki wiatru. . . Można włożyć krótkie skarpetki. . .
– Jedziemy statkiem do Młocin! Razem pojadą pączki i kwas
chlebowy! I mama Gosi do pomocy pani. . .
Drżące świetliste smugi. . . Dziwne echo ciszy. . . Myśli pełne
skupienia. . .
„Być tak naprawdę dobrym. Nie mieć na swoim sumieniu żad-
nych złych i niegodnych uczynków. . . Jak to okropnie trudno. Trze-
ba okazać wolę i wytrwałość choćby w jednym. Muszę koniecznie
od zaraz bardziej pomagać Marcie”.
– Czemu tak pędzisz? Ledwo cię dognałam. Tak się spieszysz
do domu? Po co? Taka piękna pogoda, chodź na skwerek. Już się
przygotowałaś do spowiedzi? Bo ja to już. . . Nie wiem jak ty, bo
ja właściwie nie mam grzechów, a zresztą może jeden? Muszę się
jeszcze namyślić, bo przecież trzeba coś powiedzieć, no nie?
Sekunda osłupienia i. . . pospieszna odpowiedź:
– To przecież tajemnica, Gosiu. O tym się nie rozmawia.
*
Promienie łażą po ciele. . . Strumyk gra na kamykach. . . Brzę-
czą owady. . . Łąka pachnie sianem. . .
7
Kup książkę
„Trzeba przyjść wieczorem. Mgły nad strumykiem znowu będą
wstawać i zamieniać się w dziwne postacie. Zaczną się giąć i kła-
niać, a potem wolno, wolniutko oddalą się w noc. A może to się
wcale nie zdaje? Może to wcale nie są mgły?”
*
„Uwaga, uwaga! Nadchodzi! Alarm lotniczy dla miasta Warsza-
wy! Dla miasta Warszawy!” Piwniczny mrok i dudnienie. . . dudnie-
nie. . . dudnienie. . . Raz po raz świst i łomot. . . coraz głośniejszy,
głośniejszy i coraz przeraźliwszy. . . Skurcz w gardle. Już? Tym ra-
zem jeszcze nie. . . „Odwołujemy alarm lotniczy!”
W górze upiornie gorejąca, zadymiona studnia podwórka. Na
dnie w piwnicy trwanie bez czasu, sensu, bez myślenia. Ciągle tak
samo, dni, tygodnie. . . Skulone, odrętwiałe wyczekiwanie na wy-
rok. Nareszcie cisza. . . Gruz, szkło i cisza. . . trwożna, niepewna,
przejmująca.
– To ta dziewczynka? Miła. . . wygląda na rozsądną. Na pewno
da sobie radę. To będzie ulga dla pani, a jej warunki się polepszą
i będzie chodziła do szkoły. O mężu nadal nie ma żadnej wiado-
mości? No, tak. . . Pani z małymi radzimy jechać do kuzynki na
wieś.
Droga bez końca. . . błoto. . . ziąb. . . Domy przedmieścia. . .
pole. . . Śmiertelnie smutny zmierzch. . . Ciemna uliczka za za-
krętem. . . długi i niski murowaniec. . . kilka topoli majaczących
w mroku, dalej karłowe krzaki, hen, ginące w mglistej czerni widno-
kręgu. Twarze dziewczynek i pani, widziane jakby przez mgłę. Sło-
wa jakby nie swoje, szurgot kubeczków po ogromnym stole i prawie
zapomniany smak chleba. Pomieszczenia jedno za drugim. Miejsce
na dole piętrowego łóżka. Dziwne, bezmyślne zapadanie w jałowy,
tępy sen.
Blady poranek. . . Obca izba, surowo czysta. Masywne prycze
z drewna równo usłane kocami. Niski parapet, na nim krzywy kak-
tus. Nad piecem wielki krzyżak, opadający wolno w dół.
„Pająk przynosi szczęście. Marta go nigdy nie zabiła. Wyga-
niała tylko za okno, żeby nie brudził ścian. Ściany. . . jakie to było
ważne. . . Nie ma już nic. . . Tatuś nie wrócił, Marta wyjechała. . .
8
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin