Emerytka_w_Kolumbii_e_0620.pdf

(458 KB) Pobierz
Mariola Wójtowicz
Emerytka w Kolumbii
Wstęp
A gdzież ty jedziesz! Przecież tam narkotyki, napady, rozboje, morderstwa… Taka
była reakcja większości znajomych, kiedy dowiadywali się, jaka jest trasa mojej kolejnej
podróży. Nawet jeżeli nie do końca tak brzmiała ich reakcja słowna, to tak myśleli.
Byłeś, widziałeś?
No, nie… Ale tak wszyscy mówią.
Jacy wszyscy?
Tutaj interlokutor zwykle zaczynał plątać się w zeznaniach.
A ja wiem,
że
opinie tych, którzy ten kraj odwiedzili, są zupełnie odmienne. Kraj
ciekawy, ludzie przyjaźni. Przy zachowaniu zdroworozsądkowej ostrożności można bez
większych obaw podróżować, i to w pojedynkę.
Mam nadzieję,
że
tego zdrowego rozsądku mi nie zabraknie, kiedy będę obalała mit o
niewyobrażalnych niebezpieczeństwach czyhających na przybywających do Kolumbii – kraju
Gabriela Garcii Márqueza i Fernando Botero. I Escobara też… Kraju złota i szmaragdów.
Kraju tajemniczych cywilizacji Tierradentro i San Agustin…
(…)
Rozdział 6. Zagadki Tierradentro i San Agustin – ale najpierw trzeba tam dojechać
(…)
Jestem już kolejnym pasażerem pickupa. Ilość toreb, koszów, skrzynek, worków jest
odwrotnie proporcjonalna do liczby pasażerów, ba, nawet do liczby miejsc w samochodzie.
Samych pasażerów jest więcej niż miejsc. Ale jakoś zostajemy upchani wbrew powszechnie
znanej tezie,
że
samochód nie jest z gumy… Jeszcze trochę krążymy po mieście, pan
kierowca coś załatwia, jeszcze dobiera jakieś pakunki i… wjeżdżamy na dworzec
autobusowy!
Nawet nie pytam, po co w takim razie jechałam do centrum. Panowie wymieniają
jakieś papiery, między innymi pan kierowca oddaje panu kasjerowi
świstek,
na podstawie
którego jechałam taksówką (!) i w końcu wyjeżdżamy z miasta.
W
świetle
ostatnich wydarzeń fakt,
że
gdzieś w połowie drogi jedno z kół
samochodu zaczyna dymić, nawet mnie
nie wzrusza. Pan kierowca wyjmuje
narzędzia, zdejmuje koło i nie
ścigając
się
z czasem, usiłuje je przywrócić do stanu
używalności. Dookoła góry i las, w dole
szemrze strumyk, na drzewach popiskują
ptaki. Sielanka…
W końcu docieram na miejsce.
Noclegu szukać nie muszę. Samochód
zatrzymuje się w
środku
wsi, a ja daję się „zagarnąć” kobiecie stojącej przy drodze – i
równocześnie przed swoim hotelem. Nie zapominam jednak,
że
jakoś muszę się stąd pojutrze
wydostać. Pan kierowca twierdzi,
że
6:30 będzie jechał, jeżeli nie on, to kolega.
Rzucam bety i zaczynam zwiedzanie.
Półtorej godziny, jakie mam do dyspozycji,
powinno
wystarczyć
do
zwiedzenia
dwóch
muzeów zamykanych o 16:00. A zwiedzić je
wypada – to dobry wstęp do jutrzejszego spotkania
z odkrytymi w tym miejscu unikalnymi obiektami,
podziemnymi komorami grobowymi. Poza tym
cena
za
zwiedzanie
całego
terenu
archeologicznych wykopalisk obejmuje również wizytę w tych muzeach. Jutro, jak wyruszę
na cały dzień w góry, na muzea już czasu nie będzie.
W muzeum archeologicznym eksponowane są znalezione na terenie wykopalisk urny,
w muzeum etnograficznym przedmioty używane przez Indian Páez, zamieszkujących te
tereny przed przybyciem Hiszpanów. Niemniej uważa się,
że
to nie oni byli budowniczymi
podziemnych grobów. Na temat ich poprzedników niewiele udało się naukowcom ustalić.
Widomo tylko,
że
pozostawione przez nich obiekty cmentarne są unikalnym zjawiskiem na
terenie obydwu Ameryk, jeżeli chodzi o skumulowanie na jednym terenie. Wzmianki o
istnieniu tajemniczych grobowców pojawiały się już od czasów kolonialnych, ale metodyczną
eksplorację stanowisk Tierradentro rozpoczęto w 1936 roku.
Kup książkę
Szacuje się,
że
podziemne grobowce powstały miedzy 1200 a 1400 rokiem naszej ery
(wcześniej datowano ich wiek na pierwsze tysiąclecie n.e.). Odkryto około stu podziemnych
komór grobowych położonych na zboczach i szczytach gór. Wszystkie wydrążone zostały w
miękkiej skale, na planie okręgu o
średnicy
od dwóch do siedmiu metrów. Solidne kolumny
podpierają kopułowate sklepienia przykrywające komory. Do wnętrza komór prowadzą
masywne schody z wielkich kamiennych brył.
Bardzo „niemiarowych”, zatem schodzenie do
nich i wychodzenie z nich to prawdziwa
katorga. Ale to, co można zobaczyć w
środku,
warte jest wysiłku.
pilastrami
Ściany
podparte są
oddzielne
nisze.
tworzącymi
Większość
ścian,
pilastrów i kolumn pokryta
jest
malowidłami.
Przeważają
figury
geometryczne oraz stylizowane, zoomorficzne
twarze. W czerni, czerwieni i bieli. Czasem bardzo zniszczone, ledwie czytelne, czasem w
bardzo dobrym stanie.
W tych hipogeach znaleziono urny kryjące prochy skremowanych ciał zmarłych, w
jednej komorze było nawet do czterdziestu urn. Jak zbadali uczeni, grobowce były
kilkakrotnie otwierane, aby umieszczać w nich kolejne urny z prochami zmarłych. Oprócz urn
w kryptach znaleziono liczne przedmioty codziennego użytku składane w trakcie pochówku.
To wyposażenie jest zróżnicowane, uzależnione od statusu społecznego zmarłego.
Na mniej więcej piętnastokilometrowej trasie zwiedzania wyodrębniono pięć
stanowisk. Najzasobniejsze w liczbę podziemnych grobowców jest stanowisko Segovia – jest
ich tutaj dwadzieścia osiem. Na stanowiskach Alto de Duende i Loma de San Andrés jest
tylko po kilka komór. Opiekun tego ostatniego miejsca, Jesus, koniecznie chce odkupić moją
czołówkę. Przykro mi, ale jednak taka latarka bardzo się przydaje w podróży.
W
Kup książkę
El Tablón grobów nie ma w ogóle, jest tylko ekspozycja kamiennych, rzeźbionych w
wulkanicznej skale figur, podobnych do tych znalezionych w San Agustin. Posągi mają od
jednego do dwóch i pół metra. Przedstawiają postacie ludzkie z nieproporcjonalnie dużymi
głowami.
Żaden
z posągów nie został znaleziony w podziemnych grobowcach, ale na dnie
doliny. Niektóre są poważnie uszkodzone.
Alto del Aguacate to wyzwanie dla zwiedzających i niewielu ich tutaj dociera. Bo
Alto
to całkiem spora góra.
Żeby
zobaczyć szeregiem
ułożone na szczycie grobowce, tym razem płytkie,
bez
schodów,
trzeba
różnicę
pokonać
poziomów.
ponad
Biorąc
czterystumetrową
jeszcze pod uwagę odległość, jest to jednak pewien
wysiłek. Ale zdobywanie wzgórza sprawia mi
niekłamaną radość. Mam wrażenie,
że
cofnęłam się
w czasie i jak przed laty wędruję tatrzańskimi
szlakami. Pogoda wspaniała. Domostwa rozrzucone na stokach sąsiednich gór
świadczą, że
ktoś tutaj mieszka.
O ile wejście na szczyt zabiera mi trochę
czasu, zejście jest błyskawiczne. A to za sprawą
niemal pionowego zbocza. Właściwie to nie
schodzę,
ale
ześlizguję
się.
I
jestem
przeszczęśliwa. Po pierwsze,
że
wróciłam do
rzeczywistości cała, nie połamana. Po drugie,
że
nie posłuchałam rady pana muzealnika. Podczas
mojej wizyty w muzeum sugerował,
żeby
zacząć
Kup książkę
zwiedzanie od Alto del Aguacate, a skończyć na stanowisku Segovia. Myślę,
że
zdobywanie
tak stromego zbocza góry dałoby mi w kość tak,
że
o Segovii już bym nie miała siły nawet
myśleć.
Między stanowiskami El
Tablón a Loma de San Andrés
trasa wiedzie przez centralną
część
wioski
Andrés
de
Pisimbalá. Warto się tutaj na
chwilę zatrzymać ze względu na
unikatowy, kryty strzechą kościół
z XVIII wieku. Siedząc w jego
wnętrzu (o dziwo, otwartym!),
patrząc
ołtarza,
na
surowy
wystrój
rzeźby,
indiańskie
drewniane belki stropu, nie zdaję sobie sprawy,
że
jestem jednym z ostatnich podróżników
odwiedzających to miejsce. Dokładnie za miesiąc, w Wielki Czwartek, kościół przestanie
istnieć. Wielki pożar unicestwi budowlę.
Okazuje się,
że
w wiosce jest parę sklepów. I kręci się nawet kilku podróżników!
Czyli w jakiś sposób przybyli tutaj, czyli „coś” jednak jeździ! Kupuję bułki, colę, lody i
przeprowadzam wywiad na temat: gdzie też można stąd, z San Andrés, dojechać. Pan
sprzedawca zapewnia mnie,
że
codziennie o godzinie 6:00 jeżdżą autobusy do Popayán!
Podaje nawet nazwę firmy, jaka ma być napisana na autobusie.
Jutro, w niedzielę też?
Tak, każdego dnia.
A blokady?
Są, ale na razie ten autobus jeździ. A przynajmniej dzisiaj jechał!
Wstaje
świt,
gdy wychodzę z hotelu i staję na
skraju drogi. I prawdę powiedziawszy, nie wierzę
własnym oczom, gdy o 6:10, czyli zaledwie z
dziesięciominutowym spóźnieniem, przybywa biało-
czerwony autobus będący kiedyś amerykańskim
autobusem szkolnym.
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin