Zygmunt Zeydler-Zborowski - Gość z Londynu.doc

(767 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Gość z Londynu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Skończyło się lato, minęła ,,złota jesień i chłodniejszy wiatr zawirował suchymi liśćmi. Od wschodu coraz częściej nadciągały ciężkie, jakby z żelaza kute chmury, grożące miastu deszczem.

I coraz częściej ulice napełniały się błyszczącą czernią parasoli. Ludzie zaczynali kaszleć, kichać. W aptekach ustawiały się w karnych kolejkach pierwsze ofiary grypy.

Downar wrócił z dwutygodniowego odpoczynku. Tym razem spędził urlop w Kazimierzu nad Wisłą. Prowadził się wzorowo. Nie palił, nie pił, unikał spotkań ze znajomymi, które zazwyczaj kończyły się przy wódce. Chodził na dalekie spacery
i odżywiał się głównie owocami. Ogromne ilości wspaniałych jabłek, gruszek, śliwek. Był nasycony witaminami, a w pamięci miał obraz kolorowych wąwozów. Wypoczął znakomicie, ale trochę się rozleniwił. Z niepokojem myślał o powrocie do warszawskiej harówki. Marzył, by beztroskie życie mogło potrwać jeszcze parę tygodni.

Z prawdziwym też zadowoleniem dowiedział się, że w zakresie rodzimej przestępczości nie zdarzyło się nic takiego, co wymagałoby natychmiastowej jego interwencji. Sprawy byty proste, łatwe, banalne. Nadużycia gospodarcze, nieudolna próba szantażu, drobna afera w przemyśle włókienniczym, prymitywne morderstwo rabunkowe. Zajmowali się tym wszystkim młodsi koledzy, a on mógł jeszcze tkwić
w urlopowym nastroju. Chodził do kina, do teatru, czytał kryminalne powieści, czasem wybrał się na brydża do znajomych albo na szachy, słowem korzystał, że nie musi śpieszyć się, przesłuchiwać, tropić. Po pewnym czasie zaczął jednak odczuwać jakąś pustkę. Czegoś mu brakowało. Nie chciał przyznać się sam przed sobą, że brakowało mu właśnie fascynującej, skomplikowanej zagadki kryminalnej. Praca w służbie śledczej staje się z biegiem lat czymś w rodzaju nałogu, narkotykiem, bez którego trudno się obejść.

Wielobarwne, urlopowe wspomnienia zacierały się z wolna, a atmosfera Warszawy związana była nierozerwalnie z emocjonującą robotą, i napięciem nerwowym,
z akcją. Bez tego miasto zaczynało się Downarowi wydawać szare, smutne, nieatrakcyjne. Sam nie wiem, czego właściwie chcę - myślał niezadowolony z siebie. - Powinienem się cieszyć, że jeszcze nie mam żadnej sprawy na karku.

Którejś soboty dał się namówić Walczakowi na koncert symfoniczny, co było dowodem pewnej depresji psychicznej. Kiedy wyszli z Filharmonii, wziął przyjaciela pod rękę i powiedział melancholijnie:

- Wiesz Karolku? Albo się naprawdę starzeję, albo jestem chory. Jakoś nic mnie nie bawi. Nawet Beethoven nie może mnie rozruszać.

- Po pierwsze to nie był Beethoven, tylko Brahms - uśmiechnął się łagodnie Walczak. - A po drugie nigdy nie byłeś specjalnie muzykalny. Do dzisiaj pamiętam, jak na Cyganerii twardo zasnąłeś i zacząłeś chrapać w zupełnie innej tonacji.

Downar, któremu to wspomnienie nie sprawiło przyjemności, skrzywił się niechętnie.

- Musiałem być piekielnie zmęczony. Nie pamiętasz, jaką wtedy sprawę prowadziłem?

- Nie pamiętam. Widzę. Stefanku, że jesteś nieswój. Znajdź sobie interesującego kociaka, albo weź się do jakiejś roboty, ale tak z sercem!

Downar wzruszył ramionami.

- Może mi jeszcze poradzisz, do jakiej roboty mam się z takim sercem zabrać? Bo jeżeli przypuszczasz, że interesuje mnie facet, który fałszował dowody kasowe, grubo się mylisz. Obawiam się, że zupełnie wy gasła inwencja w naszym narodzie. Ani jednego ciekawszego przestępstwa. Zastój.

Walczak parsknął śmiechem.

- Stefanku, jesteś niezrównany! Zdaje się, że będą musiał zejść na drogę zbrodni, aby dostarczyć ci godziwej rozrywki i wydobyć z melancholijnego nastroju.

- Wierzę, że ty byś potrafił obmyśleć coś fascynującego - powiedział z niewzruszoną powagą Downar. - Masz polot.

Doszli do Królewskiej. Zaczął padać drobny, uporczywy deszcz. Walczak podniósł kołnierz jesionki i spytał:

- Pojedziesz do mnie na herbatę?

Downar potrząsną głową.

- Nie. Dziękuję ci bardzo, ale wolę wcześniej się położyć. Nie jest wykluczone, że złapałem grypę. Mam dreszcze. O, jest czwórka. Cześć!

Wysiadł na MDM i energicznym krokiem wszedł w Koszykową. A może Karol ma rację? - pomyślał. - Może rzeczywiście warto by się zainteresować jakąś ładną buzią?

Dawno już z nikim nie flirtował. Na rogu Mokotowskiej obejrzał się za zgrabną dziewczyną. Zgadzam się z Karolem. To chyba jedno z lekarstw na melancholię. Miłe lekarstwo.

Deszcz padał coraz gęstszy. Grube, mocne krople uderzały głośno o płyty chodnika. Blask latarni ślizgał się po ciemnej powierzchni kałuż.

W bramie posłyszał kobiecy głos:

- Panie majorze.

Odwrócił się zdziwiony.

- Monika. A pani co tu robi?

- Byłam u pana.

Downar spojrzał badawczo na dziewczynę.

- Co się stało? Szef panią z czymś przysłał?

- Nie, nie. To nie ma nic wspólnego z komendą.

- Więc? Niechże pani mówi.

- Wolałabym nie na schodach.

- Słusznie. Może pani wobec tego pojedzie do mnie?

- Dobrze.

W windzie przyjrzał jej się uważniej. Była ładna. Miała bardzo dużo kobiecego wdzięku. Do tej pory nie zwracał na nią uwagi. Wiedział, że Leśniewski ma nową sekretarkę, ale z zasady nie interesował się sekretarkami swoich przełożonych. Dopiero teraz stwierdził, że szef ma bardzo dobry gust.

Kiedy znaleźli się w przedpokoju. Monika powiedziała:

- Bardzo przepraszam, panie majorze, za takie niespodziewane najście, ale...

- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się Downar. - Jest pani przecież naszą nową koleżanką...

- Nie mogłam się zdecydować... Już późno.

Downar odruchowo spojrzał na zegarek.

- Nie tak bardzo późno. Domyślam się, że ma pani do mnie ważną sprawę. Proszę siadać, rozgościć się i mówić prawdę i tylko prawdę. Na razie nie wymagam składania przysięgi.

Usiadła na brzegu krzesła i wyglądała na zażenowaną. Wreszcie jednak zdobyła się na odwagę.

- Bo tu chodzi o morderstwo, panie majorze.

- O morderstwo? - Downar popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Kogóż pani zamordowała?

- To nie ja. To wuj... To znaczy... nie wuj zamordował, tylko wuj widział. Wuj mieszka w Aninie. Ma tam domek jednorodzinny.

- Zaraz, zaraz... Może pani wszystko opowie po kolei, żebym zrozumiał, o co...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin