Jan Brzechwa - 01 Akademia Pana Kleksa.pdf

(667 KB) Pobierz
Ta oraz inne bajki
Na​zy​wam się Adam Nie​zgód​ka, mam dwa​na​ście lat i już od pół roku je​‐
stem w Aka​de​mii pana Klek​sa. W domu nic mi się ni​g​dy nie uda​wa​ło. Za​‐
wsze spóź​nia​łem się do szko​ły, ni​g​dy nie zdą​ży​łem od​ro​bić lek​cji i mia​łem
gli​nia​ne ręce. Wszyst​ko upusz​cza​łem na pod​ło​gę i tłu​kłem, a szklan​ki
i spodki na sam mój wi​dok pę​ka​ły i roz​la​ty​wa​ły się w drob​ne ka​wał​ki, za​nim
jesz​cze zdą​ży​łem ich do​tknąć. Nie zno​si​łem krup​ni​ku i mar​chew​ki, a wła​śnie
co​dzien​nie do​sta​wa​łem na obiad krup​nik i mar​chew​kę, bo to po​żyw​ne i zdro​‐
we. Kie​dy na do​miar złe​go ob​la​łem atra​men​tem parę spodni, ob​rus i nowy
ko​stium mamy, ro​dzi​ce po​sta​no​wi​li wy​słać mnie na na​ukę i wy​cho​wa​nie do
pana Klek​sa. Aka​de​mia mie​ści się w sa​mym koń​cu uli​cy Cze​ko​la​do​wej i zaj​‐
mu​je duży trzy​pię​tro​wy gmach, zbu​do​wa​ny z ko​lo​ro​wych ce​gie​łek. Na trze​‐
cim pię​trze prze​cho​wy​wa​ne są ta​jem​ni​cze i ni​ko​mu nie zna​ne se​kre​ty pana
Klek​sa. Nikt nie ma pra​wa tam wcho​dzić, a gdy​by na​wet ko​muś za​chcia​ło się
wejść, nie miał​by któ​rę​dy, bo scho​dy do​pro​wa​dzo​ne są tyl​ko do dru​gie​go
pię​tra i sam pan Kleks do​sta​je się do swo​ich se​kre​tów przez ko​min. Na par​te​‐
rze miesz​czą się sale szkol​ne, w któ​rych od​by​wa​ją się lek​cje, na pierw​szym
pię​trze są sy​pial​nie i wspól​na ja​dal​nia, wresz​cie na dru​gim pię​trze miesz​ka
pan Kleks z Ma​te​uszem, ale tyl​ko w jed​nym po​ko​ju a wszyst​kie po​zo​sta​łe są
po​za​my​ka​ne na klucz.
Pan Kleks przyj​mu​je do swo​jej Aka​de​mii tyl​ko tych chłop​ców. któ​rych
imio​na, za​czy​na​ją się na li​te​rę A, bo – jak po​wia​da – nie ma za​mia​ru za​śmie​‐
cać so​bie gło​wy wszyst​ki​mi li​te​ra​mi al​fa​be​tu. Dla​te​go też w Aka​de​mii jest
czte​rech Ada​mów, pię​ciu Alek​san​drów, trzech An​drze​jów, trzech Al​fre​dów,
sze​ściu An​to​nich, je​den Ar​tur, je​den Al​bert i je​den Ana​sta​zy, czy​li ogó​łem
dwu​dzie​stu czte​rech uczniów. Pan Kleks ma na imię Am​bro​ży, a za​tem tyl​ko
je​den Ma​te​usz w ca​łej Aka​de​mii nie za​czy​na się na A. Zresz​tą Ma​te​usz nie
jest wca​le uczniem. Jest to uczo​ny szpak pana Klek​sa. Ma​tu​esz umie do​sko​‐
na​le mó​wić, po​sia​da jed​nak tę wła​ści​wość, że wy​ma​wia tyl​ko koń​ców​ki wy​‐
ra​zów, nie zwra​ca​jąc uwa​gi na ich po​czą​tek. Gdy na przy​kład Ma​te​usz od​bie​‐
ra te​le​fon, od​zy​wa się za​zwy​czaj:
– Oszę, u emia ana eksa!
Ozna​cza to:
– Pro​szę, tu Aka​de​mia pana Klek​sa.
Oczy​wi​ście, że obcy nie mogą go wca​le zro​zu​mieć, ale pan Kleks i jego
ucznio​wie po​ro​zu​mie​wa​ją się z nim do​sko​na​le. Ma​te​usz od​ra​bia z nami lek​‐
cje i czę​sto za​stę​pu​je pana Klek​sa w szko​le, gdy pan Kleks idzie ła​pać mo​ty​le
na dru​gie śnia​da​nie.
Ach, praw​da! Był​bym cał​kiem za​po​mniał po​wie​dzieć, że na​sza Aka​de​mia
mie​ści się w ogrom​nym par​ku, peł​nym roz​ma​itych do​łów, ja​rów i wą​wo​zów,
i oto​czo​na jest wy​so​kim mu​rem. Ni​ko​mu nie wol​no wy​cho​dzić poza mur bez
pana Klek​sa. Ale ten mur nie jest to mur byle jaki. Po tej stro​nie, któ​ra bie​‐
gnie wzdłuż uli​cy, jest zu​peł​nie gład​ki i tyl​ko po​środ​ku znaj​du​je się duża
oszklo​na bra​ma. Na​to​miast w trzech po​zo​sta​łych czę​ściach muru miesz​czą
się dłu​gim nie​prze​rwa​nym sze​re​giem jed​na obok dru​giej że​la​zne furt​ki, po​za​‐
my​ka​ne na małe srebr​ne kłó​decz​ki.
Wszyst​kie te furt​ki pro​wa​dzą do roz​ma​itych są​sied​nich ba​jek, z któ​ry​mi
pan Kleks jest w bar​dzo do​brych i za​ży​łych sto​sun​kach. Na każ​dej furt​ce jest
ta​blicz​ka z na​pi​sem wska​zu​ją​cym, do któ​rej baj​ki pro​wa​dzi. Są tam wszyst​‐
kie baj​ki pana An​der​se​na i bra​ci Grimm, baj​ka o dziad​ku do orze​chów, o ry​‐
ba​ku i ry​bacz​ce, i wil​ku, któ​ry uda​wał że​bra​ka, o sie​rot​ce Ma​ry​si i kra​sno​lud​‐
kach, o Kacz​ce–Dzi​wacz​ce i wie​le, wie​le in​nych. Nikt nie wie do​kład​nie, ile
jest tych fur​tek, bo kie​dy je za​cząć li​czyć, nie moż​na się nie po​my​lić i po
chwi​li nie wia​do​mo już, co się na​li​czy​ło przed​tem. Tam gdzie po​win​no być
dwa​na​ście, wy​pa​da na​gle dwa​dzie​ścia osiem, a tam gdzie zda​wa​ło​by się, że
jest dzie​więć, wy​pa​da trzy​dzie​ści je​den albo sześć. Na​wet Ma​te​usz nie wie,
ile jest tych ba​jek, i po​wia​da, że “oże o, a oże eście”, co zna​czy, że może sto,
a może dwie​ście.
Klu​czy​ki od fur​tek prze​cho​wu​je pan Kleks w du​żej srebr​nej szka​tu​le i za​‐
wsze wie, któ​ry z nich do któ​rej kłód​ki pa​su​je. Bar​dzo czę​sto pan Kleks po​‐
sy​ła nas do róż​nych ba​jek po spra​wun​ki. Wy​bór prze​waż​nie pada na mnie, bo
je​stem rudy i od razu rzu​cam się w oczy. Pew​ne​go dnia, gdy panu Klek​so​wi
za​bra​kło za​pa​łek, za​wo​łał mnie do sie​bie, dał mi zło​ty klu​czyk na zło​tym kół​‐
ku i po​wie​dział:
– Mój Ada​siu, sko​czysz do baj​ki pana An​der​se​na o dziew​czyn​ce z za​pał​‐
ka​mi, po​wo​łasz się na mnie i po​pro​sisz o pu​deł​ko za​pa​łek.
Ogrom​nie ura​do​wa​ny po​le​cia​łem do par​ku i nie wie​dząc zu​peł​nie, w jaki
spo​sób, tra​fi​łem od razu do wła​ści​wej furt​ki. Za chwi​lę już zna​la​złem się po
dru​giej stro​nie. Oczom moim uka​za​ła się uli​ca ja​kie​goś nie zna​ne​go mia​sta,
po któ​rej snu​ło się mnó​stwo lu​dzi. I na​wet pa​dał śnieg, cho​ciaż po na​szej
stro​nie było w tym cza​sie lato. Wszy​scy prze​chod​nie trzę​śli się z zim​na, któ​‐
re​go ja wca​le nie od​czu​wa​łem, i nie spadł na mnie ani je​den pła​tek śnie​gu.
Kie​dy tak sta​łem zdzi​wio​ny, zbli​żył się do mnie ja​kiś star​szy siwy pan,
po​gła​skał mnie po gło​wie i rzekł z uśmie​chem:
– Nie po​zna​jesz mnie? Na​zy​wam się An​der​sen. Dzi​wi cię, że tu​taj pada
śnieg i mamy zimę, pod​czas gdy u was jest czer​wiec i doj​rze​wa​ją cze​re​śnie.
Praw​da? Ale prze​cież mu​sisz, chłop​cze, zro​zu​mieć, że ty je​steś z zu​peł​nie in​‐
nej baj​ki. Po co tu​taj przy​sze​dłeś?
– Przy​sze​dłem, pro​szę pana, po za​pał​ki. Pan Kleks mnie przy​słał.
– Ach, to ty je​steś od pana Klek​sa! – ucie​szył się pan An​der​sen. – Bar​dzo
lu​bię tego dzi​wa​ka. Za​raz do​sta​niesz pu​deł​ko za​pa​łek.
Po tych sło​wach pan An​der​sen kla​snął w dło​nie i po chwi​li zza rogu uka​‐
za​ła się mała zzięb​nię​ta dziew​czyn​ka z za​pał​ka​mi. Pan An​der​sen wziął od
niej jed​no pu​deł​ko i po​dał mi je mó​wiąc:
– Masz, za​nieś to panu Klek​so​wi. I prze​stań pła​kać. Nie li​tuj się nad tą
dziew​czyn​ką. Jest ona bied​na i zzięb​nię​ta, ale tyl​ko na niby. Prze​cież to baj​‐
ka. Wszyst​ko tu jest zmy​ślo​ne i nie​praw​dzi​we.
Dziew​czyn​ka uśmiech​nę​ła się do mnie, ski​nę​ła mi ręką na po​że​gna​nie,
a pan An​der​sen od​pro​wa​dził mnie z po​wro​tem do furt​ki.
Kie​dy opo​wie​dzia​łem chłop​com o mo​jej przy​go​dzie, wszy​scy mi bar​dzo
za​zdro​ści​li, że po​zna​łem pana An​der​se​na.
Póź​niej cho​dzi​łem do róż​nych ba​jek bar​dzo czę​sto w roz​ma​itych spra​‐
wach: a to trze​ba, było przy​nieść parę bu​tów z baj​ki o ko​cie w bu​tach, a to
znów w se​kre​tach pana Klek​sa po​ja​wi​ły się my​szy i trze​ba było spro​wa​dzić
sa​me​go kota albo kie​dy nie było czym za​mieść po​dwór​ka, mu​sia​łem po​ży​‐
czyć mio​tły od pew​nej cza​row​ni​cy z baj​ki o Ły​sej Gó​rze.
Na​to​miast było i tak, że pew​ne​go pięk​ne​go dnia zja​wił się u nas ja​kiś
obcy pan w sze​ro​kim ak​sa​mit​nym ka​fta​nie, w krót​kich ak​sa​mit​nych
spodniach, w ka​pe​lu​szu z pió​rem i ka​zał za​pro​wa​dzić się do pana Klek​sa.
Wszy​scy by​li​śmy ogrom​nie za​cie​ka​wie​ni, po co ten pan wła​ści​wie przy​‐
szedł. Pan Kleks dłu​go z nim roz​ma​wiał szep​tem, czę​sto​wał go pi​guł​ka​mi na
po​rost wło​sów, któ​re sam miał zwy​czaj nie​ustan​nie ły​kać, a po​tem, wska​zu​‐
jąc na mnie i na jed​ne​go z An​drze​jów rzekł:
– Słu​chaj​cie, chłop​cy, ten pan, któ​re​go tu wi​dzi​cie, przy​szedł z baj​ki
o śpią​cej kró​lew​nie i sied​miu bra​ciach. Otóż dwaj spo​śród nich po​szli wczo​‐
raj do lasu i nie wró​ci​li. Sami ro​zu​mie​cie, że w tych wa​run​kach baj​ka o śpią​‐
Zgłoś jeśli naruszono regulamin