Zygmunt Zeydler-Zborowski - Cudzoziemiec.doc

(895 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Cudzoziemiec

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Głośne chrząkniecie w ciszy pustego hallu zabrzmiało jak sygnał alarmowy.

Nocny portier przestał zastanawiać się nad tym, jaki ssak zaczyna się na „D”, a kończy się na „K”, zsunął okulary z czoła na nos i, bez specjalnego entuzjazmu, spojrzał na przybysza.

Chrząkający mężczyzna posiadał kuliste kształty. Uprzejmy, przymilny uśmiech rozjaśniał rumianą twarz. Ciemne, okrągłe oczy osadzone blisko kartoflowatego nosa, błyszczały niespokojnie. Grubas miał na sobie jasny gabardynowy płaszcz, z którym niezbyt fortunnie kontrastował czarny kapelusz ze sztywnym rondem. Duży aparat fotograficzny przewieszony przez ramię nadawał całej postaci turystyczny wygląd.

- Bardzo przepraszam, że pana niepokoję, ale... ale chciałbym się zobaczyć
z panem Joachimem Finke.

Portier zajrzał do książki meldunkowej, a następnie przeniósł wzrok na tablicę z kluczami i powiedział:

- Pan Finke jest u siebie. Pokój 453. Czwarte piętro.

Tłuścioch drobnym krokiem ruszył w kierunku windy, portier zaś przesunął okulary z nosa na czoło i wrócił do krzyżówki.

Gatunek papugi wspak. Inaczej krokodyl. Minera na „G”. Szczep murzyński na „P”. Pierwsza żona ostatniego z Jagiellonów. Po pewnym czasie baryłkowaty człowieczek w gabardynowym płaszczu znowu pojawił się w hallu.

- Pan Finke nie odzywa się. Stukałem parokrotnie. Czy pan jest pewien, że pan Finke jest u siebie w numerze?

Portier, który w tej chwili przebywał na dworze Zygmunta Starego, znowu zsunął okulary z czoła na nos i z cierpliwą wyrozumiałością powiedział:

- Jeżeli klucz nie wisi na tablicy rozdzielczej, to można przypuszczać, iż gość znajduje się w swoim pokoju. Istnieje jednak możliwość, że pan Finke, zabrawszy klucz, udał się do restauracji albo do kawiarni. Jeśli sprawa jest bardzo ważna, mogę zatelefonować i dowiedzieć się, czy pan Finke przebywa w którymś z naszych lokali.

Człowiek o paciorkowatych oczach uważnie słuchał słów uprzejmego portiera. Przestępował niecierpliwie z nogi na nogę, a na jego twarzy malował się rosnący niepokój.

- Sprawa jest raczej pilna - powiedział dziwnie piskliwym głosem - i byłbym panu niesłychanie wdzięczny, gdyby mi pan dopomógł w odnalezieniu pana Finke.

Portier westchnął z rezygnacją, podniósł słuchawkę i rozpoczął telefoniczne poszukiwania, zażywny zaś jegomość usiadł w fotelu, ocierając spocone czoło.

Scena ta trwała dłuższą chwilę. Wskazówki zegara zbliżały się do godziny dziesiątej. Przystojna brunetka, pełniąca rolę kasjerki, ziewnęła dyskretnie. Przed hotelem zawarczał motor samochodu. Przyjeżdżali nowi goście.

Wreszcie portier, ruchem pełnym zniechęcenia, odsunął od siebie aparat telefoniczny.

- Nie ma pana Finke ani w restauracji, ani w kawiarni, ani na Olimpie. Zapewne już śpi. Nie chciałbym go budzić. Może pan zostawi kartkę. Doręczymy jutro rano.

- Sam przyjdę jutro rano - powiedział strapiony grubas, a jego głos z piskliwego dyszkantu zmienił się niespodziewanie w głęboki baryton. - Dziękuję i dobranoc.

Zerwał się szybko z fotela i jak kula potoczył się w kierunku drzwi. Portier patrzał w ślad za nim. Niezatemperowanym końcem ołówka drapał się za uchem.

Nowa fala wieczornych gości zakłóciła chwilowy spokój urzędników recepcji. Wieczne pióra pośpiesznie wypełniały karty meldunkowe, dźwięczały klucze, stukały drzwi od windy, padały pośpieszne słowa.

Krzyżówka poszła w zapomnienie i zapewne nocny portier nigdy się nie dowiedział, kim była pierwsza żona Zygmunta Augusta. Niebawem też zapomniano
o człowieku, który tak bardzo chciał się zobaczyć z panem Joachimem Finke.

Noc szła naprzód. Wskazówki zegara posuwały się niestrudzenie. W hallu zapanowała znowu senna cisza, przerywana od czasu do czasu przeciągłym ziewnięciem lub przybyciem jakiegoś zapóźnionego podróżnego.

Nowy dzień naznaczył szyby kroplami deszczu. Rozpędzone samochody wpadały w kałuże, rozpryskując brunatną wodę. Przez uchylone drzwi wdzierał się jesienny, wilgotny chłód. W hotelowych oknach żółciło się jeszcze elektryczne światło. Fryzjer golił pierwszego, porannego klienta.

O godzinie dziewiątej z recepcji zniknęły zmęczone twarze. Przyszła dzienna zmiana.

Nowy portier nie był amatorem krzyżówek. Uważał, że zajęcie to wyczerpuje nadmiernie umysł. Szybko wypełnił kupony totalizatora sportowego, a następnie zabrał się do przeglądania książki meldunkowej. W przeciwieństwie do swojego nocnego kolegi miał doskonały wzrok i nie potrzebował posługiwać się okularami. Czasami zmrużył oczy, ale tylko dlatego, aby swej twarzy nadać wyraz protekcjonalnej wyższości.

Około dziesiątej drzwi otworzyły się gwałtownie i do hallu wszedł człowiek, którego natura predestynowała do roli Don Kichota. Na długim i nadmiernie wychudzonym tułowiu osadzona była niewielka, kanciasta głowa, porośnięta fantazyjnie kępami rzadkich włosów. Cienką szyję zdobiła olbrzymia grdyka, poruszająca się
w sposób niepokojący. Robiło to takie wrażenie, jakby coś trudnego do przełknięcia utkwiło w gardle.

Nowo przybyły zakaszlał, wytarł hałaśliwie nos i powiedział:

- Chciałbym się widzieć z panem Joachimem Finke.

Portier oderwał wzrok od książki meldunkowej i spojrzał z pewnym zdziwieniem, albowiem potężny bas, który zadudnił w hallu, tworzył zaskakujący kontrast
z chudym ciałem.

- Pan Finke? Chwileczkę, zaraz sprawdzę. Tak, pan Finke jest teraz u siebie. Pokój 453, czwarte piętro. Wspominał mi kolega, że wczoraj wiecz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin