Fred rower i 5000 km.pdf

(476 KB) Pobierz
Zanim wyruszymy
Należę do tej części społeczności, której jakiś czort każe poszu-
kiwać czegoś poza bezpiecznym miejscem stałego przebywania. Do
tego, jak sobie już coś wymyślę, to to coś pozostaje już w mojej głowie
na stałe. Niektóre pomysły kotwiczą tam od niepamiętnych czasów.
Mogą one zostać uwolnione jedynie przez REALIZACJĘ. Ten mo-
ment powoduje ulgę, ale i ciekawe uczucie niepewności, zmieszanej z
olbrzymią radością. Od teraz w głowie dzieją się dziwne i nieodgad-
nione procesy fizykochemiczne. Ledwo mogę nad nimi zapanować,
aby nie doprowadzić do wybuchu. Mam jednocześnie niezachwiane
przekonanie, że REALIZACJA bezwzględnie się uda. Niewielkie wąt-
pliwości występują jedynie w kwestii określenia czasu. Niektórych
pomysłów mogę po prostu nie zdążyć zrealizować, ponieważ urodzi-
łem się dosyć dawno.
Pierwsze dalsze podróże odbyłem na wyścigowym rowerze marki
Huragan w celu randkowania z dziewczyną. Ja miałem lat 16, a Ona
była oddalona o 80 kilometrów. Po spotkaniu wracałem do domu
i co dziwne, nie byłem aż tak bardzo zmęczony. Spodobało mi się
to pokonywanie dużych odległości i podziwianie widoków po obu
stronach drogi. Odkryłem, że za każdym takim wyjazdem mój świat
się znacznie rozszerza. Do tego na takie podróże nie musiałem wydać
ani złotówki!
Okazało się również, że w sprawie nawadniana organizmu mam
wytrzymałość wielbłąda, a energię potrzebną do wielogodzinnego
pedałowania pobieram chyba z promieni słonecznych. W tej sytu-
acji nie pozostało mi nic innego jak tylko systematycznie ponawiać
podróże.
Kilkudniowe, kilkusetkilometrowe wypady połączone z nocle-
gami pod namiotem potwierdziły moje możliwości. Mój najdłuższy
rajd rowerowy miał 770 kilometrów. Pewnego pięknego dnia po-
konałem jednym ciągiem 250 kilometrów z Ostrołęki do Łodzi. Te
bardziej ekstremalne wypady nastąpiły dopiero w mocno dojrzałym
wieku. Dopiero teraz byłem gotów do podjęcia jakiegoś wyjątkowego
wyzwania. Ogólny plan przejechania przez Europę rowerem powstał
16 lat przed jego REALIZACJĄ, podczas kiwania nogami na dziobie
3
pewnego jachtu. Popijałem właśnie winko z metalowego kubka, w to-
warzystwie kolegi Pawła, podczas rejsu żeglarskiego w Chorwacji,
gdzieś między Szybenikiem a Skradinem. Nie sądzę, abym przesadził
w ilości trunku, ale nie mogę wykluczyć, że mogło to mieć jakieś nie-
wielkie znaczenie.
Szczegóły zaczęły powstawać w chwili, kiedy poczułem powiew
podróżniczej wolności, nieograniczonej pod względem czasowym.
Ta wolność nosi nazwę: EMERYTURA. Od tego momentu rozpo-
cząłem działania pod kątem gromadzenia środków finansowych
i ustalania trasy. Początkowo zamierzałem pojechać pociągiem ra-
zem z rowerem i bagażami. Mimo sporych wysiłków skierowanych
na skonstruowanie w miarę logicznej trasy kolejowej, plan całkowicie
się zawalił. Powodem był brak porozumienia między rowerem a wła-
ścicielami różnych linii kolejowych. Okazało się, że rower nie zawsze
jest mile widziany albo też obostrzenia dotyczące jego transportowa-
nia są zbyt uciążliwe. Próbowałem również drogoportacji autobusa-
mi rejsowymi, autokarami wycieczkowymi lub też nadania roweru
przesyłką kurierską, a nawet ruszenia autostopem. Najprościej jed-
nak wyglądał transport lotniczy. Ale mi wcale nie chodziło o to, aby
było najprościej. Po drodze chciałem zaznać dodatkowych przygód,
zwiedzić Paryż i Madryt. Jeszcze długo upierałem się przy transporcie
lądowym. Po wielu miesiącach walki z biurami podróży, rozkładami
jazdy i wymaganiami linii kolejowych – poddałem się. W końcu, któ-
regoś dnia, kupiłem bilet linii TAP Portugal (portugalskie narodowe
linie lotnicze) do Lizbony i w ten sposób etap ten został definitywnie
zakończony.
Od tego momentu pozostały mi trzy miesiące do startu. Wyzna-
czyłem go na 10 maja. Tak rozpoczęła się REALIZACJA wyprawy.
Teraz wszystkie działania zostały skierowane w jednym kierunku.
Najpierw zakupiłem mapy na całą trasę i pociąłem je na potrzebne mi
kawałki. Planowana marszruta przebiegać miała przez 13 państw. Nie
było potrzeby wozić całych, kompletnych map z uwagi na ich ciężar
i skromną ilość miejsca do przechowywania. Tam, gdzie było to moż-
liwe, prześledziłem całą drogę przejazdu w Google Maps. Wykonałem
szczegółowe opisy poszczególnych odcinków, oddzielnie na każdy
dzień. Zaplanowałem czas przejazdu na 70 dni. Obliczyłem dystans
4
Kup książkę
do pokonania i wyszło mi około 5000 kilometrów. Średnio dziennie
wypadało ich ponad 71. Przyjąłem, że powinienem dać radę. Tyle że
na płaskiej mapie drogowej nie widać wzniesień i górek. A drogę wy-
brałem przez Pireneje i Alpy.
5
Kup książkę
Dzień pierwszy, 10 maja
Lizbona
Rower został częściowo rozłożony, aby zmieścił się do kartonu
150×95×25 cm. Doładowałem jeszcze do niego worek namiotowy
i worek śpiworowy. W workach znajdowały się różne, inne rzeczy, ale
dla ułatwienia tak zostały nazwane. Do drugiego kartonu o wymia-
rach 50×40×33 cm weszły zapakowane po brzegi sakwy. Te wymiary
mają istotne znaczenie dla linii lotniczych.
Start ma nastąpić o godzinie 17.20. Kolega Jarek wraz z moją cór-
ką Asią przybyli po mnie odpowiednio wcześniej, jako ekipa trans-
portowa, wspierająca i pożegnalna. W końcu 66-letni ojciec i kolega
nie codziennie wyrusza w nieznane i to tak daleko. Odległość z Łodzi
do Warszawy, mimo jazdy autostradą, zmniejsza się jakoś wyjątko-
wo wolno. Za to napięcie wzrasta z każdym kilometrem. Prowadzi-
my rozmowy o wszystkim i o niczym. Atmosfera lekkiej niepewno-
ści udziela się całej ekipie. Słowa i wymuszone żarty to tylko zasłona
dymna. W mojej głowie na razie jest ogólny mętlik. Czy dobrze za-
rezerwowałem bilet, czy prawidłowo opłaciłem bagaż, czy dopil-
nowałem wymiarów paczek, czy na pewno zapakowałem klucz do
montażu pedałów? Czego nie zabrałem? W zasadzie jestem bardzo
skrupulatny w przygotowaniach do każdej podróży, a szczególnie do
tej. Ale mogło coś mi umknąć. Tam już nie będzie żadnej pomocy.
Będę tylko ja i rower.
Na lotnisko Chopina przyjeżdżamy z dużym zapasem czasowym.
Najpierw zawozimy kartony do nadania ich jako bagaż. Rower i inne
elementy zabezpieczyłem w pozycji pionowej, umieszczając po obu
stronach pakunku odpowiednie strzałki. Okazuje się, że w miejscu
nadawania bagaży ponadwymiarowych nie jest możliwe odprawie-
nie kartonu w pozycji stojącej! Do tego pudło pokona w pozycji le-
żącej całą jedną kondygnację na pasie transportowym zupełnie bez-
pańsko. Z bólem i niepokojem, co się jeszcze może zdarzyć podczas
transportu do i z samolotu, rozstałem się z pakunkami. Procedura
została zakończona.
Zostałem tylko z dokumentami i telefonem. Dla odzyskania spo-
koju poszliśmy na kawę. Jednak spokój tak do końca już nie wrócił.
6
Kup książkę
Zostałem przyzwoicie pożegnany i rozstaliśmy się na dobre. WITAJ
PRZYGODO!
Portugalska linia lotnicza sprawnie przemieściła mnie i rower
do Lizbony. Oczekiwanie na kartony z rowerem i wyposażeniem na
dwumiesięczną podróż trwało jednak niepokojąco długo. A na ze-
wnątrz już mrok. Może kartony poszły do innego samolotu? Muszę
dojechać około 24 kilometry na pierwszy kemping. Niby niewiele, ale
jeśli recepcja kempingu nie pracuje tak długo, to co będzie z nocle-
giem? Nie wiem, jakie panują tu zwyczaje. Nie znam Lizbony, a czy-
tanie moich wskazówek dojazdowych po ciemku podczas jazdy nie
będzie takie łatwe.
Myśli krążyły w mojej osobistej głowie i wcale nie były uporząd-
kowane. Co zrobić, jeśli paczki nie przyleciały ze mną? Jak poszuki-
wać zagubionej przesyłki w prawie obcych dla mnie językach, gdzie
nocować i jak przetrwać, skoro wszystkie ubrania, kosmetyki i inne
potrzebne na co dzień rzeczy są w kartonach? Po dwóch godzinach
nerwowego oczekiwania przy taśmie transportowej, gdzie zostałem
już tylko ja, samotny podróżnik z malutkim plecaczkiem, z wielkiego
ciemnego otworu wyłoniły się moje kartony. Uff!
Teraz, nagle, wkradł się nie wiadomo skąd niepokojący pośpiech,
chociaż go wcale nie zapraszałem. Kartony wywiozłem wózkiem ba-
gażowym na zewnątrz budynku lotniska, w miejsce, gdzie nikomu
nie powinien przeszkadzać montaż roweru. Ciekawe, czy rower nie
został uszkodzony podczas czynności załadunkowo-rozładunko-
wych. Zabezpieczyłem wszystko dobrze, ale na przewożenie roweru
w pionie. Na szczęście wszystko jest w porządku. Mocuję kierowni-
cę, przednie koło, hamulec, błotnik, tylny bagażnik, skręcam pedały.
W domu taki próbny montaż zajmował mi około 40 minut. Teraz wa-
runki są inne. Zakładam sakwy na bagażnik, na wierzchu sakw lin-
kami żeglarskimi mocuję namiot. Worek z karimatą, śpiworem i ko-
cem idzie na przedni bagażnik. Pracownik sprzątający teren lotniska
pozwala mi zostawić kartony na miejscu montażu. Nie muszę szukać
kontenera na duże odpady albo drzeć je na małe kawałki. Zostawiam
klucz do skręcenia pedałów w widocznym miejscu, jako nagrodę dla
znalazcy. Nie zamierzam już wracać samolotem, więc nie będzie wię-
cej potrzebny.
7
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin