Camp Candace - Mistyfikacja.pdf

(1080 KB) Pobierz
Candace Camp
Mistyfikacja
Tłumaczenie
Ewa Bobocińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
1812
Zabłądzili.
Camilla podejrzewała to już od pewnego czasu, ale teraz,
kiedy rozsunęła zasłonkę i wyjrzała, nabrała pewności. Powóz
otulała mgła. Nie miała pojęcia, gdzie są. Mogli równie dobrze
zatrzymać się dziesięć jardów od domu dziadka, co na skraju
urwiska.
– Co robić, panienko? – zawołał woźnica .
– Czekaj, daj mi pomyśleć. – Dalsza jazda była bardzo
ryzykowna.
Pozwoliła zasłonce opaść i z westchnieniem oparła się o
miękkie poduszki wynajętego powozu. Wiedziała, że to wyłącznie
jej wina. Gdyby nie była tak bez reszty zaabsorbowana własnymi
problemami, zauważyłaby gęstniejącą mgłę i zorientowałaby się,
że nieznający tych terenów woźnica pomylił drogę. Teraz powinna
zatrzymać się w miasteczku i nająć miejscowego pocztyliona, żeby
wskazywał im drogę. Zamiast tego łamała sobie głowę, jak znaleźć
wyjście z kłopotliwego położenia, w jakie się wpakowała przez
własne kłamstwa (dlaczego dziadek powiedział o tym ciotce
Beryl?), i kompletnie nie zwracała uwagi na drogę. Teraz musiała
zapłacić za swoje roztargnienie.
Camilla otworzyła drzwi dyliżansu i wychyliła się na
zewnątrz. Nie widziała wyraźnie nawet pierwszej pary koni.
Spojrzała na drogę. Była niewiele szersza od ścieżki biegnącej
przez wrzosowisko i z całą pewnością nie znajdowali się na trakcie
do Chevington Park. Bóg jeden wie, gdzie ten londyński woźnica
ich wywiózł.
Narzuciła płaszcz, zawiązała troczki pod szyją i lekko
zeskoczyła na ziemię.
– Panienko! Co panienka robi? – zapytał się zdziwiony
woźnica i zrobił taki ruch, jakby chciał zejść z kozła. – Nie
opuściłem nawet schodków.
Camilla machnęła ręką.
– Nie zawracaj sobie tym głowy. Jestem już na ziemi, jak
widzisz. Chcę się rozejrzeć.
– Niech panienka nie odchodzi, proszę. Taka mgła, że
własnej ręki nie widać. – Woźnica wyglądał na zatroskanego. –
Pogańskie miejsce ten Dorset.
Camilla uśmiechnęła się do siebie.
– Masz latarnię?
– Tak, panienko. – Woźnica podał jej latarnię, nadal pełen
wątpliwości. Ewidentnie nie słyszał, żeby młode damy z wyższych
sfer włóczyły się we mgle po bezdrożach, z latarnią czy bez.
– Myślę, że jedno tylko możemy zrobić: będę szła obok
pierwszej pary koni i wskazywała drogę – stwierdziła. – Dzięki
temu nie zjedziemy w krzaki ani nie wpadniemy do jakiejś dziury.
Widzę na kilkanaście stóp.
– Panienko! – Woźnica był tak przerażony, jakby Camilla
zaproponowała, że zedrze z siebie odzienie i popędzi z krzykiem w
noc. – Nie może panienka! Proszę…
– A dlaczego nie? To jedyne rozsądne wyjście.
– Nie wypada. Ja poprowadzę konie. – Chciał odłożyć
wodze, ale powstrzymał go głos Camilli.
– Nonsens! A kto zatrzyma konie, jeśli nagle poniosą? Ja ich
nie opanuję. Natomiast jestem w stanie patrzeć na drogę. Poza tym
mieszkałam tu niemal przez całe życie.
– Ależ, panienko… to byłoby bardzo niestos…
– Mniejsza o to. Zasady przyzwoitości nie pomogą nam
wyjść z tarapatów, prawda?
Odwróciła się, kończąc w ten sposób dyskusję. Wzięła
jednego z koni z uzdę i ruszyła przed siebie, w drugiej ręce
trzymając uniesioną latarnię. Konie potulnie poczłapały za nią.
Trakt był nieco błotnisty – wczesnym wieczorem trochę
padało – więc Camilla starała się iść po pasie trawy biegnącym
wzdłuż drogi, żeby nie zabłocić pantofli, które jednak szybko
przemokły od rosy. Mgła jednak nieco podniosła się, odsłaniając
rosnące tu i ówdzie kępy janowca i krzaki głogów. Niestety
Zgłoś jeśli naruszono regulamin