Zygmunt Zeydler-Zborowski - Testament.doc

(422 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Testament

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Krystyna nie mogła doczekać się końca urzędowania. Miała iść do kina z Adamem i nie chciała się znowu spóźnić. Już i tak dwa razy przyszła po kronice. Nie robił jej wyrzutów, ale wiedziała jak bardzo tego nie lubi. Każde jej spóźnienie sprawiało mu dużą przykrość. A tu jak na złość Natorski ciągle siedział przy swoim biurku. Zawsze miał coś do roboty, zawsze musiał ostatni wychodzić. Niemożliwy człowiek. Wreszcie nie wytrzymała. Postanowiła działać. Zastukała i zajrzała przez uchylone drzwi.

- Bardzo przepraszam, ale chciałam zapytać czy pan mecenas długo jeszcze...

Podniósł głowę znad papierów

- Już kończę, panno Krysiu, już kończę. Może się pani ubierać.

W tej chwili zadźwięczał dzwonek. Zawahała się i odruchowo spojrzała na zegarek. Było po dziewiętnastej. Spóźniony klient jednak nie rezygnował. Dzwonek znowu się odezwał, tym razem dłużej, bardziej natarczywie.

- Ktoś dzwoni. Niech pani otworzy - powiedział Natorski.

Chcąc nie chcąc przekręciła zatrzask i nacisnęła klamkę.

Człowiek, który wszedł do przedpokoju wydal jej się jakiś dziwny. Nie wiadomo właściwie dlaczego, ale od pierwszego momentu była pewna, że to cudzoziemiec. Może ta szeroka wstążka na słomkowym kapeluszu? A może krótko przystrzyżona spiczasta bródka, jaką nosili niegdyś hiszpańscy grandowie? A może ten elegancki garnitur z tropiku w oryginalną kratę, jakiego na próżno można by szukać w Warszawie. Był średniego wzrostu. Ruchy miał szybkie i zwinne, znamionujące ludzi uprawiających sporty. Głównym akcentem były przydymione okulary w grubej, jasnej oprawie.

- Przepraszam. Czy mogę mówić z panem mecenasem?

Zdanie to zostało powiedziane poprawnie po polsku z wyraźnym jednak twardym, cudzoziemskim akcentem.

- Właściwie już skończyliśmy urzędowanie. Jest tylko jeszcze mecenas Natorski. Zaraz wychodzi. Nie wiem czy pana zechce przyjąć. Może by pan pofatygował się do nas jutro. Od dziewiątej do dwunastej albo od szesnastej do dziewiętnastej.

Energicznie potrząsnął głową.

- Nie, nie jutro. Dzisiaj. Muszę dzisiaj, zaraz. Sprawa pilna, bardzo pilna. Trzeba dzisiaj.

- Proszę chwilę zaczekać. Zapytam pana mecenasa.

Natorski pomyślał chwilę.

- No dobrze... ale pani się śpieszy.

- Tak. Właśnie. Umówiłam się, ale...

- Niech pani idzie, tylko niech mi pani zostawi klucze. Ja zamknę.

Wsunął akta do szuflady, wstał, wyszedł do przedpokoju i szybkim spojrzeniem obrzucił niespodziewanego klienta.

- Proszę.

- Nazywam się Bonder, Edward Bonder - przedstawił się właściciel hiszpańskiej bródki, który dopiero teraz zdjął kapelusz z szeroką wstążką.

Natorski wymienił swoje nazwisko, uścisnął wyciągniętą ku sobie dłoń
i wskazał krzesło.

- Proszę, niech pan siada. Cóż to za pilna sprawa sprowadza pana do nas?

- Testament. Chodzi o testament. Pilna sprawa, bardzo pilna.

- Czy pan jest Polakiem? - spytał Natorski.

- Oczywiście, że jestem Polak, rodowity Polak, z Sosnowca. Tylko ja dużo lat żył w Ameryka. Ja już teraz nie mówię dobrze po polsku. Zapomniałem. Ale sobie przypomnę. Znowu będę mówił jak kiedyś. Ja jestem bardzo bogaty człowiek, bardzo. Mam parę milionów dolarów. To duży pieniądz.

Natorski spojrzał zdziwiony. Nie bardzo wiedział co ma oznaczać ta niespodziewana dygresja na tematy finansowe.

- Czy pan na stałe przyjechał do kraju? - spytał.

- Tak. Ja przyjechał do Polski na stałe. To moja ojczyzna. Ja chce tu żyć i tu umrzeć. W Ameryce dobrze jest robić dolary, ale żyć trzeba w swoim kraju, żyć
i umierać.

Natorski dyskretnie spojrzał na zegarek.

- Wspomniał pan o jakimś testamencie...

- Tak. Dlatego przyszedłem tutaj. Muszę robić testament. To pilne, to bardzo pilne.

- Dlaczego uważa pan sporządzenie testamentu za sprawę tak pilną, że nie można z nią zaczekać do jutra?

Mister Bonder nie od razu odpowiedział. Wyjął z kieszeni pudełko z cygarami i postawił je na biurku.

- Zapali pan, panie mecenasie? Bardzo dobre cygaro, first class.

Natorski potrząsnął głową.

- Dziękuję. Ja nie palę.

- A ja mogę zapalić?

Patriotycznie nastrojony amerykański milioner otoczył się aromatycznym dymem. Cygara rzeczywiście były w dobrym gatunku.

Natorski zaczynał się trochę niecierpliwić. Chciał wreszcie załatwić tego klienta i iść do domu,

- Więc...

- Pytał pan, panie mecenasie, dlaczego tak się śpieszę z testamentem.

- Właśnie...

- Pan się będzie ze mnie śmiał.

- Ja miałbym się śmiać z pana? - zdumiał się Natorski

- Ależ dlaczego?

- Bo ja jestem człowiekiem przesądnym. Może to głupie, ale już taki jestem.

- Nie bardzo rozumiem.

- Niech pan posłucha, panie mecenasie. Byłem dziś u wróżki. Z początku nie chciała nic powiedzieć, nie chciała też brać pieniędzy. Musiałem prosić, namawiać... Dałem sto dolarów. Wreszcie powiedziała. No cóż... kiedyś każdy z nas musi umrzeć. Jeden wcześniej, drugi później. Ta stara powiedziała, że śmierć jest przy mnie, że mam już mało czasu.

- Wierzy pan w te brednie?

- Wierzę, panie mecenasie. Moim zdaniem nie to brednie. Zrobiło mi się żal moich pieniędzy. Tyle dolarów... Tak zostawić. Szkoda. Ja dużo lat ciężko pracował, żeby tyle dolarów... I dlatego przyszedłem. Chcę zrobić testament. Śmierć jest przy mnie. Może już jutro nie będę żył. Trzeba się śpieszyć.

- Źle się pan czuje?

- Nie. Ja się dobrze czuję. Ja zdrowy. Ja bardzo zdrowy. I am strong fellow. Jestem mocny, zdrów. Mnie nic nie jest.

- Więc dlaczego pan myśli o śmierci?

- Ja nie myślę. To wróżka. Ona... Zobaczyła w kuli.

- Niech się pan nie sugeruje takimi bzdurami.

Bonder uśmiechnął się. Zgasił cygaro i powiedział:

- Pan nie wierzy? Ja wierzę. Na co się sprzeczać? Ani ja pana nie przekonam ani pan mnie. Piszmy testament.

- Czy posiada pan jak dokument stwierdzający pańską tożsamość?

- Oczywiście. Mam dowód osobisty. Proszę, panie mecenasie.

Natorski dokładnie obejrzał dowód, zanotował dane personalne swojego dziwnego klienta, a następnie spytał:

- Na czyją korzyść pragnie pan sporządzić testament?

- Pan się znowu będzie dziwił. Cały mój majątek pragnę zapisać mojej pierwszej żonie.

- To znaczy, że pan się powtórnie ożenił.

- Potem miałem jeszcze dwie żony w Ameryce, ale obydwie umarły. Jedna zginęła w wypadku samochodowym, a druga chorowała na nerki.

- Czy posiada pan jakąś bliższą albo dalszą rodzinę?

- Nie mam żadnej rodziny. Jestem zupełnie sam. Ani dzieci, ani rodziny. Tak mi się życie ułożyło. Nie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin