Olden Marc Dai-Sho A5.doc

(2062 KB) Pobierz
Dai-Sho




Marc Olden

Dai-Sho

 

 

Przekład Szczepan Kuczwara

Tytuł oryginału Dai-Sho

Rok pierwszego wydania: 1983

Wydanie polskie 1991

 

Niewielu ośmieliło się nosić taki miecz.

Został on wykuty przez legendarnego Muramasę, świetnego płatnerza, znanego również z niespokojnego życia.

Ostrza miecza, o których mówiono, że były głodne ludzkiego żywota, zdawały się tak złaknione krwi, że doprowadzały do szaleństwa swoich właścicieli, zmuszając ich do zabijania lub popełniania samobójstw.

Przeznaczeniem drogi miecza-kendo, była obrona prawych i karanie złych. Ci jednak, którzy posiadali miecz Muramasy nie potrafili żyć bez zabijania. Klinga Muramasy, szeptali przesądni, nie mogła długo spoczywać w pochwie.

 

Spis treści:

Część pierwsza - Zanshin.              29

Część druga - Chikai.              124

Epilog.              530

 


 

 

 

 

Matce mojej

dedykuję z całą miłością

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziękowania.

 

Dianie Crawford za konstruktywny wkład w dzieło i Valentinie Trepatscheko za doskonałe spełnienie moich wygórowanych oczekiwań w kwestii przepisywania na maszynie.


Zamek Ikuba
Edo, Japonia
Sierpień 1585 roku,
godzina druga w nocy

Samuraj Gongoro Benkai podszedł do zamkowego okna, stanął z lewej strony i, niewidoczny w ciemności, spojrzał w dół na ściany otaczające fosę. Nie słyszał ćwierkania świerszczy, zamieszkujących szczeliny głazów, z których zbudowano mury zamku. Jego prawa ręka opadła na rękojeść długiego miecza - katany Muramasy. Cisza mogła oznaczać intruzów.

Oczekiwał na alarmujący krzyk gęsi i kaczek, które gnieździły się w dalszej części fosy, ale pozostawały spokojne. Tylko żaby ciągle rechotały. Dwa znaki, że nikt niepowołany nie próbował tamtędy się przedostać.

Długi miecz Benkaiego pozostał w pochwie - naga klinga miała prawo do krwi. Chowanie miecza do pochwy bez jego użycia znieważało broń i piętnowało tego, który ją nosił jako człowieka impulsywnego i niegodnego miana wojownika. Miecz był symbolem boskim; dawno temu bóg zanurzył swój miecz w oceanie, uniósł go do słońca, a krople które opadły z klingi stały się wyspami Japonii. Tak więc miecz był ogniwem łączącym wojownika z uświęconą tradycją i symbolem jego królewskiego rodowodu. Miecz był duszą samuraja.

Jako samuraj, przedstawiciel klasy rządzącej, Benkai nosił przy lewym boku dwa miecze. Oba, długi i krótki, zwrócone były tnącą stroną ku górze i zatknięte za szarfę, którą był przepasany. Znajdowały się w lakierowanych pochwach przywiązanych do niej niebieskimi jedwabnymi sznurami.

Umiejętności szermiercze Benkaiego oraz zasięg długiego miecza czyniły zeń broń morderczą. Rękojeść pokryta była białą emalią i złotem, wysadzana sześcioma szmaragdami i zdobiona czerwonym jedwabnym sznurkiem. Trzydziestosześciocalowa klinga była nieznacznie zakrzywiona, a ostrą jak brzytwa krawędź tnącą, uzyskano przez skucie dwudziestu cienkich jak papier warstw stali o różnej twardości. W rezultacie powstał miecz równie piękny, co skuteczny, miecz, który przecinał żelazo jak melona. Tym mieczem Benkai zabił już więcej niż sześćdziesięciu ludzi.

 

* * *

 

O północy silny, południowy wiatr przyniósł ulewny deszcz zacinający poziomo w mury zamku, jego stajnie, dziedzińce, świątynie, baraki i pawilony. Dwie godziny później deszcz ustał, a wilgotna ciemność okryła wszystko poza górującymi ścianami zamku: kanały, które odwadniały leżące poniżej moczary i pola ryżowe; pokryte strzechą chaty biedaków rozłożone pomiędzy polami ryżowymi i rzeką Sumida; luksusowe wille, spoczywające na niskich wzgórzach okolonych sadami grusz, brzoskwiń i wiśni.

Wtedy to do sali szermierczej - dojo przybył ślepy muzyk z pilną wieścią dla Benkaiego, który co noc ćwiczył tu tysiąc cięć i dwieście pięćdziesiąt dobyć katany. U wejścia do dojo muzyk upadł ze strachu na kolana, a jego głowa dotknęła maty.

Wszyscy samurajowie mieli bowiem przywilej kirisute gomen - prawo pozwalające bezkarnie zabić na miejscu człowieka z ludu, który nie okazał należnego szacunku.

- Czcigodny panie Benkai, moja pani, Saga, prosi, abyś przybył do jej mieszkania. Prosi, abyś to zrobił natychmiast. Dowiedziała się o zdradzieckim spisku tutaj w zamku. Chcą zamordować pana Saburo. Pani mówi, że tylko tobie można zaufać. Jesteś najwierniejszym z wszystkich, którzy służyli naszemu ukochanemu daimyō. Tylko ty możesz sprawić, że nasz miłosierny i łaskawy pan Saburo nie zostanie w ciągu trzech dni zamordowany.

Ślepiec nie mógł widzieć oczu Benkaiego, które zwężyły się jak wąskie, ciemne szczeliny. Jeśli muzyk mówił prawdę, honor Benkaiego był zagrożony. Kodeks wymagał, aby samuraj służył swojemu panu z niezachwianą wiernością bez względu na przeciwności losu lub niepowodzenia. Ta wierność obowiązywała nawet po śmierci. Ponieważ oddanie Benkaiego dorównywało jego mistrzostwu we władaniu mieczem, Saburo uczynił go swoim strażnikiem przybocznym. Benkai był jak kły i pazury swojego pana, a daimyō nie mógł dokonać mądrzejszego wyboru.

Gongoro Benkai miał pięćdziesiąt lat i był brodatym, krępym, muskularnym mężczyzną z ciemnymi włosami noszonymi na sposób samurajów, splecionymi z tyłu w warkocz, a następnie naoliwionymi i przerzuconymi do przodu po wygolonej głowie. Ciemnoskóry i brzydki, zwany był za plecami Pająkiem Ziemnym. Jego oczy miały wilczy blask, który według wierzących w czarną magię musiał być skutkiem jedzenia ludzkiego mięsa. Fechtował z taką szaleńczą zręcznością, że uważano go za syna Shiningamy, władającego żądzą śmierci, i lisicy, zwierzęcia zdolnego wywoływać szatańskie opętanie.

Najbardziej zatrważająca pogłoska o Benkaim, przerażająca bardziej niż ta o potrzebie zabijania, przypisywała szybkość jego klingi Muramasy pochodzeniu od Iki-ryo, złego ducha powstającego z ciemnych myśli Benkaiego.

Shi-ryo, duchy zmarłych, te zagubione dusze pokutujące po nocach, nie były tak straszne jak Iki-ryo, duch, który wychodził z żywego człowieka i mógł zabijać. Ponure i ohydne myśli - złość, nienawiść, zemsta, żądza krwi - były dostatecznie silne, aby ożywić Iki-ryo i z umysłu człowieka wysłać go na świat w zbrodniczych celach.

Benkai odznaczał się zimną krwią oraz pewnością wynikającą ze znajomości samego siebie. W walce ani nie ulegał panice, ani nie okazywał litości. Pan Saburo przyrównywał go do tygrysa, który zakosztował krwi i który odtąd zawsze już jest niebezpieczny. Cechowała go również właściwa wojownikowi pogarda śmierci.

W czasach kiedy wszyscy wierzyli w demony, upiory, chochliki i duchy, jedynie niewidzialny i morderczy Iki-ryo mógł być odpowiedzialny za jego sposób władania mieczem, daleko wykraczający poza możliwości zwykłych ludzi. Jakże inaczej ten straszny Pająk Ziemny mógłby walczyć i pokonywać jednocześnie dwunastu atakujących.

 

* * *

 

Świerszcze milczały.

Czujny Benkai spojrzał na wały obronne zamku porośnięte sosnami i krzewami. Zarośla sprawiały, że uzbrojeni wartownicy mogli niezauważeni dokonywać obchodów. Masywne mury zrobione były ze „stoludzkich kamieni”, nazwanych tak dla liczby ludzi potrzebnych do uniesienia każdego z nich. Mury te były zbyt grube, by mogły im zagrozić prymitywne armaty. Ponadto Benkai sam wybrał najlepszych łuczników, którzy stacjonowali w wieżach narożnych - yagura. Ludzie ci byli nagradzani potrójnymi racjami ryżu za każdego zabitego podczas próby przedostania się do zamku pomiędzy zmierzchem a brzaskiem.

Tereny w obrębie murów były patrolowane przez uzbrojonych strażników, którym towarzyszyły psy obrończe, wyhodowane z krzyżowania dogów angielskich z buldogami. Oba mosty zwodzone wykonano z żelaza, a fosa obronna była głęboka i szeroka.

Palce Benkaiego przebierały w jedwabnym sznurze zwisającym u rękojeści miecza. Hai, tak, silna obrona. Skuteczna. Nieprzenikniona. Ale większości zamków nie zdobywano z zewnątrz; padały ofiarą wewnętrznej zdrady. Tłumaczyło to istnienie tajemnego tunelu, prowadzącego poza mury na wypadek, gdyby daimyō został zmuszony do opuszczenia swojej fortecy. Mądry szczur nie zawierzał swojego życia jednej norze.

Pan Takemori Saburo potrzebował takiej obrony. Potrzebował też Benkaiego. Swoim zdradzieckim postępkom i próżnej postawie daimyō zawdzięczał, że jego wrogiem stał się Toytoni Hideyoshi, a nie było nikogo, kto byłby groźniejszy.

Pomimo obecności cesarza i dworu królewskiego w Kioto, krajem w rzeczywistości rządził Hideyoshi. Przed trzema laty był on świetnym generałem podlegającym shogunom - wojskowemu dyktatorowi Oda Nobunagi. Kierowany przez mądrego Hideyoshiego, Nobunaga zakończył trzystuletni okres wojny domowej, miażdżąc aroganckich możnowładców i podporządkowując swej władzy większą część Japonii.

Po zamordowaniu Nobunagi, Hideyoshi, brzydki, karłowaty mężczyzna znany z wielkiej przebiegłości i zręczności, postanowił przewyższyć swojego zmarłego pana.

- Utworzę jeden kraj z Chin, Korei i Japonii - chełpił się. - Będzie to tak samo łatwe jak zrolowanie słomianej maty i włożenie jej pod ramię.

Rozpoczął od Japonii. Nie zniszczył kraju, ale podbił go dyplomacją. Koronowana Małpa, jak go nazywano, był urodzonym przywódcą, z łatwością wzbudzającym zaufanie innych. Nawet ci, którzy przedtem byli gotowi walczyć na śmierć i życie z Nobunaga, teraz poddawali się charyzmatycznemu Hideyoshiemu. A kiedy większa część Japonii została podporządkowana jego dominacji, stało się oczywiste, że raz na zawsze zmienił on sposób w jaki kraj prowadził wojny.

Utrzymywał olbrzymią armię szpiegów rozsyłanych do każdej japońskiej prowincji, wsi, doliny, portu i wyspy. Jedna grupa agentów czasami obserwowała inną, a ich raporty były szczegółowo porównywane. Hideyoshi był pierwszym, który prowadził wywiad wojskowy na długo przed planowaną kampanią. Zbierał mapy i informacje dotyczące zbiorów ryżu oraz flot rybackich, dane o ruchach wojsk i ich morale, o pogodzie i zaopatrzeniu armii. Wykorzystywał te informacje nieomylnie. Wprowadził również psychologiczne obserwacje wielkich wodzów i ich generałów. Ten odważny żołnierz i doskonały znawca ludzi, był obdarzony także dwiema innymi wartościowymi cechami - cierpliwością i precyzyjnym wyczuciem czasu.

Koronowana Małpa posiadała zatem cechy jakich nie miał pan Saburo. Dla władcy zamku Ikuba stanowiło to dostateczny powód, aby tamtego znienawidzić. Słaby i wrażliwy, czterdziestoletni Saburo był otyły i całkowicie łysy. Udawał sprzymierzeńca Hideyoshiego spiskując za jego plecami, a tymczasem Hideyoshi, naciskał Saburo, aby ten przyłączył się do rosnącej liczby panów uznających go za jedynego władcę Japonii.

- Ta Małpa poprosiła mnie, abym zburzył mury mojego zamku. Mury, które stoją tu od ponad stu lat - rozzłoszczony Saburo skarżył się Benkaiemu. - Uważa, że byłby to mój wkład w utrwalenie pokoju, że w nowej Japonii nie potrzeba takich fortec. Niech go diabli wezmą! I w tym samym liście ośmiela się podnosić podatki oraz daninę, którą muszę mu płacić. Hai, on knuje moją ruinę. Tak, tak, moją ruinę.

Benkai w milczeniu potrząsnął głową.

Saburo szybkim ruchem grubej dłoni otworzył duży, złoty wachlarz. Poruszając nim nerwowo, łysy daimyō przewracał oczami.

- Jeśli jestem okrutny, to tylko dlatego, że mnie do tego zmuszono. Hideyoshi, nie znający nawet swojego ojca, wywyższa się nade mnie, którego przodkowie mają królewskie pochodzenie od bogów. Ten karzeł zjadający robaki mnie się powinien kłaniać, nie ja jemu. - Postukał Benkaiego w pierś swoim wachlarzem. - To żmija, ale jeśli ja... jeśli my postawimy na swoim, któregoś dnia przestanie syczeć.

Dwaj mężczyźni byli sami w pokoju rady, jednak Saburo rozejrzał się wokoło, aby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje.

- Rozmawiałem z innymi, rozumiesz. Oni chcą się pozbyć Małpy. Jej apetyt musi być pohamowany. I to szybko. Tak, tak.

- Z całym szacunkiem, czcigodny panie - powiedział Benkai. - Hideyoshi jest zbyt silny, aby stawić mu czoła w otwartej walce. Ma wielu ludzi i wielu panów zginających przed nim kolana. Wszyscy przysięgli towarzyszyć mu do śmierci, tak jak ja przysięgałem towarzyszyć tobie.

- Tak, tak. Hideyoshi jest głową, a ci co idą za nim, są jego ciałem. Ale zrozum, Benkai, jeśliby uciąć głowę, ciało stanie się bezużyteczne. - Saburo zbliżył złoty wachlarz do ust i uśmiechnął się za nim kokieteryjnie. - Ninja. Tak, tak. Ninja.

Ninja. Klany szpiegów i zabójców utrzymywanych przez rywalizujących, wielkich wojowników podczas nie kończącej się walki o władzę, która rozdarła Japonię na setki lat. Mężczyźni i kobiety, ubrani na czarno, sprawni fizycznie i biegli w sztukach wojennych. Mistrzowie szpiegostwa, zabójstwa i szantażu. Mistrzowie przebrania, zdolni przybierać tysiące różnych twarzy.

Nazwa ninja oznacza „wślizgujący się potajemnie”; ich zawód, ninjitsu, to sztuka skradania się albo bycia niewidzialnym. Oba określenia wyrażają uznanie dla ich wyszkolenia, pozwalającego ninja dokonywać wyczynów, które wystraszonym i ignorantom wydawały się nadnaturalne.

Różne siatki ninja oferowały daimyom i przywódcom wojskowym swoje usługi. Klan Koga był siatką dostatecznie silną, by rządzić całą prowincją Saburo. W imieniu własnym i dwóch innych panów, im właśnie zlecił Saburo zamordowanie Hideyoshiego.

- Nasza Małpa jest bardzo zajęta - powiedział. - Niech śmierć da jej odpoczynek i wieczny sen.

- Hai. - Ponownie Benkai skłonił głowę na znak zgody. Nie do niego należało zadawanie pytań swojemu panu. Ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że trzysta lat brutalnych walk o władzę dobiegało końca za sprawą takich ludzi jak Nobunaga i Hideyoshi. Benkai dostał ryż, ziemię i ludzi od swojego daimyō i służył mu, ponieważ poprzysiągł, nieważne, słusznie czy też nie.

Hideyoshi był wspaniałym panem, którego cechy Benkai uwielbiał. Był jednak wrogiem Saburo, a to czyniło go również wrogiem Benkaiego. Karma, której poddawał się bez zastrzeżeń nakazywała, aby Benkai służył Saburo, nie Hideyoshiemu, i nie było tu żadnej alternatywy. Należało pić wino ze swojego kielicha.

 

* * *

 

Świerszcze milczały.

Benkai odwrócił się od okna i spojrzał na kobietę. Siedziała na podłodze i za pomocą bambusowej miotełki mieszała herbatę zaparzaną w naczyniu umieszczonym nad hibachi. Mieszkała w bogatych komnatach udekorowanych znakomitymi rzeźbami z drewna, kurantami poruszanymi wiatrem, malowanymi parawanami i lakierowanymi skrzyniami z drewna sekwojowego. Tutaj, podobnie jak w pokojach daimyō na wyższym piętrze, słomiane maty były codziennie zmieniane. Taki luksus nie odpowiadał Benkaiemu; był on prostym człowiekiem, który wolał proste otoczenie.

Kobieta miała na imię Saga i była osiemnastoletnią konkubiną podarowaną Saburo dwa lata temu przez jednego z panów, z którymi teraz spiskował, aby zabić Hideyoshiego. Była elegancka, o egzotycznej urodzie. Drobna, z modnie zaczernionymi zębami, ogolonymi brwiami i delikatnymi grzebieniami z rzeźbionych muszli ostryg wpiętymi w kokony czarnych włosów, wydawała się Benkaiemu zuchwała i zbyt pewna siebie. W swoich działaniach nie wykazywała niezdecydowania ani wahania; kochała albo nienawidziła, nie uznawała uczuć pośrednich.

Benkai patrzył jak Saga, klęcząca na słomianej macie, nalewała zieloną herbatę do miseczek. Z niezwykłym wdziękiem skłoniła głowę, ujęła miseczkę z herbatą w dłonie i wyciągnęła oba ramiona w jego kierunku. Jej twarz, z białym makijażem i małymi ustami pociągniętymi różową szminką, była bez wyrazu.

Benkai przyklęknął naprzeciw niej, opierając się na piętach z dłońmi złożonymi na udach. Po długim namyśle wziął herbatę, ale jej nie wypił.

- Zdecydowałem - powiedział. - Będzie lepiej jeśli napiszesz nazwiska mężczyzn, których oskarżasz o zdradę i podpiszesz się. Dopilnuję, aby ta lista dotarła do mojego pana Saburo.

- Hai. - Skłoniła głowę, potem wstała z szelestem jedwabiu i podeszła do parawanu malowanego w złote czaple i srebrne sokoły. Zniknęła za nim, aby po paru sekundach wyjść ze skrzyneczką z przyborami do pisania. Klęcząc naprzeciw samuraja otworzyła ją, przygotowała kamień barwiący i utarła go.

Wybrała nowy pędzelek i arkusz żółtego papieru.

- Ludzie, których spiszę są ważni. Stoją pomiędzy mną i moim panem Saburo. Każdy z nich ma pozycję i władzę. Są zadowoleni, że znalazł sobie nowego ulubieńca.

Benkai omal nie pozwolił sobie na uśmiech. Dzisiejszej nocy Saburo doznawał przyjemności z Hayamą, pięknym dwunastoletnim chłopcem, utalentowanym aktorem i tancerzem. Benkai, podobnie jak inni wojownicy, upodobał sobie tego chłopca i radowałby się nim, gdyby daimyō nie zrobił tego pierwszy.

- Jak trafiłaś na nazwiska tych mężów?

- Kiedy podszedłeś do okna, miałam zamiar...

- Teraz jestem tutaj. Mów.

- Przed niespełna godziną mój sługa, Ichiro, podsłuchał mężczyzn rozmawiających w stajni. Jacyś ludzie chroniący się przed deszczem nie zważali na swoje słowa. Ichiro słuchał. Słuchał dobrze.

- On nie widzi. Tworzy muzykę i pochlebia.

Saga wytrzymała jego spojrzenie.

- Słyszy uszami sokoła, mój panie. I przychodzi tylko do mnie. Sługa nie może zbliżyć się do daimyō.

- Ty możesz się do niego zbliżyć.

Opuściła głowę.

- Już mu się nie podobam. Dla niego jestem tylko zazdrosną kobietą, niczym więcej. A taka kobieta musi być zdolna do wszystkiego, by odzyskała łaski swojego pana. Czyż nie byłoby mądrzej, abyś ty się do niego zwrócił?

- Taka kobieta - powiedział Benkai - może nawet kłamać.

Uśmiech Sagi oznaczał jej przewagę.

- Hai, taka kobieta może nawet okazać się podstępna. Przygotuję jednak tę listę i dam ją tobie. Niech nasz pan Saburo sam osądzi moją lojalność. Przecież już rozmowa z tobą stawia moje życie w niebezpieczeństwie. Jeśli ci ludzie dowiedzą się o naszym spotkaniu, jestem skończona.

Wzdychając, odłożyła pędzelek, uniosła miseczkę z herbatą i zbliżyła ją do ust. Wypiła łyk i znad miseczki spojrzała na niego, czekając aby wypił.

Benkai zbliżył swoją miseczkę do warg. Saga wstrzymała oddech. Jej oczy nagle rozszerzyły się. Samuraj skosztował herbatę i zamyślił się.

Nagle gwałtownie odwrócił głowę w stronę malowanego parawanu, za który weszła Saga, aby wziąć skrzyneczkę z przyborami do pisania. Nad parawanem roiło się od komarów. Komarów przyciągniętych przez kogoś, kto się za nim ukrywał.

Nad powierzchnią herbaty unosiła się mgła. Trucizna.

Benkai natychmiast odstawił miseczkę.

Pułapka.

Saga powstała. Uśmiech na jej twarzy był teraz okrutny i triumfalny.

Sięgnęła do rękawa swojego kimona i wyciągnęła tessen, wachlarz wojenny; otworzyła go szybkim ruchem dłoni. Światło papierowej latarni odbijało się w jego żelaznych żeberkach i ostrzach.

W jej głosie była pycha.

- Za późno. Nie zdążysz do niego. Nigdy.

Teraz Benkai wiedział, kim była. To kunoichi, kobieta ninja. Wiedział również, dlaczego świerszcze milczały.

Wiedzieć i działać znaczyło dlań to samo. Jednym ruchem stanął na nogach, błyskawicznie wyciągnął z pochwy swój długi miecz i wzniósł go oburącz nad głową.

Dwoma krokami dopadł parawanu, gdzie miecz z niebiesko-białym połyskiem stali ciął w dół, roztrzaskując bambus i ryżowy papier parawanu i rozrąbując głowę przykucniętego za nim ninja. Kiedy zabity upadł do przodu, Benkai obrócił się w lewo, tnąc następnego z atakujących, który nacierał na niego z bokijem z utwardzonego drewna. Zaskoczony celnym cięciem ninja spoglądał teraz w dół na wilgotną, szkarłatną linię dzielącą jego ciało. Kiedy bo wyślizgnęło mu się z palców, upadł na kolana i próbował z powrotem wpychać szarą masę swoich jelit do wnętrza ciała.

Kolejnych trzech ninja wdarło się przez otwarte okno, bezszelestnie zeskakując na wyłożoną matami podłogę. Benkai z szaleńczą żądzą zabijania pulsującą mu we krwi wyszedł na ich spotkanie z krótkim mieczem w lewej dłoni i długim w prawej. Pierwszy ninja, szczupły i bystry, przykucnął na piętach i zamachnął się shinobi-zue - bambusowym kijem, trzymając go blisko ziemi. Ze środka bambusa wysunął się długi na sześć stóp łańcuch zakończony stalowym ciężarkiem. Zanim łańcuch mógł owinąć się wokół jego kostek, Benkai odskoczył w lewo, co sprawiło, że ciężarek przeleciał pod nim. Jeden rzut i ostrze krótkiego miecza tkwiło głęboko w gardle napastnika.

Uderzenie długiego miecza od lewej - i ninja równoważący ciało do rzutu skuriken - płaską gwiazdą o ostrych bokach - miał oba ramiona ucięte w łokciach.

Trzeci ninja z mieczem w ręku, zaatakował rzucając się do przodu i kierując ostrze w serce Benkaiego. Używając długiego miecza Benkai odparował atak, zbijając go na bok z taką siłą, że ninja stracił równowagę, odsłaniając lewą stronę. Jedno złośliwe pchnięcie i krótki miecz samuraja po rękojeść wbił się pod pachę ninja.

Benkai obrócił się i w tej właśnie chwili jego czaszka omal nie rozpadła się z bólu. Próbował ustać i kontynuować walkę, czerpiąc energię z wewnętrznej furii; tylko szaleńcza odporność sprawiała, że jego ciało i umysł wytrzymywały ból spowodowany przez strzałę utkwioną w lewym oku.

Śmierć była dla wojownika sprawą zwyczajną. Jedynie koncentrując się dzień i noc na tej myśli, samuraj mógł spełniać swoje obowiązki i pielęgnować godność, jak tego wymagał honor. Życie samuraja należało do jego pana. Oddanie go bez żalu lub wahania było dla wojownika rzeczą chwalebną.

Na wpół ślepy, Benkai wciągnął powietrze przez nos i wypuścił ustami. Był to chrapliwy odgłos jaki wydają osaczone, ale ciągle niebezpieczne zwierzęta. W drugim końcu pomieszczenia ninja, który przedtem posłał strzałę, zakładał szybko następną na hankyn - mały łuk, ukrywany dotąd pod odzieżą. Podniósł go teraz do góry, naciągnął cięciwę i znów wypuścił strzałę. Benkai z brodą zalaną krwią, wzniósł długi miecz i z pogardą, nieznacznym ruchem nadgarstka, odbił strzałę na bok. Jeszcze teraz śmierć musi trzymać się z daleka.

Pozostało czterech ninja. Benkai widział miejsce pod otwartą podłogą, gdzie się ukrywali. Widział również Sagę stojącą pośród nich, szepczącą do przywódcy i wskazującą wachlarzem na Benkaiego.

Zewsząd zaczęły dolatywać krzyki. Dochodziły z dziedzińca, wałów i pawilonu herbacianego położonego w pobliżu zwodzonego mostu. Zamek został zdradzony przez Sagę, która w łóżku zdobyła zaufanie pana Saburo i przez jego fałszywych przyjaciół, nie dbających o lojalność i honor. Przed śmiercią Benkai skosztuje jeszcze czarnego wina - zemści się na zdrajcach. Zemsta była sprawą świętą. Zanim Benkai nie odpłaci złem za zło, nie będzie wolny ani na tym świecie, ani w zaświatach.

- Zabij go! On nie może dotrzeć do Saburo! - rozległ się głos Sagi.

Ninja ośmielony nieco przybliżył się, jednak ciągle przerażała go strzała tkwiąca w oku Benkaiego. Zwykły człowiek nie mógł być ranny w ten sposób i ciągle utrzymywać się na nogach. Zwykły człowiek leżałby już w agonii albo był martwy. A Benkai stał, z mieczem gotowym do zadania ciosu.

Głos Sagi brzmiał jak syk.

- On krwawi, więc nie jest demonem; jest zwykłym człowiekiem. Zabijcie go, a nie minie was nagroda. Przysięgam.

Jej słowa dodały im odwagi; rozsypali się półkolem, próbując otoczyć Benkaiego. Patrzył na ich uzbrojenie z pogardą. Sierp, kije z utwardzonego drewna, łańcuchy z ciężarkami, haki do wspinaczki, miecze, dmuchawka z zatrutymi strzałkami. Oręż mogący kaleczyć, oślepiać i zabijać. Nic jednak nie dorównywało mieczowi Benkaiego, wykonanemu przez Muramasę.

Nie było czasu na usuwanie strzały lub tamowanie krwawienia. Saburo był w śmiertelnym niebezpieczeństwie, może już nawet zginął. Honor wymagał, aby Benkai pośpieszył do daimyō. Inaczej, bogowie i wszyscy przodkowie odwrócą od niego swe twarze. Lepiej pięćset razy urodzić się bez rąk niż cierpieć wieczny wstyd.

Musiał wywalczyć sobie drogę do Saburo albo umrzeć próbując doń dotrzeć.

Z zakrwawioną strzałą wystającą z oka jak drewniany róg, Benkai krzycząc rzucił się na ninja.

 

Na tydzień przed atakiem na zamek Ikuba, ninja z klanu Koga przedostali się do Edo przebrani za handlarzy koni, mnichów buddyjskich, żebraków i bogatych wieśniaków. Ukrywali się w domach agentów Hideyoshiego, którzy składali mu raporty na temat Saburo, zamku, liczebności żołnierzy oraz pogody. Aby przygotować się do nocnego napadu, ninja spędzili ostatnią dobę w całkowitej ciemności. W piątek, o północy pod osłoną deszczu, jaki nadciągnął z południa, rozpoczęli atak.

Najpierw fosa. Ninja otruli gęsi i kaczki, po czym ubrani na czarno weszli do wody. Zanurzeni, oddychając przez bambusowe rurki przepłynęli do wysokiej na sześćdziesiąt stóp ściany zamku. Skrywani przez ciemności oraz ulewę, rozpoczęli niebezpieczną wspinaczkę na jej szczyt. Oprócz uzbroj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin