Świerszczyk 1981-10-25_01 nr 43-44.pdf

(33252 KB) Pobierz
(
1870
-
7 1
)
25
» x -
1« xi •
.r.
1981
Tygodnik
dla
młodszych
dzieci
Oj, w kadzidlańskim borze
źródełeczko bije,
fruwa nad nim ptaszek,
po kropelce pije...
Cena 8 zł
O j, w kadzidlańskim borze
wysokie drzewa,
pod każdym dwa ptaki,
źródełko śpiewa...
O j, w tym borze na Kurpiach
dzieję się same dziwy,
choć ptaki wycięte z papieru,
śpiewają jak prawdziwe.
T.
Chwasiek-Latuszko
onJLtx&t/zc/xKus
To dziwne, ale nie ma tego miasteczka na
żadnej nłapie... Bo jest ono ciągle w drodze,
w ustawicznej wędrówce do ludzi, a szczegól­
nie do dzieci.
Gdy tylko słońce zrzuca z ziemi zimowy
płaszcz, rusza w szeroko otwarty świat wesołe
miasteczko wuja Dominika. Kilkanaście kolo­
rowych wozów wiezie skarby śmiechu, złoto
zabawy. A więc są tam strzelnice, karuzele,
huśtawki, gry zręcznościowe, gabinet grozy
i humoru oraz inne cuda.
Wuj Dominik zatrzymuje swoje miasteczko
na kółkach obok miejscowości, które wydadzą
mu się szczególnie smutne. Ustawia wozy
w czarodziejski krąg, sam staje w środku i na
złotej trąbce gra radosny hejnał. Jest to wezwa­
nie i zaproszenie zarazem.
1 co się dzieje?
Już po chwili zewsząd biegną dzieci spra­
gnione zabawy. I już chłopcy i dziewczynki
fruwają w powietrzu na karuzeli. I już pęka od
wesołych głosów gabinet śmiechu. Wuj Domi­
nik bardzo zadowolony przechadza się po
swym wesołym miasteczku, które nazwał słu­
sznie SIÓDM YM N IEBEM .
A wieczorem jest jeszcze przyjemniej, bo
zapalają się kolorowe światła i wesołe miastecz­
ko zdaje się kołysać na falach muzyki. Razem
z dziećmi bawią się dorośli, przypominając
sobie swoje dzieciństwo, gdy niepotrzebne im
były kalendarzyki i zegarki. Wuj Dominik aż
sapie z zadowolenia, głośno pyka z krótkiej
fajeczki, wypuszczając gęste kłęby dymu. Kto
bystrzejszy, zobaczy w fajeczkowych obłokach
śmiejące się, wirujące karuzeleI
Radosny nastrój SIÓDM EGO N IEBA za­
wsze udzielał się wszystkim, nawet tym, któ­
rzy nie przyszli do wesołego miasteczka. Lu­
dzie w okolicy zasypiali z uśmiechem i mieli
bardzo kolorowe i przyjemne sny.
0 tiy Q Ą o iA V T h
A pewien Tomek raz wyśnił sobie, że został
wujem Dominikiem. Postanowił więc, że i on
musi mieć takie wesołe miasteczko, z którym
będzie jeździł wszędzie od wiosny do zimy.
Zaraz rano pobiegł do SIÓDMEGO NIEBA.
Wuj Dominik dobrotliwie wysłuchał ma­
rzenia chłopca. *A potem wziął złotą trąbkę
i zagrał... Gdy skończył, zapytał:
- Wiesz, kogo wzywałem?
J
- Nie wiem... - odparł chłopiec.
- Posłuchaj, Tomku. Kiedy mój ojciec po­
stanowił mi przekazać SIÓDME N IEBO, mu­
siałem mu umieć powiedzieć, o czym szumi
wiatr, o czym pluszcze deszcz, o czym śpiewa­
ją ptaki i o czym gra na swej trąbce mój ojciec.
Wtedy dopiero pozwolił mi samodzielnie ru­
szyć w świat. Wiedział, że nie będę obojętny na
głosy mieszkańców ziemi, że nie będę rozda w-
cą głupiej wesołości, że uśmiech, który lu­
dziom zaniosę, będzie przeznaczony dla wszy­
stkich, dla najbardziej radości potrzebują­
cych, Uśmiechu trzeba się uczyć i to jest
bardzo trudna nauka. Spróbuj uśmiechać się
codziennie; rano, w południe i wieczorem...
Kiedy tę sztukę opanujesz, ja podaruję ci moje
wesołe miasteczko, bo będę już bardzo stary.
Zgoda?
- Dobrze, wuju Dominiku! Ale powiedz,
co to była za melodia, którą przed chwilą
grałeś?
- To było specjalne wezwanie i zapro­
szenie...
I wuj Dominik opowiedział, że w każdy
czwartek do SIÓDMEGO NIEBA mają bez­
płatny wstęp wszyscy ci, którzy przyprowadzą
do wesołego miasteczka dzieci smutne, niewi­
dome, chore. Wuj Dominik sadza je na czaro­
dziejskiej karuzeli i dzieci na moment odzy­
skują zdrowie.
- Szkoda, że tylko na chwilę - westchnął
Tomek.
- Z takich drobnych, szczęśliwych chwil
można ułożyć naprawdę piękne i długie życie,
wierz mi - powiedział wuj Dominik i przyłożył
do ust złotą trąbkę.
Emil Bida
Rysował Tomas/. Borowski
Płomyków tysiąc
cicho pionie
jak dywan świateł
ciepłych, ruchliwych,
jak pozdrowienie
przyjaznych dłoni
dla nich - już zmarłych
od nas - żvwvch.
Pod krzyżem złoci się
chryzantema,
słońce hladawe
sączy promienie...
Chociaż odeszli,
choć ich już nie ma,
dla nas żyć będą nadal
... wspomnieniem.
Hanna
T
Rvs. Bożena
,< # ***W £
* * » * » <
■* * • * *
'&
Lukas/ do tej pory nie wie, jak to się stało
Gdy spojrzał tego wieczora na rycerską tarczy
/ trzema głowami dzików, która wisiała na
ścianie w dużym pokoju, poczuł najpierw ja­
kieś dziwne kołysanie, a potem razem z rodzi
eami i Kubą znalazł się nagle na dziedzińcu
zamkowym, po którym chodzili nieznani my/
czyżni. Podszedł do nich szczupły, wysoki
człowiek w ciemnym stroju, za pasem miał
zatknięte rękawice, a przy boku wąski sztylet.
Cózeście to tak rano przyjechali, kome­
dianci?
t
- zapytał.
Chyba bierze nas za aktorów... - wyn ru-
czai ojciec. Może kręcą tu jakiś film?
- Chodźcie do kuchni, trzeba coś zjeść
i przyzwoicie się odziać. Wstyd, żeby waćpan­
na nogi pokazywała. Zgorszenie tylko obu­
rzył się mężczyzna, patrząc na mamę.
Przeszli przez dziedziniec i zaczęli schodzić
po schodkach. Za grubymi drzwiami była
duża sala, w której stały wielkie, drewniane
stoły. Pod ścianą, na palenisku, parował
ogromny kocioł, a obok piętrzyły się misy
i dzbany, stały jeden na drugim puste jeszcze
Tc nie były dekoracje do filmu. Tb: była
na jpi\ wdziwsza prawda !
i
- Macieju, przy pro wadziłem komedian­
tów, daj im co zjeść! -*zawołał mężczyzna.
Maciej, w skórzanym fartuchu, z wielkimi
wąsami założonymi za uszy, ale za to z łysą
głową, wyglądał jak wielka foka. Popatrzył na
nich i aż usiadł na podłodze trzęsąc się ze
śmiechu. Łysina mu poczerwieniała, a z oczu
kapały łzy.
- Kogucie ty mój! - wyjęczał. - Przecież ja
czegoś podobnego w życiu nic widziałem! Co
oni na siebie pozakładali? Zbójcy was napadli, .
że chodzicie jeno w samych koszulach?
- Nikt nas nie napadł. Przyjechaliśmy tu,
żeby zobaczyć zamek. A ty nie śmiej się z nas,
tylko daj jeść, jak ci rozkazano - zdenerwował
się ojciec.
Siedli za stołem i po chwili zaczęli zajadać
aż im się uszy trzęsły, a Maciej tylko podejrzli
wie na nich zerkał.
Do Łukasza podszedł chłopiec.
- Jestem Kazimierz z Sandomierza - po­
wiedział. - A ciebie jak zwą?
- Łukasz.
- To tak jak mój ojciec. A skąd jesteś? -
spytał.
- Z Warszawy - odparł Łukasz przełykając
kęs mięsiwa.
- Rety, / Warszawy, toż to kawał drogi!
jedz szybciej, bo turniej wnet się zaczyna.
- i'urniej?! - prawie zakrztusil się Łukasz.
Wybiegli razem na dziedziniec. Gwarno
tam było i tłum wielki. Na ławach siedziały
dziwnie i pięknie ubrane damy, obok stali
i siedzieli mężczyźni. Nad nimi, na murze
zamkowym, stali trębacze. Pośrodku był duży
plac, ogrodzony i posypany piaskiem. Z jednej
strony placu stali rycerze ze swymi giermkami.
Niektórzy byli już ubrani w piękne, lśniące
zbroje, inni jeszcze coś przy nich poprawiali.
Wtem rozległy się głosy trąb, wysoki, naj­
wspanialej ubrany mężczyzna skinął ręką i roz­
począł się turniej
Młodzi rycerze, w zbrojach i z opuszczony­
mi przyłbicami, na koniach przybranych kolo­
rowymi czaprakami stawali naprzeciwko sie­
bie i, opuszczając kopie, nacierali, starając się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin