Deaver Jeffery - John Pellam 03 - Piekielna dzielnica.pdf

(1221 KB) Pobierz
Jeffery Deaver
John Pellam Tom 3
Piekielna Dzielnica
„Jestem zawodowcem. Udało mi się przetrwad w branży,
w której obowiązują prawa dżungli".
Humphrey Bogart
1
Wspinał się na górę, ciężko stąpając po schodach pokrytych
bordowym chodnikiem w kwiaty. Spod przetartego materiału
miejscami przezierały porysowane dębowe deski.
Na klatce schodowej było ciemno; w miejscach takich jak to
żarówki błyskawicznie ginęły z oprawek, chod oznaczały
wyjścia awaryjne John Pellam pociągnął nosem,. starając się
zlokalizować źródło dziwnego zapachu. Na próżno.
Wiedział tylko, że woda, która wypełnia mu nozdrza,
budzi w nim niepokój i wyprowadza z równowagi.
Pierwsze piętro, podest, kolejne schody.
Chyba już po raz dziesiąty odwiedzał tę wiekową kamienicę i
za każdym razem wpadały mu w oko coraz to nowe szczegóły,
które jakimś cudem umknęły wcześniej jego uwadze. Tego
wieczoru jego wzrok padł na witraż przedstawiający kolibra
zawieszonego nad kielichem żółtego kwiatu. No, proszę. Stuletnia
czynszówka w jednej z najgorszych dzielnic Nowego Jorku...
Skąd tu takie dzieło sztuki? I dlaczego akurat koliber?
Z góry dobiegł go odgłos szurania. Pellam gwałtownie uniósł
głowę. Aż dotąd był przekonany, że nie ma tu nikogo poza
nim. Coś upadło z głuchym łomotem. Niemal równocześnie
rozległo się czyjeś westchnienie.
Podobnie jak owa trudna do zdefiniowania woo, również i te
dźwięki sprawiły, że Pellam poczuł się nieswojo.
Przystanął na drugim piętrze i spojrzał na witraż znajdujący się nad
Drzwiami mieszkania numer 3B. Ten akurat przedstawiał
drozda czy sójkę na gałęzi i był równie starannie wykonany jak
koliber piętro niżej. Kiedy był tu po raz pierwszy, parę
miesięcy temu, widok pokrytej liszajami fasady kazał mu się
spodziewad równie obskurnego wnętrza. Ale nie miał racji.
Wszystko tu mogło byd stawiane za wzór po-
7
rządnej rzemieślniczej roboty: dębowe deski były solidnie połączone,
tynk na ścianach gładki jak marmur, rzeźbione
filary i poręcze klatki schodowej, zwieoczone łukami nisze w
ścianach, w których, jak przypuszczał, spoczywały niegdyś
katolickie figurki. Gdyby tak można...
Znowu ten dziwny zapach. Woo była coraz silniejsza. Jego
nozdrza rozszerzyły się. Z góry kolejny raz dobiegł go odgłos
głuchego uderzenia. I westchnienie. Przyspieszył kroku i
zadzierając głowę, wdrapywał się coraz wyżej wąskimi
schodami, uginając się pod ciężarem kamery, akumulatorów
oraz torby z taśmami wideo. Pocił się przy tym jak mysz. Była
dziesiąta wieczór, sierpieo i Nowy Jork przypominał piekło.
Co to za smród?
Nieznany zapach poruszył jakąś strunę w jego pamięci, lecz
skojarzenie zaraz się rozwiało, zagłuszone oparami smażonej
cebuli, czosnku i starego oleju. Przypomniał sobie, że Ettie
trzyma na piecyku puszkę po kawie Folgers pełną starego
tłuszczu. „Przynajmniej oszczędzam parę centów" — mawiała.
W pół drogi między drugim a trzecim piętrem Pellam
ponownie przystanął. Oczy go piekły. Potarł powieki i ten
odruchowy gest naprowadził go na właściwy trop. Już
pamiętał.
Studebaker.
Przed oczyma stanął mu fioletowy samochód rodziców z
kooca lat pięddziesiątych, podobny do statku kosmicznego.
Auto stało w płomieniach. Ojciec przypadkowo upuścił na siedzenie niedopałek, od którego zajęła
się tapicerka wozu.
Pellam, jego rodzice i okoliczni sąsiedzi obserwowali cały ten
spektakl z przerażeniem, zgorszeniem, a niektórzy pewnie i z
utajonym zachwytem.
A teraz znowu czuł ten sam zapach. Jakby coś się tliło... Dym!
Buchnął mu w twarz obłok gorącego dymu. Przechylony nad
poręczą Pellam spojrzał w dół. Początkowo jego wzrok
napotkał jedynie ciemnośd i coś na kształt szarego welonu
mgły, ale już po chwili rozległ się potężny wybuch. Drzwi
wiodące do piwnicy zapadły się do środka i słup ognia
błyskawicznie wypełnił klatkę schodową oraz przylegający do
niej na parterze nieduży hol.
— Pali się! — krzyknął Pellam. Kłęby czarnego dymu wzniosły
się ponad płomienie, były coraz bliżej. Załomotał do
najbliższych drzwi. Żadnej reakcji. Chciał zbiec na dół, ale
ogieo zmusił go do cofnięcia się. Ściana dymu i strzelających
iskier okazała się przeszkodą nie do pokonania. Zaczął się
dusid, a czarne od sadzy powietrze, które z każdym
8
oddechem wdzierało mu się do płuc, sprawiło, że jego ciałem
zaczęły wstrząsad dreszcze. Rozkaszlał się.
Cholera jasna. Pożar rozprzestrzeniał się naprawdę
błyskawicznie. Płomienie, kawałki papieru i snopy iskier
wirowały na podobieostwo trąby powietrznej w studni, jaką
Zgłoś jeśli naruszono regulamin