Kazimierz Kwaśniewski - Każę aktorom powtórzyć morderstwo.pdf

(577 KB) Pobierz
Motto
Mówiąc, że zbrodniarz niejeden w teatrze
Do głębi duszy tak bywał wstrząśnięty
Wymową tego, co ujrzał na scenie,
Ze swe występki wyznawał otwarcie;
Gdyż zbrodnia, chociaż języka nie miewa,
Przemawia w sposób najbardziej przedziwny.
Każę aktorom powtórzyć morderstwo…
Shakespeare, Hamlet. Akt 11, scena 2
Rozdział pierwszy
POCIĄG OSOBOWY Z ZAKOPANEGO WJEŻDŻA NA TOR PRZY
PERONIE CZWARTYM…
Był to jeden z owych zmiennych, chłodnych poranków wiosennych,
zsyłających prawie co kwadrans niewielki deszcz, a po nim krótkie
rozjaśnienie.
Kiedy Anna wyjrzała przez lewe okno taksówki, zobaczyła nad ulicą
niebieskie, czyste niebo. Zerknęła w prawe okno.
Ponad mijanym skwerem i dachami kamienic odchodziła wystrzępiona,
nisko i szybko płynąca czarna chmura.
Anna oparła się o siedzenie wozu, mimo woli dotknęła mokrego kaptura
swego nieprzemakalnego płaszcza i tak samo mimo woli uśmiechnęła się.
Ten młody, dziko wyglądający chłopak włóczył się za nią prawie przez trzy
godziny i sprawiło jej to przyjemność, chociaż nawet teraz, kiedy straciła go
już z oczu, nie przyznałaby się do tego otwarcie sama przed sobą. Uśmiech
zniknął z jej twarzy równie szybko, jak się pojawił.
- Idiotko… - powiedziała do siebie szeptem, tak cicho, żeby kierowca nie
mógł jej usłyszeć. - To nie będzie łatwy dzień. - Przymknęła oczy i dodała
w myśli: Nie. Na pewno nie będzie. To może być nawet najtrudniejszy dzień
w twoim życiu…
Wóz zakręcił ostro. Uniosła powieki. Przed nią była niska, pękata hala
Dworca Głównego. Anna spojrzała na zegarek. Za dziesięć dziesiąta. Nie
musiała się zanadto spieszyć. Pociąg z Zakopanego wjedzie dopiero za
dwanaście minut.
Zapłaciła taksówkarzowi i szybko wbiegła po stopniach prowadzących do
hali. Rozejrzała się. Przy kasach stały kilkunastoosobowe kolejki po bilety.
Przecięła halę na ukos i zatrzymała się przed jednym z automatów
sprzedających peronówki.
Szukając w torebce dwuzłotówki, spojrzała w lusterko wbudowane
pośrodku automatu. Zobaczyła w nim zmęczoną twarz bez uśmiechu,
zaciśnięte usta i oczy pełne niepokoju. Odruchowo poprawiła wymykające się
spod kaptura kosmyki jasnych włosów i wyprostowała się, a potem lekko i ze
zniecierpliwieniem uderzyła palcami w tarczę automatu. Dopiero wtedy
zauważyła, że w drugiej dłoni trzyma ciągle jeszcze dwuzłotówkę. Wsunęła
ją szybko do otworu, odczytała instrukcję i nacisnęła guzik. Automat
szczęknął, odbyły się w nim nagle jego zwykłe, mechaniczne przemiany
i peronówka wylądowała w maleńkiej, niklowanej rynience. Anna patrzyła
jeszcze przez chwilę, nie zdając sobie sprawy z tego, że więcej nic już się tu
nie stanie. Potem wyciągnęła niecierpliwie dłoń, wzięła bilet i ruszyła ku
przejściu na perony. Była godzina dziesiąta minut dwie.
- Zakopiański jeszcze nie przyszedł, prawda? - zapytała kontrolera
z nagłym niepokojem. Jeżeli rano nieuważnie spojrzała na tablicę
informacyjną i Marysia zdążyła już przyjechać, byłby to fatalny zbieg
okoliczności.
- Nie - kontroler starannie przed Nurkował peronówkę i oddał,
spoglądając na nią dalej z wahaniem, jak gdyby mogła być podrobiona. - Ale
zaraz chyba będzie. Nie zapowiadali jeszcze, to znaczy, że nie wyszedł
z Zachodniego.
Odetchnęła z ulgą. W tej samej chwili megafon dworcowy obwieścił
ostrym, skrzekliwym, kobiecym głosem:
-
Pociąg osobowy z Zakopanego wjeżdża na tor przy peronie
czwartym! Powtarzam: pociąg osobowy…
Anna przyspieszyła kroku wychodząc z hali. Ale pociągu jeszcze nie było
i zatrzymała się pod słupem najbliższej latarni, zdyszana. Powoli oddech
uspokajał się. Znowu pomyślała przelotnie o tym chłopcu, ale myśl ta
pojawiła się i zniknęła w ułamku sekundy, gdyż z dala, pośród splątanej sieci
drutów trakcyjnych i lasu semaforów, ukazał się potężny, zielony elektrowóz,
a za nim sznureczek wagonów. Pociąg był tak daleko, że nie słyszała go
jeszcze. Potem zbliżył się. Po peronie przejechał zabawny, podobny do
chrabąszcza wózek towarowy, na którym siedziało trzech kolejarzy
w rozpiętych koszulach. Anna rozpięła płaszcz i zsunęła kaptur z głowy.
W tej chwili świeciło słońce i z kałuż na peronie unosiły się maleńkie
obłoczki pary. Pociąg był już blisko.
Elektrowóz wolniutko podciągnął sznur wagonów do końca peronu
i zatrzymał się cicho.
Anna minęła oba wagony pocztowe i zatrzymała się przed wozem
sypialnym, z którego właśnie wyskoczył konduktor i wyciągnął dłoń ku
wysiadającej ostrożnie staruszce. Za staruszką widać było grupkę pasażerów
stłoczonych przy wyjściu i w korytarzu. Zaczęli schodzić w dół i kolejno
stawali na peronie. Siedmiu. Ośmiu. Wszyscy.
Przysunęła się do drzwi wagonu, aby nie dać się unieść fali ludzkiej, która
zaczęła płynąć peronem. Potem odwróciła się szybko. Mógł być przecież
i drugi wagon sypialny w tyle.
Ktoś dotknął lekko jej ramienia. Odwróciła się na pięcie i po raz drugi
dzisiaj odetchnęła z ulgą.
Przed nią stała młoda dziewczyna, ubrana w kostium podróżny i rozpięty
płaszcz nieprzemakalny. W jednej dłoni trzymała małą walizeczkę, w drugiej
torebkę. Pochyliła się ku przodowi i nie wypuszczając z rąk bagażu, dotknęła
przelotnie wargami policzka czekającej.
- Serwus, Aniu! Bałam się, że nie dostałaś depeszy i nie przyjdziesz.
Dobrze, że jesteś.
Kiedy tak stały naprzeciw siebie, można było dostrzec, na pierwszy rzut
oka, że łączy je bliskie pokrewieństwo. Były podobnie zbudowane i tak samo
jasne: jasne włosy, jasna cera, jasne oczy.
- Serwus, mała. Nie przyjechałaś sypialnym? - Anna starała się nadać
swoim słowom barwę zdawkowego zaciekawienia i z zadowoleniem
stwierdziła, że udało jej się to.
- Zdecydowałam się jechać w ostatniej chwili i nie było już miejsca.
Chodź…
Młodsza, nie uśmiechając się już, pociągnęła ją w stronę wyjścia. Ruszyły
powoli, pośród gęstego, obładowanego bagażami tłumu, który opływał je
z obu stron. Przez chwilę szły w milczeniu.
Dlaczego ona nic nie mówi?… - pomyślała Anna, nie patrząc na siostrę.
- Dlatego, że ma zamiar zrobić, albo już zrobiła, największe głupstwo
w swoim głupim życiu.
Przez chwilę starała się opanować rosnącą złość, ale nie wytrzymała
i spojrzawszy z ukosa na siostrę, powiedziała twardo:
- Wieczorem dostałam twoją depeszę. Wiem z doświadczenia, że nie
lubisz zbytecznej korespondencji. Prosiłaś, żebym wyszła po ciebie na
dworzec. Wyszłam. Jestem. Co się stało?
Tamta wzruszyła ramionami.
- Marysiu… - powiedziała Anna cicho i zdziwiła się, że siostra usłyszała
ją pośród zgiełku.
- Tak?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin