Dom A5.doc

(1936 KB) Pobierz
Dom na Sycylii




Rosanna Ley

Dom na Sycylii

 

 

Przełożyła Małgorzata Hesko-Kłodzińska

Tytuł oryginału: The Villa

Wydanie oryginalne 2012

Wydanie polskie 2013

 

 

Historia o niespodziewanym spadku, podróży, która odmienia życie i domu na Sycylii, w którym odnaleźć można rodzinne tajemnice i wspomnienia wielkich namiętności, a także autentyczne, ukryte przed laty, skarby.

List od prawnika z informacją o spadku w postaci willi na Sycylii od zupełnie nieznanej jej osoby wprawia czterdziestoletnią Brytyjkę Tess Angel w oszołomienie. Być może matka Tess, Flavia, która urodziła się na tej wyspie, ale opuściła ją podczas II wojny światowej, mogłaby pomóc w rozwiązaniu zagadki. Do tego jednak jej nieśpieszno. Woli odradzać córce przyjęcie spadku. Dlaczego? Czyżby willa Syrena kryła jakiś sekret, który Flavia chce ukryć?


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla kochanej Caroline


Rozdział 1.

Tess otworzyła list dopiero po południu, kiedy siedziała na plaży. Rano, spiesząc się do pracy, zdążyła tylko przechwycić kopertę z wycieraczki i pocałować Ginny na do widzenia.

Teraz wyciągnęła list z torebki i popatrzyła na swoje nazwisko napisane dużą czcionką na maszynie: „Sz.P. Teresa Angel”. Na kopercie widniał londyński stempel pocztowy.

Kiedy Ginny - długie nogi, ciemne oczy i włosy - wyszła w dżinsach i czerwonej koszuli na zajęcia do college’u, Tess ruszyła do firmy wodociągowej, w której pracowała w dziale obsługi klienta. Prawdę mówiąc, była to eufemistyczna nazwa działu skarg i zażaleń, bo niby komu potrzeba informacji o wodzie?! (Odkręcasz kurek i woda leci, poza tym i tak lepiej pić butelkowaną).

Podczas przerwy na lunch Tess wybrała się jak zawsze do odległej o pięć minut jazdy samochodem zatoki Pride, żeby zjeść kanapki nad brzegiem morza. Przedwiośnie było dosyć wietrzne, ukryła się więc na plaży Chesil w zachodnim Dorset między rzędem pastelowych domków i wielką stertą drobnych rdzawych kamyków. W ten sposób udało się jej schronić przed wiatrem, a jednocześnie nic nie zasłaniało widoku na morze. Miała czas do wpół do trzeciej. Usiadła, wyprostowała nogi i z zadowoleniem doszła do wniosku, że ruchome godziny pracy to genialny wynalazek.

Wsunęła kciuk pod zakładkę koperty i ją rozerwała. Ze środka wyjęła kartkę papieru, tak grubą i apetycznie kremową, że aż poczuła głód.

„Szanowna Pani, pragniemy panią poinformować...” Tess pospiesznie przejrzała cały tekst: „...z powodu śmierci Edwarda Westermana”. Edwarda Westermana? Zdezorientowana, zmarszczyła brwi. Czy znała jakiegoś Edwarda Westermana? Nie... z pewnością nie, chyba nawet nie znała nikogo, kto by niedawno zmarł. Może chodziło o inną Teresę Angel? To akurat mało prawdopodobne. Czytała dalej. „Dotyczący zapisu...” Jakiego znowu zapisu? „Pod warunkiem że...” Tysiące myśli przelatywało przez głowę Tess. Zaraz, zaraz... Sycylia?

Przeczytała list dwukrotnie. Czuła dziwne podenerwowanie, po którym nastąpił przypływ adrenaliny. To nie mogła być prawda, chociaż... Tess wbiła wzrok w fale, które teraz, przez nasilający się wiatr, zaczęły przypominać oliwkowoszare bałwany. Chyba śni. Zjadła kanapkę, wzięła do ręki list i przeczytała go raz jeszcze. Na litość boską, co by powiedziała jej matka?! Tess pokręciła głową. W ogóle nie było sensu się nad tym zastanawiać, z pewnością zaszło nieporozumienie.

Na niebie pojawiły się chmury i Tess zadrżała mimo wełnianego swetra, który narzuciła na marynarkę, wysiadając z auta. Spojrzała na zegarek i doszła do wniosku, że pora się zbierać.

A jeśli to jednak nie był dziwaczny żart? Jeżeli to prawda?

Sycylia...

Wepchnęła list do torebki i próbowała w myślach dopasować elementy tej układanki. Jej zapalczywa, drobniutka matka - mamma Flavia była Sycylijką z krwi i kości, jednak w wieku dwudziestu trzech lat opuściła wyspę i rodzinę. Tess do dzisiaj nie wiedziała dlaczego. Mamma nie lubiła opowiadać o swoim życiu na Sycylii.

Uśmiechnęła się, wstała i wzięła do ręki torebkę. Ogromnie kochała Flavię, lecz mamma była uparta jak osioł i rozmowy o Sycylii nie wchodziły w grę.

Tess powróciła pamięcią do szczątków informacji, które udało się jej zgromadzić przez te wszystkie lata. Rodzina matki mieszkała podobno w niewielkim domku na terenie posiadłości Villa Grande, należącej do jakiegoś Anglika. Może chodziło o tego Westermana z listu? Tess zaczęła liczyć. Jeśli to faktycznie była ta sama osoba, wielce prawdopodobne, że dożyła sędziwego wieku. Ale dlaczego Edward Westerman miałby?...

Przystanęła, żeby wysypać kamyki z butów. Niełatwo chodzić po plaży Chesil na wysokich obcasach, chociaż zdążyła już do tego przywyknąć. Ruszyła z powrotem do portu, mijając po drodze jaskrawe, tandetne budki oferujące ryby z frytkami, watę cukrową i lody, a potem przeszła obok łodzi rybackich ze schnącymi sieciami, nad którymi unosił się fetor wypatroszonych morskich stworzeń. Zatoka Pride, mimo swojej nazwy, nie miała szczególnych powodów do dumy, jednak Tess czuła się tu jak w domu. Spędziła tutaj przecież znaczną część swojego dzieciństwa. Nie potrafiłaby żyć z dala od morza, miała je we krwi i była wręcz od niego uzależniona.

W drodze do samochodu odtwarzała w myślach treść listu, a kiedy już usadowiła się za kierownicą swojego fiata 500, wyciągnęła dokument z koperty i chwyciła komórkę. Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać, o co właściwie chodzi.

- Nazywam się Teresa Angel - wyjaśniła osobie, która odebrała telefon. - Dostałam od państwa list.

Wracała do pracy jak na autopilocie, nie przestając myśleć o zakończonej przed momentem rozmowie. Przecież to właśnie takie zdarzenia całkowicie odmieniają życie człowieka... tylko że... Tess zamyśliła się głęboko. Miała trzydzieści dziewięć lat i wcale nie była pewna, czy rzeczywiście pragnie tych zmian. W sumie bywały przerażające. Na przykład teraz zmieniało się życie jej córki i Tess kiepsko sobie z tym radziła. Co będzie, jeśli Ginny wyjedzie na studia kilkaset kilometrów stąd, a potem postanowi wyemigrować do Katmandu?

Mimo to zaczęła się poważnie zastanawiać, co właściwie zrobi, jeżeli wszystko zostanie po staremu. A jeśli jej kochanek Robin bez względu na liczne obietnice nigdy nie zostawi swojej oziębłej, kruchej żony Helen, i jeśli ona, Tess, będzie musiała przez resztę życia odpowiadać na skargi klientów firmy wodociągowej?

Już sama myśl o tym była przerażająca.


Rozdział 2.

Tess minęła Jackaroo Square, przystrojone doniczkami czerwonego i białego geranium, i zbudowany w stylu art déco Ośrodek Sztuki. Nieco zapuszczone centrum miasta budziło się do życia w co drugą sobotę, podczas targu i pokazów tradycyjnych angielskich tańców. Dawniej miasteczko słynęło z wyrobu sznurów, teraz jednak większość starych fabryk przerobiono na mieszkania, biura oraz magazyny z antykami.

Sycylia...

Tess z niedowierzaniem pokręciła głową, po czym zjechała na prawo, żeby zaparkować tuż za budynkiem firmy. W drodze do głównego wejścia doszła do wniosku, że powinna zadzwonić do matki, ale gdy tylko wyciągnęła komórkę, wybrała numer Robina. Komuś musiała powiedzieć o wszystkim już teraz, a z mammą postanowiła porozmawiać w cztery oczy.

- No cześć...

Uwielbiała ten jego poufały ton. Robin witał się z nią tak, jakby za chwilę miał zacząć niespiesznie ją rozbierać. Tess zadrżała.

- Nie uwierzysz - oznajmiła.

- W co? - zaśmiał się.

- Dzisiaj rano dostałam list z kancelarii prawniczej w Londynie.

- Tak? Dobre czy złe wieści?

Tess uśmiechnęła się do siebie. Mieli się spotkać dzisiaj po pracy, ponieważ w czwartki Ginny bardzo późno wracała z college’u. Zwykle widywali się najwyżej dwa razy w tygodniu, czasem udawało się trzy - cztery razy należały już do wyjątków. Wszystkie te wspólne chwile okazywały się jednak kradzione. Tess była przekonana, że gdyby nie jej ruchome godziny pracy, w ogóle nie mogłaby spędzać z Robinem tyle czasu, nie jadaliby poniedziałkowych późnych lunchów (czyli nie kochaliby się) ani nie spotykali wczesnymi wieczorami w czwartki (patrz wyżej). I co by wtedy zrobili? Wolała o tym nie myśleć.

- Dobre. Przynajmniej tak mi się wydaje - odparła.

- Lubię dobre wieści. - Czuła, że się uśmiechał. - Co to takiego?

Wyobrażała sobie, jak Robin bazgrze coś na stronie z kalendarza z dzisiejszą datą, być może rysuje rybie pyszczki i bąbelki. Robił to, odkąd Tess zapisała się na kurs nurkowania dla początkujących. Wspomniał, że właściwie to jej zazdrości, co ją ucieszyło.

- Dostałam dom w spadku. - Nareszcie mogła powiedzieć to na głos.

Przysiadła na murku nieopodal krzewu hortensji. W powietrzu dało się wyczuć charakterystyczną ostrość, którą Tess bardzo lubiła, jakby wiatr chciał powiedzieć: „Hej, obudź się, idzie wiosna. Coś się musi zmienić...”.

- Co takiego?!

- Dostałam dom w spadku - powtórzyła zgodnie z prawdą. - Na Sycylii.

- Na Sycylii?

Nie dziwiła się zaskoczeniu Robina, sama nadal usiłowała się oswoić z nową sytuacją. Niby dlaczego Edward Westerman zostawił jej willę? Przecież nawet go nie znała. Nie była też pewna, co zrobić z domem na Sycylii - nieszczególnie pasował do jej stylu życia, które było związane z Dorset. Z Ginny, a także z mammą i tatą, którzy mieszkali zaledwie parę przecznic od jej wiktoriańskiego domku w Pridehaven, no i z Robinem, przynajmniej przy każdej nadarzającej się okazji.

- Tak - potwierdziła. - Dom na Sycylii.

Villa Grande. Ciekawe, czy rzeczywiście była tak pełna przepychu, jak sugerowała jej nazwa.

- Żartujesz sobie, Tess.

- Ależ skąd - zaprzeczyła. W końcu zaczynało to do niej docierać. - Wiem, że to dziwne, ale ktoś zapisał mi dom.

- Kto, do...? Jakiś stary wielbiciel?

Robin był starszy od Tess o dziesięć lat. Czy w takim razie jego też można było nazwać starym wielbicielem? Ginny z pewnością za takiego by go uznała, naturalnie gdyby w ogóle wiedziała, że jej matka ma romans.

- Człowiek, którego nigdy nie spotkałam. Edward Westerman. - Nazwisko brzmiało raczej romantycznie. W kilku słowach opisała sytuację.

- Cholera jasna, skarbie. - Robin westchnął.

- To jeszcze nie wszystko. - Usadowiła się wygodniej na murku i z niechęcią pomyślała o otrzymanej korespondencji. - Dostanę dom pod pewnym warunkiem.

Prawnik wyjaśnił jej, że w zapisie umieszczono klauzulę. Tak jak w życiu, musiał być haczyk. Jak wtedy, gdy rodzisz dziecko facetowi, któremu ufasz, a on cię rzuca i zwiewa do Australii. Albo jak poznajesz wspaniałego mężczyznę, seksownego, z poczuciem humoru, zakochujesz się w nim i nagle się okazuje, że on jest żonaty, rzecz jasna, nie z tobą.

- To znaczy jakim? - Robin wydawał się równie zszokowany jak ona.

- Muszę tam jechać.

- Na Sycylię?

- Tak. Muszę odwiedzić dom, zanim będę mogła... - zawahała się. Pozbyć się go, jak to ujął prawnik. - Sprzedać go - dokończyła.

Była ciekawa, ile by za niego dostała i czy wystarczyłoby na spłatę hipoteki albo na jakąś podróż. Może nawet na zmianę życia...

Ciągnęło ją na Sycylię, nie tylko dlatego że Sycylia znajdowała się w ciepłym i słonecznym regionie świata. Przede wszystkim Tess została wychowana przez mammę, która na pytania o ojczyznę, dzieciństwo, rodziców i tamto życie reagowała wielkim smutkiem albo gniewem. W końcu Tess pogodziła się z tym, że Sycylia to teren zakazany. Ale teraz, tutaj, zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy tego nie zaakceptowała. W jej głowie zaczynały krążyć rozmaite pomysły. Była podminowana, podniecona, pełna zapału i nadziei.

- O kurczę - powiedział Robin.

Tess wpatrywała się w pszczołę, lecącą do żółtych pierwiosnków rosnących koło krzewów hortensji. Owad bez zastanowienia pofrunął między kwiaty. Tess doskonale wiedziała, co czuł.

- No tak - przytaknęła.

To było niepojęte. I jeszcze ten tajemniczy warunek. Przed otrzymaniem willi musiała ją zobaczyć, nie wiadomo po co.

- Czyli jedziesz na Sycylię?

- Mhm...

Nic nie mogło jej powstrzymać, nic oprócz mammy, rzecz jasna. W pracy należał się jej urlop, a Ginny... Cóż, ona zapewne się ucieszy, że przez cały tydzień będzie miała dom tylko dla siebie. Przez chwilę Tess myślała o muzyce nastawionej na cały regulator, o najeździe przyjaciół jej córki na dom i o samej Ginny, która wychodzi, dokąd chce, i wraca, kiedy chce, chociaż powinna się uczyć do egzaminów. Szybko jednak doszła do wniosku, że ich sąsiadka Lisa będzie miała oko na jej córeczkę. Kiedy Lisa i rodzice znajdowali się w pobliżu, nic złego nie mogło się stać.

- Niedługo? - Teraz głos Robina brzmiał inaczej, jakby nagle jej słowa wydały mu się bardziej realne.

Tess zastanawiała się, o czym myślał.

- Chyba tak - odparła.

Z budynku wyłoniła się dwójka pracowników, którzy jednocześnie zapalili papierosy. Tess popatrzyła na zegarek. Nie za bardzo miała ochotę wracać za biurko, do klientów dobijających się z listami skarg i pretensji, poza tym zaintrygowała ją nagła powaga w głosie Robina.

- Czy jest jakaś szansa... - celowo zamilkła.

Doskonale wiedziała, że żonaty kochanek nie może ot, tak sobie, wyjechać, bez wcześniejszego żmudnego planowania i bezczelnych kłamstw. Żonaty kochanek oznacza, że nie da się dzielić z nim życia, ponieważ on je dzieli z inną kobietą. Nigdy nie należy do kochanki, nawet w tych krótkich, ekscytujących chwilach, kiedy jej się tak wydaje. A jeśli mimo wszystko kochanka uważa go za swoją własność, zwyczajnie się oszukuje.

- Może i tak - przytaknął. - Może bym pojechał.

Serce Tess załomotało radośnie.

- Byłoby cudownie - powiedziała, nie kryjąc podniecenia w głosie. Jeden z palaczy popatrzył na nią z ciekawością, odwróciła więc głowę i zaczęła przyglądać się hortensjom. - Cudownie - powtórzyła. - Dom na Sycylii, Robinie, wyobraź sobie tylko. Gdybym mogła obejrzeć go razem z tobą, byłoby wspaniale.

Ostrożnie, Tess, za dużo paplasz, skarciła się w duchu. Kochanki muszą za wszelką cenę zachowywać zdrowy rozsądek. Taki jest układ.

- Rzeczywiście byłoby wspaniale, kochanie. - Robin znowu mówił swoim zmysłowym głosem. - Bardzo tego pragnę.

Tess czekała na „ale”, które jednak nie nastąpiło.

- Naprawdę byś pojechał? - Uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech.

Wcale nie miała zamiaru się w nim zakochać. Poznali się w kawiarni na placu, gdzie podawano mocną kawę i boskie ciastka. Tess zwróciła na niego uwagę - był atrakcyjny, choć nieco zbyt konserwatywnie ubrany, i składał zamówienie niskim, seksownym głosem. Mimo to nawet nie przyszło jej do głowy, żeby się z nim wiązać. Była niezależną kobietą z dzieckiem i to Ginny zajmowała pierwsze miejsce w jej sercu. Tess wychowała ją sama. Jej dzieciate przyjaciółki próbowały wprowadzać w swoje życie mężczyzn, ale za każdym razem okazywało się, że nie sposób zaspokoić oczekiwań obu stron. Może kiedy Ginny się wyprowadzi... Tess od czasu do czasu chodziła na randki, miała kolegów, ale o żadnym poważnym związku nie było mowy.

Dwa razy w tygodniu wstępowała do kawiarni na placu na lunch. On także. Zawsze miała przy sobie książkę, on gazetę. Dwukrotnie zauważyła, że zamiast czytać, wpatrywał się w nią, a raz się do niej uśmiechnął.

Pewnego dnia nie było wolnych stolików i pojawił się przy jej krześle z cappuccino, panini i z przepraszającym uśmiechem na twarzy.

- Mógłbym? - zapytał. - Nie będę przeszkadzał.

A jednak przeszkadzał. Szybko zaczęli opowiadać sobie o pracy - Robin był zatrudniony w firmie zajmującej się finansami, dwa budynki dalej - i dyskutować na temat najświeższych wiadomości. Wtedy jeszcze nie wspominał o żonie. Za którymś razem zaproponował spotkanie w piątkowe popołudnie w pubie przy tej samej ulicy. Nie było powodu, by odmawiać. Tess lubiła jego towarzystwo, a zresztą chodziło o zwykły lunch. Potem zaprosił Tess po pracy na drinka i wtedy ją pocałował. Jeszcze później ona przyrządziła mu kurczaka z pistacjami (w końcu nie bez powodu mówiono, że była córką swojej matki). Po kolacji Robin uwiódł Tess na kanapie (Ginny nocowała wtedy u przyjaciółki). I dopiero po tym, co się stało, przyznał się, że jest żonaty.

Tylko że wtedy zdążyła się w nim już trochę zakochać. Po prostu zdołał się wkraść do jej życia, a ona... Cóż, nie było odwrotu, nawet gdyby bardzo tego pragnęła.

Tess patrzyła, jak palacze rzucają niedopałki i miażdżą je podeszwami butów. Nie przerywając rozmowy, zniknęli za szklanymi drzwiami. Opuszkiem palca strząsnęła kroplę wody z pączkującej hortensji. Wcześniej z nieba spadła ulewa, która trwała zaledwie chwilę, zupełnie jakby to było oberwanie chmury. Tess znowu spojrzała na zegarek. Powinna już iść, coś jednak nie pozwalało jej się ruszyć z miejsca. Być może nadszedł moment, na który tak długo czekała.

- Dlaczego nie? Właściwie dlaczego nie miałbym z tobą jechać na Sycylię? - oświadczył Robin.

Z wrażenia wstrzymała oddech.

Cieszyła się jak idiotka, biegnąc przez korytarze budynku i wskakując do windy. To naprawdę miało się stać - dostała w spadku willę na Sycylii i pojedzie tam razem z Robinem! Jednak z każdym mijanym piętrem uśmiech znikał z jej twarzy, aż winda brzęknęła i drzwi zaczęły się otwierać. Teraz należało przekazać te rewelacje mammie...


Rozdział 3.

- Nie rozumiem. - Flavia ciężko usiadła na krześle.

Zawsze była bardzo energiczna, lecz ostatnio siły opuszczały ją bez ostrzeżenia i zaczynała się bać własnej słabości. Naturalnie nie stawała się coraz młodsza, miała już osiemdziesiąt dwa lata, co wydawało się niedorzeczne, ponieważ nie czuła się stara. Nie chciała się męczyć ani mieć kłopotów z pamięcią, pragnęła, żeby wszystko było jasne i proste.

Postanowiła uporządkować myśli, ale pod czujnym spojrzeniem Tess nie było to wcale takie łatwe. Powoli uspokoiła oddech. Zatem Edward Westerman umarł. W sumie to nic niezwykłego, w końcu musiał mieć dobrze po dziewięćdziesiątce. Był ostatnim ogniwem - najpierw zmarła mama, potem tata, potem, dwa lata temu, Maria. Flavia straciła kontakt z Santiną. Nie miała wyjścia, musiała tak zrobić. A teraz jeszcze Edward, ostatni człowiek, który łączył ją z Sycylią...

Powoli przyłożyła rękę do czoła i wyczuła pod palcami krople potu. Ostatnie ogniwo. Narastała w niej panika.

- Wszystko w porządku, mamma? - przejęła się Tess. Podeszła do starego kuchennego krzesła przy stole, gdzie siedziała Flavia, i pochyliła się nad matką, kładąc rękę na jej ramieniu. - Przepraszam, nie wiedziałam, że tak się zmartwisz. Byliście sobie bliscy?

- Nie. - Flavia pokręciła głową. - Właściwie nie.

Edward był Anglikiem, jej pracodawcą, a ona młodą dziewczyną z Sycylii. Minęło już tyle lat... Coś ich jednak łączyło. To właśnie Edward pierwszy odezwał się do niej po angielsku i to dzięki niemu Flavia w wieku dwudziestu trzech lat przyjechała do Wielkiej Brytanii. Podobnie jak ona, czuł się outsiderem we własnej ojczyźnie, więc zamieszkał na Sycylii. Dopiero po latach zrozumiała dlaczego. Tak to już bywa z zagadkami. Nie zawsze dostrzega się pełny obraz, nawet mając pod nosem wszystkie elementy układanki.

- To o co chodzi? - dopytywała się Tess.

Flavia poprawiła fartuch, myśląc o tym, że należałoby go wyprasować. Właściwie nie potrafiła powiedzieć, co ją tak przygnębiło. Może wzmianka o Edwardzie, może wspomnienia, a może jego śmierć...

I nagle zrozumiała.

- Dlaczego skontaktowali się z tobą w sprawie jego śmierci? - Popatrzyła na córkę. - Nie rozumiem. Co to ma z tobą wspólnego?

Tess stała tuż obok niej. Ze swoimi długimi nogami i potarganą fryzurą przypominała małą dziewczynkę.

- Zostawił mi w spadku swój dom, mamma - odparła.

Flavia zamrugała i zmarszczyła czoło.

- Co takiego?! - Nie mogła w to uwierzyć. - Dlaczego miałby to zrobić? I to właśnie on...

Wiedział, jak to było z Flavią, sam przecież zerwał związki z Anglią. Bo chyba zerwał?

- Nie mam zielonego pojęcia - odparła Tess i zahaczyła kciuk o szlufkę niebieskich dżinsów. - Myślałam, że ty mi wyjaśnisz.

Flavia powoli wstała z krzesła, żeby przygotować kolację i zająć czymś innym myśli. Na gotowanie nie była za stara, na to nie można być za starym, chociaż ostatnio poprzestawała na jednym daniu oraz okazjonalnie na dolce. Teraz ona i Lenny mieszkali w jednym z tych identycznych nowoczesnych domków, od których się roiło na ich angielskim osiedlu, zupełnie inaczej niż na Sycylii, ale la cucina i tutaj była najważniejszym pomieszczeniem. Kuchnia, potrawy... Dzięki temu wszystko znowu wydawało się bezpieczne.

- No cóż - mruknęła. Za każdym razem, kiedy wyobrażała sobie, że już całkowicie uwolniła się od Sycylii, coś ją stamtąd dopadało. Teraz byli to Edward i Villa Sirena, dom jej dzieciństwa. Naturalnie rodzina Flavii nie mieszkała w samej Villa Grande, mimo to... - Nie miał dzieci - dodała. - Może czuł...

Co mogła powiedzieć? Może czuł się odpowiedzialny? Czyżby zostawił Tess willę w spadku, żeby wynagrodzić jej rodzinie rzekome krzywdy? Wzruszyła ramionami, świadoma, że takie wyjaśnienie na pewno nie zadowoli ciekawskiej Tess, która nigdy nie odpuszczała. Czyżby Edward to przewidział?

- Ale przecież musiał mieć krewnych, mamma. - I jeszcze to niewinne spojrzenie błękitnych oczu...

- Może nie Tess.

Jego siostra Bea zmarła kilka lat wcześniej i również była bezdzietna. To właśnie dzięki Bei Flavia i Lenny prowadzili restaurację Azzurro w Pridehaven, dopóki nie przeszli na emeryturę ponad dekadę temu. Flavia tęskniła za tamtym miejscem, ale w końcu trzeba było przyhamować.

- A przyjaciele?

- Kto wie? - Flavia zabrała się do krojenia bakłażanów.

Ostrze noża przecinało gładką, lśniącą skórkę i jędrny miąższ. Bakłażany musiały przed przyrządzeniem puścić sok, inaczej byłyby gorzkie.

Oczywiście, że Edward miał przyjaciół ze środowisk artystycznych - a byli to wyłącznie mężczyźni. Dopiero później Flavia zrozumiała, dlaczego w dzieciństwie czuła się przy nim swobodnie, nawet sam na sam. Uświadomiła sobie również, dlaczego pozwalano jej z nim zostawać bez nadzoru. Dzisiaj jego homoseksualizm nikogo by już nie obchodził, ale wtedy... W Anglii jego poczynania były nielegalne, a na Sycylii, w wielkiej willi w małym miasteczku, łatwo było się ukryć, zapraszać licznych gości, urządzać huczne przyjęc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin