Marek Krajewski - Edward Popielski 03 Liczby Charona.pdf

(968 KB) Pobierz
MAREK KRAJEWSKI
LICZBY CHARONA
Tam, dokąd nie umiemy wejść sami, dostajemy się matematyką.
Sporządzamy z niej wózki do poruszania się
w nieludzkich obszarach świata.
Stanisław Lem, Fiasko
PROLOG
Oslo 1988
TELEWIZYJNY PREZENTER SVERRE ĹSLAND patrzyů z
lekcewa�½eniem na swojego niechlujnego rozmówcć w sztruksowym
garniturze i w zbyt krótkich, postrzćpionych skarpetkach. Nie byů wcale
pewien, czy właśnie dzisiejszy występ jest naprawdę, jak go usilnie o tym
zapewniano, jego życiową szansą. Po cichu marzył o prowadzeniu
drapieżnych wywiadów w programie Twarzą w twarz, emitowanym w
niedziele w niedawno powstałej prywatnej stacji TVNorge, albo o
zapowiadaniu sobotniego wieczoru w swojej NRK1. Po kilku wdechach
konopnego dymu nachodziły go często oszałamiające wizje sławy, nisko
opodatkowanych szwajcarskich kont oraz śniadych egzotycznych kobiet –
lubieżnych, rozpustnych i czekających z gotowością niewolnic na seksualne
poniżenie. Był niecierpliwy i jak zło konieczne traktował wszystkie
służbowe polecenia, których wykonanie nie zagwarantowałoby mu dostępu
do ekspresowej windy na najwyższe piętra sukcesu. Prychał pogardliwie,
kiedy zlecano mu prowadzenie porannego programu dla przedszkolaków, z
trudem tłumił ziewnięcia w czasie telewizyjnych interwencji typu „dziura w
moście” i nie mógł się wprost powstrzymać, aby nie poprawiać błędów w
wypowiedziach emerytów, z ktrymi rozmawiał na przykład o podwy�½ce
cen. Raz czyniů to tak natrćtnie, lekcewa�½ŕco i zůoúliwie, �½e zapůaciů za to
póůrocznŕ zsyůkŕ do regionalnej telewizji w Stavanger. Ta nauczka byůa dla
Ĺslanda i smutna, i ksztaůcŕca – po odbyciu kary powróciů do Oslo z
podwinićtym ogonem i na swoim biurku postawił oprawioną w ramki
łacińską sentencję Per aspera ad astra [1].
Po kilku tygodniach od powrotu zaczął tęsknić do rozmów z dziećmi i
emerytami. Zlecenia, które teraz dostawał, a mianowicie rozmowy na żywo
z naukowcami przed wtorkowymi filmami popularnonaukowymi, nie były
już nudne. Były niebezpieczne. Miały go skompromitować i zniszczyć,
choć jego nowy szef zapewniał z fałszywym uśmiechem, że są
niepowtarzalną szansą rehabilitacji po niedawnej wpadce. Prezenter
odczuwał dotkliwe poniżenie, kiedy musiał dziękować z grzecznym
uśmiechem, a potem tracić całe dni na przygotowanie się do nudnych
dyskusji z jakimś ekonomistą, biologiem albo filozofem, które wraz z
następującymi po nich filmami popularnonaukowymi były wątpliwą
konkurencją dla serialu kryminalnego na państwowym kanale drugim. Z
dobrze maskowaną irytacją tłumił marzenia o rozwiązłych niewolnicach i o
hollywoodzkiej sławie, kiedy wpatrywał się w grube okulary naukowców,
których niechlujstwo było wprost proporcjonalne do ich rozrośniętego ego.
Coraz czćúciej popeůniaů pomyůki i coraz pobie�½niej przygotowywaů sić
do rozmów, lekcewa�½ŕc trud dy�½urnych reporterów dostarczajŕcych mu
stosy fachowych materiaůów. W telewizyjnych kuluarach zaczćto szeptaă o
rychůym końcu Sverrego Ĺslanda i o jego młodym następcy, który został
niedawno wyłowiony przez szefa w pewnym gejowskim klubie.
Te szepty rozrastały się w potężną kakofonię właśnie teraz, kiedy
patrzył na swojego rozmówcę. Był to matematyk, który siedem lat
wcześniej wyemigrował z Polski, pracował na uniwersytecie w Trondheim i
właśnie otrzymał prestiżową nagrodę Norweskiego Towarzystwa
Matematycznego.
O ile poprzednie rozmowy były zaplanowanymi przez szefa
zasadzkami, o tyle dzisiejszy wywiad stanowił jawną zapowiedź nokautu.
Po pierwsze, matematyk nie najlepiej mówił po norwesku, a za nic nie
chciał się zgodzić na rozmowę po angielsku, ponieważ twierdził, że
nieużywanie języka gościnnego kraju, który dał mu siedem lat godziwego
życia i umożliwił międzynarodową karierę, byłoby olbrzymim faux pas
wobec dobroczyńcy – norweskiego rządu. Po drugie, gość programu był
nad wyraz arogancki, a swoją nieodwołalną decyzję używania norweskiego
oznajmił przed programem niewybrednym, wręcz grubiańskim językiem
oraz uderzeniem pięścią w stół. Po trzecie, pochodziů z kraju i z miasta, o
których Ĺsland nie miaů najmniejszego pojćcia, a informacje na temat
Polski i Wrocůawia, które mu zostaůy dostarczone kilka godzin przed
programem, byůy tak �½enujŕco skŕpe i stereotypowe, jakby zebrano je
wúród chůopów zatrudniajŕcych polskich robotników na plantacjach
truskawek. Po czwarte, Sverre Ĺsland – poza prostŕ arytmetykŕ – nie miaů
pojćcia o matematyce, a „królowŕ nauk” darzyů od czasów szkolnych
gůuchŕ i nieprzejednanŕ nienawiúciŕ. Po piŕte wreszcie, nie zdŕ�½yů obejrzeă
wcześniej zapowiadanego filmu, o którym wiedział tylko tyle, że będzie
zawierał zagadkę kryminalną. Z zaciśniętymi zębami usiłował porzucić
wszelkie obawy i w końcu powziął przewrotny plan, który miał zniwelować
wszystkie potencjalne niebezpieczeństwa.
Najpierw postanowił usunąć zagrożenia natury językowej i już na
początku wywiadu zadał polskiemu profesorowi skomplikowane pytanie.
Zapytał mianowicie z radosnym uśmiechem, czy laureat nie uważa, że
przyznanie norweskiej nagrody uczonemu pracującemu na norweskim
uniwersytecie nie jest przypadkiem przejawem kumoterstwa. Rozmówca –
zgodnie z planem pytającego – nie zrozumiał tego ostatniego, a przecież
kluczowego wyrazu i odpowiadał tak mętnie i niezrozumiale, że
zniecierpliwiony dziennikarz zaczął się kręcić.
– Szanowni państwo! – nieoczekiwanie gość programu zwrócił się
wprost do kamery. – Mówię po norwesku, bo chcę okazać szacunek mojej
nowej ojczyźnie, ale już dłużej nie wytrzymam – zrobił przy tym komiczną
minę i uderzył się dłonią w udo – takich idiotycznych pytań! Umówmy się,
Sverre – wycelował w dziennikarza palcem z nierówno obciętym
paznokciem – że głupie pytania zadajesz po angielsku, a niegłupie po
norwesku.
– No to musimy zatrudnić tłumacza, który będzie symultanicznie
przekładał z angielskiego – uúmiechnŕů sić Ĺsland. – Bo obawiam sić, �½e
jako matematyczny analfabeta bćdć panu zadawaů wyůŕcznie gůupie
pytania.
– No, nie musi pan przecież pytać o matematykę.
– Nasz rozmówca – nasz pan i musimy sůuchaă jego �½yczeń. – Ĺsland z
radoúciŕ odnotowaů swój pierwszy mały triumf. – Nie będziemy zatem
mówili o matematyce, choć jest ona istotą filmu dokumentalnego, który
zaraz państwo obejrzą. Będziemy mówić o Polsce, pańskiej pierwszej
ojczyźnie. I o pańskiej małej ojczyźnie, o mieście Wrocławiu.
– Ja nie pochodzę z Wrocławia – odparł matematyk. – Powinien się pan
lepiej przygotować.
Ĺsland poczuů, �½e �½ar wytwarzany przez lampy telewizyjne staje sić nie
do wytrzymania. Pociů sić obficie. Za chwilć pot wypůynie na jego
upudrowanŕ twarz, na jasnŕ, doskonale skrojoną marynarkę. „Tak, to jest
nokaut – pomyślał. – Asystenci podali mi fałszywe informacje o tym
polskim skurwysynu”.
– A skąd? – zapytał spokojnie.
– Urodziłem się we wspaniałym europejskim mieście. We Lwowie –
sapnął matematyk i otarł pot z czoła.
Cios był celny. Nie do odparcia. Dziennikarz na próżno próbował
odszukać w głowie najbardziej choćby skąpe informacje o jakichkolwiek
polskich miastach. Nie znalazł tam nic prócz świeżych wiadomości o
Wrocławiu oraz bardzo mglistych – o polskiej stolicy, Warszawie. W
rezerwuarze jego wiedzy Polska wyprzedzała Angolę tylko jednym
punktem, ponieważ w afrykańskim państwie mógłby wskazać tylko jedno
miasto, jego stolicę Luandę, i tylko dwoma punktami Patagonię, ponieważ
nie przypominał sobie nazwy żadnego patagońskiego miasta, o ile takowe
w ogóle istniały. Teraz trzeba dowcipem pokryć zmieszanie, błazenadą
zamaskować konfuzję. Albo pozornie się poddać, pokajać i puścić do
telewidzów oko: spójrzcie, z jakim nadętym bucem mam do czynienia.
– Nie wszyscy telewidzowie znajŕ to sůynne polskie miasto. – Ĺsland
wybraů to drugie rozwiŕzanie. – Ale mo�½e czegoú sić o nim dowiemy od
pana?
– To prawda, nie znają! – wykrzyknął matematyk. – A nawet pewnie nie
wiedzą, że teraz nie jest już polskim miastem! To jest miasto sowieckie,
okaleczone, zdewastowane i gnębione przez reżim moskiewski, miasto
wyrwane Polsce 17 września 1939 roku, miasto, z którego po wojnie
wygnano Polaków, to znaczy pozbawiono go duszy! Wyobraża pan sobie?
To tak, jakby nagle Szwedzi zabrali Norwegom Oslo, przyłączyli je do
Szwecji i wygnali stamtąd wszystkich norweskich mieszkańców! Mam o
tym wszystkim mówić? Mamy na to dość czasu? – zapytał, zwracając się
do kamer, i widząc kiwnięcie głową osłupiałego operatora, natychmiast sam
sobie odpowiedział: – Tak! Tak! Opowiem wam teraz o tym mieście bez
duszy. Od kogóż możecie się tego dowiedzieć, jeśli nie ode mnie?
Ĺsland nie wierzyů wůasnym uszom i oczom. Przewidywanie klćski
okazaůo sić nieuzasadnione. Wszyscy telewidzowie zapamićtajŕ z tego
wywiadu krzyczŕcego wariata i spokojnego dziennikarza, który broniů sić
jak mógů przed aroganckŕ bestiŕ. Odetchnŕů. Pot wyparowaů równie
szybko, jak sić pojawiů. Ĺsland patrzyů na swego rozmówcć i nagle wydaů
mu sić on wrćcz sympatyczny, a jego strój całkiem starannie dobrany.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin