Sarah Mallory - Złamana przysięga.pdf

(1314 KB) Pobierz
Sarah Mallory
Złamana przysięga
Tłumaczenie:
Alina Patkowska
PROLOG
Paryż, 1756 rok
Przy Porte Saint-Honoré jak zwykle tłoczyły się ciężkie wozy
wyładowane towarami, mniejsze powozy i dwukołowe wózki.
Wszyscy spieszyli się, by dotrzeć do celu przed zmrokiem. Na-
gle w tłoku rozległy się krzyki i powstało jakieś zamieszanie.
Grupa osobników w liberiach torowała sobie drogę przez Rue
Saint-Honoré, ciągnąc za sobą dwóch zakrwawionych mężczyzn
w zabłoconych ubraniach. Przepchnęli ich przez bramę i rzucili
na bruk.
– Na waszym miejscu, messieurs, nie wracałbym więcej do
Paryża! – warknął jeden ze służących i ostentacyjnie otrzepał
dłonie.
– Angielskie psy! Nikt, kto oszukuje naszego pana przy stoliku
karcianym, nie jest tu mile widziany – dodał drugi.
Kilku innych obdzieliło leżących na bruku kopniakami, po
czym cała grupa ze śmiechem wróciła za mury miasta i zamie-
szanie ucichło. Ruch na Rue Saint-Honoré powrócił. Woźnice
wymijali leżących, obdarzając ich zaledwie przelotnym spojrze-
niem.
Jeden z pobitych dźwignął się na czworakach i przez chwilę
pozostawał w tej pozycji, jakby się zastanawiał, czy jest w sta-
nie utrzymać się na nogach. W końcu podniósł się niepewnie,
odgarnął z twarzy długie, nieupudrowane włosy i wyciągnął
rękę do towarzysza.
– Chodź, Harry. Powinniśmy chyba posłuchać ich rady.
Harry ostrożnie dotknął opuchniętych ust.
– Nie mamy wyjścia, przyjacielu. Diuk dopilnuje, żebyśmy
przez jakiś czas nie mieli ochoty wracać do Paryża. Niektórzy
nie potrafią przegrywać.
– Nie trzeba było flirtować z La Belle Marianne. Zachowałeś
się bardzo lekkomyślnie.
– Do diaska, Drew, ta dama bardzo wyraźnie mnie zachęcała!
A ty wcale nie jesteś lepszy. Madame le Clere grzała ci łóżko
przez cały ostatni tydzień.
– Ktoś musiał ją zabawiać, skoro jej mąż wyjechał z Paryża.
Ale to nie to samo, co amory z kochanką diuka tuż pod jego no-
sem. Powinieneś być bardziej powściągliwy.
– Ależ, chłopcze, na tym właśnie polega cała zabawa. Gdzie
się podziała moja peruka?
Drew znalazł na bruku kłąb włosów przeplecionych jedwa-
biem i podał perukę kompanowi.
– Na pewno nie znaczyłeś kart?
Harry wcisnął perukę na głowę.
– Naturalnie, że nie. Za takie podejrzenie powinienem cię wy-
zwać na ubitą ziemię. – Skrzywił się i oparł dłoń na krzyżu. –
Boże, jak to boli! – Zachwiał się na nogach i zdobywając się na
niewesoły uśmiech, oparł się na towarzyszu. – A niech mnie.
Zdaje się, że załatwili mnie na dobre!
– No już, Harry. – Drew wycisnął szmatę i otarł spopielałą
twarz przyjaciela. – Przeszliśmy już przez gorsze rzeczy.
Popatrzył ze zmarszczonym czołem na niespokojną postać na
łóżku. On również był obolały i posiniaczony, ale dochodził już
do siebie, Harry jednak coraz bardziej słabł. Laudanum przesta-
wało już działać i znowu wił się z bólu.
Udało im się dowlec do gospody przy Rue de Chemin Vert.
Gospodyni, pełna obaw, że widok zakrwawionych i pobitych go-
ści może odstraszyć innych klientów, szybko zaprowadziła ich
do pokoju na piętrze. Drew chętnie przyjął jej pomoc, podejrze-
wał jednak, że kobieta była kolejną ofiarą Harry’ego, i poczuł
złość na przyjaciela. Nie znaleźliby się w kłopotach, gdyby Har-
ry nie flirtował z każdą ładną kobietą.
W ciągu długiej nocy Drew nie mógł zrobić nic więcej niż
przemywać twarz przyjaciela i podawać mu coraz to nowe daw-
ki laudanum. Myślał o latach, które spędzili razem, wędrując po
Europie. Przed trzema laty Drew z trudem wiązał koniec z koń-
cem. Zarabiał na życie jako najemnik, walcząc dla każdego, kto
zechciał mu zapłacić. Wtedy poznał Harry’ego Salforde’a i choć
był od niego o ponad dziesięć lat młodszy, zaprzyjaźnili się.
Harry wziął go pod swoje skrzydła, kupił mu porządne ubrania
i wprowadził do domów hazardu w Rzymie, Neapolu i w Paryżu.
Próbowali sił we wszystkich grach opartych na szczęściu z tak
dobrym skutkiem, że udało mu się odłożyć sporą sumkę. Dlate-
go nie przejmował się teraz chwilowym brakiem funduszy.
Przy stołach gry poznawali najbogatszych i najpotężniejszych
ludzi we Francji, ci jednak nie byli zachwyceni, przegrywając
do Anglików, i Drew spodziewał się, że któregoś dnia ich szczę-
ście może się odwrócić. Był zirytowany na diuka, który kazał
ich pobić i w tak upokarzający sposób wyrzucić z miasta, ale
nie miał mu tego za złe. Harry nauczył go, że w takiej sytuacji
należy po prostu wzruszyć ramionami, otrząsnąć się z niepowo-
dzenia, przeanalizować własne błędy i ruszyć do kolejnego mia-
sta.
Teraz jednak zanosiło się na to, że Harry przez dłuższy czas
nigdzie się nie ruszy.
Dopiero o świcie, gdy Harry nieco się uspokoił, Drew mógł się
zdrzemnąć, nie trwało to jednak długo. Już wczesnym rankiem
zauważył, że przyjaciel jest mokry od potu i bardzo blady. Się-
gnął po ręcznik i po raz kolejny otarł mu twarz. Harry popatrzył
na niego przekrwionymi oczami. Przez chwilę wydawało się, że
go nie rozpoznaje. W końcu westchnął.
– Chyba tym razem załatwili mnie na dobre, Drew.
– Co ty gadasz? Musisz po prostu trochę odpocząć.
Harry poruszył się na łóżku i skrzywił. Drew sięgnął po lauda-
num.
– Wypij, to ci pomoże zasnąć.
Harry pochwycił go za rękę.
– Jeszcze nie. Najpierw chcę ci coś powiedzieć. Musisz mi coś
obiecać.
– Co tylko zechcesz.
– Mam córkę.
– Wiem. Elyse. – Drew zmusił się do uśmiechu. – Mówiłeś, że
jest bardzo piękna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin