1946-09_Świat_Młodych.pdf

(5786 KB) Pobierz
archiwum
Wincenty POL.
TATRY ••••
(wyjątek
z
Pieśni
o Ziemi Naszej.)
l powietrze bywa
lżejsze,
Ach
i
bole serca mniejsze!
Czystsze czucia w
lżejszym łonie.
. .
.
Trawnik
błyszczy
w
świeżych
rosach,
A
olbrzymie
półobręcze,
Rajskie
wstęgi,
jasne
tęcze
Pną się łukiem
po niebiosach.
W
góry!
w
góry,
miły
bracie!
Tam swoboda czeka na
cię.
Na
szałasy,
do pasterzy,
·
Gdzie
ze
źródła
woda
bieży,
Gdzie
się
serce
z
sercem
mierzy,
A
ze
źródła
woda
bieży.
Tutaj
silniej
świat
oddycha,
Tu
się
szerzej
człek uśmiecha,
Gd
·
wiosną śmieją
góry.
turnie czasem
.
'""'.u...
nagła
burza,
,
~ Jl~<tl'-1
IU''"..
'""'.L......
wzgorza,
.
~lpfJJnact
lasem.
\,}t;,J.e;ź~i:Z~
9arwy,
wonie,
.......
..
~-
....
O
te skarby, te obrazy
Prostej duszy
i
przyrody,
Chwytaj
pókiś
jeszcze
młody,
Póki w
sercu
jeszcze rano!
Bo nie
wrócą
ci dwa razy,
A schwycone
pozostaną.
. . .
.
.
;
'
.
l
i
'
archiwum
-
2
-----
-
Władysław
St. Reymont.
ZNI
(wyjątek
z
"Chłopów")
,
pusta i jakby
wymarła,
pozawierane, bo wszy-
stko, co jeno
żyło
i
mogło się dźwigać
z miejsca,
ruszało
do
żniw, że
nawet
dzieci, nawet stare i
schorzałe,
nawet
pieski
rwały
się
z postronkó\v
i
ciągnęły
od
opustoszałych
domostw
za narodem.
Że już
na wszystkich polach, jak
jeno
było można
okiem
sięgnąć,
w
straszliwym skwarze,
wśród zbóż zło­
tawych, w rozmigotanym i
ślepiącym
Wieś ostała
chałupy były
powietrzu, od
świtu
do
późnego
wieczora,
połyskiwały
sierpy
i
kosy,
bielały
koszule,
czerwieniały wełniaki,
gmerali
się
niestrudzeni ludzie
i
szła
cicha
wytężona
robota,
i
nikto
się
już
nie
lenił,
na
somsiadów
nie
oglądał,
o niczym drugim nie
myślał,
a jego
przygięty
nad zagonem kiej
wół,
w pocie
czoła pracował.
Albowiem te
żniwne
dnie
toczyły
się już,
kiej
koła
rozmigotane
złoci­
stymi szprychami
słońca,
i
prze-
r
3
-
jedne za drugiemi, a coraz
chybciej, i zarówno znojnie,
i
zarówno
ciężkim
a radosnym trudom oddane.
A wkrótce po paru dniach,
że
czas
był
wybrany i pogody
cięgiem
dopisywały,
to
wzięli pożęte zboża
wiązać
w
grubachne snopy,
ustawiać
je na zagonach mendlami, a zwolna
przewozić
do Lipiec.
Że już
b
ez
przerwy
toczyły się
ciężkie
nastroszone wozy,
toczyły się
ze wszystkich pól, wszystkimi
droży­
nami i do wszystkich
naścieżej
powy-
wieranych
stodół,
jakoby
sypkim
slo-
tern nabrane fale
rozlały się
po
drogach, podworcach i klepiskach,
trzęsły się
nawet nad staw, nawet
u drzew nad drogami
wisiały złote,
słomiane
brody, a wszystek
świat
rozpachniał
się
przywiędłą
słomą,
chodziły
zgony owiec i krów,
kaj niekaj
dymiły
pierwsze ognie,
a
już
po
całych
dniach
rozgłaszały
się
dzieuszyne
przyśpiewki,
wrzaski
radosne,
nawoływania,
turkoty wozów
i
jaśniały
opalone,
szczęsne
twarze
ludzi.
I nie
położyli
jeszcze
żyta,
a
już
owsy
skanilały się
o kosy, a
jęcz­
miona
dojrzewały
prawie na oczach,
a pszenice coraz
złociściej rdzewiały,
że
nie
było
czasu
odzipnąć,
ni nawet
podjeść
jako tako, ale mimo tej
cięż­
kiej pracy i takiego utrudzenia,
nie jeden
zasypiał
nad
miską
wieczo-
rami, kiej
pościągali
z pól, Lipce-
jaże się trzęsły
od wrzawy
wesołej,
śmiechów, rozpowiedań, śpiewań,
a
muzyki.
Skończył się
bowiem przednówek,
stodoły
były
pełne,
zboże
sypało
pasły się całe
trawami
i
młodym
ziarnem.
Już
gdzie niegdzie po
stodołach
biły
cepy,
spiesznie
młócące
na chleb.
A na przestronych
pustoszejących
polach, na
złotawych rżyskach,
stada
gęsi bobrowały
chciwie za
kłosami,
niezgorzej, i
każdy choćby
najbied-
niejszy, hardo
podnosił głowę,
z
dufnością patrzał
w
jutro
i
roił
se
jakoweś
z dawien dawna upragnione
szczęśliwości
.
\
IATR OD
ORZA
...J:i~~ czarująca
noc ostatnich
dni
lipca. W bezchmurnym niebie
lśnił
o
1ęz
·as wy,
żywosrebrny, rozsiewający światło
niemal dzienne.
Tysiące
gwi zd za e a
nieboskłony
i zenit
najwyższy.
Wiatr,
powiewający
od morza,
·'s
w-ka~z~
e i lechickie
lądy
zapach wody
słonej
i zapach jodowy,
szczególną
rzeŹY(
·
siłę.
rzynosił
z dalekich nad
głębiną rozpostarć
fale
duże
i
poganiał
lewem tak szerokim, jak zatol_ca. Fale
biegły chyżymi bryłami,
4
archiwum
a napotkawszy brzeg w swej drodze,
zwijały się
na nich
świdrem
zielonym
wokół
samych
siebie,
rozpryskując
niezliczone piany. Wiatr
odbijał
się
od ruchomej i
szumiącej
powierzchni i
padał
na wzgórza gliniaste, na prastare
moreny ;
zbożami dorastałymi
pokryte
wiał
w doliny
płaskie
i
długie,
odwie-
cznym
załadowane
toforwiem,
pomiatał mgłami ciągnącymi
od dolin ku
leśnym
pagórkom. W locie
swym
kołysał łany żyta przelewając
się
ze wzgórz na wzgórza,
wysuszał
ziarna w
kłosach
i
żółto-białą barwę nadawał
zielonym
ździebeł
kolankom.
Fale
żyta szumiały własnym
swym
głosem
nad
własnym głosem
fal morza,
bytując
w
świetle księżyca.
Wiatr od morza
przypadał
na
wyżyny
Oksywia,
dął
w lasy
weiherowskie, w puckie
łąki
i
niże,
piaski, wydmuchy i
zarośla
Helu, w
błota
kat
wińskie
i jeziorzyska
Żarnowca. Każda pierś
ludzka
oddychała radośniej
i
i
szerzej
wiatrem od morza. Serce
krzepiło
się
i
uderzało
swobodnie, gdy po-
chłonęły
go
płuca
....
Błogosławili
go ludzie silni, robotni i
potężni
w ramieniu, których chwila
wył
chnienia
krótka jest, jako ten wieczór.
Błogosławił
go rybak, zwiastuna pogody
~
..
wrzucając
sieci
w
czarną łódz, schłostaną
od pienistych grzyw....
U drzwi domków ceglastych, na progach
siedząc
kamiennych, starcy . . .
wsłuchiwali się
z
rozkoszą
w znajomy jego szum przyjaciela, który wznosi
wały
z tamtej
strony
Helu, a na
łyse głowy
i zmarszczkami
porznięte
oblicza
padając
dawne
przypomina
sprawy,
walki, burze
młodociane
i
męskie
lata. . .
Stefan
Żeromski.
\
'
o
l
'm
-
-
arch1wum
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin