1946-10_Świat_Młodych.pdf

(6105 KB) Pobierz
l
l
l
l
l
l
l
!L
l
••
.
.
. ..
Mógłbym nazwać
swe
dzieciń­
stwo sielskim anielskim.
Mógłby,
·
gdyby nie zgrzyt, który
sępił
czoło
ojca,
wyciskał łzę
z oczu matki,
głęboko się wrażał
w
mózgi
dziecięce.
Tym zgrzytem
było świeże
wspom-
nienie o
klęsce
narodowej 1863 roku
(urodziłem
się
w 1867 roku).
Matka, nieprzejednana patriotka,
nie
starała się
nawet
ukrywać
przed
nami bólu i zawodów z powodu
upadku powstania, owszem, wychowy-
wała
nas,
robiąc właśnie
nacisk, ba
konieczność
dalszej walki z wrogiem
ojczyzny. Od
najwcześniejszego
dzie-
.
,
.
.
nas z utwo-
ctnstwa zaznaJannano
rami naszych wieszczów ze spec-
jalnym
uwzględnieniem
utworów za-
kazanych, uczono historii polskiej,
kupowano
książki wyłącznie
polskie.
Matka z naszych wieszczów naj-
bardziej
lubiła Krasińskiego,
mnie
zaś
od
dzieciństwa
zawsze
zachwycał
Słowacki,
który
też był
dla mnie
pierwszym nauczycielem zasad de-
mokratycznych.
Były
one, natural-
nie, u dziecka bardzo niejasne i
mgliste, lecz przy moim
żywym
i
nieco przekornym charakterze utrwa-
lały się
przy
każdym
sporze, które
niekiedy matka
żartem prowadziła.
Poza
książkami, tyczącymi się
Polski,
czytałem
książek,
dość dużo
najróżniejszych
wszystko, co
mi
tylko nawi-
nęło się
pod
rękę. Najżywsze wraże­
nie
sprawiały
na mnie
książki
opisu-
jące
byt narodów klasycznych
Greków i Rzymian. Prawdopodobnie
dlatego,
że były przepełnione
szcze-
gółami
walk o
ojczyznę
i opisami
bohaterskich czynów. Oprócz tego
byłem
zakochany w Napoleonie
i
wszystko co
się
tego mego bohatera
tyczyło, przejmowało mnię
wzru-
szeniem i
rozpalało wyobraźnię.
Wszy-
stkie
zaś
marzenia moje
koncentrowały
się
wówczas
koło
powstania i walki
orężnej
z Moskalami, których z
całej
duszy
nienawidziłem
. . .
Zaznaczyć
jeszcze
dla
ścisłości
muszę, że
matka od
najwcześniejszych
lat
starała się rozwinąć
w nas samo-
.
dzielność myśli
i
podniecała
uczucie
godności
osobistej, które w moim
umyśle formułowało się
w sposób
następujący
:
Tylko ten
człowiek
jest wart nazwy
człowieka,
który
ma pewne przekonania i potrafi je
bez
względu
na skutki
wyznawać
czynem.
Józef
Piłsudski
N
.
-
archiwum
·.
4
LEGENDA
ŻEGLARSKA.
który
zwał się
"Pur-
pura", tak wielki i silny,
że się
nie
bał
wichrów ani
bałwanów choćby
naj straszniejszych.
I
płynął ciągle
z
rozpiętymi żag­
lami,
wspinał się
na
spiętrzone wały,
kruszył potężną piersią
podwodne
haki, na których
rozbijały się
inne
statki.
i
płynął
w dal, z
żaglami
w
słońcu,
tak szybko,
że aż
piana
warczała
mu po bokach, a z nim
ciągnęła się
szeroka i
długa
droga
świetlista.
Był okręt
To pyszny statek !
mówili
~tai:itre...,.z
innych
okrętów
.
ytali
załogę
" Purpury ":
rł>ł7ie
l
Dokąd
jedziecie-?
·---
cŚkala
~
iatr
żanie!
odpo-
.. ""
r.~"'""l
e.
tam wiry
i
skały!
·
3
-
W odpowiedzi na
przestrogę
wiatr
tylko
odnosił słowa pieśni,
tak szum-
nej, jak burza sama.:
"Wesoło płyńmy, wesoło!
... "
Szczęśliwe było życie załogi
na
tym statku. Majtkowi.e zaufani w
jego
wielkość
i
dzielność,
drwili z
niebezpieczeństw.
Sroga
panowała
karność
na innych
okrętach,
ale na
"Purpurze"
każdy robił
co
chciał.
I "Purpura"
płynęła
istotnie dum-
na i
wspaniała. Przechodziły
lata
całe,
a ona nie tylko
zdawała się
być niezłomną
ale
ratowała
jeszcze
inne statki i
przygarniała
rozbitków
na swój
pokład.
Ślepa
wiara w jej
siłę zwiększała się
z dniem
każdym
w sercach
załogi.
Żeglarze
zleniwieli w
szczęściu
i
zapomnieli sztuki
żeglarskiej.
"Pur-
archiwum
pura"
sama
płynie
mówili
Po co
pracować,
poco
baczyć
na
statek,
pilnować
steru, masztów,
żagli,
lin
?
Po co
żyć
w trudzie i pocie
czoła,
gdy statek jest jak bóstwo
nieśmiertelny.
. . ."
I
płynęli
jeszcze
długie
lata.
wreszcie z
upływem
czasu
załoga
zniewieściała zupełnie, zaniedbała
swoich
obowiązków,
i nikt nie
wiedział
że
statek
począł się psować. Słona
woda,
przeżarła
belki,
potężne wiąza­
nia
rozluźniły się,
fale
poobdzierały
"Wesoło płyńmy, wesoło!
burty, maszty
popróchniały,
a
żagle
zetliły się
na powietrzu.
W szelako
głosy rozsądku zaczęły
się podnosić.
-
Strzeżcie się!
mówili nie-
którzy majtkowie.
- Nic to!
Płyniemy
z
falą
odpowiedała większość
marynarzy.
Tymczasem pewnego razu wybu-
chła
taka burza, jakiej dotychczas
nie
bywało
na morzu. Wichry zmie-
szały
ocean z chmurami w jeden
piekielny
zamęt.
W
stały słupy
wodne
i
leciały
z hukiem na
"Purpurę",
strasznie spienione,
wrzące. Dopadł­
wszy Statku
wbiły
go,
na dno
morza, potem
rzuciły
ku chmurom
potem
zwaliły
znów na dno.
Pękły
zwątlałe wiązania
statku i nagle krzyk
straszny
rozległ się
po
pokładzie:
- "Purpura" tonie!
.."",---1...._"Purpura"
tonęła naprawdę,
a
oga,
odwykła
od trudów
żeglugi
u.~tiała
jak
ją ratować.
.......
o pierwszej chwili prze-
ściekłość zawrzała
w ser-
·~!"ł5o
kochali jednak swój statek
~
ci marynarze.
·
Więc
zerwali
się
wszyscy i
zaczęli
bić
z
dział
'do wichrów
i
fal spienio-
nych, a potem chwyciwszy co kto
miał
pod
ręką, poczęli chłostać
morze,
które
chciało zatopić "Purpurę".
Wspaniała była
walka tej. rozpaczy
ludzkiej z
żywiołem.
Lecz fale
były
silniejsze od
żeglarzy. Działa
zalane
umilkły.
Olbrzymie wiry
porwały
wielu
walczących
i
uniosły
w
odmęt
wody.
Załoga zmniejszała się
z
każda chwilą,
ale
walczyła
jeszcze. Zalani,
nawpół
oślepieni,
pokryci
górą
pian,
żeglarze
walczyli do
upadłego.
Chwilami
sił
im
brakło,
ale po
krótkim spoczynku znowu zrywali,
się
do walki.
Na koniec
ręce
im
opadły.
Poczuli,
że śmierć
nadchodzi.
I
nastała
chwila
głuchej
rozpaczy.
I
poglądali
na
się
ci
żeglarze
jak
obłąkani.
Wtem te same
głosy,
które poprzed-
nio
już ostrzegały
o
niebezpieczeń­
stwie,
podniosły się
znowu, silniejsze,
tak silne,
że
ryk fal nie
mógł
ich
zagłuszyć.
Głosy
te
! Nie z
dział
wam
bić
do burzy, nie fale
chłostać,
ale statek
naprawiać. Zstąpcie
na
dno
!
Tam pracujcie ! "Purpura"
jeszcze nie
zginęła.
Na one
słowa drgnęli
ci
nawpół
umarli i rzucili
się
wszyscy na spód
statku i
rozpoczęli pracę
od
dołu.
I pracowali od rana do nocy, w
trudzie
i
pocie
czoła, chcąc dawną
bezczynność
i
zaślepienie wynagrodzić.
Henryk Sienkiewicz.
O
4
mówiły:
zaślepieni
a·rchiwum
NASZA
SŁOTA
·-
·
Deszcz
drugi
tydzień
..
.
.
Dzień skurczył się
i
poszarzał
Nad
mokrą pustką
trawnika
Klomb
szałwi się dożarza.
mży już
l
'
l
\
l
Przez
zapłakane
szyby
Twarz
widać zmokłej
dali....
. . . .
Choć
po pokojach
już chłodno,
Jeszcze
się
vv piecach nie pali ....
Z bliskiego oknom klonu
Za
liściem
mokry
liść
leci -
.
...
Choć
ciemno
już
po pokojach,
Jeszcze
się
lampa nie
świeci.
. . .
Wysoko
gdzieś
pod sufitem
Komary
grają
z rzadka -
-
Pachną
ostatnie
róże
i pierwsze, zimowe
jabłka
....
.
Beata
f
\
Obertyńs
\a
'
5
archiwum
Zgłoś jeśli naruszono regulamin