Kroniki pradawnego mroku
tom 5
Przełożył Krzysztof Mazurek
Bywa i tak, że pojawia się bez ostrzeżenia. Zupełnie znienacka.
Twój kajak z foczej skóry sunie nad falami jak kormoran, wiosło rozbryzguje srebrzyste kropelki wody nad łamiącymi się grzywaczami i wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno – rozkołysane morze, słońce rażące w oczy, chłodny wiatr bijący w plecy. I wtedy z wody nagle wyłania się góra większa niż wieloryb, a ty pędzisz wprost na nią, za chwilę się rozbijesz...
Torak rzucił się na bok i pociągnął mocno wiosłem wzdłuż burty. Jego kajak wyrwał do przodu, mało co się nie wywrócił i z szumem przemknął obok góry lodowej, mijając ją o grubość palca.
Cały mokry, kaszląc morską wodą, Torak z trudem odzyskiwał równowagę.
– Wszystko w porządku? – krzyknął Bale, zawracając.
– Nie zauważyłem tej góry – mruknął pod nosem Torak. Czuł się głupio.
Bale uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Mamy w obozowisku kilku żółtodziobów. Chcesz zawrócić i ustawić się z nimi w jednym szeregu?
– Powiedział, co wiedział! – odciął się Torak, uderzając wiosłem w wodę i ochlapując Bale’a. – Kto pierwszy za przylądkiem Crag!
Chłopiec z klanu Foki krzyknął wesoło i w tej samej chwili ruszyli – drżeli z zimna, byli mokrzy, ale przepełniała ich radość. Wysoko nad głową Torak ujrzał dwie czarne kropki. Gdy gwizdnął, Rip i Rek puściły się w dół i przeleciały tuż obok niego, a końce ich skrzydeł niemal dotykały fal. Zawrócił ostro, żeby ominąć krę kołyszącą się na wodzie, a kruki zrobiły to samo. Słońce połyskiwało purpurą i zielenią na ich gładkich, czarnych piórach. Wyrwały się do przodu. Torak przyspieszył, żeby nie zostawać w tyle. Czuł, że jego mięśnie są gorące od wysiłku, a sól wżera się w policzki. Roześmiał się w głos. To było świetne, prawie tak dobre jak latanie.
Bale – dwie wiosny starszy od niego, najlepszy wioślarz na wyspach – wysunął się naprzód i zniknął w cieniu wysokiego cypla zwanego Crag. Morze rozkołysało się potężnie, kiedy wypłynęli z zatoki, i wysoka fala runęła na łódź Toraka ...
renfri73