Zbigniew Królicki
Bajki chińskie
czyli 108 opowieści dziwnej treści
dla dorosłych
Wydanie polskie 2007
Książka zawiera przypowieści, stylizowane lub wzorowane na legendach chińskich. Każda przypowieść dotyka istotnego elementu naszego życia i każda może być symbolicznym drogowskazem na naszej drodze rozwoju duchowego.
Spis treści:
Wprowadzenie. 4
I. Bajki i legendy Wschodu. 9
II. Bajki o władcach mądrych, złych i takich sobie. 58
III. Bajki o regułach, zasadach i metodach. 96
IV. Bajki o mistrzach i uczniach. 150
V. Bajki o pieniądzach, bogactwie i władzy. 193
VI. Bajki o dzieciach i ich wychowaniu. 217
VII. Bajki z życia wzięte. 236
VIII. Bajki o mądrości, sprycie i głupocie. 252
IX. Bajki współczesne. 273
Literatura. 354
Ninie Grelli i Andrzejowi Wrazidle,
z których inspirujących myśli, doświadczeń i pracy wielokrotnie korzystałem, książkę tę dedykuję. Niech będzie ona formą podziękowania za ich wytrwałości konsekwencję w propagowaniu medycyny naturalnej; za pokazywanie chorym i zagubionym ludziom dróg, wiodących ku radośniejszej stronie życia.
Drogi Czytelniku,
Przypowieści, czyli krótkie opowiadania, historyjki, autentyczne bajki i legendy były zawsze nierozerwalnie związane z przekazem wiedzy i nauczaniem. O tym, jak trudno przekonać kogoś do swoich poglądów, wie każdy nauczyciel. Gdy suchą informację poprze się przykładem, dobrze spointowaną anegdotą, ciekawą historyjką - staje się to łatwiejsze. Ustna forma przekazu „mistrz-uczniowie”, tak popularna w tradycji Wschodu, wymagała, siłą rzeczy, ustawicznego wzbogacania treści oficjalnych o różnego rodzaju „mądrości”, burzące schematy myślowe dnia codziennego i zmuszające słuchaczy do refleksji. Tak nauczali wielcy mistycy, prorocy, przywódcy duchowi i nauczyciele. Od wiek wieków taki sposób kontaktu z „mądrością” pomagał ludziom pokonać słabości, lęki, otworzyć się na życie; czasami wstrząsał i powodował uronienie łzy; częściej wzbudzał wesołość i śmiech... z samego siebie. Zawsze pomagał otworzyć oczy na prawdę.
W miarę upływu czasu, gdy umiejętności pisania i czytania stawały się powszechniejsze, również dostęp do wiedzy stawał się łatwiejszy. Ale w niczym nie zmniejszyło to rangi i znaczenia „bajek”; nie traciły one nic ze swojej aktualności. Okazuje się, że pomimo lepszego wykształcenia wcale nie jesteśmy mądrzejsi niż ludzie w dawnych epokach. Mamy podobne marzenia, pragnienia, oczekiwania; chcemy kochać i być kochani. Mamy problemy rodzinne, wychowawcze, kłopoty z pracą i motywacją do działania. Pomimo zdobywania coraz to nowszych umiejętności nadal nieobcy jest nam lęk i cierpimy na poczucie małej wartości. Rozpacz, złość, egoizm i niezrozumienie są częścią naszego życia. Ale z drugiej strony chcemy to życie zmienić i wpłynąć na swój los. I to powoduje, że obecnie przeżywamy istny renesans zainteresowania tą formą przekazu. Dlaczego? Bo mądrość życiowa i różnego rodzaju recepty na szczęście i powodzenie były, są i będą w cenie!
Na pewno Ty też, Drogi Czytelniku, masz swoją własną receptę na życie. Na jego zrozumienie i poznanie. Na określenie swojego miejsca we wszechświecie i swojej roli w tym wszystkim, co Cię otacza na co dzień i od święta. Być może jest to Twoja własna recepta. Być może skorzystałeś z gotowej - podanej przez specjalistów, filozofów, naukowców, lekarzy, kapłanów, mistyków, przewodników duchowych.
Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, dlaczego jest tyle tych recept? A każda - pomimo że ma inną podstawę: filozofię, naukę religię czy nawet przesądy - jest podobno najlepsza i jedyna! Dlaczego prawie każdy przewodnik na „drodze życia” ma swoich zwolenników, którzy podążają według jego wskazówek, czasem w zupełnie przeciwnym kierunku niż inni? Dlaczego prawie każdy przewodnik jest pewny, że taka właśnie powinna być droga i tak właśnie powinno wyglądać życie?
Tradycyjna legenda chińska mówi, że wiedza o życiu, o jego pełni, sensie i celu była podobno kiedyś jedna i spójna - jak paciorki korali nanizane na nitce. Niestety, człowiek przez swoją nieostrożność rozerwał nitkę i koraliki potoczyły się do różnych miejsc w różne rejony świata. Od czasu do czasu ktoś znajdzie jakiś zagubiony koralik i głośno krzyczy: „Znalazłem!” Jego okrzyk ma sens - z jego perspektywy widzenia. Jego teoria jest jednak tylko fragmentem całości.
Czasami ktoś znajdzie kilka koralików i wtedy sprawa jest bardzo poważna, bo próbuje je złączyć, ale brak mu nitki, która powiązałaby je w większą całość.
Bajki chińskie są też pewną receptą. Pochodzi ona z Dalekiego Wschodu i była kształtowana przez wiele tysięcy lat. Zawiera wiele różnorodnych i bardzo głębokich idei. Zawiera wiele paciorków z rozerwanego sznura korali. Przez mistrzowskie poznanie życia łączy je wszystkie w jedną całość, zostawiając jednak na nitce miejsce również dla Twoich doświadczeń i osiągnięć. Nie musisz niczego zmieniać i odrzucać. Możesz dodać znaleziony przez siebie koralik do całości, stwarzając sobie optymalne warunki do powodzenia, harmonii, szczęścia i radości, do lepszego zrozumienia siebie i życia zgodnie z własnymi ideałami.
A gdybyś kiedykolwiek zastanawiał się, co w tych Bajkach jest najważniejsze, pamiętaj, że jest to to, czego tutaj nie będzie. To, czego nie ma. O czym nie da się napisać ani czego nie da się wypowiedzieć. Ta nić łącząca koraliki, której nie widać.
Możesz, pozornie nic nie znaczącym gestem, dotknąć ręką drugą osobę. Dotykiem tym możesz przekazać strach, rozpacz, złość i cierpienie. Możesz przekazać oddanie, uczucie, miłość i całego siebie. Dla człowieka patrzącego z boku będzie to tylko przelotne dotknięcie. Dla Ciebie najważniejsze będzie to, czego nie da się zobaczyć, opisać i wyrazić słowem.
Znajdziesz, Drogi Czytelniku, na tych stronach również mój „koralik”, bo po wielu latach poszukiwań w ciemności jestem pewny, że znalazłem.
Bajki chińskie dla dorosłych, czyli 108 opowieści dziwnej treści powstawały przez kilka lat i mają swoją historię. Zacznijmy od tytułu. Może on być nieco mylący, bo większość historii z Chinami nie ma nic wspólnego. Jeżeli jednak słowu „chińszczyzna” nada się potocznie przypisywane znaczenie „dziwności” i „tajemniczości”, wtedy też inaczej będzie można spojrzeć na drugą część tytułu: Opowieści dziwnej treści.
Będąc już prawie trzydzieści lat nauczycielem akademickim, prowadząc również inne pozaakademickie kursy, wykłady, odczyty, będąc od piętnastu lat wykładowcą metody Silvy, zauważyłem, że odpowiednio wtrącona „dykteryjka” w czasie wykładu pozwala nawiązać dobry kontakt z grupą, ożywić ospałe audytorium, utrzymać uwagę sali. Wykazuje, jednym słowem, duże walory dydaktyczne. Wiele myśli, które staram się przekazać chociażby na kursach metody Silvy, nie trafiłoby tak dobitnie do uczestnika, gdyby nie bajki, a przede wszystkim ich zaskakujące pointy. Dzięki nim jestem w stanie „pokazać” zupełnie nieznanym mi, przypadkowo spotkanym ludziom ich nastawienie do życia i potrzebę zmian. Mają one tym samym ogromne znaczenie terapeutyczne.
Bajki powoli stały się integralną częścią moich wykładów i prelekcji. Wiele z nich po raz pierwszy było prezentowanych podczas wykładów na Targach „Bliżej Zdrowia, Bliżej Natury” w Katowicach, dokąd dzięki uprzejmości organizatorów byłem i jestem zapraszany od początków ich powstania. Niezwykle wymagające, bardzo liczne i wyrobione audytorium oraz ogromna troska organizatorów o aktualną, coraz ciekawszą i trudniejszą tematykę niezwykle wysoko ustawiały przede mną poprzeczkę, stając się za każdym razem poważnym wyzwaniem. Niektórzy słuchacze nie ukrywali, że przychodzą na wykłady między innymi po nowe bajki. Gdy kończyłem omawiać temat, wybraną kwestię i przechodziłem do następnej, często przerywał mi głos z sali: „A bajka?” Siłą rzeczy staram się wzbogacać swój zasób wiedzy i „repertuar”. Od kilku lat spotykam się też z innym pytaniem: „Kiedy te wszystkie mądre rzeczy zbierzesz i wydasz?”
Jest to mała antologia opowiadań współczesnych i bardzo starych, które dały początek powiedzeniom, przysłowiom, anegdotom. Będę je konsekwentnie nazywał bajkami. Większość pochodzi z przekazów ustnych od moich przyjaciół, uczniów i absolwentów kursów. Myśl przewodnią do niektórych zaczerpnąłem ze zbiorów i różnych tomików bardziej lub mniej znanych autorów, starając się im nadać własną interpretację. Inne trafiły do mnie „przypadkiem” z gazet i tygodników. Jeszcze inne - jako autentyczne bajki wschodnie, w tym szczególnie chińskie. Są tutaj też opowiadania autorskie, wprost dostarczone przez życie, cały czas pełne niespodzianek - oczywiście lekko wzbogacone własną inwencją.
Chciałem zebrać w tym tomiku opowieści pełne mądrości i ukrytej wewnętrznej ludzkiej magii. Te, które kiedyś na mnie samym zrobiły wrażenie, i być może na Tobie zrobią również. Być może pomogą coś zrozumieć lub uleczyć schorowaną duszę. Może staną się przystankiem dla rozbieganego umysłu, chwilą oddechu, ulgą w codziennym cierpieniu. A może wywołają uśmiech na Twojej twarzy i w Twoim sercu, tak stęsknionym za chwilą radości.
Zbigniew Królicki Wrocław, styczeń 2007
Spośród wielu cech charakteru, przymiotów ducha i umysłu Chińczycy najwyżej cenili zdolność strategii, przewidywania i planowania. Przewidywanie zachowań przeciwnika, konkurenta, klienta wymagało dobrej znajomości psychologii i natury ludzkiej, poznania meandrów ludzkiego umysłu. Pozwalało zdobyć przewagę, osiągnąć sukces i zwycięstwo tam, gdzie wydawało się ono niemożliwe do zdobycia, gdzie nawet marzenie o honorowej porażce uważano już za wygórowane. Niedoścignionym mistrzem strategii był Sun Tzu, a jego Sztuka wojny do dnia dzisiejszego stanowi jedną z najbardziej poszukiwanych i czytanych książek przez wojskowych, biznesmenów, przedsiębiorców, graczy na giełdzie, a także naukowców i gospodynie domowe. O nieprawdopodobnych zdolnościach strategicznych Sun Tzu niech świadczy poniższa historia.
Sun Tzu przybył do pewnego miasta i zatrzymał się na odpoczynek w szkole zapasów mistrza Wu. Był tu zawsze dobrze przyjmowany i otaczany należytym szacunkiem, a sam mistrz Wu był jego dobrym przyjacielem. Sun Tzu cenił też spokój, który panował w szkole, jej tradycje i zwyczaje. Tym razem atmosfera była jednak bardzo napięta, nerwowa i nieco przygnębiająca. Wszyscy mówili o zawodach, które miały się odbyć następnego dnia podczas wielkiego dorocznego jarmarku na największym placu w mieście w obecności przedstawicieli cesarskiego dworu. Ale szkole Wu nie dawano dużych szans.
Turniej pomiędzy dwiema wiodącymi szkołami zapasów - mistrza Wu i mistrza Li - był coroczną tradycyjną formą wyłonienia najlepszego zapaśnika i najlepszej szkoły w mieście. Walczono o prestiż, ale i o duże pieniądze. Turniej przebiegał według tradycyjnych reguł. Trzej najlepsi zapaśnicy jednej szkoły, wyłonieni drogą wewnętrznych eliminacji, stawali kolejno do walki z trzema zapaśnikami drugiej. Odbywały się trzy, najczęściej bardzo twarde i długo trwające walki. Za koniec starcia i zwycięstwo uważano poddanie się, położenie przeciwnika na łopatki lub wypchnięcie go z areny. Istniał też niepisany zwyczaj, że w walce pierwszej brali udział najlepsi zapaśnicy z obu szkół, okryci sławą zwycięzcy wielu walk i turniejów.
Była to najważniejsza walka dnia. Do drugiej stawali pretendenci z ambicjami i już fantastycznymi umiejętnościami, pozostający jednak cały czas w cieniu swoich mistrzów. Być może za parę lat to oni będą walczyć w walce pierwszej. W walce trzeciej występowali zaś zapaśnicy młodzi, głodni sławy i choć jeszcze bez sukcesów, jednak pełni dobrych chęci. Wygranie przynajmniej dwóch walk w turnieju dawało szkole zwycięstwo.
Samo wytypowanie do walki przez mistrza, reprezentowanie szkoły, było już wyróżnieniem. Zwycięstwo przynosiło, indywidualnie, duże pieniądze i ogromną sławę.
Od wielu lat zawody wygrywała szkoła mistrza Li - to dwa do jednego, to trzy do zera. Zawodnicy ci nie byli dużo lepsi od uczniów mistrza Wu. Byli minimalnie lepsi, ale to wystarczało. Zawodnicy z walki pierwszej i drugiej znali się od wielu lat, ścierali się ze sobą wielokrotnie, znali wszystkie swoje słabe i mocne strony, znali formy obrony i triki ataku. Przy tym zawodnicy szkoły Li mieli tę psychiczną przewagę, że od wielu lat zwyciężali. Tak miało być i tym razem.
Nic dziwnego, że Sun Tzu zastał mistrza Wu w nie najlepszym nastroju. Mistrz przygotowywał się do kolejnej porażki swej szkoły, bo nic nie wskazywało, że w tym roku będzie inaczej. Wtedy Sun Tzu zapytał go:
- Czy chcesz wygrać ze szkołą Li?
- Tak - nieco zdziwiony pytaniem, odpowiedział mistrz Wu. - Ale to nie jest możliwe.
- A w jakim stosunku chciałbyś wygrać? - pytał Sun Tzu, jak gdyby nie słysząc obiekcji.
Mistrz długo zwlekał z odpowiedzią, gdyż wewnętrznie poddawał w wątpliwość stan psychiczny Sun Tzu. W końcu odparł:
- Powtarzam: nie jest możliwe, aby moja szkoła wygrała. Tam są lepsi zapaśnicy! Zastanawiam się, jak z honorem przegrać.
- Nie proszę, abyś oceniał zawodników i szanse zwycięstwa. Proszę, abyś mi powiedział, w jakim stosunku chcesz pokonać szkołę mistrza Li! - Sun Tzu trochę się zniecierpliwił.
Mistrz Wu wiedział dobrze, kim jest jego gość, i zdawał sobie sprawę, że nigdy nie rzuca on słów na wiatr. Jednak pytanie wydawało mu się bez sensu. W końcu odparł jednak:
- Jeżeli mogę decydować, to niech to będzie zwycięstwo całkowite. Trzy walki wygrane.
- Dobrze. Jutro masz postąpić tak. Do walki pierwszej wystawisz swojego trzeciego zawodnika. Zrobisz to tuż przed walką, aby nikt o tym się wcześniej nie dowiedział.
- Jak to? Mój trzeci zawodnik jest młody, waleczny, ale jest bez szans w walce z mistrzem szkoły Li. To będzie porażka, jakiej nigdy nie było, i kompromitacja szkoły.
- To się okaże jutro. Ale masz dochować bezwzględnej tajemnicy. Jak obsadzić następne walki powiem ci jutro. A teraz idź spać.
Kiedy mistrz Wu udał się na spoczynek, Sun Tzu w tajemnicy odszukał młodego zapaśnika, który, zgodnie z powszechnym oczekiwaniem, miał wystąpić jutro rano w trzecim pojedynku. Chłopak nie spał, tylko rozmyślał o zbliżającej się walce. Był napięty, pobudzony, podenerwowany, miał ogromną tremę. Pochodził z biednej rodziny. W sztuce zapasów widział dla siebie szansę wybicia się z nizin. Tę szansę otrzymał. Jutro musi ją wykorzystać.
Wizytę przyjął ze zdumieniem, ale kiedy Sun Tzu zaczął rozmawiać, napięcie prysło. Mówili o szkole, sztuce zapasów, walce, jutrzejszych zawodach. Sun Tzu zapytał o marzenia i pragnienia. Chłopak nieśmiało wyjawił, że owszem, ma je: pomoc rodzicom, powrót do wioski, kupno konia, lepszego i większego pola. Ale Sun Tzu chyba nie o to chodziło, bo pytał dalej - o te utajone, najskrytsze, te z głębi duszy. W końcu chłopak, zawstydzony i czerwony, wyjawił, że jest coś, a raczej ktoś taki. To piękna Mio, córka najbogatszego gospodarza we wsi. Trochę ze sobą sympatyzują i wie, że nie jest jej obojętny. Ale jej rodzice nigdy się nie zgodzą na związek. Nigdy nie będzie tak bogaty, aby móc poprosić o jej rękę. A nawet gdyby miał pieniądze, nie będzie miał dość znacznej pozycji, aby być przyjęty.
Chłopak posmutniał i wtulił głowę w ramiona.
- A ile musiałbyś mieć, aby starać się o rękę Mio? - zapytał Sun Tzu.
- Myślę, że około pięciuset liangów - odparł po namyśle chłopak.
- Gdybyś jutro wygrał walkę, ile byś dostał?
- Za wygrana walkę dostałbym pięćdziesiąt liangów - i znowu się zamyślił. - Przez dziesięć lat uskładałbym pięćset liangów, ale czy mistrz zawsze by mnie wystawiał? Czy zawsze bym wygrywał? Czy Mio zechciałaby na mnie tak długo czekać? - i znowu posmutniał.
- A gdybyś walczył w walce drugiej, ile byś dostał? - zapytał Sun Tzu.
- I gdybym wygrał?
- Oczywiście.
- Za drugą walkę dostaje się czterysta liangów. Ale dostać się na drugą pozycje w szkole to prawie niemożliwe. Wiele lat pracy treningów, walk...
Sun Tzu przerwał mu:
- A ile byś dostał za zwycięstwo w pierwszej walce?
- Tysiąc liangów - chłopak skierował oczy w górę i wyraźnie się rozmarzył. - Tysiąc liangów - powtarzał.
- I co jeszcze - wyrwał go z rozmarzenia Sun Tzu - mógłbyś przez to osiągnąć?
- Nieśmiertelną sławę najlepszego zapaśnika, honory dworskie, prawo do prowadzenia własnej szkoły, zaproszenie na walki do stolicy... - chłopak wymieniał jednym tchem. Widać było, że ma ten temat dobrze przemyślany.
- Jutro walczysz w pierwszej walce! - Słowa Sun Tzu spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Chłopak zbladł i się przestraszył. - Mistrz Wu tak zadecydował - skończył Sun Tzu.
- Przecież to niemożliwe - chłopak nie chciał wierzyć. - Tam do walki staje niepokonany od dziesięciu lat zapaśnik, który wygrał już nawet zawody w stolicy, ma nienaganną technikę...
- Co o nim wiesz? - przerwał Sun-Tzu.
- Wszystko. Był kiedyś dla mnie wzorem. Znam jego ulubione chwyty, gesty, zwody - rozkręcił się chłopak.
- A co on wie o tobie?
- Nic. Nawet nie wie o moim istnieniu.
- Wobec tego uważam, że masz ogromną szansę na zwycięstwo, jeżeli wykorzystasz element zaskoczenia - powiedział Sun Tzu. - Znasz jego słabe strony?
- Tak. Waży dużo więcej ode mnie. Jest trochę mało zwrotny. Dąży do zwarcia i ma słabą lewą nogę.
- Tak zaplanuj więc jutrzejszą walkę, aby te słabości wykorzystać. Pomyśl o swojej pięknej Mio, która być może będzie jutro oglądać cię na arenie - zakończył Sun Tzu i wyszedł, zostawiając chłopaka w niemałym osłupieniu, ale w jakże innym wewnętrznym nastroju.
Sun Tzu wiedział, że każda batalia musi być dobrze przygotowana, niczego nie wolno zostawić przypadkowi. Dlatego bezzwłocznie wysłał posłańca do ojca pięknej Mio z zaproszeniem od mistrza Wu na jarmark i jutrzejszy turniej.
Od samego świtu trwały przygotowania do walk. Szykowano arenę, miejsca dla zawodników i widzów, honorowe loże dla dostojnych gości. Ze wszystkich stron zjeżdżali kupcy, kramarze, rolnicy. Panowała gorączkowa atmosfera oczekiwania na najważniejsze wydarzenie jarmarku. Równo w południe zadęły trąby, oznajmiając początek zawodów.
Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy w pierwszej walce naprzeciwko najlepszego, największego i najsławniejszego zapaśnika szkoły Li stanął nikomu nieznany, niedoświadczony młokos. (Tu warto dodać, że Sun Tzu nie omieszkał wspomnieć mu przed walką, iż jego ukochana Mio z ojcem i rodziną są na widowni.) Gdy wielki zapaśnik Li zobaczył, z kim ma się zmierzyć, uznał to za obelgę, wyraz lekceważenia. Postanowił skończyć walkę najszybciej, jak potrafi - wyrzucając przeciwnika z areny. Zaraz po sygnale sędziego z ogromną nonszalancją i pewnością siebie ruszył na rywala, chcąc złapać go w morderczym uścisku i odrzucić daleko. Zaniedbał przy tym wszystkie zasady obrony.
Jego szeroko rozstawione ręce trafiły w pustkę. Młokos zwinnie uskoczył na prawo, zablokował jego lewą nogę i wykorzystując impet przeciwnika silnie pchnął go z tyłu. Jeszcze widzowie dobrze się nie rozsiedli, a już wielki zapaśnik Li runął na arenę i jego łopatki dotknęły ziemi. Aby nie było wątpliwości, młody siedział już na nim i założył chwyt duszenia. Nie było innej możliwości - wielki zapaśnik szkoły Li musiał się poddać, a sędzia ogłosił sensacyjne zwycięstwo zapaśnika szkoły Wu. Publiczność wiwatowała i szalała. - Była to najkrótsza i najbłyskotliwsza walka w dziejach turniejów, która na pewno przejdzie do historii, a młodego zapaśnika okryje sławą. Chłopak patrzył w kierunku pięknej Mio, która była wyraźnie dumna. Jej ojciec spontanicznie klaskał ze wszystkimi widzami.
Do drugiej walki wyszli drugi zawodnik szkoły Li i najlepszy zawodnik szkoły Wu. W duchu zazdrościł on swojemu młodszemu koledze takiego wspaniałego zwycięstwa. Poczuł, że jego pozycja „pierwszego” w szkole jest zagrożona. Postanowił udowodnić wszystkim, że jednak jest najlepszy. Wyszedł maksymalnie skoncentrowany i skupiony z silnym postanowieniem szybkiego skończenia walki. Upozorował atak w prawo, szybko założył swój ulubiony, mistrzowski chwyt i walka znowu skończyła się błyskawicznie. Było dwa do zera dla szkoły Wu.
Trzecia walka odbyła się bez niespodzianek. Najmłodszy zawodnik szkoły Li był tak przerażony porażkami swoich starszych i bardziej doświadczonych kolegów, że gdy stanął naprzeciwko dużo sławniejszego drugiego zawodnika szkoły Wu, poddał się praktycznie bez walki.
Było trzy do zera dla szkoły Wu - tak jak obiecał Sun Tzu.
Dawno, dawno temu żył w prowincji Syczuan znakomity kamieniarz. Ociosywał głazy i był zadowolony i szczęśliwy. Ze swojej staranności, uczciwości i fachowości słynął na całą prowincję. Pewnego razu wielki bogacz zlecił mu zrobienie kamiennego mostu w swoim ogrodzie. Kamieniarz zobaczył pałace, wspaniałe komnaty, zobaczył krewnych odzianych w jedwabie, zobaczył sługi i poznał, co to zawiść. Zapragnął pieniędzy, władzy i siły. Zaniedbał swoją pracę i rozmyślał tylko, jak by tu zostać bogaczem. Stał się bardzo nieszczęśliwy.
I oto któregoś dnia obudził się i nie poznał swojego domu: wokół przepych, on leży we wspaniałym łożu w jedwabiach, wkoło krzątają się setki służących i czekają na jego rozkazy. Zrozumiał, że właśnie stał się bogaczem. Bardzo mu się to spodobało i szybko do tego przywykł.
Kiedyś wyszedł na ulicę i zobaczył rządową lektykę, a w niej jakiegoś wysokiego urzędnika, któremu towarzyszył tłum straży przybocznej i służby. Przed lektyką grzmiały trąby, za lektyką dudniły bębny. Wszyscy ludzie na ulicy przystawali i kłaniali się nisko.
„No i co z tego? - pomyślał kamieniarz. - On ma dużo służby, ja za to mam dużo złota. Ja mu się kłaniać nie będę.” I gdy mijała go lektyka mandaryna, nie pokłonił się jak inni.
Mandaryn, widząc taki brak szacunku dla władzy, kazał go pojmać, wymierzyć mu sto batów i ściągnąć z niego za karę trzysta liangów srebra. Kiedy kamieniarz podniósł się po tym, wiedział już, dlaczego lepiej być urzędnikiem niż bogaczem. Zaczął rozmyślać dniem i nocą, jak by tu zostać mandarynem. I znowu był nieszczęśliwy.
Pewnego dnia patrzy i widzi, że oto jest mandarynem. Ogromnie się ucieszył, a na dowód tego od razu zaczął się zachowywać jak ów urzędnik. Na prawo i lewo rozdzielał baty, skazywał na grzywnę każdego, kto mu się nie spodobał, aż ludzie znienawidzili kamieniarza-mandaryna.
Przejeżdżając kiedyś przez wieś, zobaczył piękną dziewczynę, zbierającą kwiaty. Zapragnął jej i zaczął ją gonić. Ale na krzyk dziewczęcy zbiegli się chłopi uzbrojeni w motyki i topory. Rozgonili straże, złapali mandaryna i obili go tak, że raz na zawsze oduczył się gonić za dziewczynami.
Rozmasowując bolące kości, kamieniarz pomyślał: „Widać, że chłopi są silniejsi od mandaryna” - i od tej pory marzył tylko o tym, by być zwykłym chłopem. Aż pewnego rana obudził się i rozpłakał ze szczęścia. Był w ubogiej wiejskiej chacie i stał się chłopem. Od tego dnia uprawiał pole za zboczu góry, pracował od świtu do zmierzchu.
Lato było wyjątkowo upalne, słońce piekło niemiłosiernie. Ptaki odfrunęły daleko w góry, bawoły całymi dniami nie wyłaziły z wody. Tylko zielone sadzonki ryżu oraz chłopi spokojnie znosili spiekotę. Kamieniarzowi kręciło się w głowie, bolały go plecy i ciemniało w oczach. Doszedł do wniosku, że nie ma nic potężniejszego od słońca i odtąd marzył już tylko o tym, aby zostać słońcem.
Jak marzył, tak też się stało - zamienił się w słońce. Rozparł się na niebie dumny i bezwzględny. Teraz on wysyłał na wszystkie strony palące promienie.
Przez wiele dni był z siebie bardzo zadowolony. Lecz oto pewnego dnia z zachodu nadciągnęła wielka czarna chmura. Przykryła niebo i zakryła słońce. Zirytowało to kamieniarza: „Aha - pomyślał - słońce jest potężne, ale czarna chmura jest silniejsza od niego”.
I znowu zaczął rozmyślać, jak tu stać się chmurą. Myślał tak długo, aż stał się czarną chmurą wędrującą po niebie. Kiedy jednak zerwał się zachodni wiatr i z ogromną siłą popędził chmurę po niebie, kamieniarz od razu pomyślał: „Ależ potężny jest ten...
entlik