7.Pan i jego filozof, Rzecz o Platonie.pdf

(729 KB) Pobierz
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk
,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Aleksander Krawczuk
PAN I JEGO FILOZOF
Rzecz o Platonie
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
SPOTKANIE W OEI
Czy to przypadek mnie przywiódł do tego miasta, do Oei, czy też zrządzenie losu, nie
umiem powiedzieć. Chętnie bym westchnął: Oby nigdy nie stanęła tu moja noga! – lecz sza-
cunek należny żonie zabrania takich myśli.
Ja, Apulejusz z Madaury, jechałem na studia do Aleksandrii. Obrałem drogę lądem wzdłuż
wybrzeża morskiego: z Kartaginy prosto na Hadrumetum i Tapsus, potem skręt koło Małej
Syrty, następnie przez miasto Sabrata do Oei. Tu utknąłem. A czekała mnie jeszcze podróż
długa i uciążliwa: wybrzeża Wielkiej Syrty, dalej miasta Cyrenajki, za nimi dobry kawał
pustkowi, i dopiero Aleksandria.
Ale zatrzymałem się w Oei. I to właśnie zimą, kiedy w tamtych stronach najlepiej się wę-
druje, bo chłodniej. Utrudzony drogą znalazłem gościnę w domu przyjaciół, Appiuszów, i
zaraz ległem, zmożony chorobą. Patrząc obecnie na tę sprawę podejrzewam, co było właści-
wą przyczyną słabości.
Po kilkunastu dniach odwiedził mnie, wciąż bardzo chorego, Poncjan. Niedawno przyje-
chał z Rzymu. Dopiero później miałem się dowiedzieć, co spowodowało, że porzucił stolicę i
powrócił do rodzinnego miasta, miłego wprawdzie, lecz położonego niemal na krańcach
świata. Poznałem Poncjana przed kilku laty, w czasie studiów w Atenach, za pośrednictwem
wspólnych przyjaciół; wnet związaliśmy się tam bliską zażyłością. Otóż teraz, w Oei, Poncjan
odnosił się do mnie z prawdziwym szacunkiem (bo też był młodszy, choć niewiele), troszczył
się o moje zdrowie, okazywał dużo serdeczności. Obecnie już wiem, skąd brało się to wszyst-
ko.
Najpierw zaczął badać moje usposobienie i chęci, ostrożnie wszakże i wykrętnie. Od razu
zmiarkował, że rwę się do dalszej podróży i że inne sprawy całkiem mi nie w głowie; praw-
dziwie pożądałem tylko zgłębienia tajemnych nauk Egiptu, jak to przed pięciuset laty czynił
boski Platon, a jeszcze przed nim Pitagoras. Jął więc zapewniać, że jeśli zatrzymam się nieco
w Oei, on wybierze się ze mną. Wywodził też, że tę zimę straciłem z powodu choroby, trzeba
więc poczekać następnej, bo w lecie trudno przebyć Wielką Syrtę, takie tam upały, tyle groź-
nych bestii, a zwłaszcza jadowitych węży.
Były to argumenty poważne i sensowne, toteż dałem się przekonać. Wciąż słabowałem,
pora roku była istotnie spóźniona, a perspektywa odbycia dalekiej podróży w towarzystwie
tak miłego przyjaciela przedstawiała się nęcąco. Gdzież jednak miałem mieszkać, czekając w
Oei nadejścia zimy? Przecież nie sposób byłoby nadużywać gościnności Appiuszów. Poncjan
natychmiast znalazł radę:
– Przeniesiesz się do domu mojej matki. Przyjmiemy cię z radością, miejsca u nas dosyć.
Mieszkanie jest bardzo zdrowe, a budynek położony tak dogodnie, że będziesz mógł swobod-
nie rozkoszować się widokiem morza.
Kto wie, czy moich wątpliwości nie przeważył właśnie ten ostatni argument. Nie znam
bowiem nic równie wspaniałego i boskiego, jak ów przestwór niezgłębiony, nie dający się
ogarnąć wzrokiem. Zwłaszcza gdy wschodzi nad nim księżyc. Wtedy znowu staje mi przed
oczyma cudowna zjawa, którą ujrzałem pewnej księżycowej nocy wiosennej daleko stąd, na
wybrzeżu koło Koryntu.
Tak więc, gdy tylko sił mi przybyło, stanąłem przed domem Pudentilli, matki Poncjana;
miałem się jej przedstawić.
4
O APULEJUSZU
Nim jednak narrator znajdzie się przed obliczem pani domu, należy zaprezentować go
Czytelnikom, przerywając na krótko tok dopiero co zaczętej opowieści.
Apulejusz urodził się około roku 125 naszej ery w mieście Madaura, a więc na ziemiach
dzisiejszej Algierii, w pobliżu jej granicy z Tunezją, wówczas zaś na obszarze rzymskiej pro-
wincji zwanej Africa Proconsularis. Jako młody i stosunkowo zamożny człowiek wiele po-
dróżował. Studiował w Atenach i w Rzymie, później zaś zdobył duży rozgłos dzięki pisar-
stwu. Wielką sławę dała mu zwłaszcza powieść
Metamorfozy,
czyli
Przemiany,
znana też pod
tytułem
Złoty osioł.
Czytywano ją z upodobaniem i w starożytności, i w średniowieczu; w
czasach nowszych doczekała się przekładów na niemal wszystkie języki europejskie, w tym
także na polski. Pomysł jest znakomity. Pewien młodzieniec przypadkowo, choć nie całkiem
bez własnej winy, został zamieniony w osła; pokonuje wiele tragikomicznych przeciwności,
aż wreszcie łaska bogini Izydy przywraca mu postać ludzką. W ramy tej opowieści Apulejusz
wkomponował liczne nowele. Całość więc jest bogata i różnorodna. Są rozdziały realistyczne
i baśniowe, erotyczne i przygodowe, a nawet podniosłe i niemal religijne.
Wszelako wypada skromnie zauważyć, że to nie Apulejusz wymyślił ową człeczo-oślą hi-
storię. Wyzyskał on, i to raczej wiernie, pewien romans grecki, którego skrócona wersja,
również grecka, zachowała się w zbiorze pism Lukiana. Owszem, to trzeba przyznać, Apule-
jusz parafrazuje świetnie. Prawda też, że – jak się zdaje – wzbogacił powieść o pewne wątki
autobiograficzne. Chodzi zwłaszcza o partie poświęcone bogini Izydzie. Ale z tym wszystkim
nie sposób uznać
Metamorfoz
za dzieło rzeczywiście oryginalne. Pomysł jest cudzy; praw-
dziwie własna, Apulejuszowa, jest tylko szata językowa, zresztą niezwykła i urocza.
A inne pisma? Było ich sporo, nie wszystkie dotrwały do naszych czasów. Z zachowanych
charakter ściśle literacki i retoryczny mają
Florida;
jest to wybór celniejszych fragmentów z
mów popisowych które Apulejusz wygłaszał przy różnych okazjach. Ich styl znamionuje
wirtuoza; treściowo wszakże są to utwory błahe.
Posiadamy wreszcie trzy krótkie traktaty filozoficzne pióra tegoż autora. Jeden z nich jest
po prostu tłumaczeniem na łacinę pewnego traktatu, przypisywanego Arystotelesowi. Dwa
inne mają charakter bardziej samodzielny. Pierwszy z nich zastanawia się nad kwestią, czym
właściwie było bóstwo opiekuńcze Sokratesa. Drugi przedstawia życie i poglądy Platona.
Czyni to wprawdzie w sposób pobieżny i niezbyt głęboki, świadczy jednak o kulcie niemal
religijnym, jakim Apulejusz, wychowanek ateńskiej Akademii, darzył jej założyciela. Jest to
zresztą najstarszy zachowany wykład filozofii platońskiej w języku łacińskim, i choćby z tej
racji będzie miał zawsze swoje miejsce w dziejach naszej kultury.
I w końcu dziełko najbardziej osobiste, więc poniekąd najważniejsze:
Apologia,
czyli
Obrona.
Kogóż to broni Apulejusz? Siebie samego. A przed jakimi zarzutami? Cierpliwy
Czytelnik łatwo odgadnie ich treść w toku tej opowieści, która w znacznej mierze oparta zo-
stała właśnie na danych
Apologii.
Należy wszakże uprzedzić, że nie chodzi tu ani o przekład,
ani nawet o parafrazę; materiał bowiem mowy obrończej został swobodnie przekształcony
oraz wzbogacony motywami z innych źródeł. W ten sposób powstała pewna całość, która daje
może nieco zaskakujący, a jednak autentyczny obraz obyczajów i mentalności ludzi wy-
kształconych w okresie rozkwitu cesarstwa rzymskiego. Cóż to za cudaczne przemieszanie
sprzeczności w jednym i tym samym człowieku! Subtelna inteligencja i szeroka wiedza
współżyją z wręcz zabobonnym kultem czarów i magii; przesąd i łatwowierność splatają się
ze zdrowym sceptycyzmem i autentyczną dociekliwością uczonego. A równocześnie ów filo-
zof i adept nauk tajemnych okazuje zimną interesowność i zdumiewającą trzeźwość umysłu
we wszystkim, co dotyczy kwestii majątkowych.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin