Powrót Bogów - Dowód na istnienie boga VI.docx

(1255 KB) Pobierz

             


Markus Heitz

tłumaczył Andrzej von Neunert

             

 

 

AERA
Powrót bogów

 

 

 

 

 

 

Epizod 6


DOWÓD NA ISTNIENIE BOGA

             

 


O tej książce

 

              »Dowód na istnienie Boga« – Część 6 AERA – Powrót bogów: Wielka seria Dark Fiction -  Seria mistrza fantastyki!

To się stało. Z dnia na dzień oni znów tu byli: bogowie. I to mianowicie starzy bogowie, owi, o który twierdziła biblia słowami »Nie powinieneś mieć obok mnie żadnych innych bogów« - i których istnieniu nigdy nie zaprzeczało Pismo Święte chrześcijan.

              Śledczy Interpolu Malleus Bourreau pozostał ateistą w świecie, gdzie aż roi się od bogów. I on jest dobry w swoim zawodzie, gdyż nie ma przed nikim respektu. Nie przed ludźmi i nie przed bogami. Jego aktualny przypadek stanowi co prawda dla niego wyzwanie: Znikły wartościowe artefakty z różnych kultur, a złodzieje poszli przy tym dosłownie po trupach. Jak te przedmioty są ze sobą związane?

              »Dowód na istnienie Boga« jest szóstą częścią dziesięcioczęściowego serialu »AERA – Powrót Bogów« Markusa Heitza: Jego aktualny przypadek stanowi dla niego szczególne wyzwanie: Została ukradziona statuetka, która rzekomo przedstawia bóstwo. Problem jest w tym, że ta podobizna nie pasuje do żadnego znanego bóstwa. Kiedy potem wydarza się kilka morderstw, przeczuwa Malleus: Rozchodzi się o coś więcej niż tylko statuetkę. Jak ukrywa się w niej tajemnica?

 


 

 


Epizod 6
DOWÓD NA ISTNIENIE BOGA

 

               

                »Nie ma żadnego ludu, który byłby taki dziki i nikogo wśród wszystkich, kto były taki surowy, żeby w swoim duchu nie nosić myśli o bogach – wielu sądzi o myślenia o bogach spółkowania (to jednak ma w zwyczaju wynikać ze złego trybu życia) –, jednak wszyscy wierzą, że istnieje boska sia i natura; to jednak nie stwarza umowy, czy też konsensu między ludźmi i także to założenie nie uzyska znaczenia przez instytucję czy prawa; zgodność wszystkich ludów w tej sprawie trzeba [stąd] uważać za prawo natury.«

               

              Marcus Tullius Cicero, Rozmowy w Tusculum, 45 n, e.

 

                »Trzeba się założyć, to nie jest dobrowolne, wy jesteście już w grze i nie założyć się, że Bóg istnieje, oznacza założyć się, że go nie ma. Co chcecie więc wybrać? […] Macie dwie rzeczy do stracenia, prawdę i szczęście i dwie rzeczy do wygrania, wasz rozsądek i waszą wolę i waszą błogość i przed dwoma rzeczami musi uciec wasza natura, błędem i nędzą. Załóż się więc, że on istnieje nie zastanawiając się długo, twój rozsądek nie zostanie  zraniony, jeśli wybierzesz to jedno niż to drugie, ponieważ teraz jednak ze wszech miar trzeba wybrać. Niniejszym jest załatwiony jeden punkt. Ale wasza błogość? Chcemy Wir rozważyć zysk i stratę, postaw na wiarę, to jeśli wygrasz, wygrasz wszystko, a jeśli stracisz, to nic nie stracisz. Wierz więc, jeśli możesz.«

               

              Blaise Pascal,

              Zakład Pascala, Myśli o religii i kilka innych tematów, 1670

 

                »Fundamentem niereligijnej krytyki jest: Człowiek robi religię, a religia nie robi ludzi. […]

              Walka przeciw religii jest więc bezpośrednio walką przeciw owemu światu, którego duchowym aromatem jest religia. Religijna nędza jest z jednej strony wyrazem rzeczywistej nędzy, a z drugiej protestem przeciw rzeczywistej nędzy. Religia jest westchnieniem uciemiężonej kreatury, uczuciem pozbawionego serce świata, tak jak duch jest stanem pozbawionym ducha. Ona jest opium ludu. Zniesienie religii jako iluzorycznego szczęścia ludu jest żądaniem rzeczywistego szczęścia. Żądaniem, aby iluzje porzucić dla swojego stanu jest żądaniem, aby porzucić stan, który potrzebuje iluzji. Krytyka religii jest więc w zarodku krytyką tego podłego padołu, którego świętym pozorem jest religia.«

               

              Karl Marx,

              Wprowadzenie do: Do Krytyki heglowskiej Filozofii prawa, 1844

 

               

               

              Germania (obszar celtycki), Nadrenia-Palatynat, Hahn (Hunsrück), listopad roku 2019

               

              Malleus Bourreau stał pod dachem na obszarze zniszczonego lotniska, co chroniło go przed gwałtownym deszczem i spoglądał na humanoidalną postać, która wyszła na dwór w odległości około czterystu metrów ze zburzonej części budynku odpraw; towarzyszyły mu trzy wysokie do bioder, dzikie psy, z opuszczonymi głowami i zwrócone do swojego pana, który odziany był w rozdartą odzież.

              Ciągle jeszcze rozbrzmiewało metaliczne bębnienie tuzinów żelaznych prętów z ruin, które ciągle wybijały na betonie ten sam takt, jakby poganiały je zjawy

              On spojrzał w kierunku Malleusa, uniósł ponownie czaszkę i węszył.

              Niech pan wytrzyma, napisał do niego Lautrec – teraz wiedział Malleus, co on miał na myśli.

              W zawalonych budynkach, które ucierpiały zapaliły się pochodnie z magnezu i paliły się dymiąc i czerwono, wychodzący ze środka promień światła wytwarzał mroczne oświetlenie.

              Powinienem był przeczytać wskazówkę ostrzegawczą do tego obszaru. Oparł się impulsowi, aby odłożyć z rąk oba Apache Deringery i wyjąć z torby PDA, aby odrobić zaniedbanie. Było lepiej trzymać na oku otoczenie.

              W drodze jest jednostka specjalna, aby go wyciągnąć, przekazał mu również jego przełożony.

              Ile czasu będzie ona potrzebować? Malleus przesunął spojrzeniami po ruinach ze swoich oczu niebieskich od szkieł kontaktowych, ale nie ukazały się żadne dalsze postacie.

              Gwałtowne stado wron przeciągało na ciemnoszarym niebie bez przerwy swoje okręgi i krakały przy tym na Malleusa i zjawę, jakby chciało ono szydzić z nich obu i skarżyć się z powodu hałasu.

              Poza ludzkimi osiedlami mogło w tej okolicy robić się z zapadnięciem nocy ciemno. Bardzo ciemno. Las i chmury osłaniały każdą odrobinę światła, jakby chodziło o to, aby stworzyć czarną dziurę, która miała pochłonąć Malleusa.

              Postać uniosła daleko widoczne lewe ramię w górę i bębnienie się skończyło.

              »Czego chcesz w moim królestwie?«, huknął nieznajomy przez ciemność ruin i doprowadził pajęczynę kłębów mgły do tego, że się pochyliły i przetaczając się ustąpiły na bok.

              Malleus obserwował mężczyznę tak wyraźnie, jakby ten stał bezpośrednio przed nim. Dmuchnął wielokrotnie z Culebry i życzył sobie, żeby wybrał tę z czerwoną banderolą. Jedną ręką wyjął zakrzywione cygaro z ust, co dzięki Deringerowi łatwo się udało i naczerpnął głęboko powietrza na odpowiedź.

              »Pan już wkrótce się mnie pozbędzie«, zawołał w odpowiedzi i zobaczył swój oddech jako chmurkę. Uderzający deszcz połykał jego głos, odpowiedź nie dotrze aż do nieznajomego.

              »Nie zrozumiałem ciebie«, nadeszło w konsekwencji w odpowiedzi. Teraz podniósł prawe ramię, ręka wskazywała na niego.

              Trójka psów wielkości cielęcia podniosła głowy, skierowały na niego długie, silne pyski. Każda para oczu jaśniała inną barwą, jak kieszonkowe lampki LED: białe, czerwone, zielone.

              »Spróbuj jeszcze raz, albo wypuszczę na ciebie psy«, zabrzmiał głos docierając do niego bez trudu.

              Muszę podejść bliżej. Malleus co prawda tego nie chciał, ale wątpił, żeby było rozsądnie doprowadzać do konfliktu z potworami. Ani mężczyzna ani psy nie były ludzkiego pochodzenia. Czy Apache i Cobray w ogóle by pomogły, to była inna sprawa. W najlepszym wypadku nie będę musiał tego odkryć.

              Uniósł kołnierz i żałował boleśnie swojego kapelusza, kiedy wyszedł z osłony zniszczonego zadaszenia i powoli poruszał się w kierunku nieznajomego. Culebrę pozostawił na kamieniu w suchym miejscu. Ona nic za to nie odpowiadała i nie powinna ucierpieć z powodu wilgoci.

              »Powiedziałem«, krzyknął przy tym i podniósł ramiona na znak swojej pokojowości, przy czym Deringery nie podpadały, »już wkrótce ponownie zniknę. Nie miałem zamiaru przeszkadzać panu i pańskim przyjaciołom.« Po postawie ciała widział Malleus, że ten drugi go teraz rozumiał. »Zeskoczyłem na spadochronie, ponieważ spadł mój samolot. Niech mi pan wybaczy, że zakłócam spokój.«

              Zatrzymał się przy jak sądził pięćdziesięciu metrach i zrewidował swoją ocenę, co do wysokości mężczyzny. On ma przynajmniej dwa metry wysokości, jeśli nie więcej! Barki trzech psów piekielnych sięgały aż do piersi Malleusa.

              Trudno było rozpoznać szerokiego w barach mężczyznę. Porwane ponczo owiewało go jak aura, długie włosy tworzyły na wietrze niestałą czarną koronę, podczas gdy samo oblicze leżało w cieniu. Czerwone światło pochodni magnezowych ukazywało się na nim upiornie bojaźliwe.

              »Ten, kto się udaje do mojego królestwa, może je opuścić po tym, jak wręczy mi jakiś dar«, oświadczył miłosiernie mężczyzna.

              »W jakim jestem królestwie i jak brzmi jego nazwa?«, dowiadywał się uprzejmie Malleus. Każda uzyskana sekunda mogła być wartościowa.

              »Nazywam się Adamastos. I to jest moje królestwo«, odparł on dumnie. »Ono nosi moje imię.«

              Malleusowi podpadło, że Adamastos to był przydomek boga Hadesa, pana świata podziemnego, w każdym razie zgodnie z grecką mitologią. Z tym się nie liczył. »Niezwykłe imię w celtyckiej części Germanii.«

              »Nie wyszukałem go sobie.« Adamastos opuścił powoli ramię i psy usiadły. »Gdyby to zależało ode mnie, to mieszkałbym w innym miejscu. Być może w Koroneji albo Olimpii, aby być blisko mojego ojca. W krajach bez ciągłego deszczu. Bez zimna. Bez ruin. Ja my wszyscy, którzy przebywamy w ukryciu, dążymy do piękniejszego życia. Jednak ludzie i bogowie nas nie chcą.«

              On myśli, że Hades jest jego ojcem. Malleus wytarł sobie wodę z oczu i potarł sobie po bródce Fu Manchu, która przez deszcz sprawiała wrażenie niezwykle miękkiej. »Wy wszyscy?« Miejmy nadzieję, że nie będzie żałować tego pytania.

              »My wszyscy, którzy zostaliśmy odrzuceni przez śmiertelników«, powiedział głos kobiecy bezpośrednio za nim. »W antycznym legendach byłyśmy czczone jako bohaterki i bohaterowie. Dzisiaj jesteśmy niczym.«

              Malleus liczył się z tym, że zakradnie się jeden z bębniących. Tak więc pozostał spokojny i spoglądał dalej na Adamastosa; jednocześnie czuł ciepło, które wychodziło od nieznajomej. Ona musiała stać bardzo blisko niego. »Wy jesteście półboginiami i półbogami.«

              »Całkiem właściwie.« Ona obeszła go i stanęła naga przed nim. Widocznie jej to nie przeszkadzało, że on się jej przygląda. Malleus ocenił ją na niecałe szesnaście lat; jej długie, czarne włosy leżały ciężkie od wody na jej jasnej skórze, częściowo przykrywały jej piersi. Niestałe migotanie magnezu zanurzało ją w niebieskiej barwie. »Jestem Brigantina, córka Brixii i małżonka Adamastosa. Powiedz nam, śmiertelniku: Co chcesz dać? Ile jest warte dla ciebie twoje życie?«

              Jakie bóstwa by powstały, gdyby pomieszały się ich linie? Malleus uważał ten eksperyment myślowy za interesujący, o ile nie zwracało się uwagi na wątpliwości ateistyczne. Brixia należała do panteonu celtyckiego, ale nie znał jej zakresu odpowiedzialności, a nie chciał wyjmować swojego PDA.

              Przypomniał sobie, że to się działo ciągle od nowa: Dzieci, które były boskiego pochodzenia, były porzucane; nazywano je niezbyt pochlebnie hybrydami albo bękartami. One rosły szybciej niż normalne potomstwo, dojrzewali w ciągu jednego albo kilku lat do dorosłych, jak to dowodziło właśnie tych oboje przed nim.

              Albo oni są blagierami. Szaleńcami, którzy stworzyli sobie w ruinach własne królestwo i grupowali dookoła siebie szaleńców. Istniało kilka regionów kraju, w których po zakończeniu wojen okresu przejściowego panowała aura końca świata, przeważnie w daleko oddalonych regionach i z dala od cywilizacji. Także w Germanii.

              »Mógłbym zaoferować pieniądze«, zaproponował. »Albo odzież w mojej walizce.«

              »Co jest z cygarami?«, zawołał Adamastos. »Ile ich jeszcze masz?«

              »Już żadnych.« Malleus zabronił sobie śmiechu. Nie chciał prowokować stada, zwłaszcza, że oni z pewnością czuli iż nie rozchodzi się o zwykłe wyroby tytoniowe. »To pod dachem jest moje ostatnie.« To, że nosił dalsze w etui, nie obchodziło olbrzyma.

              Brigantina położyła rękę na jego prawym policzku. Malleus jej na to pozwolił. Znów zyskał sekundę. »Kłamstwo, ukochany«, powiedziała głośno. »On ma jeszcze jakieś. Widzę to w jego oczach.«

              »Ty chciałeś oszukać półboga?« Adamastos parsknął. »Przez to straciłeś swoje życie.«

              »To już często słyszałem. Także od całych bogów.« Malleus odsunął rękę kobiety na bok, bez pośpiechu i wściekłości. »Albo od istot, które się za takich podają.«

              »Ty wątpisz?« Brigantina roześmiała się i krople deszczu trysnęły z jej warg. »Ukochany, on wątpi w nasze pochodzenie!« Ona zrobiła dwa, trzy kroki do tyłu, z dala od niego. »Teraz on naprawdę zasłużył na śmierć!«

              Malleus poczuł wodę, która leciała pod kołnierz jego płaszcza, pod koszulę i podobny do kurtki strój wierzchni. Wydawało się, jakby rokowania były skończone.

              Furkając zgasły pierwsze pochodnie magnezowe, czerwone światło znikło i ustąpiło miejsca mistycznej ciemności.

              Adamastos i Brigantina nie mieli ze sobą żadnej broni, pomijając trzy tytaniczne psy, które prawdopodobnie pochodziły od Cerbera, gdyby zapytać ich pana. Do tego czaiła się w halach jeszcze nieznana liczba dalszych przeciwników. Czy były to półbóstwa, czy też nie, to było po pierwsze nieistotne.

              Malleus zastanawiał się, jak szybko mógłby dotrzeć do swojego bagażu, w którym przechowywał amunicję do Cobraya. Pociski śrutowe i w pełnej osłonie byłyby pomocne.

              Błyskawica z burzowego przeszła przez stado wron i uderzyła świecąc w wystający wspornik metalowy.

              Malleus usłyszał jak Brigantina krzyknęła, a Adamastos pochylił się z refleksem, którego nie można by przewyższyć.

              Białe iskry i żarzące się krople metalu tryskały z niego we wszystkich kierunkach i rozjaśniły resztki budynku jaskrawym, drgającym światłem, które nie chciało się przerwać – jakby stal złapała wyładowanie i pobierała teraz łapczywie energię z chmur, aby załadować i wyjechać starej maszynie głęboki w ziemi. Malleus nie mógł odwrócić oczu.

              Migotliwe światło odbijało się na jego niebieskich szkłach kontaktowych, docierało do jego siatkówki, przez jego nerw wzrokowy do jego mózgu i uwalniało uwięzione wspomnienia z jego mózgu.

              Lęki.

              Nienawiść.

              Wściekłość.

              On budził się do życia jak potwór Frankensteina i uwalniał się, rozbijał i rozsadzał łańcuchy, które Malleus i jego terapeuta nałożyli w ciężkiej pracy.

              Oddech Malleusa przyspieszył nagle, serce pędziło i napędzało adrenalinę do każdej komórki jego ciała.

              Przed nim stanęła nagle jedna z tych popielatych bestii, które nie należały do żadnego znanego bóstwa i w najbardziej okrutny sposób nawiedzały jego jednostkę. Ona otworzyła swoją zaopatrzoną w zęby paszczę i ryknęła na niego, jej zaopatrzone w macki ramiona drgnęły gotowe do ataku.

              Myślenie Malleusa wyłączyło się.

              Krzyknął przeciwnikowi w brzydki pysk i skierował na niego Deringera, wystrzelił wielokrotnie i wysłał go na ziemię, aby rzucić się na następnego potwora, który zaraz potem pojawił się obok niego.

              Kącikami oczu zauważył Malleus dalszych wstrętnych przeciwników, którzy biegli z ruin i pędzili na niego.

              Jednak to go nie przerażało.

              Nic go nie przerażało w tej chwili. Gdyż jeśli zginie, to pozbędzie się owego cierpienia, przez którym nie uciekł w życiu.

              Płyny tryskały w kierunku Malleusa, on czuł ciepłą krew wroga i ignorował ciosy, które on sam otrzymywał.

              Krzyczał i strzelał, uderzał dookoła siebie, kłuł i walił we wszystko, co się do niego zbliżało. Metaliczny zapach, gorąca stal i gotujący się asfalt, chmury pyłu, ryki przeciwników, wszystko to stapiało się w nim do jednego jedynego wrażenia, ale go nie paraliżowało.

              A niepogoda podżegała Malleusa błyskawica po błyskawicy.

 

  * Α Ω *

 

              Gdzieś w zasranym lesie.

              I do tego jeszcze pizdzi.

              Nic przy sobie poza tym, co potrzebuję do przeżycia: APB i amunicja. Zobaczmy, gdzie pozostał ten, za którym podążam.

               

              Założę się, że on myśli, iż rzuciłam go ze spadochronem, ale to byłoby zbyt niebezpieczne. W końcu zawiesi się nieprzytomny na gałęzi i udusi się.

             ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin