Alex Kava
PŁOMIENIEŚMIERCI
Maggie O’Dell
tom 10
Tłumaczyła Katarzyna Ciążyńska
CZWARTEK
1.
Waszyngton DC
Cornell Stamoran próbował nadłamanym paznokciem rozerwać foliowe zabezpieczenie zakrętki Jacka Danielsa. Spojrzał na butelkę i z trudem przełknął ślinę. Gardło miał suche. Oblizał spierzchnięte wargi. Tak, ten widok łatwo budził mimowolne reakcje.
Kiedy był wspólnikiem w jednym z najbardziej znanych biur rachunkowych w stolicy, pijał Jacka z colą. Stopniowo zmniejszał ilość coli, aż w ogóle się jej pozbył, na długo zanim nabrał zwyczaju trzymać butelkę whisky w dolnej szufladzie biurka. Wtedy nie patrzył już nawet, czy to Jack, Jim czy Johnnie.
Zapewne nie był pierwszym księgowym, który strzela sobie porannego drinka w zaciszu gabinetu, ale nie znał innego, który zamienił gabinet i biurko na upragniony pusty karton, na którym z boku widniało logo Maytag.
Przez pierwszy tydzień bezdomności Cornell sypiał za pomnikiem na Wzgórzu Kapitolińskim. Pieprzona ironia losu – wcześniej jeździł w tej okolicy na tylnym siedzeniu limuzyn klientów. Zabawne, jak szybko życie zamienia się w gówno i nagle człowiek docenia kartonowe pudło i ciepły koc.
Zwykle, gdy musiał wybrać się do centrum, Cornell chował pudło między gigantyczny pojemnik na śmieci i brudną ceglaną ścianę. Tam, na obrzeżach dzielnicy magazynów, panował spokój. Nikt człowiekowi nie zawracał głowy. Chociaż czasami można było zwariować z nudów. Co najmniej raz w tygodniu robił wycieczkę do centrum. Zbierał świeżutkie pety, trochę żebrał. Czasami siadywał w bibliotece i zagłębiał się w lekturze. Nie mógł wypożyczać książek. Gdzie by je trzymał, do diabła? A gdyby nie zwrócił ich w porę? W nowym życiu nie chciał mieć cienia zobowiązań ani ponosić krzty odpowiedzialności. Właśnie przez te pułapki wylądował na ulicy.
A zatem raz w tygodniu zostawiał cenną własność – pudło i dwa koce, które ktoś przez pomyłkę wyrzucił do śmietnika. Do brudnego czerwonego plecaka chował kilka wartościowych drobiazgów i nosił ze sobą przez cały dzień. Jeśli nie miał ochoty iść na piechotę ponad jedenaście kilometrów, musiał wcześnie wstać i złapać autobus dla bezdomnych. Tak właśnie zrobił tego ranka. Niestety nie zdążył na ostatni wieczorny powrotny autobus. Od dawna już nie zwracał uwagi na to, która jest godzina. Czas przestał dla ...
renfri73