8.Jagiellonowie.pdf

(4822 KB) Pobierz
BIBLIOTECZKA MŁODZIEŻY SZKOLNEJ.
Amicis E. Mali niewidomi. — Mały pisarz florencki. M -
}•&
90
— 20
— Mały patryjota z Padwy. Mała wideta lombardzka.
O sardyńskim doboszyku.
Nà 3
— 45
— Moi koledzy. Ne 2
— 30
— Na
tonącym okręcie. — W szpitalu.
Nà 53 . . . — 45
— Od Apeninów do Andów. Nà 54 .
— 25
Anczyc
Wł. L. Bitwa pod Grunwaldem. Śmierć War­
neńczyka. — Stefan Czarniecki. Ne 112 . . . . — 20
— Daleka podróż dwóch piesków
pokojowych.
J^ 60
— 20
— Motyl i gąsienica. — Wiatr i kwiaty. Ma 94 . . — 20
— Rozbitki na wyspie Mayen.
Nà 62
— 20
Świerszcze. — Błędny ognik. Ne 61
— 20
— Żółw i makolągwa, powiastka. Ne 1
— 50
Andersen H. Brzydkie kaczątko.
Nà 8
— 45
Cień. — Śpiewak z pod strzechy. M 52 . . . — 20
— Coś. — Len.
MB
5
— 20
— Dziecię elfów. — Polny kwiatek. Ne 92 . . . . - - 20
— Historja roku. Dziewczynka z zapałkami. Ne 7 . — 45
— Królowa śniegu.
Nà 74
— 75
— Matka.
Anioł. Sosna. Na 75
— 60
— Kwiaty Idalki. Na 50
— 20
— Ropucha. — Krasnoludek. Jsß 9
— 45
Asnyk A. Wybór poezyi.
Nà 58
— 25
Baśnie norweskie ze zbioru P. Asbjornsena i J. Moe'go.
Nà 113
— 30
Bogusławska M. Trzy powiastki: Młody Juhas. Prze­
stępstwo Władka. — Krzyż babuni.
Nà 116. . . — 25
Bukowiecka Z. Kazimierz Wielki. Nà 97
— 25
— Nasi praojcowie. Nà 98
— 20
Chęciński Jan. Wybór wierszyków.
Nà 35
— 20
Chrzą8zczewska J. Bal u pani żaby. — Czarodziejska
kukułka. Na 6
— 25
— Królestwo grzybów, — Tocia.
Nà 5
. . . . — 20
— Szare
kaczątko. — Duże i małe.
Nà 4 . . . . — 25
Upał. — Sosna.
Nà 48
— 20
Daudet A. Napad
szarańczy.—Tajemnica majstra Anto­
niego.
>Ê 73 . . ."
— 20
— Koza ojca
Bartłomieja. — Ze wspomnień kuro-
ropatwy.
Nà 9
— 20
Oblężenie Berlina. Ne 8
- 20
OemolderE. Kwiaciareczka.
Nà 8
— 20
Mała służąca. Na 82
— 25
— Sąsiedzi. Na 83
— 20
Dickens K. Ryszard Whittington i jego kot M 108. . — 20
a
— Wigilja Bożego Narodzenia. Na 107
— **
Dyakowski R. O świstaku, który za życia mieszka) '"
w muzeum.
Nà 99
— Z
życia termitów
Mè 100 . . .
k
BIBLJOTECZKA
MŁODZIEŻY SZKOLNEJ, Nr.
124
/
CECYLJA NIEWIADOMSKA
LEGENDY, PODANIA
I OBRAZKI HISTORYCZNE
VIII.
JAGIELLONOWI^^ » - « $ & *
»\ ' / '
H
,
/
WARSZAWA coco LUBLIN cracra ŁÓDŹ
KRAKÓW cracra G. GEBETHNER 1 SPÓŁKA
1918
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA
Biblioteka Narodowa
Warszawa
30001001525320
Pod W a r n ą .
„Grób jego —• Europa, slup —• śnieżne Bałkany,
Napis — wieczna pamiątka między chrześcijany!"
Druk Wacława Piekarniaka
Warszawa, Okólnik N° 5a.
A&&
H
<A.
Pi 1 ^
k
«f
c
Ç
rk
Takim nagrobkiem uczcił pamięć Władysława
Warneńczyka pierwszy wielki poeta polski, J a n
Kochanowski.
I pięknem pozostanie na zawsze wspomnienie
tego zgonu 20-letniego młodzieńca, który poległ, nie
napadając, lecz broniąc, — nie siebie, ani nawet
kraju swojego, lecz całego chrześcijaństwa od nie­
pokonanej wówczas potęgi tureckiej.
Aby to zrozumieć dobrze, musimy trochę do­
wiedzieć się o Turkach.
Wiemy już, że bardzo dawno, gdyż Polska
jeszcze nawet nie istniała, arabski prorok Mahomet
dał bałwochwalczym ludom nową religję, lepszą od
dotychczasowej, bo nakazującą wiarę w jednego,
niewidzialnego Boga. Aby jednakże rozszerzyć tę
wiarę, nakazał do niej zmuszać wszystkich ogniem
i mieczem, podbijać kraje i narody i w pień wy­
cinać lub zmieniać w niewolników tych, którzy
nie zechcą powtórzyć: „Niema Boga, prócz Boga,
i Mahometa, jego proroka".
Ażeby zaś zachęcić wyznawców swych do
u
4
5
wojny, zapewnił, że .ten tylko pójdzie wprost do
raju, kto polegnie na polu walki, — wszyscy inni
przechodzić muszą przez most długi, grubości włosa-,
jeśli najmniejszy grzech cięży im na duszy, z tego
mostu spaść muszą w otchłań czarną i okropną,
gdzie zostaną na wieki.
Naturalnie, że każdy pragnął polec w bitwie
i miał pogardę śmierci, bo ona otwierała mu wro­
ta do raju. Wyznawcy Mahometa byli w walce nie­
ustraszeni i jeśli nie zginęli wszyscy — zwyciężali.
W V I I i V I I I wieku po Chrystusie podbili też
sąsiednie kraje Azji, Afrykę północną, a następnie
przez cieśninę Gribraltarską wkroczyli do Europy.
Chrześcijanie, którzy chcieli zastąpić im drogę, ao-
stali pokonani, cały półwysep dostał się wkrótce
pod ich władzę, a posuwając się dalej, przeszli
Pireneje i stanęli we Francji.
Ocalił wtedy Europę wódz francuski, Karol
Martel, to znaczy „Młot", i zmusił Mahometan do
cofnięcia się za góry Pirenejskie.
Zbogaceni wielkiemi łupami, Arabowie zaczęli
wieść życie zbytkowne, zniewieścieli i złeniwieli
do wojny. Lecz w X I wieku jedno z dzikich na­
wróconych, plemion, Turcy, zagarnęli panowanie
w swoje ręce i, posłuszni Mahometowi, rozpoczęli
na nowo podboje.
Bo przecież świat cały nie był jeszcze na­
wrócony.
Wtedy to i w Jerozolimie zaczęły się prz^śln-
dowania chrześcijan, które wywołały znane nam
wojny krzyżowe. Odzyskana Jerozolima nie mogła
jednak długo opierać się straszliwej potędze tu­
reckiej. Jak lawa z wybuchającego wulkanu, roz-
lewało się ich panowanie; zagarnęli w moc swoją
Azję Mniejszą i stanęli naprzeciw Konstantynopola,
gotując się do skoku przez cieśninę.
Groził więc nowy zalew Europie, teraz od
strony wschodu, przez półwysep Bałkański. A czy
znajdzie się drugi Karol Martel?
Niebezpieczeństwo było nieskończenie więk­
sze: wówczas garstka Arabów przeszła Pireneje
i nie było ich wiele na całym półwyspie, — teraz
parła na Europę główna siła, potęga, z którą ludy
Europy prawie mierzyć się nie mogły.
Daremnie cesarze greccy wzywali ratunku,
wołając wielkim głosem, że jeśli Konstantynopol
dostanie się w moc Turków, nikt nie powstrzyma
strasznego zalewu, zginąć muszą kraje sąsiednie,
chrześcijaństwo czeka zagłada.
Pomoc nie nadchodziła, Konstantynopol je­
szcze się opierał, ale Turcy przebyli Dardanele
i stanęli potężną stopą w Europie. Stanęli i zostali
do dnia dzisiejszego. Od tej chwili zaczyna się
walka zacięta między Krzyżem a półksiężycem.
Ludy chrześcijańskie łączą się niejednokrotnie, by
wspólnemi siłami wyprzeć wspólnego wroga, on
przecież ciągle posuwa się naprzód. Pierwszą ofiarą
padły drobne słowiańskie państwa, zajmujące pół­
nocną część półwyspu Bałkańskiego, — w sławnej
i strasznej dla nich bitwie na Kosowem polu po­
legł serbski król Lazar wraz z calem rycerstwem:
Turcy stali się sąsiadami Węgrów.
Więc teraz Węgrzy musieli myśleć o obronie,
a tymczasem — jakby na domiar nieszczęścia —
umiera król węgierski i nie zostawia po sobie
następcy.
6 —
Ale nie król. Władysław dalej patrzy i lepiej
rozumie zamiary wroga, — on wie, że dziś ustąpić,
to może przegrać jutro. On, rycerz chrześcijański,
który jedynie dlatego przyjął koronę węgierską,
aby walczyć w obronie wiary, miałby się cofnąć
teraz, gdy nadeszła chwila tryumfu"? — Turek po­
trzebuje nowych przygotowań, wypoczynku, więc
należy skorzystać z tego, podwoić wysiłek, wezwać
pomocy wszystkich państw chrześcijańskich i razem,
zgodnie, wspólnemi siłami wyprzeć najezdcę za
morze, skąd przybył.
To nie napad, ale obrona: nie było dotąd pół­
księżyca w Europie; bronić praw Krzyża to zadanie
chrześcijan, to najświętszy ich obowiązek.
Nie przyjmuje poselstwa Turków, ale z mło­
dzieńczą energją gromadzi siły do nowej wyprawy,
do ostatecznej walki. „Z obojętnością zniesiemy
własne i kraju rany, nie czujemy ich, podejmując
trud dla wiary" — pisze do mistrza Krzyżaków,
żądając od niego pomocy. Papież, Wenecja, Genua
i cesarz obiecują posiłki, słowiańskie ludy półwyspu
powstaną, i Krzyż zwycięży znowu, męstwo jego
obrońców powtórnie odeprze najezdniczą potęgę
z granic Europy.
Takie zadanie świeci młodemu królowi, niby
gwiazda przewodnia, w niem utonął sercem i
duszą.
Wódz węgierski zapału tego nie podziela:
kraju bronić on gotów, lecz gdy wróg nie grozi,
ustępuje, oddaje, — lepiej się pogodzić. Piękne są
ideały, ale kiedyś, potem, — tymczasem krwi wę*
gierskiej szkoda...
I daje ucho posłom, słucha ich obietnic, przy-
Zaskoczeni niebezpieczeństwem tak grożnem,
Węgrzy przysyłają do Polski, zapraszając na tron
młodego króla Władysława, bo pamiętają dobrze
zwycięstwo pod Grunwaldem, znają męstwo Pola­
ków i pragną z nimi zjednoczenia.
Nie zawiedli się wcale: —• bohaterski młodzie­
niec przyjmuje koronę dlatego właśnie, by walczyć
za wiarę; Polacy rozumieją, że to nie kłótnia zwaś­
nionych sąsiadów, ale sprawa
chrześcijaństwa
i bezpieczeństwo całej Europy. Dotąd żelaznym
murem piersi swoich osłaniab: ją przed tatarstwem,
wobec nowego wroga tern większych potrzeba wy­
siłków.
I zaczęła się walka. Szczęśliwe zwycięstwa
chwałą okryły skronie młodziutkiego króla, a w sercu
jego powstał wielki płomień: Bóg mi szczęści, więc
wybrał mię na swego rycerza, — służyć mu będę,
dopóki tchu w piersiach, póki ramię oręż po-
dźwignie.
Niepokonane dotąd zastępy tureckie cofają
się i trwożą, tracą wiarę w siebie, — sułtan żąda
pokoju. Pragnie go bardzo, bo ma i w domu kło­
poty: powstanie podbitych ludów w Azji Mniej­
szej, może brak sił do walki, w której nie prze­
widywał takiego oporu. Trzeba się do niej lepiej
przygotować, a tymczasem odpocząć.
Podaje bardzo korzystne warunki: zwraca
ziemie, Serbom zabrane, do przyjaźni się zobowią­
zuje, zapewnia bezpieczeństwo granic.
Więc o cóż walczyć dalej! Wódz węgierski,
Hunjady, oświadcza gotowość do zgody: poco pro­
wadzić wojnę, skoro nic do niej nie zmusza? On
gotów podpisać pokój.
8
9
rzeka popierać ich sprawę, — sam podpisuje rozejm
tymczasowy, może i króla skłoni.
Władysław z oburzeniem układy odrzuca,
ogłasza wojnę, w pole wyruszy niezwłocznie.
Więc wojna.
Za to słowo Zachód śle gorące dzięki, papież
błogosławieństwo, Grecja okrzyk wdzięczności,
a państwa podbite — westchnienia pełne trwogi
i nadziei.
20 września przekroczył król Dunaj, kierując
się ku brzegom, gdyż pomoc Zachodu od morza
przybyć miała. Sam niewielkie miał siły, około
20.000, — posiłki lądowe zawiodły: jedni z obawy
przed Turkiem zdradzili, innym odcięto drogę.
Młody bohater nie tracił odwagi, — i czegóż
się miał lękać?
„Stąd wedle ciebie tysiąc głów polęże,
Stąd drugi tysiąc ciebie nie dosięże.
Xa lwa srogiego bez obrazy wsiędziesz,
I na ogromnym smoku jeździć będziesz",
jeżeli ufasz P a n u !
A on Mu ufał; oddał Mu siebie całego. O chwa­
łę Pańską walczy.
Pod Warną ujrzał przed sobą sułtana na czele
potężnej armji.
Wtedy nadeszła godzina rozprawy.
Król uderza I jak piorun, szedł naprzód jak
burza, łamiąc, druzgocząc wszystko, wdzierając się
w serce zastępów nieprzyjacielskich. Skrzydła po­
czuł u ramion, ogień w piersi, — Bóg z nim, nic
go nie wstrzyma.
I nic nie mogło mu stawić oporu : przed garstką
ustępowała potęga, przed setkami — tysiące.
Mężny Hunjady złamał lewe skrzydło wroga,
zmusił je do ucieczki, ścigał pierzchających i po­
wrócił zwycięzcą.
Bitwa zdawała się wszystkim wygrana: wal­
czono w kilku miejscach jednocześnie i chrześci­
janie zwyciężyli prawie wszędzie, tryumfują; Hu­
njady stoi dumny i zwycięski. Tam w oddali na
wzgórzu walczy jeszcze garstka, ale Węgrzy nie
spieszą jej na pomóc: — nikt nie. wie, że król
tam ginie!
Bohaterski młodzian z parotysiącznym hufcem
polskiego rycerstwa dotarł aż do janczarów, tej
wyborowej piechoty tureckiej, i tu wywiązała się
walka ostatnia. Widząc przeważające siły, posłał
do Hunjadego, wzywając pomocy.
Lecz pomoc nie nadchodziła: widocznie wódz
węgierski nie otrzymał tego wezwania.
Bycerstwo polskie murem stanęło przy królu,
walczą nieustraszenie: cud się stanie, albo polegną.
Jak Bóg zechce.
I nikt nie wrócił żywy z tego miejsca...
Dopiero nazajutrz zrozumiano prawdę. Król
poległ.
Wieść ta okropna była wyrokiem dla chrze­
ścijan, zapowiedzią ich klęski.
Minęły wieki, urosło podanie o złamaniu przy­
sięgi, karze niebios; oskarżano i broniono bohatera,
który na oskarżenia nie zasłużył, a obrony nie po­
trzebuje.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin