16.Królestwo Polskie po 1815.pdf

(3619 KB) Pobierz
BIBLIOTECZKA MŁODZIEŻY SZKOLNEJ Nr. 145
Jâ^OKXUA
NIEWIADOMSKA
LEGENDY, PODANIA
i OIIUU..USJMK
(Dawniej XV)
XVI
KROLESTV^-feLiSÏ&E 18A5
..,.,
A_D W O'
"'i
WARSZAWAraLUBLINraŁÓDŻraPOZNAŃ
KRAKÓW, rara G. G E B E T H N E R 1 SPÓŁKĄ.
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA
Biblioteka Narodowa
Warszawa
Warszawa po roku 1815.
Nawet starożytny Kraków nie był nigdy świad­
kiem tylu wypadków historycznych, tak szybko na­
stępujących po sobie, nie widział tylu zmian w tak
krótkim czasie — jak Warszawa od koronacji Stani­
sława Poniatowskiego.
Wyliczmy tylko najważniejsze:
Koronacja Poniatowskiego — pierwsza koronacja
w Warszawie.
Porwanie i wywiezienie senatorów.
Sejm z Reytar n. i Ponińskim, potwierdzający
pierwszy rozbiór kraju.
Trzeci maj i konstytucja.
W rok potem dzieM żałobny: król przystąpił do
Targowicy.
fi**
' ».
'
Kościuszko w Warszawie, radość i nadzieje.
Rzeź płonącej Pragi.
Obce wojska zajmują stolicę. Wyjazd króla.
Rządy pruskie.
Wkroczenie wojsk francuskich, «powitanie Napo­
leona.
I znowu własny książę w stolicy Księstwa War­
szawskiego.
Żałobny powrót wojsk ze zwłokami ks. Józefa.
&
A teraz znowu inaczej:
Monarchowie na zjeździe w Wiedniu po upadku
Napoleona uczynili Warszawę stolicą Królestwa Pol-
30001003443480
$
*
«**< «***;,;
:.l£^ł>
C
o
Kiliński i wypędzenie/ Moskali.
Druk. F. Wyszyńskiego i S-ki, Warszawa, ul. Zgoda 5.
_
4 —
buldoga i jakie tam ślad nosa.
mówi poeta Słowacki:
O jego charakterze
skiego, które oddano zgodnie pöd opiekę cesarza-
króla, Aleksandra I.
Więc jest znowu stolicą i ma swego króla, —
chociaż tym królem obłudny monarcha, który nie
dotrzymał i nie chciał dotrzymać danej w młodzień­
czych latach księciu Czartoryskiemu obietnicy, że
Polskę odbuduje i naprawi krzywdy, wyrządzone
temu krajowi przez Katarzynę II.
Przyjaciel młodości, książę Adam Czartoryski,
żyje i czeka jeszcze na spełnienie carskiego słowa,
lecz car woli o tern dzieciństwie zapomnieć.
I tak jest wspaniałomyślny: wszak Królestwo
Polskie istnieje, sam został nawet królem tego pań­
stwa, daje mu konstytucję.
Przyjęli to niektórzy z dobrą wiarą, a inni mu­
sieli się zgodzić. Cóż poczną? Rosja zwycięska, po­
tężna i w świętem przymierzu z Niemcami, któż jej
się oprze teraz? Trzeba czekać.
Czekają.
Cesarz namiestnikiem czyli zarządcą kraju
mianuje generała Zajączka. Dobrze sobie wybrał,
bo zajączek — chociaż generał — siedzi sobie cicho,
bardzo cichutko pod miedzą i słucha tylko, czy jemu
nie grozi jakie niebezpieczeństwo, czy jego nie wy­
płoszy jaki groźny hałas z wygodnej, ciepłej i miłej
kotlinki.
Nie, nie wypłoszy, bo od niego właśnie nic wię­
cej nie żądają, tylko żeby siedział cicho. Od rządze­
nia jest tu kto inny.
Któż taki?
Rodzony brat cesarza, wielki książę Konstanty,
najwyższy wódz wojsk polskich.
Nie jest on namiestnikiem, tylko wodzem, ale
jako brat cesarski naturalnie pierwszą osobą. Gdzież­
by tam pan Zajączek śmiał mu w czem stanąć na
drodze! Brat cesarski!
Co prawda, nie cesarską twarz ma wcale: małe
i chytre oczki dzikiego Tatara, wystające szczęki
Brat się wściekł carowi,
Więc go rzucił na Polskę, niech pianą zaraża,
Zębem wściekłym rozrywa.
Taki wódz chce pokazać przecież, że ma władzę,
a więc codzień na Saskim placu przegląd wojska.
Stają karne szeregi, sprawne, nieruchome, wyćwiczo­
ne w legjonach i okryte chwałą zarówno pod Somo­
sierra jak -pod Moskwą. Nadjeżdża wódz i patrzy,
Siedzi bystrym wzrokiem każdy ruch, wyraz twarzy;
coś w nim kipi, coś w nim się burzy wobec tego
wojska, które zapewne nie uznaje w nim wyższości.
Ha, chciałby je podeptać, zmiażdżyć! Niech czuje
jego siłę!
I nagle rzuca się na oficera, zdziera mu szlify,
depcze, policzkuje go, szarpie. Za co? Trzeba po­
wodu.
Guzik miał źle przyszyty, noga niedośó wysu­
nięta, — wszystko jedno, naprawdę nie o to chodziło.
Znieważony oficer stoi sztywny, blady, na wo­
dza ręki podnieść mu niewolno, więc wyjmuje pisto­
let i błyskawicznym ruchem odbiera sobie życie.
Tak ginęli najszlachetniejsi, najdzielniejsi, — nie
mogli patrzyć na to, co się działo, — śmierć lepsza.
Wielki książę jest tchórzem: wieść o samobój­
stwach przeraża go. Co to będzie? Wojsko go znie­
nawidzi, — a on ma pretensję, ażeby go kochało!
Cesarz się może skrzywi? Może duchy pomordowa­
nych ukażą mu się w nocy?
Zrywa się, biegnie, pędzi sam do koszar, prze­
prasza, płacze, całuje się z oficerami, zapewnia, że
ich kocha, że z polskiego żołnierza jest dumny.
A że zbyt żywy czasem, wybaczyć należy, to nie
z serca!
%
I na jakiś czas spokój, wielki książę się hamu­
je, na Saskim placu brzmi podczas przeglądów:
-
6 —
sposobności okazać swój gust, dowcip, wdzięk, uprzej­
mość. Ocenią je łaskawie carscy urzędnicy.
Polak bawić się lubi, często, niestety, zanadto.
Kiedy mu zabrzmi mazur, zapomina, że może nieda­
leko krew się leje, a męczennicy jęczą po więzieniach,
giną w lodach katorgi. Znajdzie zawsze wymówkę
na usprawiedliwienie ochoty do zabawy.
Więc w zimie świecą okna, brzmi muzyka, we­
soło znowu bawi się Warszawa. Zjeżdża zamożna
szlachta do stolicy, kipi w niej gwar i życie, w sa­
lonach suknie francuskie, kontusze i mundury woj­
skowe, a w tańcu zapomina się o wszelkich troskach
i promienieją twarze jak w najszczęśliwszych czasach.
Lecz niewszyscy szaleją. Nigdy w społeczeń­
stwie naszem nie brakowało ludzi zdolnych do wiel­
kich poświęceń, ani cichych, wytrwałych pracowników,
któx*zy niestrudzenie budowali przyszłość.
W Towarzystwie Przyjaciół Nauk inne życie:
tu uczeni, poeci czytają swe dzieła; tu młodzież
czerpie wiedzę; tu znajduje pomoc, aby się kształcić
wyżej; sędziwy Staszyc pomaga każdemu, w kim
widzi chęć do pracy i zdolności; tutaj w zacisznej
bibljotece spokój, i myśl ludzka odrywa się od
gwaru miasta, szuka w przeszłości wielkich prawd
i czynów, chce dla przyszłości nowe zdobyć prawdy;
tu pracuje duch nieśmiertelny nad własnem udosko%
naleniem.
Nie złożył także pióra zasłużony Ursyn Niem­
cewicz, cz2owiek-Polska, jak o nim mówią, bo życie
jego to historja kraju już przeszło od pół wieku.
Jako poseł pracował na czteroletnim sejmie, walczył
obok Kościuszki, po upadku kraju osiadł w Ameryce,
lecz na pierwsze wezwanie wrócił, aby znów służyć
ojczyźnie. Teraz starzec sędziwy osiadł w cichym
Ursynowie, tuż pod Warszawą, i żyje jej życiem,
otoczony powszechną miłością, szacunkiem; pragnie
jeszcze zostawić po sobie pamiątkę i zaczął pisać
Ś p i e w y
h i s t o r y c z n e . Da w nich obraz najpięk-
Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki
Otaczał blaskiem potęgi i chwały
I tarczą swojej zasłaniał opieki
Od nieszczęść, które przywalić ją miały,
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Naszego króla zachowaj nam, Panie !
To modlitwa za króla, Aleksandra I, bo za Oj­
czyznę modlić się niewolno, w duszy tam może każdy
inaczej rozumie i śpiewa.
Złym duchem Konstantego był dodany mu przez
cesarza, jako szpieg i doradca, senator Nowosilcow.
Cesarz niedowierzał bratu i uważał go za szaleńca,
kto wie, co taki zrobić może! A Nowosilcow najza-
wziętszy wróg Polaków, ich uciskiem się żywi, na
takiego można rachować. Troskliwy „król", za które­
go płyną głośne modły, takiego przysłał Polsce opie­
kuna. Naturalnie, że się z tern kryje, dał mu niewin­
ny urząd przy boku Konstantego, i niech sam sbbie
radzi.
Pan Nowosilcow radzi sobie doskonale: jest
przyjacielem księcia, donosi mu wciąż o strasznych
zamiarach Polaków, o spiskach na jego życie, budzi
podejrzenia, obawy, nienawiść.
Więc zaczynają się aresztowania. Znika nagle
młodzież uniwersytecka, najdzielniejsze jednostki, naj­
szlachetniejsi ludzie. Aresztują ich na ulicy i zamy­
kają w więzieniu, urządzonem w klasztorze Karmeli­
tów na Lesznie. Niejeden już stamtąd nie wyjdzie.
Rodzina nawet nie wie, gdzie się podział. Tam umrze
lub wywiozą go w głąb Rosji, jak Łukasińskiego,
uwolnią może niedołężnym starcem.
Zmarniał uniwersytet, usunięto najlepszych pro­
fesorów, rozproszyła się młodzież. Coraz ciemniej
i ciężej w Polsce, która niby ma konstytucję, sejmy,
nietykalność obywateli.
A przecież są i tacy, którzy się garną do No-
wosilcowa. Jak on umie się bawić! Jakie wspaniałe
bale urządza na zamku, gdzie piękne Polki mają dużo
niejszych chwil
przeszłości: niech jaśnieją jak gwiazdy
przyszłym pokoleniom.
Dar poety kraj cały przyjmuje radośnie; dora­
biają do niego muzykę i śpiewają o Piaście, Chrobrym,
Łokietku, Żółkiewskim, Sobieskim, księciu Józefie, —
śpiewa młodzież w salonach i po wiejskich dworach,
i mocniej biją serca na wspomnienie chwały, a obraz
klęski łzy z oczu wyciska.
Ozy to już cały obraz?
Niezupełnie.
Drży i wścieka się tchórz-tyran w Belwederze,
na Saskim placu rozgrywają się sceny okropne, pra­
cują w domu Staszyca uczeni, jęczą u Karmelitów
więźniowie, a w królewskim zamku staje czasem ce­
sarz, odbywają się sejmy, bo mamy przecież kon­
stytucję.
Bardzo to różne sejmy od tych dawnych. Zbie­
rają się posłowie, kiedy „król" pozwoli, i wolno im
mówió o potrzebach państwa, lecz broń Boże nie-
wezystko. Nie do nich dziś należy prawodawstwo,
i tak wiele swobody, że mogą zastanawiać się głośno
nad projektami rządu. A zresztą i bezpieczeństwo
zbyt śmiałego posła niebardzo pewne na tym sejmie.
Ale i to niewszystko.
W miejsce dawnej Szkoły Rycerskiej wódz naj­
wyższy wojska polskiego założył w Warszawie Szkołę
Podchorążych. Musi przecież kształcie sobie oficerów.
Chętnie się tutaj garną bracia i synowie walecznych
legjonistów, gdyż wierzą, że Ojczyźnie trzeba służyć
orężem. Co oni czują i myślą?
Łatwo zgadnąć, co wre i kipi w młodych du­
szach. Ponurem okiem patrzą na plac Saski, z bole­
ścią spoglądają w stronę Leszna, ściskają oręż, który
mają w ręku, i w stronę Belwederu groźne rzucają
spojrzenia. Czyż długo mają milczeć i cierpieć bez­
czynnie? patrzeć na okrucieństwa, na komedję sejmu,
intrygi Nowosilcowa i obłudne zbrodnie?
Czy długo?
Więzień.
Znałem go, będąc dzieckiem. Był on wtencz&s młody,
Żywy, dowcipny, wesół i sławny z urody;
Był duszą towarzystwa: gdzie się tylko zjawił,
Wszystkich opowiadaniem i żartami bawił;
Lubił dzieci i często brał mię na kolana,
U dzieci miał on tytuł wesołego pana.
Pamiętam włosy jego: nieraz ręce moje
Plątałem w jasnych włosów kędzierzawe zwoje;
Wzrok pamiętam: musiał być wesoły, niewinny,
Bo kiedy patrzył na nas, zdawał się dziecinny;
I patrząc na nas, wabił nas do
Wèy'Çrehicy,
Patrząc nań, myśleliśmy, żeśmy rówieśnicy.
On wtenczas miał się żenić; pomnę, że przynosił
Dzieciom dary swej przyszłej i na ślub nas prosił.
Potem długo nie przyszedł, i mówiono w domu,
Że nie wiedzieć gdzie zniknął, umknął pokryj omu,
Szuka rząd, ale śladu dotąd nie wytropił;
Nakoniec powiedziano: zabił się, utopił.
Policja dowodem stwierdziła domysły:
Znaleziono płaszcz jego nad brzegami Wisły.
Przyniesiono płaszcz żonie; poznała: on zginął;
Trupa nie znaleziono, i tak rok przeminął.
Dlaczego on się zabił?—pytano, badano,
Żałowano, płakano, wreszcie zapomniano.
I minęło dwa lata... Jednego wieczora
Więźniów do Belwederu wieziono z klasztora.
Wieczór ciemny i dżdżysty; nie wiem, czy przypadkiem,
Czy umyślnie ktoś był tej procesji świadkiem:
Może jeden z odważnych warszawskich młodzieńców,
Którzy śledzą pobytu i nazwiska jeńców.
Warty stały w ulicach, głucho było w mieście...
Wtem ktoś z za muru krzyknął:—Więźnie, kto jesteście?—
Sto ozwało się imion: śród nich dosłyszano
Jego imię
i
żonie nazajutrz znać dano.
Pisała i latała, prosiła, błagała,
Lecz prócz tego imienia nic nie posłyszała...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin