Silva rerum.pdf

(6087 KB) Pobierz
\
236
PRZEGLĄD NARODOWY
KAZIMIERZ BARTOS ZEWI CZ.
SILVA
RERUM ADAMA
BARTOSZEWICZA.
I. •
Nie było w w. XVII i XVIII chyba dworku szlacheckiego
w Polsce, ażeby w pokoju jegomości nie leżała wielka księga,
w skórę lub półskórek oprawna, zapisana l a s e m rozmaitych
r z e c z y , a stąd zazwyczaj nazwę
Silva rerum
nosząca. Bo
czego w niej nie było? Obok listu JW. kasztelana krakow­
skiego do JW. hetmana w. kor. znajdował się uszczypliwy
wierszyk na ślub jp. Olszewskiego z jpanną Dębińską; za „res-
ponsem" króla francuskiego Jegomości królowi hiszpańskiemu
szła „relacya o buntach kozackich", poprzedzająca przepis na
dobry inkaust (atrament) i na wygubienie szczurów, za któ­
rym znowu postępował „Lament na śmierć JO. księcia wo­
jewody wileńskiego". Wśród pobożnych wierszy, „sentencyi"
wybranych z rozmaitych autorów, wśród całego szeregu mów
sejmowych, spotykałeś satyry polityczne i obyczajowe, a bar­
dzo często płody aż nazbyt swawolnej muzy.
Księgi te, zwłaszcza z w. XVII, zawierają niejednokrotnie
nadzwyczaj ciekawy materyał historyczny. Badacze literatury
wydobywają z nich nieraz cenne a nieznane utwory bezimien­
nych a nawet głośnych pisarzy. Zbierają z nich obfite żniwo
heraldycy, bo znajdują w nich czasem całe genealogie rodzin
szlacheckich. A i badaczowi obyczajów uda się odkryć w nich
dla siebie jeżeli nie wielką kopalnię, to choćby źródełko cen­
nych wiadomości.
NASZA NIEZALEŻNOŚĆ DUCHOWA
235
SILVA RERUM ADAMA BARTOSZEWICZA
237
A ktoby mi zarzucił, że są to wszystko „strachy na
Lachy", płód rozbujałej wyobraźni, wietrzenie rzeczy nieistnie­
jących, — temu odpowiem, że jesteśmy już bliżsi duchowego
rozbioru między obce, a często wrogie nam interesy, niż tej
konsolidacyi wewnętrznej, od której poczyna się dopiero
prawdziwa polityka narodowa. Trzeba tylko trzeźwo spoj­
rzeć faktom w oczy. Przecie u nas wszelkie humanitarne
rozdawanie garściami ze skarbnicy dóbr narodowych, zarówno
jak wszelkie przejawy „patryotyzmu szerokiego gardła a waż­
kiej piersi", znajdują zawsze popleczników i gorących obroń­
ców, chociaż — a może właśnie dlatego, że służą interesom
cudzym, podczas gdy wszelkie szczere ale stanowcze wystą­
pienia w imię interesów narodowych, o ile w czemkolwiek
tamte interesy krzyżują, spotykają się ze zgodną naganką
różnych urabiaczy opinii. Polityka narodu prawdziwie du­
chowo niezależnego i broniącego mocno spraw swoich wy­
gląda inaczej niż nasza. Kto nie wierzy, niech ją porówna
z polityką choćby Czechów lub Węgrów. U nas trzeba do­
piero poruszyć najgłębsze pokłady instynktu narodowego,
aby się wydobył z jego wnętrza głos stanowczości i siły,
stwierdzający, że najwyższem dobrem człowieka jest jego
naród.
Sprawa obrony naszej niezależności duchowej nie jest
sprawą tego lub innego obozu czy stronnictwa, ale całego
narodu, wszystkich obozów i stronnictw, które się za naro­
dowe uznają, bo od niej nasza dzisiejsza samoistność i nasza
jutrzejsza przyszłość zależy.
Zygmunt
Balicki.
Niejednej z tych ksiąg „autorami" bywała nieraz cała
rodzina szlachecka, bywały całe pokolenia. Stąd spotkasz
w niej najczęściej kilka a nawet kilkanaście „charakterów"
od takich, które wzbudzają zachwyt kaligrafów, do
J
Ł
sma,
„kulfonów", stawianych drżącą ręką starców, lub dłonią., oder­
waną od szabli i pługa. Księga stawała się, zwłaszcza dla
drobniejszej szlachty, jeżeli nie świętością domową, to przy­
najmniej pamiątką rodzinną, nicią wiążącą z przeszłością, en-
cyklopedyą podręczną, — zastępowała z pewnością niejedno­
krotnie całą bibliotekę. Z niej czerpano wiadomości, w nią
składano wszystko, co w pewnej chwili interesowało, co prze­
mawiało do wyobraźni i smaku zbieraczy, co odpowiadało
ich poglądom, lub jak się dziś modnie wyrażamy: światopo­
glądom (poczciwe stare „poglądy" dostały uwolnienie ze służby
na rzecz nowotworu, niezgodnego z duchem języka).
Ale kiedy rozpowszechniły się gazety, kiedy można było
je zbierać lub robić z nich wycinki, ustała potrzeba takich
ksiąg — parowiekowy żywot ich się zakończył. Zdarza się
jeszcze spotkać z
Silva rerum
z początku w. XIX — pó­
źniejsze są rzadkim wyjątkiem.
Taki wyjątek stanowi
Silva rerum
dziada mojego, Adama
Bartoszewicza (ur. 1792 f 1878). Data jego urodzin wskazuje,
że był to człowiek dawnych czasów, miał więc dawne zwy­
czaje i dawne upodobania. Już w r. 1816, po skończeniu uni­
wersytetu wileńskiego i nauczycielstwie prywatnem, został
nauczycielem szkoły obwodowej (dawnej „Akademii") w tej
Białej podlaskiej, inaczej zwanej radziwiłłowską lub książęcą
{Alba ducalis),
która ma obecnie wejść w skład gubernii
chełmskiej, potem był inspektorem szkół w Łukowie i War­
szawie.
Ówcześni nauczyciele szkół Królestwa byli to prze­
ważnie ludzie bardzo pracowici — z setkami prawie ich na­
zwisk można się spotkać w „Bibliografii" Estreichera; pomijając
takich, co się zapisali wybitnie w literaturze i nauce, bodaj
czy nie co drugi dorzucił do dzieła swej specyalności jakąś
książkę, broszurę, rozprawę, lub pozostawił w rękopisie owoce
swej wiedzy, zdolności czy zamiłowania. Adam Bartoszewicz
nie dał się pod tym względem wyprzedzić. Był bodaj czy
nie pierwszym u nas chronologicznie (pomijając dawnych
Knapskich i Rysińskich) zbieraczem przysłów. Opracował
w dwu tomach przysłowia Knapskiego, a jednocześnie na 300
arkuszach zebrał „Przysłowia, zdania i maksymy". Zbiór ten,
rzecz prosta, został w rękopisie, bo żaden wydawca w publi-
kacyi tego rodzaju nie mógł widzieć interesu, a nie było wów-
238
PRZEGLĄD NARODOWY
SILVA RERUM ADAMA BARTOSZEWICZA
239
czas, niestety, takich instytucyi jak dzisiaj, które łożą na po­
dobne wydawnictwa. Poprzestał więc na tem, że w kilku
kalendarzach Ungra i Jaworskiego (1850—1860) wyjątki ob­
szerne ze swego zbioru umieścił.
Spis innych pozostałych po nim rękopisów obejmuje:
a) Jeometryę praktyczną, b) Arytmetykę, Algebrę i Trygono-
metryę, c) przekład dzieła
Institutiones mathematicae Georg.
Ignat. de Metzburg,
d) Spis sławnych Polek (między niemi
wszystkich autorek polskich), e) Poczet matematyków pol­
1
skich ).
Oprócz wyjątków ze „Zbioru przysłów" drukował: a) Rzecz
o matematyce w sprawozdaniu szkoły bialskiej, b) Uwagi
nad historią literatury K. Wł. Wójcickiego
{Tygodnik Illusłr.
1860), c) Częstochowa — Kordecki — Maryawitki
(Tyg. Ul.
1862), O ks. Tym. Szczurowskim (Pamiętnik relig.-moralny
1853) — wreszcie był współpracownikiem wielkiej
Encyklo-
pedyi Powszechnej
Orgelbranda, w której pierwszych tomach
umieścił sporo artykułów biograficznych.
Silva rerum
zaczął pisać dopiero w późniejszych latach
swego życia, kiedy jako emeryt miał więcej wolnego czasu.
A został emerytem nie z własnej chęci. Słynny Muchanow,
który stale prześladował jego syna, Juliana, za to, że zajmuje
się takiem „bestyjstwem"
{ipsissimum verbum),
jak historya
polska, złem okiem patrzał i na ojca takiego „buntownika".
Bez żadnej przyczyny kazał mu się w r. 1850 podać do dy-
misyi, a kiedy Bartoszewicz z wykonaniem tego rozkazu się
ociągał i szukał u satrapy protekcyi, otrzymał piśmienne za­
grożenie, że dymisya zostanie mu natychmiast „z urzędu"
udzielona bez zwykłych „łask", przy uwolnieniach na własną
prośbę udzielanych (wyższa ranga i policzenie paru brakną-
cych lat do pełnej służby). A więc rad nie rad prosił o dy-
misyę i ótrzymałją dekretem d. 30 lipca 1850 r. w Peterhofie
wydanym.
Wtedyto zabrał się naprzód do systematycznego uło­
żenia swych zbiorów paremiograficznych, a potem do wiel­
kiej
in folio,
przeszło 200 arkuszy liczącej księgi, zaczął wpi-
«3'wać i przepisywać wszystko to, co go interesowało. Prze­
rwał tę pracę dopiero po śmierci syna (1870), bo cios ten zbyt
silnie się odbił na 78-letnim starcu. Zwolna dziecinniał, ręka
jego już piórem dobrze władać nie mogła. Czasem jeszcze
'-) Bliższe szczegóły o tych rękopisach podała niegdyś
Warszawska
(r. 1865, N° 197).
Gazeta
kilka niewyraźnych wierszy dopisał na marginesach olbrzy­
mimi kleksami. Wreszcie z całkowitem zamknięciem tej
księgi zamknął i księgę swego żywota d. 10 stycznia 1878 r.
Jako motto do
Silva rerum
położył dwuwiersz:
Clericus es? legito haec. Laicus? legito ista libenter.
Crede mihi, invenies hic quod uterque voles.
Joan. Oweiins.
— i zaraz dał tego wiersza swój własny wolny przekład:
Czyś ty młody, czy stary, pannaś czy niewiasta,
Czy z gminu ród wywodzisz, czy sięgasz do Fiasta,
Czyś duchowny, czy świecki, czytaj to ochotnie:
W i e r z mi, znajdzie z was każdy czego chce istotnie.
A.
B...CS.
I rzeczywiście każdy w tej księdze coś dla siebie zna­
leźć może. Nie znaczy to, aby były w niej rzeczy nieznane,
bo z małym wyjątkiem są to wypisy lub streszczenia z ksią­
żek i czasopism, ale czy jest kto, co czytał wszystkie książki
i czasopisma, czy jest kto obdarzony taką pamięcią, że wszystko,
co przeczyta, w szufladkach swej głowy na zawsze pomieści?
Więc sądzę, że każdy, ktoby przerzucał tę księgę, czyto byłby
clericus,
czy
laicus,
czyniłby to
libenter,
bo znalazłby w niej
i coś nowego dla siebie, i wiele z tego, co mu wypadło z pa­
mięci.
Czego bo tam niema! Lwią część stanowią poezye
i wszelkiego rodzaju wiersze, zbierane nietylko ze względu
na treść, ale i na formę, zbieracz bowiem w swym zawodzie
nauczycielskim uczył nietylko matematyki, jakby się z wyli­
czenia jego prac wydawało, ale i języka polskiego. Onto,
jak się później szczegółowo dowiemy, pierwszy zapoznawał
Kraszewskiego z gramatyką i stylistyką polską. Więc wpi­
sywał nietylko utwory większej wartości, ale i słabsze, od­
znaczające się niezwykłą formą. Pod każdym takim wierszem
dopisywał swoją uwagę, zaznaczał miary rytmiczne (stopy):
trocheje, jamby, daktyle, amfibrachy, zbierał sonet}?, tercyny,
sckstyny, tryolety, oktawy — rachował liczbę zgłosek, szcze­
gólnie lubował się w rzadkich formach, rymach skaczących
i muzykalności wiersza. Czasem znowu zestawiał przekład}'
poetyczne utworów starożytnych: brał np. jeden ustęp Iliady
i podawał go w tłumaczeniu Dmochowskiego, Staszyca i Jacka
Przybylskiego. Do literatur starożytnych częste zresztą robił
wycieczki, bo miał do nich wielkie zamiłowanie - - łaciną
władał
expedite,
a i z Grekami był w dobrych stosunkach:
//
S^r-Uf
240
PRZEGLĄD NARODOWY
SILVA RERUM ADAMA BARTOSZEWICZA
241
w bibliotece jego setki tomów liczyły różne „Opera".
Silva
rerum
jego wreszcie w dziale poezyi posiada i tę wspólną
cechę z dawnemi, że nie gardzi humorem: znajdziesz tam
i wiersze „szubrawca" Szydłowskiego, i wyjątki z Eneidy tra­
westowanej, i bajki Góreckiego, i dowcipne wiersze Syroko-
mli, Odyńca, Bartelsa, Niemojowskiego, i fraszkę Kochowskiego,
i satyryczny obraz Włochów ze starego „Sowizdrzała", i drugą
ich charakterystykę wierszem z w. XIV (?). Jest tam jako
curiosum
i „HoBan rrfecHfl", którą w r. 1863 ułożył jakiś wi­
leński przodek Puriszkiewiczów, trawestując pieśń legionów...
A proza? Przez ciekawy zbieg okoliczności księga roz­
poczyna się artykułem, wiążącym się ze sprawami, które nas
w tej chwili najbardziej obchodzą, bo z kwestyą ruską i Chełm-
szczyzną: na pierwszej karcie księgi mamy artykuł o Rusi,
o jej podziale geograficznym, o województwie ruskiem. Na
marginesie tejże samej karty zapisana w kilka lat później no-
tata: „12 stycznia 1860 r. umarł Jan Skrzynecki o g. 5 z rana
w Krakowie".
Dalej co krok spotykamy jakąś notatę lub większy arty­
kulik z dziedziny literatury, a więc życiorys Kochanowskiego,
„wyimek" z III kazania sejmowego Skargi, notaty do Mickie­
wicza, Stan. Orzechowskiego, Chodźki, Domejki, Trentow-
skiego, sporo o Niemcewiczu, Woroniczu, zdanie Czartory­
skiego o Staszycu, wiadomość o „rodzinie Mickiewicza", zdanie
Bronikowskiego o Wójcickim itd., itd. Do tegoż działu zali­
czyć należy zestawiony przez samego A. Bartoszewicza „Spis
autorów, którzy dotąd pracowali nad dziejami literatury pol­
skiej", dalej również jego pióra „Wyrazy mniej znane a uży­
wane w języku polskim", „Wyrazy obce weszłe do naszego
języka", „Dyabeł pod względem literackim" i „Spis pseudo­
nimów przez A. B. zebrany".
Później „Obszerność języka słowiańskiego" sąsiaduje z opi­
sem klasztoru pożajskiego, Somosierra z kościołem św. Anny
w Wilnie, wycieczka na Żmudź z „adresem" warszawskim
z r. 1861.
Co
chwila natrafiamy na Kościuszkę, księcia Jó­
zefa, Jakóba Jasińskiego... Przemawia do nas Rajmund Kor­
sak o miłości ojczyzny, biskup Lętowski o mowie ojczystej.
Jest i Berko Joselowicz, są i „Żydzi w wojsku polskiem".
Dowiadujemy się co mówił Fryderyk W . o Polakach, jaki sąd
wydawał Staszyc o Kościuszce, jak jen. Kierbedź ostrzegał
Litwinów przed kolonizacyą niemiecką. Jest genealogia utra-
cyuszów, są „Księgi rodzaju Litwy", nie brak anegdot babiń­
skich, historyjek księcia Panie Kochanku, zabawnych dysput
klasztornych i jeszcze zabawniejszego kazania na pogrzebie
Brj^gidy z ks. Radziwiłłów Sołohubowej. To znowu mamy
notatę o stanie oświaty w Rosyi i o szkołach w r. 1870. Na
innych kartkach przypomina się nam tak „aktualny" wówczas
Napoleon III, na innych znów czytamy odezwy Garibaldego.
Nie zapomniana i Austrya: po przytoczeniu tego, co mówi o niej
Mickiewicz w Literaturze słowiańskiej, autor księgi dodaje
o tym „dziwoJągu
a
swe własne uwagi—potem kilka anegdot
o Franciszku Józefie poprzedza zdanie arcyks. Jana, wypowie­
dziane w r. 1848 o rozbiorze Polski. Osobny dział poniekąd
stanowią różne mowy, a więc mowa ks. Prusinowskiego na
nab. żałobnem za Mickiewicza w Poznaniu (15 stycznia 1856),
mowa Jana Zamojskiego przy założeniu Akademii zamojskiej,
mowa Orzechowskiego na pogrzebie Zygmunta I itd.
Wyliczyłem zaledwie jeżeli nie setną, to pięćdziesiątą
część „rzeczy", zawartych w
Silva rerum
Adama Bartoszewi­
cza. Nie mogę jednak jeszcze pominąć tego, co wyszło wprost
z jego pióra, oprócz kilku „zestawień" i „spisów" już powy­
żej przytoczonych. A więc na kilkunastu kartach mamy opis
Białej radziwiłłowskiej, jak wyglądała przed 70— 80 laty, uzu­
pełniony wspomnieniami o szkole bialskiej, jej nauczycielach
i uczniach. Rzecz to interesująca, bo widzimy jak wyglądało
wówczas owo „rdzennie rosyjskie" miasto, bo przesuwają się
przed oczami naszemi wysoce oryginalne postaci dawnych
pedagogów, bo wreszcie do uczniów szkoły bialskiej, jak to
już wiemy, należał Kraszewski, o którego szkolnych latach
znajdujemy tu jedyne i to przez naocznego świadka spisane
wspomnienie. Dalej mamy zbiór mów okolicznościowych, wy­
głoszonych przez samego „autora" księgi: mowę na pogrzebie
Józefa Prejsa, rektora szkoły bialskiej (16 września 1827;
u Prejsa tego mieszkał na stancyi młodziutki Kraszewski);
mowę do uczniów tejże szkoły (1820), mowę do uczniów gi-
mnazyum w Łukowie na akcie uroczystym (1834), mowę
miana do zgromadzonych obywateli na obrady polityczne
z okręgu bialskiego i łosickiego w d. 11 lutego 1830 r. w ko­
ściele farnym bialskim przez marszałka A. B., „temuż zgroma­
dzeniu po raz trzeci przewodniczącego", i wreszcie „mowę przy
pożegnaniu uczniów w r. 1850". Mowy te mają zapewne tylko
wartość pamiątki rodzinnej, ale nie można powiedzieć, żeby
były zupełnie obejętne dla charakterystyki czasów, w których
były wygłoszone. Nie przypominam sobie np., abym gdzie­
kolwiek spotkał się z mową, wygłoszoną na sejmikach okrę­
gowych, czyli na t. zw. „obradach politycznych", za czasów
242
PRZEGLĄD NARODOWY
SILVA RERUM ADAMA BARTOSZEWICZA
2i3
Królestwa kongresowego. O ostatniej zaś swojej mowie,
którą wygłosił A. Bartoszewicz, rozstając się ze szkołą na
rozkaz Muchanowa, sam autor w innem miejscu wspomina:
„Kiedym 8 czerwca 1850, wychodząc na emeryta, żegnał
uczniów wszystkich klas zebranych w szkole przy ulicy Freta,
w domu popaulińskim mieszczącej się dotąd, wtedy nie już
płacz rzewny, lecz jęk młodzieży rozlegał się po całej sali
i w całym gmachu szkolnym—czego byli świadkami wszyscy
obecni na tym akcie nauczyciele: pp. Grodzki, Karol Sobo­
lewski, Czaczkowski, Kitliński, Mejski itd., tudzież mój na­
stępca, na rządcę szkoły przeznaczony, p. Szyszkowski". Dro­
bny ten fakcik jest bądź co bądź znamiennym rysem, pięknie
świadczącym o stosunku młodzieży do nauczycieli za czasów
raikołajewskich, za wszechwładzy Muchanowa.
Tak wygląda
Silva rerum
mojego dziada. A ponieważ
zaznaczyłem, że stosownie do motto i
clericus
i
laicus
w tej
księdze znaleźć coś dla siebie może, przeto wyjmę z tego
l a s u garść r z e c z y mało znanych, lub całkiem nieznanych,
które, rzecz oczywista, będę się starał ułożyć w pewien po­
rządek, powiązać z sobą, objaśnić i według potrzeby uzu­
pełnić, choćby nieraz to uzupełnienie było znacznie większe,
niż materyął przez
Silva rerum,
dostarczony.
Na początek, ze względu na „aktualność", na podstawie
przyczynków w księdze tej zapisanych, podam w pobie­
żnym zarysie, jak się przedstawiała u nas kwestya żydowska
przed 50 laty. Będzie to swego rodzaju artykuł jubileuszo­
wy — a może, jak kto woli, nekrolog.
II.
KWESTYA ŻYDOWSKA P R Z E D P Ó Ł WIEKIEM.
Mówimy i piszemy: Wielopolski przeprowadził równo­
uprawnienie żydów. Jest to niezaprzeczalna prawda. Jeżeli
jednak poczytujemy mu to za błąd, lub przypisujemy mu w tem
zasługę, to bądź co bądź popełniamy omyłkę. Kwestya ży­
dowska w tych formach, jak ją rozwiązał Wielopolski, była
już, wprawdzie nie na papierze, nie w ustawodawstwie, lecz
w przekonaniu ogółu—rozwiązana. Zasługę Jub winę ponosi
zatem ówczesny nastrój społeczeństwa, ówczesna jego wiara,
że równouprawnienie przysporzy nam nowe zastępy miłują-
cych kraj i jego ideały obywateli. Była to chwila, w której
wszyscy widzieli w równouprawnieniu żydów potężny krok
na drodze wzmocnienia sił narodowych. Idea asymilacyi za­
błysła nagle jak słońce i jak słońce miała rozgrzać i do
ży­
cia,
narodowego pobudzić zimne, obojętne masy, które, nie
licząc wyjątków, mimo tylowiekowy pobyt na ziemi naszej,
zachowały swą zupełną odrębność, nie uległy wpływów i oto­
czenia, zajmowały nieraz wobec gospodarzy jeżeli nie wprost
wrogie, to przez swą obojętność szkodliwe stanowisko. Po­
mijając wreszcie względy polityczne, od dawien dawna, kiedy
jeszcze o tych względach mowy nie było, troskliwi o przy­
szłość kraju obywatele radzili za sejmu czteroletniego, za
Księstwa Warszawskiego, za Królestwa kongresowego, nad
rozwiązaniem tej kwestyi, widząc niebezpieczeństwo ekono­
miczne w wyłącznem zajmowaniu się żydów handlem i ope-
rac}
r
ami finansowemi.
Wielopolski przyszedł do gotowego. Na kilka lat przed
jego iście przypadkowem pojawieniem się na widowni dzie­
jów Królestwa, sprawa żydowska weszła na tory dyskusyi
publicznej. Idea asymilac}^ powstała naprzód w kołach wy-
bitnj'ch przedstawicieli plutokracyi żydowskiej. Tacy ludzie,
jak Matias Rosen, Leopold Kronenberg, dali już dowody
swego zespolenia się ze społeczeństwem (obaj np. byli „człon­
kami redakcyi", ściślej mówiąc—finansowymi protektorami
Biblioteki Warszawskiej).
Na tę drogę wstąpiły całe rodzin}'
Natansonów, Epsteinów itd.
Izaak
Kramsztyk już w r. 1852
począł wygłaszać w synagodze warszawskiej polskie ka­
zania. Gorąco ten kierunek popierali z drugiej strony prze-
dewszystkiem potomkowie „frankistów", a do entuzyastów
jego należeli Chałubiński, Jurgens ze swoją partyą itd. Są
ślady, że już w r. 1852 marszałkowie szlachty przedstawiali
projekt zniesienia pewnych ograniczeń żydowskich — wspo­
mina przynajmniej o tem „Odezwa żydów do żydów",
wj-
dana w r. 1861. Trudno o sprawdzenie tego faktu, ale w cza­
sach, o których mowa, można stanowczo stwierdzić, że sfery
szlacheckie też zaczęły się zwracać w stronę żydów: lubo
bez zapału, ale pewną wstrzemięźliwą sympatyę okazywał
asymilacyi Andrzej Zamoyski, największa powaga wśród
szlachty, a bodaj i w kraju; a za czem był pan Andrzej, byli
i wierni mu „klemensowczycy". Doszło do tego, że podej­
rzewana o skłonności antysemickie
Gazeta Warszawska,
organ
poniekąd szlachty, musiała się tłumaczyć, że jeżeli czasem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin