1KT - 040520
Baśnie polskie
Opracowanie graficzne:
RYSZARD DUDZICKI
LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA
1961
WSTĘP
Kraina baśni wydaje się nam dzisiaj jakaś nierzeczywista, baśniowe postacie i zdarzenia stają się do pewnego stopnia znakami umownymi, symbolami, które pomagają autorowi przekazać czytelnikowi jakieś ważkie myśli, nieraz wskazania. Poeci wyczarowali w swej wyobraźni cudowne zjawiska i umieścili w tej dziwnej krainie pięknych i tęczowych marzeń. I oto w baśni znajdujemy:
Czar, którego myśl nie schwyci,
Urok dziwu snem się przędzie:
Coś, co nigdzie — a co wszędzie,
Coś, co nigdy — a co zawsze,
Najsmutniejsze, najłaskawsze,
Znane, a nieodgadnione,
Posiadane, a stracone,
Coś z żałoby i pociechy,
Coś przez łzy i półuśmiechy...
To nie pląsy leśnych dziewic,
Nie jadący w bój królewic,
Nie darami hojna wróżka,
Nie przecudny los Kopciuszka,
Lecz lot uszczęśliwia zawdy
Z bólu jawy w sen nieprawdy.
... ... ...
O tych baśni mów nam krasie,
Nie masz nowych klechd w zapasie?
Stare wznawiaj więc obrazy
Po dwa razy i sto razy,
Niech je nasze serca chłoną...
Więc baśń tęczowymi słowy
Płynie. Czasem dźwigną głowy
Zadrzemane babki z kąta...
Coś im się po myślach pląta...
Przetrą oczy półprzytomne,
Szepcą cicho: «Pomnę, pomnę...»
Coś im się przez chwilę zdaje,
Że dzieciństwa wskrzesły raje,
Że młodości i miłości
Wiosna znowu wkoło gości...[1]
„Raje dzieciństwa” jawią się wówczas jako czar rzeczy zwykłych:
Poezja starych studni, zepsutych zegarów,
Strychu i niemych skrzypiec pękniętych bez grajka,
Zżółkła księga, gdzie uschła niezapominajka
Drzemie — były dzieciństwu memu lasem czarów...
Zbierałem zardzewiałe, stare klucze...
Bajka Szeptała mi, że klucz jest dziwnym darem darów,
Ze otworzy mi zamki skryte w tajny parów,
Gdzie wejdę — blady książę z obrazu Van Dycka[2].
Motyle-m potem zbierał, magicznej latarki[3]
Cuda wywoływałem na ściennej tapecie
I gromadziłem długi czas pocztowe marki...
Bo było to jak podróż szalona po świecie,
Pełne przygód odjazdy w wszystkie świata częście...
Sen słodki, niedorzeczny, jak szczęście... jak szczęście...[4]
Wiadomo, że szczęście trudno dokładnie określić, a jeszcze trudniej osiągnąć, gdyż istnieje ono w świadomości ogółu jako nieuchwytny symbol — baśniowy kwiat paproci. Zakwita on tylko raz w roku, w Noc Świętojańską, ale kto go widział, a komu udało się uchwycić ten cudowny majak? Jak pisze Józef Ignacy Kraszewski: „Bardzo trudno dojść do tego kwiatuszka i ułapić go... mało kto go oglądał, a starzy ludzie wiedzą o nim tylko z posłuchów, więc każdy rozpowiada inaczej i swojego coś dorzuca.” Nie jest to przecież zupełna złuda: „Tak ludzie bają — pisze dalej Kraszewski — a w każdej baśni jest ziarenko prawdy, choć obwijają ludzie w różne szmatki to jąderko, że często go trudno dopatrzeć, ale tak i ono jest.”
Baśń ludowa wyraża więc przede wszystkim naturalne dążenie do szczęścia i równie naturalne pragnienie sprawiedliwości. Dola ludu była ciężka, codzienność przygniatała nadmiernymi obciążeniami na rzecz samolubnych panów, stąd tyle marzeń i tęsknot ludowych o lepszym bytowaniu, o sprawiedliwości społecznej. Najbujniejszy żywot w ustnej tradycji miała baśń ludowa w okresie feudalnych stosunków społecznych, kiedy chłop pańszczyźniany był „przypisany do roli”, a na szczycie drabiny społecznej błyszczała złotem korona królewska. Marzyli o niej nie tylko magnaci czy mężni wodzowie — również chłop polski patrzył pożądliwie na zwodniczy blask królewskiego diademu. Sposób zdobycia tronu jest na ogół w baśni bardzo prosty. Królowie są przeważnie nieudolni albo w poważnym niebezpieczeństwie, zaś sprytny kmiotek potrafi nie tylko zwyciężyć silniejszego zwykle wroga, ale równie łatwo daje sobie radę z wyszukanymi trudnościami życiowymi, w rezultacie takich wyczynów otrzymuje rękę królewny i tron. Jako władca wykazuje chłop wielką roztropność i jeszcze większą sprawiedliwość. Zwłaszcza na sprawiedliwość kładzie baśń ludowa szczególny nacisk. Upośledzone klasy społeczne, zwłaszcza chłopi, przez wiele wieków wzdychały na próżno do sprawiedliwości, toteż potrafiły docenić jej ogromne znaczenie. Żeby tylko marzenie baśniowe zmieniło się w prawdę, żeby wreszcie sprawiedliwość zapanowała w stosunkach społecznych! Lud polski doświadczał na sobie aż nazbyt często złych skutków nieprawości i głupoty swych panów, ale nie poddawał się biernie ciężkiemu jarzmu, nie popadał w rezygnację. Wręcz przeciwnie. W trudnych warunki chłop doszedł do słusznego przekonania, że tylko tężyzna fizyczna i bystrość umysłu może go uchronić od ciężkich ciosów i umożliwia wytrwałe dążenie do poprawy losu. Uosobieniem najgorszego zła jest oczywiście diabeł. Więc i z diabłem musi sobie chłop poradzić. Przytomność umysłu, spryt i zdrowy humor charakteryzują chłopa w jego zmaganiach z diabłem, który przeważnie okazuje się głupcem i mimo piekielnie chytrych zamiarów nie jest w stanie sprostać zdrowemu moralnie i bystrzejszemu wieśniakowi. Co więcej — diabeł lęka się nawet kobiety, chociaż w ocenie ludowej stoi ona znacznie niżej od mężczyzny. Chłop jest bardzo sprytny, ale kobieta okazuje przebiegłość, na jaką nawet piekło nie może się zdobyć. „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle” — to przysłowie stanowi chyba najbardziej charakterystyczną ocenę kobiety.
Jeśliby przytoczyć na tym miejscu przysłowia i powiedzonka chłopskie na temat kobiety, okazałoby się, że występuje ona w nich prawie zawsze w ujemnym oświetleniu. Nawet gdy główną sprawą jest miłość, którą baśń ludowa wysoko ceni, na drodze do szczęścia kochającej się pary staje złość lub zazdrość innej kobiety, przeważnie będzie to siostra (lub siostry) albo macocha. Lecz zgodnie z surowymi zasadami moralnymi ludu winowajczyni ponosi zawsze zasłużoną karę, to jest śmierć poprzedzoną wymyślnymi mękami (np. rozszarpana żywcem przez dzikie konie). Żadna zbrodnia nie uchodzi w baśni bezkarnie. Czy będzie to krzywda wyrządzona słabszemu, czy ucisk poddanego, bezwzględny stosunek bogatszego brata do ubogiego, czy nawet niewłaściwe obchodzenie się ze zwierzętami — winowajcę zawsze dosięga karząca ręka sprawiedliwości. Ocena wszelkich zjawisk jest w baśni nie tylko surowa, ale i bardzo prosta: zło występuj tu zawsze jako zło, choćby próbowało przystroić się w piękne piórka; dobro jest zawsze oceniane jako wielka wartość pozytywna zarówno w stosunkach społecznych, jak i w życiu jednostki.
Dążenie do lepszego życia przewija się nie tylko w licznych baśniach o królach (a nawet częściej o królewnach) — widać je także w bardziej uproszczonych sposobach odmiany losu. Będą to albo zaklęcia umożliwiające przemianę w zwierzęta czy ptaki lub innego rodzaju zaczarowania, albo cudowne moce otrzymane w nagrodę za spełnienie jakiegoś dobrego uczynku, nieraz nawet zupełnie drobnego.
Surowa moralność naszych baśni, uznanie dla sprawiedliwości i piętnowanie wszelkich nieprawości umożliwiły im spełnianie wielkiej roli wychowawczej. To oddziaływanie dydaktyczne jeszcze wzrosło dzięki stosunkowi baśni do prawdy. Wiele baśni dzieje się w świecie nierzeczywistym, ale wszystkie przekazują jakieś prawdy — cenne ziarenka (jak to formułuje Kraszewski) owinięte w różne formy opowiadania. Był czas, że prawdę pisano przez duże P, bo też ceniono ją bardzo wysoko.
Ale czasy się zmieniły. Prawda zaczęła coraz bardziej tracić znaczenie w normalnych stosunkach między ludźmi. Często nie można było powiedzieć prawdy wprost, trzeba ją było „obwijać w różne szmatki”. Szczególnego znaczenia nabrała ta sprawa u nas, gdy w okresie niewoli zaborcy starali się wszelkimi sposobami wynarodowić Polaków, znikczemnić cały naród, uczynić go niegodnym wielkiej przeszłości i niezdolnym do normalnego życia wśród wolnych ludów Europy — w przyszłości.
W wieku XIX ogrom nieszczęść i poniżenia wyzwolił siły światłych działaczy, które okazały się wystarczające do przerzucenia mostu między przeszłością i przyszłością. Przedstawiciele ginącej klasy obudzili poczucie narodowe ludu polskiego, samorodną kulturę ludową włączyli do ogólnonarodowego skarbca. Przekazywane ustnie z pokolenia w pokolenie baśnie ludowe otrzymały piękną oprawę literacką najświetniejszych piór polskich. Co więcej, w okresie największego ucisku narodowego wielcy pisarze posłużyli się formą baśniową, by przekazać zgnębionemu społeczeństwu najbardziej istotne wskazania. Baśń ludowa, która przedtem w swej tendencji dydaktycznej nie wykraczała poza zakres ogólnoludzkiej moralności, teraz dzięki światłym pisarzom stała się wcale ważkim czynnikiem w ciężkiej walce o zachowanie istotnych wartości narodowych. I wreszcie — na początku XX wieku — w baśniowej formie przekazywał wielki poeta ludowy wyraźne wezwanie do walki o wolność:
„Gdy ludzie staną się tak dobrzy jak ty... gdy nabiorą takiej wiary i mądrości, że już nie będą mogli znieść jarzma, co ich gniecie... wówczas zjawi się taki drugi chłopaczek... zapuka do bramy złocistej i wielkim zawoła głosem:
— Wstańcie, rycerze, ze snu wiekowego, wstańcie i spłyńcie w doliny pomiędzy ludzi, którzy stali się już dobrzy i mądrzy i wielką mają wiarę, a pod panowaniem złego żadnym sposobem żyć już nie chcą dłużej!
My to usłyszymy i uwierzymy [...]. Rumaki nasze zeprzemy ostrogami i z dobytym mieczem w dłoni popędzimy w świat jak wicher, jak burza. Zerwie się naokoło szum ogromny.[...] Całe niebo i ziemia zatrzęsie się od grzmotów; błyskawice krzyżować się będą, jak miecz ongi zastępów niebieskich, co walczyły z szatanami, pioruny walić będą bez ustanku, przestrach pójdzie po wszystkim, co żyje, lecz potem nastanie spokój [...], a ludzie zbawieni z niewoli pieśni radosne zaśpiewają...”
Tak mówił rycerz zaklęty, a poeta kończy baśń jakże wymowny: stwierdzeniem:
„Myśmy dotąd jeszcze niegodni; nie wiemy na pewno, w której skale cud się ten mieści, lecz mamy nadzieję i ufność, że już niedługo mądrość i wiara w wyzwolenie po świecie się rozkrzewi i że wtedy natchnie Bóg takiego chłopaczka jak tamten, że chłopaczek ten zna dziejową jaskinię, do bramy złocistej zapuka i będzie mógł śpiącym rycerzom słowo powiedzieć niekłamliwe:
— „Już czas!”[5]
Polskie baśnie ludowe sięgają swymi początkami czasów średniowiecznych. Przejęta z Zachodu baśń-legenda o Walterze z Akwitanii zadomowionym w Polsce jako Walgierz Wdały, znalazła się we wstępie do pierwszego naszego zbioru baśni — w Klechdach Wójcickiego. Baśnie stworzone przez wielkich pisarzy naśladują wprawdzie wyobrażenia ludowe, ale podnoszą rangę tego gatunku literackiego, stawiają go na równi z najwyższymi osiągnięciami artystycznymi naszej wielkiej poezji. Długa i piękna jest więc droga rozwojowa baśni polskiej — przypatrzmy się jej bliżej.
„Na przełomie stuleci XVIII i XIX, w okresie mnóstwa «odkryć» społecznych, jednym z najowocniejszych było odkrycie literatury ludowej. Niezwykłość jego polegała na tym, że literatura ta była od dawna znana, nawet bowiem osoby od ludu bardzo odległe niańkami miewały kobiety wiejskie, które wychowankom swym śpiewały pieśni po chatach i na polach śpiewane, lub opowiadały bajki, zasłyszane w czasie długich wieczornic jesiennych i zimowych. Tak, ale «babskie bajki» lub «babskie baśnie», podobnie jak pieśni ludowe, przed końcem wieku XVIII wyjątkowo tylko cieszyły się uznaniem. W okresie natomiast przełomowym znalazły w całej Europie namiętnych miłośników. Zwłaszcza wydanie przez Braci Grimmów bajek niemieckich stało się wielkim wydarzeniem literackim; obaj uczeni znaleźli naśladowców, zbierających i drukujących zbiorki opowiadań ludowych, co więcej, zbieracze ci zdołali zainteresowaniami swymi zarazić wielkich poetów romantycznych. Mickiewicz i Słowacki w Polsce, Puszkin zaś i Gogol w Rosji, by na tych czterech nazwiskach poprzestać, wprowadzili uroczyście do literatury pomiataną dotąd «chłopiankę», przy czym autor Balladyny, baśni - tragedii, wdział na jej skronie koronę w znaczeniu i dosłownym, i przenośnym. Dziewczynę więc wiejską zrobił królową nadgoplańską, baśń zaś o siostrze zazdrosnej podniósł na wyżyny wspaniałej tragedii.”[6]
Ta uroczysta koronacja baśni ludowej dokonana przez Słowackiego była poprzedzona wprowadzeniem podań ludowych do wielkiej poezji romantycznej w Balladach Mickiewicza. Pierwiastki ludowe znajdziemy również w Dziadach tego poety. Ale zarówno w Balladynie, jak w twórczości Mickiewicza ludowe wątki baśniowe zostały przetworzone i wzbogacone fantazją poetycką. W tym samym jednak czasie baśń ludowa ukazała prawdziwe swe oblicze, bez pięknych szat literackich, w pierwszym zbiorze książkowym, mianowicie w Klechdach K. Wł. Wójcickiego (1837).
Pierwszym zbieraczem baśni polskich był Zorian Dołęga Chodakowski (właściwe nazwisko Adam Czarnocki, 1784—1825), który wiele lat strawił na penetrowaniu zapadłych wsi, gdzie z niemałym trudem wyciągał od nieufnych chłopów ludowe baśnie, skrzętnie je zapisywał i chował jak prawdziwe skarby. Niestety, przedwczesna śmierć tego pioniera naszego ruchu ludoznawczego uniemożliwiła wykorzystanie w kraju jego cennych zbiorów. Legendarna skrzynia Chodakowskiego z rękopisami baśni i pieśni ludowych dostała się w obce ręce. Jeden z jego rękopisów wykorzystał zbieracz pieśni ukraińskich, inne materiały posłużyły pisarzom rosyjskim. Wiadomo, że ze zbiorów Czarnockiego korzystał także największy poeta rosyjski Aleksander Puszkin (1799—1837).
Nierównie pomyślniejsze rezultaty przyniosła praca Kazimierza Władysława Wójcickiego (1807—1879). Był to urodzony zbieracz „starożytności” polskich; swoim trudem ocalił od zapomnienia wiele zanikających obyczajów i zwyczajów ludowych i stał się pierwszym polskim baśniarzem. W r. 1837 wydal w rodzinnym mieście Warszawie Klechdy, starożytne podania i powieści ludu polskiego i Rusi. W kilkanaście lat później (1851) uzupełnił zbiór nowymi baśniami. Klechdy Wójcickiego, pomijając niezbyt fortunny tytuł, stanowią wydarzenie w dziejach baśni polskiej. Po raz pierwszy ukazały się w książce żyjące dotąd tylko w ustach ludu liczne baśnie polskie. Wójcicki opowiada je zwięźle, a choć czasem puszcza się na niezbyt szczęśliwe siekańce rytmiczne (por. baśń Waligóra — ...
zenek482