DWS 01 Zdrada A5.doc

(3095 KB) Pobierz
Zdrada w Krondorze




Raymond E. Feist

Zdrada w Krondorze

Księga Pierwsza Dziedzictwa Wojny Światów

Seria: Saga o Midkemii i Kelewanie

 

 

Przełożył Andrzej Sawicki

Tytuł oryginalny: Krondor: The Betrayal

Rok pierwszego wydania: 1998

Rok pierwszego wydania polskiego: 2002

 

 

Dziewięć lat od bitwy pod Sethanon wśród mieszkańców Królestwa zaczynają powtarzać się wieści, że na horyzoncie narasta nowa burza. Rozpoczynają się rzezie i morderstwa, na łów ponownie wyruszają Nocne Jastrzębie. Raz jeszcze polityka okazuje się śmiertelnie niebezpieczną grą. U źródeł niepokojów leżą działania tajemniczej grupki magów znanych jako Sześciu. Zawiązują się nici spisku pomiędzy tsurańskimi przemytnikami klejnotów, zdrajcami Korony, i członkami rywalizującej z Szydercami szajki złodziejów zarządzanej przez osobnika znanego tylko niektórym jako Pełzacz. Wszyscy pragną chaosu w Królestwie Wysp.


Spis treści:

Prolog. Ostrzeżenie.              5

Rozdział 1. Spotkanie.              15

Rozdział 2. Zwodniczy ruch.              38

Rozdział 3. Odkrycie.              67

Rozdział 4. Przejście.              89

Rozdział 5. Misja.              116

Rozdział 6. Podróż.              138

Rozdział 7. Zabójstwa.              163

Rozdział 8. Sekrety.              192

Rozdział 9. Podejrzany.              218

Rozdział 10. Nocne Jastrzębie.              241

Rozdział 11. Ucieczka.              276

Rozdział 12. Przygotowania.              306

Rozdział 13. Zdrada.              328

Rozdział 14. Instrukcje.              354

Rozdział 15. Poszukiwanie.              377

Rozdział 16. Zadania.              398

Rozdział 17. Zwodnicze tropy.              421

Rozdział 18. Przegrupowanie.              448

Rozdział 19. Starcie.              468

Rozdział 20. Odwet.              493

Epilog. Poświęcenie.              525

Posłowie autora.              532

Podziękowania.              535


 

 

 

 

Johnowi Cutterowi i Nealowi Hallfordowi

z podziękowaniami

za ich pomysłowość, wyobraźnię i zapał.

 


Prolog. Ostrzeżenie.

Wiatr zawył okrutnie.

Owinięty grubą opończą Locklear, giermek dworu Księcia Krondoru, siedział zgarbiony na swym koniu. W Krajach Północnych i na przełęczach Kłów Świata lato trwało bardzo krótko. Na południu jesienne noce były łagodne i ciepłe, tu jednak, na północy, jesień gościła niedługo i wcześnie zjawiała się zima, która lubiła zwlekać z odejściem. Locklear w myślach przeklął swą głupotę, która sprowadziła go do tego zapomnianego przez bogów i ludzi miejsca.

- Robi się nieco chłodno, mości giermku - stwierdził sierżant Bales. Podoficer słyszał plotki o powodach pojawienia się młodego szlachcica w Tyr-Sog. Wiązały one Lockleara z młodą kobietą, poślubioną wpływowemu kupcowi z Krondoru. Młody panicz nie byłby pierwszym, którego wysłano na pogranicze, usuwając go tym samym z zasięgu wpływów rozjuszonego małżonka. - Przykro mi rzec, ale nie jest tu tak ciepło jak w Krondorze...

- Doprawdy? - zdziwił się uprzejmie młody szlachcic.

Patrol podążał wąską ścieżką wiodącą wzdłuż łańcucha pagórków, będącego północną rubieżą Królestwa Wysp. Po tygodniu pobytu Lockleara na dworze w Tyr-Sog Baron Moyiet zasugerował, że młody giermek mógłby dobrze wykorzystać czas, towarzysząc lotnemu patrolowi, który wysyłano na wschód od miasta. Pojawiły się pogłoski mówiące o tym, że pod osłoną deszczu i śnieżnych zamieci na południe zaczęły przemykać grupy renegatów i moredhelów - mrocznych elfów znanych pod nazwą Bractwa Mrocznego Szlaku. Tropiciele nie znaleźli wielu śladów, ale wobec uporczywych nalegań wieśniaków utrzymujących, że widzieli ciągnące na południe grupy odzianych w czerń wojowników, Baron polecił rozesłać patrole.

Locklear wiedział równie dobrze jak jego towarzysze, że wskutek wczesnego nadejścia zimy mieli niewielkie szansę na odkrycie jakiejkolwiek aktywności pośród wąskich przełęczy. Na równinach pojawiły się przymrozki, ale górskie przełęcze musiały już być pokryte grubą warstwą śniegu, który, gdyby nadeszła choć lekka odwilż, szybko mógł się przekształcić w błotnistą bryję.

Z drugiej strony od czasu Wielkiego Buntu - jak w Krondorze przed dziesięcioma laty nazwano najazd na Królestwo armii Murmandamusa, charyzmatycznego przywódcy mrocznych elfów - Król Lyam rozkazał, by dokładnie badano wszelkie ślady ożywienia wśród moredhelów.

- Owszem, musi tu być inaczej niż na dworze książęcym - pokpiwał sierżant.

Kiedy Locklear pojawił się w Tyr-Sog, wyglądał jak typowy krondorski dandys - był wysokim, szczupłym, pięknie odzianym, dwudziestokilkuletnim człowiekiem, chełpiącym się wąsikiem i długimi, pozwijanymi w kunsztowne loki włosami. Uważał, że wąsy i piękny strój dodadzą mu powagi i wieku - ale osiągnął efekt w najlepszym razie przeciwny do zamierzonego.

Teraz jednak poczuł, że ma dość kąśliwych uwag podoficera.

- Mimo wszystko jest tu cieplej niż po drugiej stronie.

- O jakiej drugiej stronie mówicie, sir? - spytał sierżant.

- O Ziemiach Północnych - odpowiedział Locklear. - Tam noce są chłodne nawet wiosną i latem.

Sierżant obrzucił młodzika nieufnym spojrzeniem.

- Byliście tam, mości giermku? Niewielu ludzi, oprócz renegatów i handlarzy bronią, odwiedziło Kraje Północne i przeżyło, by o tym opowiadać po powrocie do Królestwa.

- Towarzyszyłem Księciu - odparł Locklear. - Byłem z nim pod Armengarem i Wysokim Zamkiem.

Sierżant umilkł i wbił wzrok w przestrzeń przed nimi. Wojownicy jadący obok Lockleara wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jeden odwrócił się do jadącego za nim i szeptem przekazał mu wiadomość. W Krajach Północnych nie było żołnierza, który nie słyszał o upadku Armengaru pod naporem hord Murmandamusa, potężnego wodza moredhelów, który zniszczywszy Armengar, najdalej na północ wysunięte ludzkie siedlisko, poprowadził armię na Królestwo. Powstrzymano go dopiero pod Sethanonem, przed dziesięcioma laty - co zapobiegło spustoszeniu Królestwa przez mroczne elfy, gobliny, trolle i olbrzymów.

Ci, którzy zdołali wyjść z Armengaru, osiedlili się w Yabonie, niezbyt odległym od Tyr-Sog. Ich opowieści o bojach w mieście, ucieczce przez góry i roli, jaką w tym wszystkim odegrali Arutha i jego towarzysze, zataczały coraz szersze kręgi i przechodząc z ust do ust, zyskiwały nowe szczegóły. Każdy człowiek, który wtedy służył pod rozkazami Księcia Aruthy i Guya du Bas-Tyra, był uważany za bohatera. Sierżant obrzucił młodego szlachcica pokornym wzrokiem i umilkł.

Locklear niedługo cieszył się wrażeniem, jakie jego słowa wywarły na zarozumiałym podoficerze, bo znów zaczął sypać śnieg, z minuty na minutę coraz bardziej gęsty i dokuczliwy. W najbliższych dniach garnizonowi żołnierze może i będą go traktować z większym szacunkiem i poważaniem, ale dwór w Krondorze, wina i piękne dziewczęta były równie odeń odległe jak przedtem. Do odzyskania łask Aruthy przed nadejściem kolejnej zimy potrzebował cudu i wyglądało na to, że na dobre ugrzęźnie na tym wsiowym dworze wśród tępaków.

- Sir... - odezwał się sierżant po dziesięciu minutach. - Jeszcze dwie mile i możemy wracać.

Locklear zbył tę uwagę milczeniem. Do zameczku wrócą pewnie już po zmroku, kiedy zrobi się jeszcze zimniej niż teraz. Z radością powita ciepło kominka w żołnierskiej izbie, ale prawdopodobnie będzie się musiał zadowolić posiłkiem w towarzystwie kompanów. Uznał za mało prawdopodobne, żeby Baron zaprosił go na kolację domową. Miał on bowiem przedsiębiorczą córeczkę, która zagięła parol na młodego szlachcica od pierwszego wieczoru, kiedy pojawił się w Tyr-Sog, Baron zaś doskonale znał przyczyny, dla których Lockleara zesłano na jego dwór. Podczas następnych dwu okazji, kiedy podejrzliwy gospodarz gościł młodzika u siebie, córka się nie pokazała.

Nieopodal zamku znajdowała się oberża. Locklear wiedział jednak, że gdy wrócą, będzie zbyt zmarznięty i znużony, by choć na krótko ponownie stawić czoło żywiołom - a zresztą usługujące tam dziewki były tłustawe i głupie. Młody szlachcic westchnął na myśl, że pod koniec zimy obie mogą wydać mu się nader atrakcyjne.

Pomyślał, że byłby wdzięczny losowi, gdyby udało mu się wrócić do Krondoru przed poświęconym Banapisowi Świętem Letniego Przesilenia. Postanowił napisać do swego najlepszego przyjaciela, Jamesa zwanego Rączką, aby użył on wszelkich sposobów w celu skłonienia Aruthy do zmiany decyzji dotyczącej jego wygnania. Pół roku było dostateczną karą.

- Wielmożny panie... - odezwał się Bales, używając formalnego tytułu Lockleara. - Co to może być? - Wyciągnął rękę, wskazując ścieżkę. Uwagę sierżanta przyciągnął jakiś ruch wśród skał.

- Nie mam pojęcia - stwierdził Locklear. - Podjedźmy i zobaczmy...

Bales skinął ręką i patrol skręcił w lewo, podążając wzdłuż szlaku. Po chwili wszyscy zobaczyli samotnego piechura, biegnącego ku nim ścieżką. Za nim słychać było wrzawę wzniecaną przez ścigających.

- Wygląda na to, że któryś z renegatów poróżnił się ze swoimi kompanami z Bractwa Mrocznego Szlaku - stwierdził Bales.

- Renegat czy nie, nie możemy dopuścić do tego, by wpadł w ręce mrocznych elfów - stwierdził Locklear, wyciągając miecz. - Jeżeli nie damy im nauczki, to zaczną sobie wyobrażać, że mogą się tu zjawiać i nękać naszych ziomków, kiedy im przyjdzie na to ochota...

- Gotuuuj się! - wrzasnął podoficer i wszyscy żołnierze sięgnęli po broń.

Samotny uciekinier zauważył żołnierzy i po chwili rozterki skierował się ku nim. Locklear zdążył spostrzec, że był to człek wysoki, okryty szarą opończą z kapturem, który skutecznie krył jego rysy. Ścigało go kilku pieszych członków Bractwa Mrocznego Szlaku.

- Weźmy go pomiędzy siebie - polecił spokojnie sierżant.

Choć teoretycznie patrolem dowodził Locklear, młody szlachcic miał dość rozumu, by się nie sprzeciwiać rozkazom doświadczonego weterana.

Jeźdźcy ruszyli wzdłuż przełęczy i minąwszy samotnego zbiega, runęli na moredhelów. Członków Bractwa Mrocznego Szlaku różnie nazywano, nie sposób im jednak było zarzucić tchórzostwa czy nieznajomości wojennego rzemiosła. Rozpoczął się zajadły bój. Królewscy mieli podwójną przewagę: byli na koniach, a pogoda pozbawiła przeciwników możności użycia łuków. Moredhele nawet nie próbowali zakładać mokrych cięciw, wiedząc, że nawet jeśli uda im się posłać grot ku nieprzyjacielowi, pocisk nie przebije tłoczonych w skórze pancerzy.

Najwyższy z elfów wskoczył na głaz i wbił wzrok w uciekającego. Locklear spiął konia i wjechał pomiędzy obu adwersarzy... i wtedy stojący na głazie moredhel spojrzał na młodego szlachcica.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i Locklear mógł wyczytać otwartą nienawiść we wzroku prześladowcy. Moredhel milczał, jakby chciał sobie utrwalić w pamięci rysy przeciwnika. Potem głośnym okrzykiem wydał jakiś rozkaz i Bracia zaczęli się szybko wycofywać.

Sierżant Bałeś doskonale wiedział, że ściganie moredhelów przełęczą, gdzie widoczność nie sięgała kilkunastu kroków, mogłoby zakończyć się dla nich porażką. Pogoda zresztą szybko się pogarszała.

Locklear odwrócił się w siodle i spojrzał na samotnego piechura, który opierał się o głaz kilkanaście kroków za nimi. Podjechał do niego bliżej.

- Jestem Locklear, giermek Księcia Krondoru. Dobrze byłoby, gdybyś miał dla nas jakąś przekonującą historyjkę, zdrajco.

Nieznajomy nie odpowiedział, nadal ukrywając twarz pod kapturem. Odgłosy walki przycichły tymczasem, bo moredhele, oddaliwszy się od nieprzyjaciół, czmychali przełęczą, skacząc pomiędzy skały i głazy, w które nie mogli się zapędzać jeźdźcy. Stojący przed Locklearem osobnik patrzył nań przez chwilę, a potem powoli sięgnął do kaptura i odrzucił go. W twarz młodego szlachcica wbiło się spojrzenie dwojga ciemnych oczu. Locklear widywał już takie twarze; wysokie czoła, włosy zaczesane do tyłu, ujęte w jeden gruby kosmyk, silnie wygięte łuki brwiowe i duże, odstające, pozbawione dolnych małżowin uszy. Młody zawadiaka był jednak pewien, że nie stoi przed nim elf. Czuł to niemal w kościach. Ze spoglądających nań wyzywająco ciemnych oczu wyzierała namacalna niemal niechęć.

- Nie jestem zdrajcą, człowieku - odparł stojący przed Locklearem osobnik. W jego głosie słychać było silny akcent charakterystyczny dla języka Królestwa.

- Tam do kata! - odezwał się podjeżdżający do obu rozmówców Bales. - Opryszek z Bractwa Mrocznego Szlaku! Popadł chyba w jakiś plemienny spór ze swoimi, bo ci najwyraźniej chcieli go zabić.

Moredhel wbił wzrok w Lockleara, przyglądając mu się przez chwilę badawczo, a potem stwierdził:

- Jeżeli w istocie należysz do dworu Księcia, to możesz mi pomóc...

- Pomóc? - zdziwił się sierżant. - My cię tu zaraz powiesimy, morderco!

Locklear podniósł dłoń, uciszając wrzawę, która wybuchła po słowach sierżanta.

- A dlaczegóż to miałbym ci pomagać, moredhelu?

- Ponieważ podążam do waszego Księcia z ostrzeżeniem.

- I przed czym to chcesz go ostrzec?

- A, to już nie twoja sprawa. Zabierzesz mnie do niego?

Locklear spojrzał na sierżanta, który z powątpiewaniem pokręcił głową:

- Powinniśmy go zawieść przed oblicze Barona.

- Nie - sprzeciwił się moredhel. - Będę mówił tylko z Księciem Aruthą.

- Będziesz gadał z każdym, kto ci każe otworzyć pysk, ty oprawco! - warknął wrogo Bales. Całe życie walczył z członkami Bractwa Mrocznego Szlaku i niejeden raz był świadkiem popełnianych przez nich okrucieństw.

- Znam jego braci - stwierdził Locklear. - Możesz mu rozpalić pod stopami ogień i spalić go po szyję, ale jeżeli nie zechce mówić, to nie powie słowa.

- To prawda - stwierdził moredhel. Znów spojrzał uważniej na młodego szlachcica. - Stawałeś przeciwko mojemu ludowi?

- Pod Armengarem - odpowiedział Locklear. - A potem pod Highcastle. I na koniec w Sethanonie.

- Z twoim Księciem chcę porozmawiać właśnie o Sethanonie - rzekł cicho moredhel.

- Sierżancie - zwrócił się Locklear do podoficera. - Zechciejcie nas zostawić na chwilę samych...

Bales zawahał się, ale brzmiąca w głosie młodego szlachcica stalowa nutka przekonała go, że powinien posłuchać rozkazu. Odwrócił się i powiódł żołnierzy na stronę.

- Słucham - odezwał się Locklear.

- Jestem Gorath, wódz plemienia Ardanien.

Locklear spojrzał uważnie na stojącego przed nim zbiega. Wedle ludzkiej miary moredhel wyglądał młodo, krondorski zawadiaka znał jednak długowieczne plemię na tyle, by wiedzieć, że ich powierzchowność bywała zwodnicza. W brodzie Goratha dostrzegł pasma bieli i siwizny, a wokół jego oczu siateczkę zmarszczek. Zgadywał, że moredhel może mieć dobrze ponad dwie setki lat na karku. Zbieg nosił doskonale wyrobioną zbroję i pięknie tkaną opończę. Młody szlachcic uznał za całkowicie możliwe, że jest tym, za kogo się podaje.

- O czymże chce rozmawiać wódz moredhelów z Księciem Królestwa?

- To, co mam do powiedzenia, wyjawię tylko Aruthcie.

- Jeśli nie chcesz spędzić reszty życia w lochach Barona Tyr-Sog, to lepiej powiedz coś, co mnie przekona, że powinienem cię zabrać do Krondoru.

Moredhel długo patrzył w oczy szlachcicowi, potem skinieniem dłoni poprosił go, by się pochylił. Młody człowiek na wszelki wypadek położył dłoń na rękojeści sztyletu, nachylając się nad końskim karkiem ku rozmówcy, a ten szepnął mu wprost do ucha:

- Murmandamus żyje!

Locklear cofnął się gwałtownie i na chwilę znieruchomiał. Potem zawrócił konia.

- Sierżancie Bales!

- Na rozkaz, sir! - odparł z szacunkiem stary weteran.

- Zakuć więźnia w łańcuchy. Natychmiast wracamy do Tyr-Sog. Bez mojego zezwolenia nikomu nie wolno zamienić z więźniem choćby słowa.

- Taaaest, sir! - zagrzmiał Bales, skinieniem dłoni ponaglając dwu swoich ludzi do natychmiastowego wykonania rozkazu.

Locklear jeszcze raz pochylił się nad końskim karkiem.

- Gorath, może i łżesz, by ocalić życie... ale z drugiej strony możesz też wieźć jakąś przerażającą wiadomość dla Księcia Aruthy. Nie ma to zresztą znaczenia, bo tak czy owak jutro rano wracam do Krondoru.

Mroczny elf nie odpowiedział, ze stoickim spokojem znosząc poszturchiwania, jakich nie szczędzili mu zakuwający go żołnierze. Milczał, gdy wokół jego przegubów zamknięto kajdanki połączone krótkim ciężkim łańcuchem. Przez chwilę trzymał dłonie wyciągnięte przed siebie, a potem powoli je opuścił. Spojrzawszy na Lockleara, odwrócił się i ruszył szlakiem ku Tyr-Sog, nie czekając na swoich strażników.

Locklear skinieniem dłoni wezwał sierżanta, by ruszył za nim, i pognał konia, zajmując miejsce obok Goratha. Zapadał wieczór, dął silniejszy wiatr, a śnieg padał coraz gęstszy.


Rozdział 1. Spotkanie.

Strzeliła iskra.

Owyn Belefote siedział samotnie wśród nocy przed płomieniami i rozpamiętywał w duchu własne nieszczęścia. Najmłodszy syn Barona z Timons był daleko od domu... i pragnął być jeszcze dalej. Twarz młodego człowieka mogłaby posłużyć za model rzeźbiarzowi, który chciałby wyrzeźbić uosobienie Opuszczenia i Rozpaczy.

Panował chłód i kończyło mu się jedzenie, brak ów stawał się szczególnie dotkliwy w świetle faktu, że jeszcze niedawno opływał w dostatki w domu swej ciotki w Yabonie. Gościli go krewni nieświadomi tego, że poważnie poróżnił się z ojcem, ludzie, którzy w ciągu minionego tygodnia przypomnieli mu o życiu rodzinnym wszystko, co zdążył już zapomnieć: towarzystwo braci i sióstr, ciepło wieczorów spędzanych przy kominku, rozmowy z matką i nawet spory z ojcem.

- Ojciec - mruknął do siebie Owyn. Niecałe dwa lata temu - sprzeciwiwszy się ojcu - ruszył do Stardock, wyspy magów znajdującej się na południowych rubieżach Królestwa. Ojciec nie chciał się zgodzić, by wedle swej woli studiował magię, żądając, by został kapłanem w jednym z powszechnie akceptowanych zakonów. W końcu, upierał się ojciec, tamci też posługiwali się magią.

Owyn westchnął i owinął się opończą. Swego czasu był pewien, że kiedyś wróci do domu otoczony sławą wielkiego maga, może zaufanego ucznia samego Puga, założyciela Akademii w Stardock. Okazało się jednak, że nie jest dobrze przygotowany do prowadzenia niezbędnych badań. Nie ma także zamiłowania do królującej tam polityki. Uczniowie Akademii grupowali się wokół jednego lub drugiego nauczyciela, a ci usiłowali obrócić naukę o magii w jeszcze jedno wyznanie. Owyn wiedział, że w najlepszym wypadku jest przeciętnym magiem i nigdy nie wespnie się na wyżyny, bo niezależnie od tego, jak bardzo chciał się uczyć, brakowało mu zdolności.

Uczył się w Stardock nieco dłużej niż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin