Eschbach Andreas TO 01 Black-Out A5.doc

(1561 KB) Pobierz
Black*Out




Andreas Eschbach

Black*Out

Cykl: Trylogia outsiderów Tom 1

 

 

Przekład: Maciej Nowak-Kreyer

Tytuł oryginału: Black-Out

Wydanie oryginalne 2010

Wydanie polskie 2014

 

Sieć. Wspaniałe miejsce, lekarstwo na samotność, remedium na lęki. Co stałoby się, gdybyśmy mogli dzielić odczucia, emocje, wiedzę? Czy oznaczałoby to pokój i harmonię? A może rojowisko stałoby się bronią zdolną doprowadzić do zagłady ludzkości? „Black*Out” to znakomity thriller wielokrotnie nagradzanego niemieckiego pisarza Andreasa Eschbacha, opowieść o postępie, hipersieci i niebezpieczeństwie utraty tożsamości.

Pustynne tereny Nevady. Christopher Kidd ucieka. Towarzyszy mu rodzeństwo, które na zapomnianych przez Boga i ludzi terenach poszukuje ukrywającego się przed rządem ojca. Dla nich Christopher jest jedynie zręcznym hakerem, który może wyczyścić rejestry FBI i zwrócić wolność ich rodzinie. Jednak prawda jest o wiele bardziej skomplikowana.

Christopher od zawsze miał talent, nie zawsze jednak wykorzystywał go w słusznych celach. Kiedyś dopuścił się wybryku, który ściągnął na niego uwagę pewnej grupy ludzi. Christopherowi udało się wymknąć, wszedł jednak w posiadanie informacji, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego i stał się celem numer jeden potężnej organizacji.

Koherencja nie lubi niezakończonych spraw - zwłaszcza takich, które mogą zagrozić jej istnieniu.


Spis treści:

PRZECHWYCENIE.              4

FAŁSZYWE KOMUNIKATY.              39

EWOLUCJA.              103

KOHERENCJA.              168

DOSTROJENIE.              232

PLAN ATAKU.              277

WYMARSZ.              326

REAKCJA ŁAŃCUCHOWA.              351

PRZYJACIELE.              393


PRZECHWYCENIE.

1.

Jak okiem sięgnąć, wszystko zdawało się martwe i opustoszałe. Stacja benzynowa, na której się zatrzymali, też wyglądała, jakby porzucono ją dawno temu.

Christopher przypatrywał się robalowi wlokącemu się po piachu. Wyglądał jak skorpion wędrujący przez pustynię.

- Jest tam kto? - zapytał.

Kyle właśnie przeliczał gotówkę. Wcisnął siostrze dwa banknoty. Christopher nie widział jednak jakie. Wszystkie dolarówki wyglądały dla niego tak samo.

- Kup jakąś gazetę - powiedział Kyle. - Jeśli mają, to „Nevada Herald”. Jak nie, to coś innego.

Christopher głębiej zapadł się na tylnym siedzeniu, tak miękkim, że aż wszystko bolało.

- Będzie lepiej, jak zostanę w aucie - powiedział.

Kyle odwrócił się w jego stronę. Czoło przecinała mu wydatna blizna, biegła niemal pionowo, od połowy prawej brwi. Kiedy się złościł, na brzegach robiła się czerwona. Zupełnie tak jak teraz.

- Bzdura - odparł. - Wchodzicie tam oboje, kiedy będę tankował, znajdziesz sobie coś do jedzenia i picia. Wierz mi, będziesz tego potrzebował. Minie jeszcze cholernie dużo czasu, zanim dotrzemy na miejsce.

Christopher chciał coś powiedzieć, ale Kyle przerwał mu lekceważącym ruchem ręki.

- Chris, wyluzuj, dobra? Nikt cię tutaj nie zna. A jeśli nawet, to nikt cię nie wyda. Nie tutaj.

- Nie boję się, że ktoś mnie wyda - powiedział Christopher.

- Tym lepiej - odparł Kyle i wysiadł z samochodu, a po nim Serenity. Christopher z wahaniem otworzył drzwiczki po swojej stronie i ruszył w ich ślady.

Tak czy siak, trochę ruchu dobrze mu zrobi.

Pod stopami mieli tylko suchą, dobrze ubitą ziemię. Z obu dystrybutorów paliwa odpadła już większość farby - pewnie przez upał i słońce - jednak na metalu pod spodem nie było ani śladu rdzy. Tutaj, pośrodku pustyni Nevada, po prostu było na nią za sucho.

Nieco dalej stała antena telefoniczna, nigdzie jednak nie było widać kamer monitoringu.

Serenity mocno szarpnęła drzwi, co okazało się konieczne, po czym pozwoliła, by po prostu zatrzasnęły się jej za plecami. Nie dbała, czy Christopher też wszedł.

Wewnątrz było pełno kurzu, do tego wąsko i ciasno. Przy każdym otwarciu drzwi do środka wpadało nieco drobnego, pustynnego piachu i najwyraźniej nikt nie zadawał sobie trudu, żeby go wymiatać. Nikt też nie uważał za stosowne tutaj posprzątać. W maleńkim pomieszczeniu regały wznosiły się aż po sufit, a piętrzyły się na nich chipsy, słodycze oraz różne akcesoria samochodowe. Christopher sięgnął po kolorowe opakowanie rozpuszczalnych gum do żucia w kształcie dinozaurów. Gady oglądane z bliska wydały się jakieś lepkie. Odwrócił torebkę. „Termin przydatności do spożycia - wrzesień 2008”. Już upłynął.

Odłożył torebkę ze wstrętem. Kobieta siedząca za kasą nie poświęciła mu nawet spojrzenia. Na małym, starożytnym telewizorze oglądała jakiś program przerywany wymuszonymi wybuchami śmiechu. Christopher, widząc jej niedbałą pozę, mógłby się założyć, że jeszcze przed chwilą drzemała. Dochodziło południe, a rozklekotany wentylator nie radził sobie z upałem. Christopher minął Serenity stojącą w całkiem przyjemnym chłodzie przed lodówką z napojami i kanapkami.

- Słuchaj, nie można aż tak bardzo się spinać - powiedziała, nie patrząc w jego stronę.

- Chodzi ci o mnie? - zapytał Christopher.

Nieznacznie i ze złością machnęła ręką.

- Tak, o ciebie. Najpierw myślałam, że to całkiem fajne, wiesz: „to cały świat mnie ściga”. Ale szczerze mówiąc, tak na dłużej, robi się to denerwujące.

Christopher rozejrzał się wokół. Może i miała rację. W tym miejscu rzeczywiście diabeł mówi dobranoc. Naprawdę trzeba by się porządnie zastanowić, czy w ogóle dociera tutaj elektryczność. Sprawy, którymi zajmowała się reszta świata, wydawały się tak odległe, jak tylko było to możliwe.

- Przepraszam - powiedział.

Pojednawczo spojrzała na niego bursztynowymi oczyma.

- Po prostu się odpręż. Zaraz tam będziemy. Zdecydowanie za dużo się martwisz.

Odprężyć się? Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Czasy, w których się nie martwił - chyba dzieciństwo - wydawały się tak odległe, że ledwie pamiętał, jakie to uczucie. Jednak Christopher całkiem dobrze pamiętał, jak wymacał przycisk, którym zakończył tamte czasy: szybko i nieodwołalnie. I jak na chwilę zawiesił palec wskazujący nad klawiszem „Enter”, zadając sobie pytanie, czy rzeczywiście powinien to zrobić, i potem, jak go wcisnął i rozległo się suche kliknięcie, a wirus komputerowy, mający uczynić go sławnym, właśnie ruszył w drogę.

A może raczej niesławnym. Od tamtej pory nazywano go Computer Kid. Już nigdy nie pozbędzie się tego głupiego przezwiska.

A ci, którzy uważali go za najlepszego hakera świata, nie spodziewali się, jak blisko trafili.

I co z tego wszystkiego wynikało.

- Mam nadzieję, że chociaż kanapki są w miarę świeże - szepnęła Serenity. Oboje trzymali kawałki pieczywa owinięte niewiarygodnie wielką ilością folii. Etykieta obiecywała świeżość, ale czy etykieta jeszcze czegoś dowodziła?

Christopher wybrał sobie kanapkę z salami. Nie dlatego, że salami jakoś bardzo mu smakowało, ale dlatego, że chyba najciężej je sfałszować. Z lodówki wziął jeszcze dużą butelkę napoju o smaku żurawinowym.

- Znalazłam herbatniki, przeterminowane tylko rok - oznajmiła Serenity. - Z herbatnikami nie będzie tak źle, prawda? Najwyżej mogły zwilgotnieć.

Christopher przytaknął.

- Też tak myślę.

Podeszli do kasy. Kobieta ożywiła się, ale dosyć niechętnie, pewnie wolałaby, by wszystko pozostało tak jak do tej pory, żeby nikt nie podchodził i niczego nie kupował. Pisk czytnika cen brzmiał zimno, a cyfry na niewielkim wyświetlaczu wydawały się krzywe.

- Gazeta! - przypomniała sobie Serenity.

Christopher przejrzał czasopisma rozłożone tuż przed kasą. Znalazł „Nevada Herald”, wczorajsze wydanie.

- Może być - stwierdziła Serenity, kiedy Christopher wskazał na datę. - Nic świeższego tutaj nie ma.

Uniósł gazety i wysunął „Nevada Herald”. Pod spodem dostrzegł niewielkie pudełeczko, które wydało wyraźny dźwięk - jakby dzwonka - kiedy Christopher przesunął palcem po okrywającej je szybce. W następnej chwili kwadracik rozbłysnął czerwienią.

Poczuł, że robi mu się gorąco. Czytnik odcisków palców!

Spojrzał na kobietę za kasą, przyglądała mu się, z obawą marszcząc czoło.

- Czy to jest podłączone? - zawołał.

Wydawało się, że sprzedawczyni nie wie, o co mu chodzi.

- Podłączone?

Uniósł pudełko. Lampa wciąż jarzyła się czerwienią, co mogło oznaczać wszystko.

- To tutaj. Jest podłączone?

- Chris! - zawołała Serenity. - Nie denerwuj się.

Kobieta machnęła lekceważąco ręką.

- Tutaj jeszcze nikt nie płacił odciskiem palca. Mamy to, bo takie są przepisy.

Christopher nagle poczuł w żołądku wielki ciężar. Jego myśli pędziły, a dłonie podążyły wzdłuż kabla zasilania. Może nie jest podłączony. Może czerwone światło oznacza brak połączenia z siecią...

I właśnie wtedy światło zmieniło się na zielone, a suma na wyświetlaczu spadła do 0,00 $. Pod nią pojawił się komunikat „Zapłacone”.

- Spadamy stąd! - zawołał Chris i pociągnął Serenity za ramię. - Szybko!


2.

Kyle jeszcze tankował. Końcówka dystrybutora tkwiła w baku, pompa stękała, a on przecierał zakurzone szyby wilgotną szmatą.

- Powiedz mi, całkiem ci odbiło?! - Serenity krzyczała na Chrisa. Ciągnął ją za sobą przez stację. - Jeszcze nie zabraliśmy zakupów! - Próbowała mu się wyrwać, ale trzymał ją żelaznym uściskiem.

Kyle zdumiał się na ich widok. Wrzucił szmatę z powrotem do szarego, plastikowego kubła i opierając ręce na biodrach, czekał, aż wsiądą.

- Musimy jechać - oznajmił Christopher. - Tak szybko, jak tylko się da. W środku był czytnik odcisków palców, nie zauważyłem go. Rozpoznał mnie!

- Czy - zapytał Kyle, przeciągając sylabę - na pewno?

Christopher przytaknął, potem puścił Serenity.

- Mają mnie. Bardzo przepraszam. Najlepiej od razu jedźmy w jakimś innym kierunku i spróbujmy ich zgubić.

- Nie ma innego kierunku - powiedział Kyle.

Christopher rozejrzał się wokół. Kyle miał rację. Była tylko ta droga, ciągnąca się od jednego horyzontu aż po drugi.

Bak się napełnił, pompa zatrzymała się z mokrym klapnięciem.

- To musimy zawracać - stwierdził Christopher. - W żadnym wypadku nie możemy dalej jechać w stronę obozowiska.

- Teraz nie zawracaj mi tym głowy, dobra? - odparł Kyle.

Odwiesił końcówkę dystrybutora, zakręcił bak i długim, rozkołysanym krokiem, jak gdyby chciał pokazać, że ma do dyspozycji cały czas świata, poszedł zapłacić

- Świrujesz - oznajmiła Serenity ze złością i rozmasowała miejsce na ramieniu, za które trzymał ją Christopher. - Jeśli chcesz wiedzieć, to całkiem ci odwaliło.

Wskazał na sklep, gdzie Kyle właśnie stał przy kasie i gawędził ze sprzedawczynią.

- To coś rozpoznało mój odcisk palca! Nawet zapłaciłem za te paskudne kanapki!

- Aha! A powiedz mi proszę, z którego konta?

Christopher spojrzał na nią, miał wrażenie, że z oczu sypią mu się iskry.

- Chcesz posłuchać wykładu o połączeniu różnych systemów płatności w jedną, rozległą sieć?

Oczy Serenity też się iskrzyły.

- Nie, dziękuję, panie Superhakerze.

Kyle wyszedł ze sklepu. Niósł ich kanapki i butelki z napojami, cały czas zachowywał się swobodnie.

- Chris, wydajesz mi się troszkę nerwowy - oznajmił, szczerząc zęby w uśmiechu i kładąc torbę z zakupami na fotelu pasażera.

- Ja nie jestem nerwowy - odparł Christopher. - Ja jestem ekstremalnie nerwowy.

- No, to wydajesz mi się ekstremalnie nerwowy - stwierdził Kyle i przewrócił oczami. - Dobra. Wsiadaj, jedziemy.

Tego nie trzeba było Christopherowi dwa razy powtarzać. Serenity chciała jeszcze podyskutować z bratem, czy nie mogłaby usiąść teraz z przodu, on jednak stanowczo odmówił. Ponownie zasiadła więc z tyłu, ale trzymała się na dystans od Christophera.

Kyle uruchomił samochód, skręcił na drogę i ruszył dalej w tym samym kierunku, co do tej pory.

Christopher od razu się uaktywnił:

- Co ty robisz?!

- A na co to wygląda?

- Nie wierzysz mi? W to, że nas ścigają?

Kyle westchnął bardzo głęboko.

- Mały, teraz uważaj. Po pierwsze, jacy „oni”? Kto to miałby być? Tutaj, w promieniu pięćdziesięciu mil, nie ma żywego ducha. Nawet jeśli ktoś gdzieś zauważy, że zarejestrowano twój odcisk palca, to będzie tutaj najwcześniej jutro. A dalej niż do tej stacji nie dotrze. Z tego, co wiem, dotknąłeś czytnika odcisków palców, prawda?

- Tak, ale...

- Ale - przerwał mu Kyle - tak naprawdę, to myślę, że zdecydowanie przeceniasz amerykańską policję. Wierz mi, znam tych gości lepiej niż ty.

Christopher znowu zapadł się w siedzenie.

- Wcale nie mówię o policji.

Nikt na to nie zareagował. Serenity wyłowiła swoją colę z fotela pasażera. Wypiła duży łyk i po krótkim wahaniu podała napój Christopherowi.

Odruchowo pokręcił głową. Co Kyle mówił o gęstości zaludnienia w tej części Nevady? Zgadza się, tutaj jest tylko jedna droga, a najbliższe miasto leży co najmniej dwie godziny jazdy stąd. Najbliższe porządne miasto jest odległe o co najmniej dzień.

Zapadł się w sobie. Wszystko staranie zaplanował i początkowo wydawało się, że przedsięwzięcie przebiega jak należy, ale w tym momencie wydało mu się zupełnie beznadziejne, wręcz śmieszne w obliczu potęgi, przeciwko której wystąpił. Nawet jeśli błąd, który popełnił na stacji benzynowej, nie przyniesie żadnych konsekwencji i znowu im się uda, to przecież jest tylko kwestią czasu, jak...

Nagle Christophera wystraszyło głuche dudnienie, stopniowo coraz głośniejsze.

- Kyle - zawołała Serenity. - Silnik znów się psuje.

- To nie silnik! - odkrzyknął Kyle. - To dochodzi z zewnątrz!

Christopher okręcił się, zerkając w stronę, z której dobiegał dźwięk. Gdzieś ponad horyzontem, jeszcze dosyć daleko dostrzegł ciemne punkty - dwa, trzy, cztery. Ciemne punkty na niebie, które zbliżały się gwałtownie i stanowiły źródło hałasu.

- To śmigłowce - powiedział.


3.

Przez ostatnie tygodnie każdego dnia liczył się z nadejściem tej chwili. Bał się jej, robił wszystko, aby jej uniknąć. Spodziewał się, że gdy już nastanie, obezwładni go strach. Ze zdumieniem spostrzegł, że dzieje się wręcz przeciwnie. Christophera od razu przepełnił niewiarogodny spokój. Tak jakby nie było sensu dłużej się obawiać.

Okazało się, że robił wszystko, jak należy! W dziwny sposób to go uspokajało i to pomimo zbliżającego się niebezpieczeństwa. To przecież oznaczało, że dobrze zrozumiał, jak wszystko działa. Świadczyło, że lepiej od innych wiedział, co rozgrywa się za kulisami.

- Chris? - zawołał Kyle do tyłu. - Wiem, co teraz myślisz. Myślisz, że lecą tutaj przez ciebie, prawda?

- Prawda - odparł Christopher.

- Jasne! - Kyle walnął w kierownicę. - Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej właśnie zaczęły wojnę z Christopherem Kiddem, hakerem, który ukradł miliardy. Od razu powinienem się domyślić.

Christopher przyjrzał się łagodnym wzniesieniom, które stopniowo zaczęły wyłaniać się po prawej i lewej stronie drogi. Nie były jeszcze porządnymi górami, nie były nawet wzgórzami.

- Gdybyś znał tu jakieś miejsce, gdzie można by się schować, jakąś jaskinię, czy coś takiego...

- Człowieku, odbija ci. Pod Reno są koszary Gwardii Narodowej, regularnie urządzają tutaj ćwiczenia. To całkiem normalne.

- I urządzają je akurat nad jedyną drogą w okolicy? - zapytał Christopher. - To też jest całkiem normalne?

Teraz Kyle już nie odpowiedział, tylko odwrócił głowę, tak żeby w lusterku widzieć śmigłowce. Po raz pierwszy wydawał się zdenerwowany.

Dudnienie stawało się coraz głośniejsze. Czarne maszyny szybko się zbliżały.

- Kyle! - krzyknęła z przestrachem Serenity. - Nie wierzę, że to są ćwiczenia!

Dotarli właśnie do miejsca, gdzie od głównej trasy, w pagórkowatą pustynię odchodziła skośnie ledwie widoczna gruntowa droga. Kyle gwałtownie obrócił kierownicę i przyśpieszył, na pełnym gazie pomknął po żwirze i dziurach w poprzek dotychczasowego kierunku jazdy, ku wzniesieniom.

W ostatniej chwili. Na drodze, tam gdzie za chwilę by się znaleźli, asfalt się rozprysnął i po ułamku sekundy usłyszeli odgłos wystrzału.


4.

Za nimi dudniły śmigłowce. Wielkie czarne maszyny przypominały stalowe owady, wyglądały niczym część jakiegoś koszmarnego snu. Wszystko zadrżało od huku silników i rotorów, a potem helikoptery znalazły się tuż przed autem, wzbijając za sobą chmurę kurzu, która ogarnęła samochód i na szczęście go zasłoniła.

- Fuck! - krzyknął Kyle, ze wszystkich sił ściskając kierownicę. - Co to było, do cholery?!

- Kyle! - Głos Serenity zabrzmiał niezwykle wyraźnie i przenikliwie. - Zrób coś!

- No dobra, ale co? - Jej brat popatrzył na Christophera we wstecznym lusterku. - Gdybym tylko się spodziewał, jakiego groźnego pasażera biorę...

- Cały czas ci mówiłem - odparł Christopher.

Zresztą teraz to już nie miało znaczenia. Pośpiesznie rozejrzał się dookoła - aż pod horyzont ciągnęło się kamieniste, pagórkowate pustkowie, z którego gdzieniegdzie sterczały uschnięte krzaki. Żadnej drogi ucieczki. Żadnej jamy, do której mogliby się schronić. Teraz, kiedy śmigłowce już się dowiedziały, gdzie są, niechybnie staną się celem rakiet.

Maszyny wzięły szeroki zakręt, ustawiły się do następnego ataku.

- To nie może być prawda - rzucił Kyle przez zaciśnięte zęby.

Wkrótce śmigłowce znowu znalazły się za nimi. Ponownie usłyszeli ten okropny dźwięk wystrzałów, takie mechaniczne klak-klak-klak. Po szosie, w ślad za autem popędziła linia małych eksplozji, szybciej niż oni.

- Trafią nas! - wrzasnęła Serenity.

Kyle znowu szarpnął kierownicą, ale tym razem nie zdołał już uciec przed kulami. Samochód zadrżał uderzony pociskami, które zostawiły rząd szarych kraterów ciągnący się ukosem przez bagażnik.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin