Lewandowski P., 2020-06-05 WG, Sztuczna psychoza strachu.pdf

(803 KB) Pobierz
Sztuczna psychoza strachu. Obecny kryzys został wygenerowany sztucznie –
śmiem podejrzewać, że w interesie globalnej oligarchii finansowej
warszawskagazeta.pl/swiat/item/6909-sztuczna-psychoza-strachu-obecny-kryzys-zostal-wygenerowany-sztucznie-smiem-podejrzewac-ze-w-
interesie-globalnej-oligarchii-finansowej
Piotr Lewandowski
Obecny kryzys został wygenerowany sztucznie – śmiem podejrzewać, że w interesie
globalnej oligarchii finansowej i wielkich koncernów. Pisząc o „sztuczności” nie mam tu
na myśli samego pochodzenia wirusa, lecz to, że stał się on wymarzonym pretekstem
(„czarnym łabędziem”) do rozdmuchania „pandemonii” i wdrożenia „doktryny szoku”.
I. Globalna „pandemonia”
Na początek podzielę się z Państwem spiskową teorią. Otóż obserwując przyczyny i przebieg
globalnego kryzysu gospodarczego wywołanego „pandemią” COVID-19, nie mogę
opędzić się od myśli, że cała ta medialna i społeczna ogólnoświatowa histeria na punkcie
koronawirusa została wygenerowana z absolutną premedytacją – właśnie po to, by
doprowadzić do załamania na światowych rynkach. Dlaczego? Postaram się to wyjaśnić po
kolei.
Przede wszystkim, gdyby nie indukowana sztucznie panika, najprawdopodobniej byśmy
tego wirusa niemal nie zauważyli – i to pomimo wysokiej zaraźliwości. Większość
przypadków przebiega albo bezobjawowo, albo przypomina zwykłe przeziębienie. Przypuszczalnie,
gdyby zrobić badania wszystkim Polakom, to okazałoby się, że większość z nas tę francę już ma,
tylko o tym nie wie – i żyje sobie w najlepsze, tyle że bezproduktywnie siedząc w domach,
osłabiając na dodatek swoją odporność wskutek braku stałego kontaktu ze świeżym powietrzem.
Bez drakońskich obostrzeń zarządzonych przez władze szeregu krajów pod naciskiem
mediów i uwarunkowanych panikarskim jazgotem społeczeństw, ludzie ci chodziliby
normalnie do pracy, a gospodarka kręciłaby się z grubsza jak do tej pory. Poważniejsze
objawy, przypominające swym przebiegiem grypę lub zapalenie płuc, kończyłyby się wizytą u
lekarza, przepisaniem leków i wysłaniem na L4, jak to zwykle w sezonie zachorowań. Hospitalizacja
dotyczyłaby jedynie najcięższych przypadków, stanowiących ułamek procenta wszystkich
zarażonych – dokładnie tak, jak dzieje się to w „normalnych” okolicznościach, gdy u pacjenta
stwierdza się np. powikłania pogrypowe. Może lekko skoczyłaby śmiertelność, co zostałoby
potraktowane jako statystycznie nieistotne odstępstwo od normy, tak jak to dzieje się w przypadku
co bardziej zjadliwych mutacji „zwykłej” grypy.
Niestety, jak wiemy, media rzuciły się na egzotycznego wirusa jak stado szakali, zarażając
społeczeństwa psychozą strachu. I mamy globalną „pandemonię”. Totalny lockdown, kwarantanny,
przymusowe ograniczenia poruszania się, zamknięte granice, wymuszone wygaszanie całych gałęzi
gospodarek – wszystko w atmosferze gęstniejącego lęku rodem z filmów katastroficznych. Jak już
tu podkreślałem w poprzednich artykułach, najgroźniejsza pandemia to ta zagnieżdżająca
się w ludzkich głowach. Koronawirus rozgościł się w zbiorowej psychice na dobre i trzeba
będzie wiele czasu, by się z niej wyprowadził.
II. „Doktryna szoku” i „czarny łabędź”
Po co to wszystko? Dla wyjaśnienia tej kwestii pomocne będą dwa pojęcia: „czarny
łabędź” i „doktryna szoku”.
Zacznijmy od tego drugiego. Termin „doktryna szoku” ukuła kanadyjska lewaczka Naomi Klein w
swej książce z 2007 r. pt. „Doktryna szoku: jak współczesny kapitalizm wykorzystuje klęski
żywiołowe i kryzysy społeczne”. (Na marginesie: generalnie z lewicą jest ten problem, że jej
przedstawicielom czasem zdarza się nawet trafnie zdiagnozować różne patologie, gorzej z
wyciąganiem wniosków, a nade wszystko – receptami). Owa „doktryna szoku” oznacza
wykorzystywanie pojawiających się (lub celowo wywoływanych) nadzwyczajnych,
drastycznych sytuacji do zastraszania i terroryzowania społeczeństw oraz rządów, by
pod przykrywką walki z zagrożeniami przeprowadzać rozwiązania, na jakie w normalnych
okolicznościach ludzie nie wyraziliby zgody. Przykładem mogą być kryzysy gospodarcze,
wojny czy zamachy terrorystyczne skutkujące np. przywilejami dla wielkiego biznesu, ograniczeniami
swobód obywatelskich czy pogorszeniem sytuacji pracowników najemnych (to ostatnie
przerobiliśmy na polskim gruncie chociażby pod postacią „uśmieciowienia” rynku pracy po kryzysie
z 2008 r.). Te nadzwyczajne metody mają dwie cechy wspólne. Po pierwsze, służą
establishmentowi i gospodarczej oligarchii ze szkodą dla zwykłych obywateli; po drugie,
wprowadzane rzekomo chwilowo do czasu zażegnania zagrożenia, zostają już na stałe.
Z kolei teorię „czarnego łabędzia” sformułował ekonomista i filozof Nassim Nicolas Taleb w
książce pt. „Czarny łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń”. Ów czarny łabędź oznacza
niemożliwe do przewidzenia, zaskakujące zjawisko radykalnie zmieniające rzeczywistość,
przy czym często zjawisko to mamy przed nosem, tylko nie chcemy go zauważać,
ulegając iluzji, że mamy wszystko pod kontrolą – dopóki nie będzie za późno. Przykładem
„czarnego łabędzia” może być bańka amerykańskich kredytów hipotecznych, która doprowadziła w
2008 r. do upadku Lehmann Brothers i wybuchu kryzysu finansowego. Obecnie „czarnym
łabędziem” określa się często epidemię koronawirusa.
III. Sztuczny kryzys
Problem w tym, że koronawirusowy „czarny łabędź” wcale nie musiał doprowadzić do aż tak
katastrofalnych skutków gospodarczych. I tutaj dochodzimy do konkluzji: obecny kryzys
został wygenerowany sztucznie, śmiem podejrzewać, że w interesie globalnej oligarchii
finansowej i wielkich koncernów. Pisząc o „sztuczności” nie mam tu na myśli samego
pochodzenia wirusa, lecz to, że stał się on wymarzonym pretekstem („czarnym łabędziem”) do
rozdmuchania „pandemonii” i wdrożenia „doktryny szoku”. Dzieje się to na naszych oczach, wręcz
ostentacyjnie. Scenariusz jest następujący: najpierw, jak wspomniałem na wstępie, rozpętuje się
medialną histerię. Następnie pod wpływem paniki zamyka się granice i wyłącza normalne życie
społeczne oraz całe sektory gospodarki, co musi skutkować nieuchronnym kryzysem. No i wreszcie
przystępuje się do walki ze skutkami kryzysu, przy czym dziwnym trafem metody zwalczania są
idealnie zbieżne z interesami wielkiego biznesu. Mamy zatem zwolnienia z podatków,
uelastycznianie rynku pracy, dopłaty do wynagrodzeń (czyli biznes przerzuca na państwo część
swoich kosztów), a przede wszystkim wisienkę na torcie w postaci luzowania ilościowego (o którym
szerzej za chwilę).
Wszystkie te środki mają wspólny mianownik – drobnym przedsiębiorcom pozbawionym
poduszki finansowej pomogą jak umarłemu kadzidło, natomiast globalne koncerny będą
mogły dzięki nim wydatnie ściąć koszty i zmultiplikować zyski. Te same koncerny, dodajmy,
które mają pochomikowane ogromne rezerwy w rajach podatkowych i przetrwałyby kryzys nawet
bez pomocy państwa. Z ich punktu widzenia kryzys jest okazją do dalszego rozrostu –
zbankrutowane małe firmy zwolnią miejsce na rynku, bezrobocie spowoduje, że zdesperowani
pracownicy będą gotowi tyrać za miskę ryżu na półniewolniczych warunkach, zaś przygniecione
widmem recesji rządy zmuszone będą przymykać oczy na agresywne „optymalizacje” podatkowe.
Słowem – hulaj dusza, piekła nie ma. Ot, „doktryna szoku” w działaniu.
Ale to wszystko nic przy konfiturach w postaci wspomnianego luzowania ilościowego. Polega ono
na tym, że banki centralne (FED, EBC czy nasz NBP) wykupują na rynkach finansowych
papiery wartościowe (głównie obligacje), wpuszczając tym samym do sektora
finansowego nowo wykreowany, świeży pieniądz i futrując nim „nadzwyczajną kastę”
banksterów. Tak zrobiono po krachu 2008 r. i tak dzieje się obecnie. Założenie było takie, że
pieniądze te będą „przenikać” do realnej gospodarki pobudzając koniunkturę – tyle, że to nie działa.
Wpompowane w system finansowy pieniądze posłużyły bowiem głównie do kolejnych piętrowych
spekulacji i pompowania „baniek”. Teraz rządy i banki centralne powtarzają ten sam błąd.
W 2016 r. podczas spotkania w Parlamencie Europejskim George Soros oświadczył, że
zadłużanie się państw jest podstawą funkcjonowania rynków finansowych. Wskutek gospodarczej
„pandemonii” państwa będą zadłużać się na potęgę, co dla „rynków” oznacza megazyski. Biorąc to
pod uwagę oraz okoliczność, że światowe media są trwale uzależnione (kapitałowo, poprzez
reklamy) od globalnej oligarchii, przestaje dziwić, że działając w interesie swych mocodawców
zgodnie pracowały na rzecz rozpętania koronahisterii i doprowadzając do obecnej zapaści. To
szaleństwo należy czym prędzej przerwać i odmrozić gospodarkę, póki skutki są jeszcze
w miarę odwracalne.
Autor publikuje w sieci pod nickiem Gadający Grzyb
Zgłoś jeśli naruszono regulamin