Stephens Susan - Na jachcie szejka.pdf
(
631 KB
)
Pobierz
Susan Stephens
Na jachcie szejka
Tłumaczenie:
Filip Bobociński
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szafiry spływały migotliwym potokiem z dłoni szejka.
Podświetlone światłem świec szlachetne kamienie zdawały się
płonąć błękitnym ogniem. Piętnastoletnia Millie Dillinger była
zachwycona tym widokiem. Z drugiej strony, widok jej matki
wtulonej w ramię szejka wywierał na niej wprost przeciwne
wrażenie. Przypominający ropuchę mężczyzna nie miał wiele
wspólnego z wyobrażeniami Millie o dziarskim herosie. Tak
właśnie go sobie wyobrażała, gdy matka poinformowała ją, że
obie będą gośćmi na najważniejszej królewskiej ceremonii
zaręczyn.
Dosłownie przed chwilą Millie wkroczyła na pokład
superjachtu szejka, do którego dowiozła ją wprost ze szkoły
limuzyna z tablicami rejestracyjnymi ambasady. Jacht był jak
obcy, przerażający świat. Owszem, był pełen przepychu.
Gdziekolwiek by nie spojrzała, znajdowała ostentacyjne oznaki
gigantycznego majątku. Jednak, zupełnie jak właściciel,
wnętrze superjachtu było bardziej złowieszcze niż atrakcyjne.
Co chwila zerkała za siebie w poszukiwaniu możliwych dróg
ucieczki, choć zdawała sobie sprawę, że niełatwo byłoby
opuścić to miejsce bez wiedzy uzbrojonych po zęby strażników,
odzianych w czarne tuniki i workowate spodnie. Dwóch ją
eskortowało, kolejni czekali w pomieszczeniu.
W życiu Millie wiele było niepewności, to jednak było po
prostu
przerażające.
Jej
matka
była
całkowicie
nieprzewidywalna i zwykle to właśnie Millie musiała dbać o nie
obie. W tym momencie oznaczało to ucieczkę z tego strasznego
statku, gdy tylko będzie to możliwe. Pomieszczenie to
nazywano wielkim salonem, ale różniło się ono od tych, które
znała ze zdjęć w kolorowej prasie: było ciemne i stęchłe. Grube
zasłony odcinały dostęp światłu, a w powietrzu wisiał brzydki
zapach. Jak w starej szafie, pomyślała i zmarszczyła nos.
Szejk i jego goście wpatrywali się w nią, jakby była częścią
jakiegoś pokazu, i to takiego, w którym bynajmniej nie chciała
występować. Widok matki w objęciach starca był dostatecznie
przykry. Może i był z królewskiego rodu, ale to, że siedział pod
złotym baldachimem pośród jedwabnych poduszek, nie
zmieniało faktu, że był odpychający. Taki był ich gospodarz,
Jego Wysokość szejk Saif al Busra bin Khalifa. Matka Millie,
Roxie Dillinger, została wynajęta, by zaśpiewać na jego
przyjęciu. Chciała, by córka do niej dołączyła. Dlaczego? Tego
nie wyjaśniła.
– Witaj, dziewczynko – rzekł szejk przymilnym głosem, od
którego dostała ciarek na plecach. – Jesteś tu mile widziana –
dodał, gestem zapraszając, by się zbliżyła.
Millie ani drgnęła. Jej matka przysunęła się i powiedziała
teatralnym szeptem:
– Na imię ma Millie.
Najwidoczniej imiona nie miały dla niego większego
znaczenia, jeszcze raz przywołał ją gestem, w którym tym
razem widać było ślady zniecierpliwienia. Wpatrywała się
w matkę z nadzieją, że ta poda jakiś pretekst, byleby tylko obie
mogły się stąd ulotnić. Matka ją zignorowała. Nadal była
bardzo piękna, lecz przez większość czasu także smutna,
zupełnie jakby wiedziała, że świetlane dni jej kariery
bezpowrotnie minęły. Millie chciała ją chronić. Aż drżała
z oburzenia, gdy niektórzy goście ukradkiem zaczęli chichotać.
Czasem miała wrażenie, że to ona była w tej relacji opiekunką.
– Widzisz, Millie – zawołała matka i wzniosła kieliszek
szampana, ochlapując suknię wieczorową, która widziała lepsze
dni. – Właśnie takie życie może cię czekać, jeśli tylko pójdziesz
w moje ślady i zaczniesz karierę sceniczną.
Na samą myśl o tym Millie skręciło. Marzyła o tym, by zostać
inżynierem morskim. Teraz czuła się jak podczas Nocy
Walpurgii, gdy wiedźmy i czarnoksiężnicy zbierali się, by
ucztować i hulać u stóp samego diabła. Światło świec tańczyło
na twarzach zebranych, czuć było bijące od nich oczekiwanie.
Zastanawiała się, na co takiego czekali? Nie pasowała tu ani
ona, ani jej matka, a jeśli ta zacznie śpiewać, będzie jeszcze
gorzej. Beztroskie podejście do kwestii zdrowia zrujnowało jej
sławny niegdyś głos. Może i wcisnęła się w tandetną i wiele
odkrywającą suknię, ale jej córka zdawała sobie sprawę, że
Roxy da radę wykonać zaledwie kilka piosenek zniszczonym
papierosami głosem. Nikt z tu zebranych się nie przejmował, że
niegdyś Roxy znana była jako Londyński Słowik.
Millie była przejęta. Troszczyła się o matkę jak lwica o swe
młode. Ignorując zniecierpliwionego szejka, chwyciła ją za
dłonie.
– Już czas wracać do domu. Mamo, proszę…
– Roxy – wysyczała matka i posłała jej ostrzegawcze
spojrzenie. – Na imię mi Roxy.
– Proszę… Roxy – poprawiła się niechętnie.
– Nie wygłupiaj się – odparła matka i rozejrzała się po niezbyt
zadowolonej publiczności. – Jeszcze nie zaśpiewałam. Swoją
drogą – dodała, zmieniając nagle ton głosu – dlaczego ty dla nas
nie zaśpiewasz, Millie? Ma cudny głos – wyjaśniła szejkowi. –
Plik z chomika:
GrazynaWol
Inne pliki z tego folderu:
Schield Cat - Seks i miłość.pdf
(675 KB)
Stephens Susan - Na jachcie szejka.pdf
(631 KB)
Singh Nalini - Rycerz pustyni.pdf
(780 KB)
Sinclair Kira - Maskarada.pdf
(1109 KB)
Smith Karen Rose - Mężczyzna z jej snu.pdf
(653 KB)
Inne foldery tego chomika:
A
B
C
D
E
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin