bastard i błazen 3 - przeznaczenie skrytobójcy_kr33.doc

(4824 KB) Pobierz
bastard i błazen 3 - przeznaczenie skrytobójcy

 

Robin Hobb

 

Przeznaczenie skrytobójcy

 

 

 

 

Bastard i Błazen

Tom III

 

 

Przekład:

Agnieszka Barbara Ciepłowska

 

 


Bastardowi i Błaznowi,

moim najlepszym przyjaciołom od ponad dwudziestu lat.

 

 

PROLOG

 

Ustawione w koło dzieci trzymają się za ręce. Jedno jest w środku. Ma na twarzy opaskę, na niej wymalowane oczy, szeroko otwarte: czarne koła, z czerwonymi krawędziami. Ta dziewczynka obraca się w miejscu, z rozpostartymi ramionami. Dzieci, które ją otaczają szerokim kręgiem, idą i śpiewają:

 

Dopóki kółko trwa w całości,

Można odgadnąć wiele przyszłości.

Jeżeli chcesz rozdzielić ręce,

To pewnie masz kamienne serce.

 

Wygląda to na radosną zabawę. Każde dziecko z koła wykrzykuje jakieś zdanie albo wyrażenie. Do mnie nie dociera, co mówią, lecz ta dziewczynka pośrodku, ta z zasłoniętymi oczyma, słyszy je doskonale. Odpowiada głośno, jej słowa porywa leniwie narastający wiatr. „Spalić wszystko”. „Upadek smoków”. „Morze wezbrane”. „Niebo usiane klejnotami”. „Jeden jako dwa”. „Czwórka będzie żałować”. „Dwa jako jedność”. „Wasze rządy skończone!”. „Odebrać życie”. „Nikt nie przetrwa!”.

Przy ostatnim krzyku z dziewczynki stojącej pośrodku rodzi się wiatr. Okruchy postaci rozpierzchają się na wszystkie strony, a wicher porywa krzyczące dzieci i rozrzuca je na wszystkie strony. Obraz czernieje, widać tylko jeden krąg bieli. W samym jego środku jest dziecko z opaską, z czarnymi oczyma, które patrzą i patrzą.

Pszczoły Przezornej Dziennik snów


ROZDZIAŁ 1

 

PSZCZOŁA ŻĄDLI

 

W pokoju mapy na wyspie Aslevjal przedstawiono większą część Królestwa Sześciu Księstw, fragment Królestwa Górskiego, spory obszar Krainy Miedzi oraz ziemie ciągnące się wzdłuż obu brzegów Rzeki Deszczowej. Przypuszczam, iż są to granice terytorium Najstarszych z czasów, gdy postawały te odwzorowania. Nie miałem okazji zapoznać się z planem umieszczonym w opuszczonym przez Najstarszych mieście, znanym teraz jako Kelsingra, sądzę jednak, że jest bardzo podobny.

Na mapie z wyspy Aslevjal w obszarze Królestwa Sześciu Księstw zaznaczono punkty odpowiadające miejscom, w których znajdują się kamienne filary. Można zatem przyjąć, bez wielkiego ryzyka pomyłki, że identyczne symbole na terenie Królestwa Górskiego, Deszczowych Ostępów, a nawet Krainy Miedzi wskazują rozmieszczenie kamiennych filarów, które są magicznymi portalami. Kondycja owych zagranicznych portali jest nam w przeważającej części nieznana, dlatego też niektórzy uzdolnieni we władaniu Mocą przestrzegają przed korzystaniem z tych przejść, dopóki nie zostaną one sprawdzone przez osobę upoważnioną, która dotrze na miejsce zwykłym sposobem i zaświadczy, iż są w stanie doskonałym. Jeżeli zaś chodzi o kamienne filary w granicach Królestwa Sześciu Księstw oraz na terenie Królestwa Górskiego, wydaje się wskazane, dla zachowania właściwej ostrożności, nie tylko wysłanie obdarzonych Mocą kurierów, by odwiedzili każde ze wskazanych miejsc, lecz także nałożenie na władców tamtejszych ziem obowiązku dbałości o czarne kolumny. Kurierzy weryfikujący stan magicznych kamieni powinni dokumentować także rodzaj oraz wyrazistość run.

W kilku przypadkach znane nam czarne filary nie są uwzględnione na mapie na Aslevjalu. Nie wiemy, czy zostały stworzone później, niż mapa, czy też nie uwidoczniono ich ze względu na to, iż już nie funkcjonują. Należy traktować je z najwyższą ostrożnością, podobnie jak wszelką inną magię Najstarszych. Nie wolno nam uważać się za mistrzów, póki nie dorównamy im w tworzeniu przedmiotów użytecznych, nasyconych magią.

Ciernia Spadającej Gwiazdy Portale Mocy

 

 

Biegłam. Podkasałam ciężkie białe futro - i biegłam. Było mi w nim gorąco, a na dodatek czepiało się każdej gałązki, zahaczało o każdy pieniek. Za mną Dwalia krzyczała do kogoś: „Łapać ją, łapać!”. Słyszałam też najemnika. Ryczał nieludzkim głosem. Ciskał się na oślep we wszystkie strony, a w pewnej chwili przemknął tak blisko mnie, że musiałam się uchylić.

Moje myśli gnały prędzej niż stopy. Pamiętałam, że porywacze wciągnęli mnie w magiczny filar. Przypomniałam sobie nawet, jak ugryzłam w rękę żołdaka, z nadzieją że puści dłoń Szkody. Udało się. Mnie jednak trzymał mocno i pociągnął w ciemność. Nie dostrzegałam teraz ani Szkody, ani tej Sługi, która znalazła się na końcu ludzkiego łańcucha. Może obie zostały przed filarem? Miałam nadzieję, że Szkoda jej ucieknie. A może już uciekła? Pamiętałam dojmujący mróz w Księstwie Kozim. Teraz byliśmy w jakimś innym miejscu i zamiast przenikliwego zimna czułam zaledwie chłód. Śnieg skurczył się do wąskich, brudnych smug w głębszym cieniu drzew. Las czuć było wczesną wiosną, choć drzewa jeszcze nie wypuściły liści. Jak to możliwe, by z siarczystej zimy w jednym miejscu przeskoczyć gwałtownie gdzie indziej w początek wiosny? Nie mogłam się w tym rozeznać, ale nie miałam czasu tego roztrząsać, bo musiałam rozwiązać inny palący problem. Jak schować się w lesie bez liści? Wiedziałam, że nie prześcignę pogoni. Musiałam znaleźć kryjówkę.

Futro znienawidziłam z całego serca. Nie mogłam wysunąć się z niego dołem, bo ręce miałam niezdarne jak płetwy, a równocześnie wiedziałam, że w żaden sposób nie zdołam zgubić prześladowców, mając na sobie obszerny, biały płaszcz. Biegłam więc, mając świadomość, że nie ucieknę, lecz zbyt przerażona, by dobrowolnie pozwolić im się pojmać.

„Wyszukaj odpowiednie miejsce, gdzie nie będą mogli przyprzeć cię do muru ani otoczyć. Znajdź jakąś broń: kij, kamień, wszystko jedno. Jeżeli nie zdołasz uciec, niech drogo zapłacą za schwytanie cię. Walcz bez wytchnienia, nie ustawaj”.

„Dobrze”.

Wilk-ojciec. Przywołałam jego imię w myślach, by dodać sobie odwagi. Jestem wilczym szczenięciem. Chociaż moje kły i pazury to żałosna broń, będę walczyć.

Tylko jak? Brakowało mi sił.

Nie pojmowałam, co się ze mną stało w czasie przejścia przez kamienny filar. Dlaczego byłam osłabiona, wręcz kompletnie wyczerpana? Pragnęłam jedynie osunąć się na ziemię i znieruchomieć. Chciałam zamknąć oczy i zapaść w sen, lecz nie śmiałam. Słyszałam nawoływania, okrzyki, wiedziałam, że ścigający nawzajem sobie mnie pokazują. Czas się zatrzymać, wyszukać odpowiednie miejsce. Wybrałam to, gdzie trzy drzewa rosły w kępie tak blisko jedno drugiego, że ja mieściłam się między pniami z niejakim trudem, a dla każdego z moich prześladowców byłoby to nie lada wyzwanie. Słyszałam za sobą przynajmniej trzy osoby przedzierające się przez krzaki. Ile ich było w rzeczywistości? Starałam się uspokoić na tyle, by zacząć myśleć. Na pewno Dwalia, kobieta ze słodkim uśmiechem na ustach, która mnie porwała. Ona dowodziła. Wciągnęła mnie w filar Mocy. Dalej, Vindeliar, ni to chłopiec, ni mężczyzna, ten, co potrafił nakazać ludziom zapominanie. On też wszedł w kamień. Kerf, najemnik z Krainy Miedzi. Miał po wyjściu z magicznego kamienia tak pomieszane w głowie, że nie wiadomo było, czy wcale nie jest groźny, czy też może zabić każdego, kto mu się nawinie pod rękę. Kto jeszcze? Alaria. Ta bez pytania wykona każde polecenie Dwalii. To samo Reppin, która omal nie zmiażdżyła mi dłoni, gdy wciągała mnie w portal. Innymi słowy siły znacznie szczuplejsze niż te, którymi lingstra dysponowała wcześniej, jednak wciąż było to pięcioro na mnie jedną. Kucnęłam za jednym z drzew, wyrwałam ręce z rękawów, gorączkowo wwierciłam się pod ciężki płaszcz, a potem starałam się jak najszybciej wypełznąć spod futrzanej sterty. Wreszcie się oswobodziłam. Ze zdumiewającą siłą chwyciłam to znienawidzone źródło udręki i cisnęłam jak najdalej... Cóż, niezbyt daleko.

Biec dalej? Nie mogłam. Zbierało mi się na mdłości miałam kolkę. Koniec ucieczki.

Teraz broń. Nie było nic. Tylko jakiś patyk. Grubszy koniec miał w obwodzie nie więcej od mojego nadgarstka, z cieńszego wyrastały trzy gałązki. To były bardziej grabie niż kostur. Podniosłam tę gałąź, ścisnęłam w dłoniach. Przywarłam plecami do drzewa i zamarłam w bezruchu, chwytając się, niczym tonący brzytwy, nadziei, że pogoń dostrzeże futro, nie mnie, a wówczas zyskam czas, by znaleźć lepszą kryjówkę.

Zbliżali się. Dwalia sapała głośno.

- Wiem, że się boisz! - krzyczała spazmatycznie. - Ale nie uciekaj. Sama w lesie umrzesz z głodu. Albo pożre cię niedźwiedź. Bez nas nie przeżyjesz. Wracaj, Pszczoło. Nikt się na ciebie nie gniewa. - Nagle zwróciła się do swoich i wówczas cała prawda wyszła na jaw. - Gdzie ona zniknęła?! Alario, ty durna safanduło, wstawaj! Wszyscy ledwo trzymamy się na nogach, ale bez niej nie możemy wracać! - A potem, z jeszcze większą złością: - Pszczoło! Dość tych wygłupów! Chodźże tu do mnie natychmiast! - I dalej: - Vindeliarze, prędzej! Skoro ja biegnę, ty też możesz. Znajdź ją i zapanuj nad jej wolą!

Stałam za drzewem, starając się oddychać jak najciszej, a Vindeliar szukał mnie magią. Z wielką starannością uszczelniłam zaporę odgradzającą myśli, tak jak uczył mnie ojciec. Zacisnęłam zęby i skupiłam się na bronieniu dostępu. Mglisty chłopiec stworzył dla mnie iluzję słodkiego, ciepłego deseru, gorącej zupy i pachnącego, świeżego chleba. Pokazywał mi to, czego tak bardzo pragnęłam, lecz ja stanowczo oparłam się pokusie, bo gdybym pozwoliła sobie na myślenie o tych rarytasach, przedostałby się do mojego umysłu. Nic z tego.

„Surowe mięso. Przymarznięte do kości. Odgryzam je trzonowcami. Myszy. Futerko łachocze w podniebienie, kruche łebki trzaskają na kłach. Wilcza strawa”.

Wilcza strawa.

Niesamowite, jak apetycznie zabrzmiało to w moich uszach. Mocniej ścisnęłam gałąź w obu dłoniach i czekałam, niepewna, czy powinnam ukrywać się z nadzieją, że mnie przeoczą, czy też wyjść im naprzeciw i pierwsza zadać cios, wykorzystując zaskoczenie.

Nim zdążyłam podjąć decyzję, brnąca resztką sił Alaria natknęła się na futro. Przystanęła, wbiła w ciężkie okrycie ogłupiałe spojrzenie, a gdy po jakimś czasie odwróciła się do pozostałych, by ich zawiadomić o swoim odkryciu, zobaczyła mnie, całkiem niedaleko.

- Tu jest! - krzyknęła. - Znalazłam ją! - Wskazała mnie trzęsącą się ręką.

Rozstawiłam stopy na szerokość ramion - jakbym miała ćwiczyć z ojcem użycie noża - i czekałam. Alaria patrzyła na mnie jeszcze jakiś czas, po czym osunęła się na ziemię, utonęła w białej kałuży własnego futrzanego płaszcza. Nawet nie próbowała wstać.

- Znalazłam ją - powtórzyła słabo. Bez siły zamachała wiotką dłonią.

Usłyszałam kroki po lewej.

- Uwaga! - przestrzegła kogoś, lecz było już za późno.

Zamachnęłam się z całej siły i wyrżnęłam napastnika w twarz, po czym od razu odskoczyłam w prawo, z powrotem między drzewa. To była Dwalia. Stanęłam w gotowości, mając pień za plecami. Lingstra krzyczała przeraźliwie, lecz ja nawet na nią nie spojrzałam. Nie zamierzałam sprawdzać, czy wyrządziłam jej krzywdę. Przy odrobinie szczęścia mogło się zdarzyć, że wybiłam jej oko, lecz tymczasem zbliżał się do mnie Vindeliar ze swoim gamoniowatym uśmiechem na ustach.

- Braciszku! Tu jesteś! Nareszcie cię znaleźliśmy! Teraz już jesteś bezpieczny.

- Nie zbliżaj się, bo pożałujesz - ostrzegłam.

Dotarło do mnie, że wcale nie chcę go skrzywdzić. Owszem, był narzędziem w rękach wroga, jednak w nim samym nie sposób było się doszukać choćby śladów nieprzyjaznego nastawienia. Niestety, brak złej woli nie powstrzyma go przed wyrządzeniem mi krzywdy.

- Braaacie... - Przeciągnął słowo ze smutkiem.

Była to przygana, lecz dobroduszna. Uświadomiłam sobie, że Vindeliar promieniuje ku mnie łagodnością i czułością. Przyjaźnią i sympatią.

Nie. To wszystko były miraże.

- Cofnij się - nakazałam.

Najemnik brnął ku nam chwiejnym krokiem, zataczając się na boki, jęcząc i lamentując. Celowo czy przypadkiem - nie potrafiłam ocenić - potrącił mglistego chłopca. Ten chciał uskoczyć mu z drogi, lecz potknął się i z żałosnym okrzykiem padł jak długi, akurat w chwili gdy Dwalia okrążyła trzy pnie. Z rękoma wyciągniętymi ku mnie niczym szpony, z ociekającymi krwią wyszczerzonymi zębami, wyglądała, jakby zamierzała mnie zagryźć. Zamachnęłam się kijem, ściskając go w obu rękach, i pewnie strąciłabym jej głowę z ramion, gdyby nie to, że moja broń... pękła. Złamała się na przeszkodzie i tylko nierówny koniec zostawił na czerwonej twarzy lingstry szkarłatny ślad. Rzuciła się na mnie z pazurami, wczepiła mi się w ciało, przebijając zniszczone ubranie. Urwała mi kawałek rękawa, ledwo zdołałam się jej wydrzeć i wcisnąć między drzewa.

Tam czekała na mnie Reppin. Jej rybie szare oczy napotkały moje spojrzenie. Nienawiść zmieniła się w szaleńczą radość i lurika rzuciła się na mnie z wrzaskiem. Odskoczyłam w bok, a ona zamknęła w objęciach pień i wyrżnęła w niego głową. Była jednak bardziej przytomna, niż przypuszczałam: pomyślała jeszcze o tym, by podstawić mi nogę. Podskoczyłam i uniknęłam pułapki, lecz potknęłam się na nierównym gruncie. Tymczasem Alaria zdołała zebrać siły. Zawyła wściekle i przypuściła szturm. Dopadła mnie, powaliła na ziemię samym swoim ciężarem. Nie zdążyłam się spod niej wydostać, bo ktoś nadepnął mi na kostkę. Jęknęłam, a potem krzyknęłam. Miałam wrażenie, że kości mi się wyginają i lada moment popękają. Pchnęłam Alarię z całej siły, wyswobodziłam się spod niej, lecz w tym samym momencie Reppin kopnęła mnie w bok, wciąż stojąc mi na nodze.

Całe powietrze uszło mi z płuc. W oczach wezbrały znienawidzone łzy. Zamachałam bezsilnie rękoma, lecz już w następnej chwili owinęłam się napastniczce wokół nóg, chcąc zsunąć ją z mojej kostki. Niestety złapała mnie za włosy i potrząsnęła gwałtownie. Bolało strasznie, wyrwała mi pełną garść włosów, nie mogłam skupić wzroku.

- Przyłóż jej! - usłyszałam Dwalię. - Tu masz, tym. - Głos jej drżał od emocji. Co to było? Gniew? Ból? - Byle solidnie.

Spojrzałam w górę. I to był błąd. Reppin uderzyła mnie złamanym kijem, trafiając w policzek, szczękę i ucho. Zadzwoniło mi w głowie, usłyszałam własny krzyk. Byłam w szoku, wściekła, rozsierdzona - i obezwładniona bólem. Próbowałam się odczołgać, jednak Reppin w dalszym ciągu trzymała mnie za włosy. Kostur opadł ponownie, tym razem na plecy, wysoko, na łopatki. Mało miałam ciała na kościach, a bluza nie chroniła wcale. Poczułam najpierw ból po ciosie i zaraz pieczenie rozdartej skóry. Zawyłam potępieńczo, wykręciłam się, sięgając w górę, by chwycić lurikę za nadgarstek, wydrzeć jej z uścisku swoje włosy. Przeniosła więcej ciężaru na moją kostkę, teraz już tylko miękkie leśne poszycie chroniło mnie przed złamaniem. Wrzasnęłam znów i ponownie spróbowałam ją odepchnąć.

Znowu kij spadł mi na plecy, tym razem niżej, a ja nagle wyraźnie poczułam, gdzie żebra łączą się z kręgosłupem i jak dwie bliźniacze kolumny mięśni ciągnących się po obu jego stronach gwałtownie protestują przeciw bolesnym razom.

Wszystko to działo się błyskawicznie, a równocześnie każde uderzenie nabierało charakteru wyjątkowego, niepowtarzalnego zdarzenia, którego miałam nigdy nie zapomnieć. Ojciec nigdy nie użył w stosunku do mnie siły, a matka, jeśli nawet uznała za stosowne mnie skarcić, ograniczała się do nieznacznego szturchańca albo lekkiego klapsa. I to zawsze wyłącznie po to, by mnie ustrzec od niebezpieczeństwa, żebym nie dotknęła nagrzanej osłony kominka albo żebym nie ściągnęła z kołka czajnika z wrzątkiem. Nie zdobyłam też doświadczeń w dziecięcych bijatykach z czasu, gdy jeszcze mieszkałam w Białym Gaju. Bywałam bombardowana szyszkami lub kamykami, a raz jeden jedyny wdałam się w prawdziwą bójkę, w efekcie której popłynęła krew, jednak nigdy nie uderzył mnie nikt dorosły. Nie zdarzyło się, by osoba dorosła przytrzymywała mnie w taki sposób, żeby sprawić mi ból, i z wściekłością okładała z całej siły, nie bacząc na to, iż może mi wyrządzić nieodwracalną krzywdę. Raptem uświadomiłam sobie, że nikogo by nie obeszło, gdyby Reppin wyłupiła mi oko albo powybijała zęby.

„Przestań się bać. Odgrodź się od bólu. Walcz!”.

Nagle wsparł mnie wilk-ojciec, z obnażonymi zębiskami, z nastroszoną sierścią.

„Nie mogę. Ona mnie zabije!”.

„Nie daj się! Gryź, drap, kop! Niech zapłaci za twoje cierpienie. Będzie cię biła, ile da radę, więc przynajmniej odpłać jej pięknym za nadobne. Spróbuj ją zabić!”.

„Ale...”.

„Walcz!”.

Przestałam wyciągać włosy z jej garści. A gdy kij ponownie spadł mi na grzbiet, zamiast próbować się przed nim uchylić, z furią natarłam na lurikę, chwyciłam ją za rękę trzymającą kij i pociągnęłam do ust. Rozwarłam szczęki, jakbym się miała przenicować, po czym zacisnęłam je niczym żelazne klamry. Ugryzłam. Nie po to, by zaledwie sprawić ból, nie żeby zostawić ślady zębów, czy usłyszeć przeszywający krzyk. Ugryzłam, aby dostać się do kości, rozedrzeć ścięgna, oderwać kawał ciała. Gdy krzyknęła, gdy się zamachnęła, wbiłam w nią zęby z wściekłą pasją i gwałtownie potrząsnęłam głową. Puściła moje włosy, kij wypadł jej z dłoni, zatańczyła wkoło, wyjąc z bólu i ze strachu, ale ja i tak nie puściłam: rękoma i zębami wpiłam się jej w przedramię, a równocześnie, gdy ciągnęła mnie za sobą, kopałam ją po stopach, piszczelach i kolanach. Skupiłam się na tym, by złączyć trzonowce. Całym swoim ciężarem zawisłam na przedramieniu kobiety i zacisnęłam zęby najmocniej, jak potrafiłam.

Reppin wyła z bólu. Już nie myślała o tym, żeby mnie okładać, tylko jak się ode mnie uwolnić. Nie była szczególnie wysoka ani mocno zbudowana, a ja wgryzłam się jej w rękę bezlitośnie, uwięziłam w zębach kawał bezkrwistego mięsa i zwiotczałych mięśni. Zaciskałam szczęki bez wytchnienia, pracowałam nimi jak nigdy w życiu, byle mocniej, byle głębiej, byle je zewrzeć razem.

- Zostaw mnie! Puszczaj! - wrzasnęła lurika.

Drugą dłoń położyła mi na czole, by odepchnąć moją głowę, a ja jej na to pozwoliłam. Wrzasnęła dziko, bo w ten sposób jedynie pomogła mi odrywać mięso od kości. Uderzyła mnie, jednak niezbyt mocno. A ja ścisnęłam jeszcze silniej. Rękoma i zębami. Osunęła się na ziemię. Nadal nie puściłam.

„Uważaj!” - ostrzegł mnie wilk-ojciec. - „Uciekaj!”.

Byłam jednak zaledwie szczenięciem i nie dostrzegłam zagrożenia. Widziałam tylko, że wróg upadł pokonany. Wtedy Dwalia kopnęła mnie z taką siłą, że rozwarły mi się szczęki. Odpadłam od Reppin na wilgotną ziemię. Zabrakło mi powietrza, zdołałam jedynie przetoczyć się na bok, zamiast zerwać się na nogi i uciekać. Kopała mnie metodycznie. W brzuch. W plecy. Zobaczyłam but zbliżający się do mojej twarzy.

* * *

Odzyskałam przytomność w chłodzie i ciemności. Udało im się rozpalić ognisko, lecz jego blask ledwo mnie muskał. Leżałam na boku, tyłem do ognia, ze związanymi rękoma i nogami. W ustach miałam słony smak krwi, świeżej i zakrzepłej. Zmoczyłam się, więc spodnie były dojmująco zimne. Nie wiedziałam, czy posiusiałam się ze strachu, czy też zostałam aż tak mocno pobita. Nie pamiętałam. Obudził mnie własny płacz... a może rozpłakałam się już po przebudzeniu? Bolało mnie wszystko. Twarz z jednej strony miałam spuchniętą i nabrzmiałą. Tam, gdzie Reppin przyłożyła mi kijem. Możliwe też, że byłam zakrwawiona, bo do policzka przylepiły mi się zeschłe liście. Czułam nieprawdopodobny ból w plecach i żebrach.

„Możesz poruszać palcami u rąk? I u nóg?”.

Mogłam.

„Jak boli brzuch? Jak posiniaczony czy jakby coś pękło w środku?”.

„Nie wiem. Nigdy mnie tak nie bolało”.

Zaczerpnęłam powietrza głębiej, wydech zmienił się w szloch.

„Ciii... Bądź cicho, bo się zorientują, że odzyskałaś przytomność. Możesz przysunąć dłonie do ust?”.

Mogłam, bo były związane z przodu. Spętane pasami oddartymi od mojej koszuli. To dlatego było mi tak zimno. Chociaż za dnia panowała tu wiosna, nocą do lasu wróciła zima.

„Przegryź więzy”.

„Nie dam rady”.

Wargi miałam rozbite i zakrwawione, zęby wydawały się poluzowane, dziąsła bolały.

„Dasz radę. Musisz. Przegryziesz pęta na rękach, rozwiążesz te na nogach i pójdziemy. Pokażę ci dokąd. Jest tu, niedaleko, ktoś nam bliski. Jeżeli uda mi się go zbudzić, będzie cię bronił. Jeśli nie, nauczę cię polować. Kiedyś mieszkaliśmy w tych górach, twój ojciec i ja. Może nora, którą wtedy zbudował, wciąż jest tam, gdzie była. Pójdziemy do niej”.

„Jesteśmy w górach? Mieszkałeś w górach z moim ojcem?”.

„Tak. Właśnie tak. Dosyć gadania. Przegryź więzy”.

Musiałam choć trochę wysunąć brodę i przekrzywić głowę, jedno i drugie bolało. Zabolało też, gdy wbiłam zęby w tkaninę. Kiedyś była to ładna bluzka. Założyłam ją, szykując się rankiem na lekcje ze skrybą Strzykiem. Pokojówka Dbałość pomogła mi się ubrać. Wybrała tę bladożółtą bluzkę i zieloną tunikę. W kolorach mojego domu, uświadomiłam sobie nagle. Wystroiła mnie w barwy Białego Gaju, chociaż tunika była na mnie za długa, sięgała mi do kolan, jak sukienka. Tamtego dnia miałam na sobie cienkie wąskie spodnie, a nie te ocieplane, które kazali mi nosić porywacze. Mokre spodnie. Znowu wyrwał mi się szloch. Nie zdążyłam go zdusić na czas.

- ...przytomna? - powiedział ktoś przy ogniu.

Chyba Alaria.

- Zostaw ją, niech leży - rozkazała szorstko Dwalia.

- Mój braciszek cierpi! Czuję jego ból!

To Vindeliar. Cicho, żałośnie.

- Twój braciszek! - Dwalia, tonem ociekającym jadem. - Nie odróżniasz nieoczekiwanego syna od białego pomiotu, tępaku jeden. Sam jesteś nie wiadomo co. Fortunę wydaliśmy, straciliśmy rzeszę lurików, poświęciliśmy czas i siły, a w zamian mamy zaledwie to dziewuszysko. Tumany jesteście, oboje, i matoły. Ty ją masz za chłopaka, a ona nie ma o niczym żadnego pojęcia. Nawet nie umie pisać! I wcale nie przywiązuje wagi do snów. - Mimo wszystko w jej słowach zadźwięczała nadzieja. - Nieważne, ja i tak wiem swoje. To nie byle kto. - Błogie przeświadczenie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. - Możecie mi nie wierzyć. Bez różnicy! - prychnęła. - Ale lepiej, żeby nie była zwykłym dzieckiem, bo tylko dzięki niej możemy na powrót wkupić się w łaski Rady. Jeśli poniosę porażkę - dodała ciszej - Kultri pęknie z radości. A ta stara wiedźma Kapra wykorzysta okazję i zrobi, co jej się będzie żywnie podobało.

- Skoro w tym dzieciaku cała nasza nadzieja - odezwała się Alaria bardzo cicho - to chyba powinniśmy ją dostarczyć w przyzwoitym stanie?

- Gdybyś ją złapała, jak należy, zamiast odstawiać cyrk z potykaniem się, upadaniem i rozpaczliwymi jękami, wypadki mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej!

- Słyszycie? - szepnęła Reppin. - Słyszeliście? Kto to się śmieje? A teraz... Ktoś gra na kobzie!

- W głowie ci się mąci! A wszystko przez to, że smarkata cię ugryzła. Dajże spokój z głupotami.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin