złotoskóry 2 - złocisty błazen_kr33.doc

(3188 KB) Pobierz
złotoskóry 2 - złocisty błazen

dziewanna

Robin Hobb

 

Złocisty Błazen

 

 

 

 

 

Złotoskóry

Tom II

 

 

Przekład:

Agnieszka Sylwanowicz

 

 


PROLOG

 

STRATY

 

Uczucia związane ze stratą zwierzęcia, z którym było się związanym Rozumieniem, trudno wyjaśnić nawet komuś pozbawionemu tej magii. Osoba potrafiąca skwitować śmierć zwierzęcia słowami „To był tylko pies” nigdy tych uczuć nie pojmie. Inni, umiejący zdobyć się na więcej współczucia, postrzegają taką stratę jako śmierć czworonożnego ulubieńca. Nawet ci, którzy mówią: „To pewnie jakby stracić dziecko albo żonę”, wciąż widzą tylko jedną stronę medalu. Strata żywego stworzenia, z którym było się związanym Rozumieniem, to coś więcej niż odejście towarzysza czy ukochanej osoby. To była nagła amputacja połowy mego fizycznego ciała. Widziałem mniej wyraźnie, a mdły smak jedzenia odebrał mi apetyt. Gorzej słyszałem i...

 

Rękopis, rozpoczęty przed tak wielu laty, kończy się natłokiem kleksów i dziurek, które powstały na skutek gniewnych uderzeń piórem. Pamiętam chwilę, kiedy zdałem sobie sprawę, że uogólnienia zmieniły się w mój własny, intymny opis bólu. W miejscu, gdzie podeptałem ciśnięty na podłogę zwój, są zagięcia. Aż dziwne, że tylko go gdzieś odkopnąłem, a nie wrzuciłem do ognia. Nie wiem, kto się nad nim zlitował i włożył do stojaka. Może Młotek, robiący porządki po swojemu - metodycznie i bezmyślnie.

Taki los nierzadko spotykał moje pisarskie próby. Wysiłki spisania historii Królestwa Sześciu Księstw często rozmywały się w historię mojego życia. Traktat o ziołach zbaczał w dygresje o rozmaitych lekarstwach na dolegliwości wywoływane używaniem Mocy. Moje studia nad białymi prorokami zagłębiają się zbyt wnikliwie w ich relacje z katalizatorami. Nie wiem, czy to zarozumialstwo zawsze popycha mnie do rozważań nad moim własnym życiem, czy moja pisanina stanowi żałosną próbę wyjaśnienia własnych losów samemu sobie. Minęły dziesiątki lat, a ja noc w noc biorę do ręki pióro i piszę. Wciąż usiłuję zrozumieć, kim jestem. Wciąż sobie obiecuję, że następnym razem pójdzie mi lepiej, żywiąc nazbyt ludzkie przekonanie, że zawsze będzie jakiś „następny raz”.

Nie zrobiłem tak jednak, kiedy straciłem Ślepuna. Nie obiecałem sobie, że znów się zwiążę z jakimś zwierzęciem i będę lepiej traktował mojego następnego partnera. To byłaby zdradziecka myśl. Śmierć Ślepuna wywróciła mnie na nice. Bezpośrednio po tym wydarzeniu kroczyłem przez życie poraniony, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo mnie ono okaleczyło. Byłem jak ktoś, kto narzeka na swędzenie odciętej nogi. Swędzenie odwraca uwagę od świadomości, że już do końca życia będzie się kuleć. Tak więc żałoba po śmierci wilka ukryła pełny zakres zniszczeń, jakie ta śmierć we mnie poczyniła. Byłem zdezorientowany, sądząc, że mój ból i strata są tym samym, a w rzeczywistości jedno stanowiło wyłącznie objaw drugiego.

W dziwny sposób było to powtórne uzyskanie dojrzałości. Tym razem nie wszedłem w wiek męski, lecz raczej powoli uświadomiłem sobie, kim jestem. Okoliczności wciągnęły mnie z powrotem w dworskie intrygi Koziej Twierdzy. Cieszyłem się przyjaźnią Błazna i Ciernia. Stałem u progu prawdziwego związku z wróżką Dziewanną. Mój chłopiec, Traf, całym sercem oddał się terminowaniu oraz romansom i wyglądało na to, że rozpaczliwie usiłuje przebrnąć przez jedno i drugie. Książę Sumienny, znajdujący się w przededniu zaręczyn z narczeską Wysp Zewnętrznych, zwrócił się do mnie jak do mentora; nie tylko jako nauczyciela posługiwania się Mocą i Rozumieniem, ale i kogoś, kto przeprowadzi go do męskości przez bystrzyny dorastania. Nie brakło mi ludzi, którym na mnie zależało ani na których zależało mnie. Mimo to byłem bardziej samotny niż kiedykolwiek przedtem.

A najdziwniejsza z tego wszystkiego okazała się powoli budząca się świadomość, że sam wybrałem to odosobnienie.

Ślepun był niezastąpiony; podczas wspólnie spędzonych lat bardzo mnie zmienił. Nie był połową mnie; choć razem stanowiliśmy całość. Nawet kiedy w naszym życiu pojawił się Traf, ujrzeliśmy w nim młodą istotę, za którą wspólnie musimy wziąć odpowiedzialność. Decyzje podejmował jednolity zespół, składający się z wilka i ze mnie. Byliśmy partnerami. Gdy Ślepun odszedł, poczułem, że nigdy już nie zaznam podobnego związku, czy to z człowiekiem, czy ze zwierzęciem.

Kiedy jako młodzieniec spędzałem czas w towarzystwie księżnej Cierpliwej i jej służącej Lamówki, często słyszałem, jak bez ogródek oceniają mężczyzn przebywających na dworze. Obie kobiety dzieliły przekonanie, że osoba po trzydziestce, która jest samotna, prawdopodobnie taka już pozostanie.

- Ma swoje przyzwyczajenia - kwitowała księżna Cierpliwa plotkę, że jakiś siwiejący szlachcic nagle zaczął się zalecać do młodej dziewczyny. - Wiosna zawróciła mu w głowie, ale mała wkrótce się przekona, że w jego życiu nie ma miejsca na partnerkę. Za długo wszystko robił po swojemu.

I tak, bardzo powoli, zacząłem postrzegać samego siebie. Często bywałem samotny. Wiedziałem, że sięgam Rozumieniem, poszukując towarzystwa, chociaż była to czynność odruchowa, podrygiwanie odciętej kończyny. Nikt, człowiek ani zwierzę, nie mógłby wypełnić luki, jaka została w moim życiu po Ślepunie.

Powiedziałem o tym Błaznowi w jednej z nielicznych rozmów w czasie drogi powrotnej do Koziej Twierdzy. Obozowaliśmy wtedy przy trakcie. Zostawiłem go z księciem i Wawrzyn, łowczynią królowej; usiedli przy ognisku, usiłując odegnać nocne zimno i posilić się skromnymi zapasami. Książę sposępniał i zamknął się w sobie, wciąż cierpiąc świeży ból po stracie kocicy. Przebywanie w jego pobliżu było dla mnie jak przysuwanie oparzonej dłoni do płomienia - tym dotkliwiej czułem własny ból, dlatego pod pretekstem przyniesienia drewna oddaliłem się od ogniska.

Zima oznajmiała swoją bliskość ciemnym, chłodnym wieczorem. W ponurym świecie nie zachowały się żadne kolory i z dala od ognia szukałem drewna po omacku. W końcu dałem sobie z tym spokój i usiadłem na kamieniu nad brzegiem strumienia, czekając, aż oczy przyzwyczają mi się do ciemności. Siedząc tak w samotności i czując wdzierające się wszędzie zimno, straciłem chęć szukania drewna, a właściwie robienia czegokolwiek. Patrzyłem przed siebie, słuchałem szumu strumienia i wchłaniałem ponury mrok nocy.

W ciemności przyszedł do mnie po cichu Błazen. Usiadł na ziemi obok mnie i przez jakiś czas milczeliśmy. A potem położył mi dłoń na ramieniu i powiedział:

- Chciałbym ci jakoś ulżyć w żalu.

To były zupełnie niepotrzebne słowa i trefniś chyba to wyczuł, bo zamilkł. Może to duch Ślepuna zganił mnie za gburowate milczenie wobec naszego przyjaciela, bo po pewnej chwili spróbowałem znaleźć jakieś słowa, które rozjaśniłyby mrok między nami.

- To jak rozcięcie na głowie, Błaźnie. Zagoi się z czasem i najlepsze życzenia na świecie tego nie przyśpieszą. Nawet jeśliby istniał sposób na rozproszenie tego bólu, jakieś zioło czy alkohol, który by go przytępił, nie skorzystałbym z niego. Nic nigdy nie złagodzi żalu po śmierci Ślepuna. Mogę jedynie liczyć na to, że przyzwyczaję się do samotności.

Wbrew moim wysiłkom te słowa i tak brzmiały jak wyrzut. A nawet gorzej, sprawiały wrażenie, jakbym użalał się nad sobą. Dobrze świadczy o moim przyjacielu, że nie obraził się za nie. Wstał tylko z wdziękiem i cicho westchnął.

- A zatem cię zostawię. Myślę, że wolisz opłakiwać go samotnie, i uszanuję twoją decyzję. Nie uważam jej za najmądrzejszą spośród wszystkich twoich decyzji, ale ją uszanuję. - Milczał przez chwilę. - Teraz coś zrozumiałem; przyszedłem tu, bo chciałem, byś wiedział, że jestem świadom twego bólu. Nie dlatego, że mógłbym cię od niego uwolnić, ale dlatego że chciałem dać ci znać, że dzielę go poprzez naszą więź. Podejrzewam, że jest w tym domieszka samolubstwa, i chciałem, żebyś wiedział i o tym. Wspólne dźwiganie ciężaru może go nie tylko zmniejszyć, ale i przyczynić się do powstania więzi między tymi, którzy go niosą. Żeby nikt nie musiał zmagać się z nim w pojedynkę.

Wiedziałem, że w jego słowach jest jakieś ziarno mądrości, coś, nad czym powinienem się zastanowić, lecz byłem zbyt zmęczony i zdruzgotany, by je wyłuskać.

- Za chwilę wrócę do ogniska - powiedziałem i Błazen wyczuł w mym głosie odprawę. Zdjął rękę z mojego ramienia i odszedł.

Zrozumiałem jego słowa dopiero później, kiedy się nad nimi zastanowiłem. Wtedy chciałem zostać sam; nie było to nieuniknione następstwo śmierci wilka ani nawet starannie rozważona decyzja. Z otwartymi ramionami przyjmowałem moją samotność, flirtowałem z bólem. Postępowałem tak nie pierwszy raz.

Obracałem tę myśl ostrożnie, była bowiem wystarczająco ostra, by mnie zabić. Sam wybrałem lata odosobnienia z Trafem w mojej chatce. Nikt mnie nie skazał na to wygnanie. Ironia tkwiła w tym, że było to spełnienie mego często wypowiadanego życzenia. Przez całą młodość zawsze twierdziłem, że tak naprawdę chcę prowadzić życie, w którym mógłbym dokonywać własnych wyborów, niezależny od „obowiązków” związanych z moim pochodzeniem i pozycją. Zdałem sobie sprawę z kosztów tego życzenia dopiero wtedy, gdy los je spełnił. Mogłem pozbyć się odpowiedzialności wobec innych i żyć tak, jak chciałem, tylko wtedy, gdy przeciąłem jednocześnie łączące mnie z nimi więzy. Nie mogłem mieć i jednego, i drugiego. Być częścią rodziny czy jakiejkolwiek społeczności znaczy mieć obowiązki i być odpowiedzialnym, związanym zasadami przyjętymi przez tę grupę. Przez jakiś czas żyłem z dala od tego wszystkiego, ale teraz wiedziałem, że takiego dokonałem wyboru. Postanowiłem odrzucić obowiązki wobec rodziny i przyjąłem wiążącą się z tą decyzją izolację. Wówczas wmawiałem sobie, że to los zmusił mnie do odegrania tej roli. Tak jak teraz też dokonywałem wyboru, mimo że usiłowałem przekonać samego siebie, iż podążam jedynie ścieżką wytyczoną mi przez los.

Uświadomienie sobie, że samemu jest się źródłem własnej samotności, nie uleczy jej. Będzie jednak krokiem ku zrozumieniu, że nie jest ona nieunikniona i że decyzja tkwienia w niej nie musi być nieodwołalna.


ROZDZIAŁ 1

 

SROKACI

 

Srokaci zawsze utrzymywali, że pragną jedynie wolności od prześladowań, którymi od pokoleń nękano Rozumiejących w Królestwie Sześciu Księstw. Ich zapewnienia można odrzucić jako zarówno kłamstwo, jak i sprytne oszustwo. Srokaci pragnęli władzy. Ze wszystkich Rozumiejących Królestwa Sześciu Księstw zamierzali stworzyć zjednoczoną siłę, która by powstała przeciwko monarchii, przejęła nad nią kontrolę i oddała władzę w ich ręce. Twierdzili między innymi, że od abdykacji Rycerskiego wszyscy królowie są samozwańcami i że nieprawe pochodzenie Bastarda Rycerskiego Przezornego zostało mylnie uznane za przeszkodę uniemożliwiającą mu odziedziczenie tronu. Legendy o „Wiernym Bastardzie”, który wstał z grobu, by służyć królowi Szczeremu podczas jego misji, rozpleniły się ponad wszelki rozsądek, a przypisywały Bastardowi Rycerskiemu moce, czyniące z niego niemal bóstwo. Z tego powodu Srokaci byli także znani jako wyznawcy kultu Bastarda.

Te śmieszne twierdzenia miały w pewnym stopniu uzasadnić dążenia Srokatych do obalenia monarchii Przezornych i osadzenia na tronie kogoś spośród siebie. W tym celu rozpoczęli oni przemyślną kampanię zmuszania ludzi obdarzonych Rozumieniem do przyłączania się do nich pod groźbą ujawnienia, że ludzie ci władają zwierzęcą magią. Być może taka taktyka została podyktowana postępowaniem Kebala Żelaznorękiego, przywódcy Zawyspiarzy podczas wojny ze szkarłatnymi okrętami, powiada się bowiem, że przyciągał on do siebie zwolenników nie dzięki charyzmie, lecz wiązał ich strachem przed tym, co mógłby uczynić ich domom i rodzinom, gdyby nie dostosowali się do jego planów.

Srokaci postępowali w prosty sposób. Rodziny skażone Rozumieniem albo przystępowały do ich sojuszu, albo były o praktykowanie Rozumienia publicznie oskarżane, co prowadziło do egzekucji. Podobno Srokaci często rozpoczynali podstępny atak na obrzeżach jakiejś potężnej rodziny, ujawniając najpierw sługę czy mniej zamożnego kuzyna i przez cały czas dając jasno do zrozumienia, że jeśli senior niezłomnej familii nie spełni ich żądań, to i jego spotka ostatecznie taki sam koniec.

Nie jest to postępowanie ludzi, którzy pragną położyć kres prześladowaniom swoich pobratymców. Jest to postępowanie bezwzględnej frakcji, zdecydowanej zdobyć władzę przez podporządkowanie sobie ludzi własnego pokroju.

Wioślarz, Spisek Srokatych

 

 

Zmieniły się straże. Dzwon i okrzyk strażnika miejskiego ledwie przebił się przez odgłosy burzy, ale go usłyszałem. Noc oficjalnie się skończyła, nadchodził ranek, a ja wciąż siedziałem w domku Dziewanny, czekając na Trafa. Wraz z nią cieszyłem się ciepłem jej przytulnego kominka. Jakiś czas temu wróciła jej siostrzenica i zanim poszła spać, chwilkę z nami porozmawiała. Spędzaliśmy z Dziewanną czas, dokładając drew do ognia i plotkując o błahostkach. W domku wróżki było ciepło i miło, a jej towarzystwo przyjemne, i oczekiwanie na mojego chłopca stało się pretekstem do robienia, co mi się podobało, czyli po prostu do spokojnego siedzenia. Rozmawialiśmy z przerwami. Dziewanna zapytała, czy udało mi się załatwić moje sprawy. Odparłem, że tylko towarzyszyłem mojemu panu. Nie chcąc, by zabrzmiało to zbyt szorstko, dodałem, że wielmożny pan Złocisty zdobył kilka piór do swojej kolekcji, a potem opowiedziałem o Mojejkarej. Wiedziałem, że wróżki tak naprawdę nie interesuje mój koń, ale słuchała z życzliwością. Słowa przyjemnie wypełniały dzielącą nas niewielką przestrzeń.

W rzeczywistości nasze interesy nie miały nic wspólnego z piórami i wiązały się bardziej ze mną niż z wielmożnym panem Złocistym. Wspólnie odbiliśmy księcia Sumiennego z rąk Srokatych, którzy najpierw się z nim zaprzyjaźnili, a potem go schwytali. Przywieźliśmy go do Koziej Twierdzy tak, że żaden z wysoko urodzonych dworzan niczego się nie domyślił. Dzisiejszego wieczoru arystokracja Królestwa Sześciu Księstw ucztowała i tańczyła, a jutro miała sformalizować zaręczyny księcia Sumiennego z zawyspiarską narczeską Ellianią. Pozornie nic się nie zmieniło.

Niewiele osób miało się dowiedzieć, ile kosztowało nas z księciem bezbolesne przywrócenie normalności na zamku. Jego kotka, z którą był związany Rozumieniem, oddała za niego życie. Ja straciłem wilka. Przez niemal dwadzieścia lat Ślepun był moim drugim ja, opiekunem połowy mojej duszy, a teraz odszedł. Spowodowało to w moim życiu tak głęboką zmianę, jak zgaszenie lampy w ciemnym pokoju. Nieobecność wilka wydawała się dotykalna, była ciężarem, który musiałem dźwigać oprócz żałoby. Noce były ciemniejsze. Nikt już nie czuwał za moimi plecami. Mimo to wiedziałem, że będę żył. Czasami ta świadomość wydawała się najgorszym co mnie spotkało.

Powstrzymałem się przed całkowitym pogrążeniem w żalu nad sobą. Nie tylko ja kogoś straciłem. Chociaż książę był związany z kotką krócej, wiedziałem, że on też bardzo cierpi. Rozumienie tworzy między człowiekiem i zwierzęciem złożoną magiczną więź. Przerwanie jej nigdy nie jest łatwe. Niemniej jednak chłopiec zapanował nad swoją żałobą i dzielnie stwarzał pozory, że wypełnia swe obowiązki. Ja nie musiałem jutro wieczorem stawić czoła własnym zaręczynom. Od wczorajszego popołudnia, kiedy wróciliśmy do Koziej Twierdzy, książę natychmiast został wciągnięty w wir swoich codziennych zajęć. Zeszłego wieczoru brał udział w uroczystościach powitalnych przyszłej małżonki. Dzisiaj będzie musiał uśmiechać się i uczestniczyć w biesiadzie, prowadzić rozmowy, przyjmować życzenia, tańczyć i sprawiać wrażenie zadowolonego z tego, co zgotował mu los i matka. Pomyślałem o jaskrawym świetle, piskliwej muzyce, śmiechu oraz głośnych rozmowach i pokręciłem głową, pełen współczucia dla Sumiennego.

- O czym myślisz, że tak kręcisz głową, Tomie Borsuczowłosy?

Moje rozmyślania przerwał głos Dziewanny; uświadomiłem sobie, że milczę już dość długo. Odetchnąłem głęboko i znalazłem nieszkodliwe kłamstwo.

- Burza nie chce jakoś ucichnąć, prawda? Żałowałem tych, którzy muszą tej nocy być poza domem. Jakie to szczęście, że nie jestem jednym z nich.

- No tak. Dodam do tego, że jestem ci wdzięczna za towarzystwo - powiedziała z uśmiechem wróżka.

- A ja tobie - mruknąłem niezręcznie.

Spokojne spędzanie nocy w towarzystwie miłej kobiety było dla mnie nowym doświadczeniem. Jej kot mruczał na moich kolanach, a sama Dziewanna robiła coś na drutach. Przytulne ciepło ognia odbijało się w kasztanowych pasmach jej kręconych włosów i piegach porozrzucanych na przedramionach. Twarz też miała piegowatą, bynajmniej nie piękną, ale spokojną i sympatyczną. Tego wieczoru rozmawialiśmy o wszystkim, począwszy od ziół, z których zrobiła herbatę, i tego, jak drewno wyrzucone przez morze pali się czasami kolorowym ogniem, a skończywszy na nas. Odkryłem, że Dziewanna jest o jakieś sześć lat młodsza ode mnie, a ona wyraziła zdumienie, kiedy stwierdziłem, że mam jakoby czterdzieści dwa lata. Dodałem ich sobie siedem; starszy wiek stanowił część mojej roli Toma Borsuczowłosego. Sprawiło mi przyjemność wyznanie wróżki, że widziała we mnie raczej swego rówieśnika. Żadne z nas nie przywiązywało jednak wagi do wypowiadanych słów. Kiedy tak siedzieliśmy przy kominku i cicho rozmawialiśmy, połączyło nas interesujące, lekkie napięcie, niczym wibrująca struna.

Zanim udałem się na wyprawę ze Złocistym, spędziłem z Dziewanną jedno popołudnie. Pocałowała mnie wtedy. Nie towarzyszyły temu żadne słowa, żadne zapewnienia o miłości czy komplementy. Był tylko ten jeden pocałunek, przerwany powrotem jej siostrzenicy z targu. Teraz żadne z nas nie bardzo wiedziało, jak wrócić do chwili, w której była możliwa taka intymność. Co prawda nie byłem pewien, czy chcę to powtórzyć. Nie byłem gotów na drugi pocałunek, nie mówiąc już o tym, do czego mógłby on doprowadzić. Miałem na to zbyt obolałe serce. Chciałem jednak siedzieć przy jej kominku. Brzmi to jak sprzeczność sama w sobie i może nią było. Nie pragnąłem nieuniknionych komplikacji, do których doprowadziłyby pieszczoty, lecz poniósłszy taką stratę w Rozumieniu, czerpałem z towarzystwa tej kobiety pociechę.

Nie przyszedłem tu jednak dla Dziewanny. Chciałem się zobaczyć z Trafem, moim przybranym synem. Przybył niedawno do miasta leżącego u stóp Koziej Twierdzy i zatrzymał się u wróżki. Chciałem sprawdzić, czy dobrze mu się terminuje u stolarza Gindasta. Musiałem mu też powiedzieć o śmierci Ślepuna, choć bardzo się tego bałem. Wilk wychował chłopaka w takim samym stopniu, jak ja. Krzywiąc się na samą myśl o przekazaniu tej wieści, miałem jednak nadzieję, że, tak jak mówił Błazen, zmniejszy to nieco ciężar mojego smutku. Z Trafem mogłem dzielić żałobę, bez względu na to, jak bardzo to było samolubne. Przez ostatnie siedem lat Traf należał do mnie. Razem żyliśmy i przebywaliśmy w towarzystwie wilka. Jeśli nadal należałem do kogoś lub do czegoś, to do mojego chłopca. Bardzo chciałem to poczuć.

- Jeszcze herbaty? - zapytała Dziewanna.

Nie chciałem więcej herbaty. Wypiliśmy już trzy dzbanki i dwa razy odwiedziłem wygódkę. Mimo to wróżka proponowała mi ten napój na znak, że mogę jeszcze zostać, bez względu na późną - albo wczesną - godzinę. Poprosiłem więc o kolejną porcję i Dziewanna odłożyła robótkę, by powtórzyć rytuał napełniania czajnika świeżą wodą z beczułki i zawieszania go na haku nad ogniem. Na zewnątrz wichura szarpała i łomotała okiennicami w nowym przypływie wściekłości. A potem to nie była już wichura, tylko stukający do drzwi Traf.

- Dziewanna? - zawołał niepewnym głosem. - Nie śpisz jeszcze?

- Nie śpię - odparła i odwróciła się od czajnika. - Na twoje szczęście, bo inaczej ty spałbyś w szopie z kucem. Już otwieram.

Uniosła skobel, a ja wstałem, delikatnie zrzucając kota z kolan.

„Imbecyl. Kotu było wygodnie”.

Koper obruszył się, zeskakując na podłogę, ale był zbyt otępiały od ciepła, by przyłożyć się do protestu. Wskoczył tylko na krzesło Dziewanny i zwinął się tam, nie racząc nawet na mnie spojrzeć.

Kiedy Traf pchnął drzwi, razem z nim do chatki wpadła wichura. Podmuch wiatru wpędził do pokoju krople deszczu.

- Ależ pogoda. Wsadź kołek na miejsce, chłopcze - skarciła Trafa wróżka. Posłusznie zamknął za sobą drzwi i zaryglował je, a potem stanął przed nimi, ociekając wodą.

- Na dworze szaleje burza - stwierdził z błogim pijackim uśmiechem, ale oczy rozświetlało mu coś więcej niż wino. Błyszczało w nich zadurzenie tak wyraźne, jak krople deszczu spływające mu z prostych włosów na twarz. Dopiero po kilku chwilach Traf zorientował się, że jestem w pokoju i go obserwuję.

- Tom! Wreszcie wróciłeś! - zawołał w końcu, rozpościerając ramiona z pijacką żywiołowością, a ja ze śmiechem uściskałem mojego mokrego chłopaka.

- Nie zalej Dziewannie całej podłogi! - zbeształem go.

- Nie, nie powinienem tego robić. No tak. No to nie zaleję - oznajmił i ściągnął przemoczony płaszcz. Powiesił go na kołku przy drzwiach i zdjął wełnianą czapeczkę, by też obciekła z wody. Usiłował zdjąć buty na stojąco, ale stracił równowagę, więc usiadł na podłodze i tam dokończył dzieła. Odchylił się i ustawił buty przy drzwiach pod płaszczem, po czym wyprostował się z błogim uśmiechem. - Poznałem dziewczynę, Tomie.

- Naprawdę? Sądząc po zapachu, myślałem, że poznałeś butelkę.

- O, tak - przyznał bez żenady. - To też. Ale wiesz, musieliśmy wypić zdrowie księcia. I jego przyszłej. I za szczęśliwe małżeństwo. I za dużo dzieci. No i za takie samo szczęście dla nas. - Uśmiechnął się do mnie głupkowato. - Mówi, że mnie kocha. Podobają się jej moje oczy.

- To dobrze.

Ile razy w życiu Trafa ludzie patrzyli na jego odmienne oczy, jedno piwne, a drugie niebieskie, i czynili znak przeciwko złu? Poznanie dziewczyny, która uznała je za atrakcyjne, musiało być balsamem na duszę chłopaka.

I nagle uświadomiłem sobie, że nie pora obciążać go teraz moimi smutkami. Odezwałem się łagodnie, lecz stanowczo:

- Chyba powinieneś się położyć, synu. Przecież twój mistrz będzie cię rano oczekiwał u siebie.

Wyglądał, jakbym go zdzielił rybą. Uśmiech zniknął mu z twarzy.

- Ojej. To prawda. Będzie na mnie czekał. Stary Gindast wymaga, by jego terminatorzy przychodzili do pracowni przed czeladnikami, a czeladnicy pracowali już w najlepsze, kiedy sam się w niej pojawia. - Zebrał się w sobie i powoli wstał. - Tomie, terminowanie u niego wcale nie spełnia moich oczekiwań. Zamiatam, noszę deski i obracam suszące się drewno. Ostrzę narzędzia, czyszczę narzędzia i nacieram narzędzia oliwą. Potem znów zamiatam. Wcieram olej w ukończone przez czeladników sprzęty. A przez te wszystkie dni ani razu nie trzymałem w ręku narzędzia po to, by coś nim zrobić. Cały czas słyszę tylko „Patrz, jak to się robi, chłopcze” albo „Powtórz, co ci właśnie powiedziałem” i „Nie o to prosiłem. Odnieś to na stos drewna i przynieś mi drobnoziarnistą wiśnię”. I wiesz co? Oni mnie przezywają. Wieśniakiem i tępakiem.

- Gindast przezywa wszystkich swoich terminatorów, Trafie. - Łagodny głos Dziewanny uspokajał i pocieszał, ale i tak dziwnie było mieć trzeciego uczestnika naszej rozmowy. - Całe miasto o tym wie. Jeden z czeladników przejął nawet swoje przezwisko, kiedy otworzył własny warsztat. Teraz za stół Prostaka płaci się spore pieniądze.

Dziewanna wróciła już do swego krzesła i robótki, ale nie usiadła - jej miejsce wciąż zajmował kot.

Usiłowałem nie okazać, jak bardzo zmartwiły mnie słowa Trafa. Spodziewałem się usłyszeć, że uwielbia swoje zajęcie i jest mi wdzięczny, że udało mi się umieścić go u Gindasta. Wierzyłem, że jego terminowanie okaże się jedyną rzeczą, która się powiodła.

- No cóż. Uprzedzałem cię, że będziesz musiał ciężko pracować - zacząłem.

- I byłem na to gotowy, Tomie, naprawdę. Jestem gotów przez cały dzień ciąć drewno, dopasowywać je i kształtować. Nie spodziewałem się jednak śmiertelnej nudy. Zamiatanie, polerowanie i przynoszenie różnych rzeczy... Jeśli chodzi o naukę, to równie dobrze mógłbym zostać w domu.

Niewiele rzeczy kłuje tak dotkliwie, jak bezmyślne słowa z ust młodzieńca. Jego pogarda dla naszego dawnego życia, wyrażona tak jasno, odjęła mi mowę.

Popatrzył na mnie oskarżycielsko.

- A gdzie ty byłeś i dlaczego zniknąłeś na tak długo? Nie wiedziałeś, że cię potrzebuję? - Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. - Co zrobiłeś z włosami?

- Obciąłem je - odparłem. Przeciągnąłem z zakłopotaniem dłonią po skróconych w żałobie kosmykach. Nagle nie chciałem powiedzieć nic więcej. Wiedziałem, że to tylko chłopak, który widzi we wszystkim najpierw to, co dotyczy bezpośrednio jego samego. Niestety, już sama lakoniczność mojego wyjaśnienia powiedziała mu, że nie usłyszał ode mnie wszystkiego. Powiódł wzrokiem po mojej twarzy.

- Co się stało? - zapytał ostro.

Zaczerpnąłem tchu. Nic już nie da się zrobić.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin