dzień, w którym powrócił ebook.epub

(50909 KB) Pobierz
D
ZIEŃ
,
W KTÓRYM POWRÓCIŁ
Rozdział pierwszy
Raven
Dziesięć lat wcześniej
tałam w kuchni, gdy mama podeszła do mnie od tyłu i powiedziała:
— Drobna zmiana planów, Raven.
Przerwałam wycieranie lśniącego granitowego blatu wyspy ku-
chennej.
— Co się stało?
— Muszę cię prosić,
żebyś
przerwała sprzątanie i zamiast tego
skoczyła do sklepu po zakupy. Chłopcy wracają dziś z Londynu.
Ruth powiedziała nam dopiero teraz.
„Chłopcy” to Gavin i Weldon Mastersonowie, synowie Ruth
i Gunthera Mastersonów, naszych pracodawców. Gavin miał jakieś
dwadzieścia jeden lat, a Weldon był o trzy albo cztery lata młodszy.
Nigdy ich nie widziałam, bo gdy byłam młodsza, mama nie zabie-
rała mnie ze sobą do pracy. Ale od czasu do czasu o nich wspomi-
nała. I z tego, co zrozumiałam, ich coroczny powrót z Europy
świętowano
niczym powtórne przyjście Chrystusa. Wiedziałam
też,
że
Gavin właśnie zrobił licencjat na Oxfordzie, a Weldon cho-
dził w Anglii do szkoły z internatem.
S
7
Kup książkę
Poleć książkę
P
ENELOPE
W
ARD
Mama była gosposią Mastersonów od ponad dziesięciu lat. Nie-
dawno uznali,
że
od końca maja do września, gdy chłopcy przyjadą
na wakacje, w domu przyda się dodatkowa para rąk, więc na ten
czas mama załatwiła mi pracę pokojówki na pół etatu. W przeci-
wieństwie do wielu innych mieszkańców wyspy Mastersonowie nie
byli miłośnikami białego szaleństwa i nie migrowali na północ
w miesiącach letnich. Mieszkali w Palm Beach przez okrągły rok.
Ich posiadłość znajdowała się zaraz za mostem, niemal dokład-
nie na wprost mojego domu w West Palm Beach. Niby niedaleko,
a jednak miało się wrażenie,
że
to inny
świat.
— O której przyjeżdżają? — zapytałam.
— Ponoć właśnie wylądowali na Palm Beach International.
Ekstra.
Mama wręczyła mi kartkę.
— Tutaj masz listę. Leć i pamiętaj,
żeby
broń Boże nie kupić ni-
czego, co nie jest ekologiczne. Inaczej Ruth dostanie apopleksji.
***
Wyprawa do sklepu zajęła więcej czasu, niż się spodziewałam. Upier-
dliwe było to czytanie etykiet i sprawdzanie, czy na pewno wszystko
jest „eko”.
Kiedy po powrocie zaczęłam wykładać zakupy w kuchni, nagle
zobaczyłam,
że
ktoś siedzi w kącie w wykuszu, w którym domow-
nicy zwykle jadają
śniadania.
Rozpoznałam go ze zdjęć. To był młodszy syn, Weldon. Miał
włosy w kolorze ciemnego blondu i delikatne rysy twarzy. Był bar-
dzo podobny do Ruth.
Wydawał się kompletnie nie zauważać mojej obecności, bez
reszty pochłonięty pałaszowaniem chili con carne i ekranem swo-
jego telefonu.
8
Kup książkę
Poleć książkę
D
ZIEŃ
,
W KTÓRYM POWRÓCIŁ
— Cześć — zagadnęłam. — Jestem Raven.
Nic. Ani słowa.
— Hej — powtórzyłam.
Nadal nic.
Czy ja jestem niewidzialna?
Nie miał w uszach słuchawek.
Wiedziałam,
że
mnie słyszał, a mi-
mo to nawet nie podniósł wzroku.
Zaczęłam więc mruczeć pod nosem, przekonana,
że
i tak jest za-
jęty zabawą telefonem.
— Aha, kumam. Jesteś zadufanym w sobie, tępym gnojkiem, który
nie uznaje ludzi z niższym saldem w banku. Czemu niby miałbyś
się do tego zniżać, gdy możesz się dalej obżerać jakby nigdy nic?
W porządku. I tak mam cię w dupie.
— …stary trupie — zza pleców dobiegł mnie niski głos.
Cholera!
Odwróciłam się bardzo wolno i zobaczyłam przed sobą najbar-
dziej oszałamiające błękitne oczy, wpatrzone we mnie.
Gavin. Ten drugi.
Uśmiechał się szeroko. Inaczej niż jego brat, który zdawał się
całkowicie pozbawiony charakteru, Gavin Masterson czarował już
samym uśmiechem. I był zabójczo przystojny. Bez przesady moż-
na było powiedzieć,
że
wyglądał jak gwiazdor filmowy. I był zde-
cydowanie bardziej dorosły niż na zdjęciach wiszących w domu.
Żołądek
zacisnął mi się w kamień.
— Yyy…
— Nie przejmuj się. Nikomu nie powiem. — Uśmiechnął się
lekko i spojrzał przelotnie na brata. — I po prawdzie należało
mu się.
Gdy odzyskałam mowę, wyjąkałam tylko:
— Ale i tak… To było niestosowne. Ja tylko…
9
Kup książkę
Poleć książkę
P
ENELOPE
W
ARD
— A ja uważam,
że
bardzo trafnie go podsumowałaś. Potrzeba
nam tu więcej takich ludzi. Takich, którzy mocno stąpają po ziemi,
mówią, jak jest.
Okej…
— A tak serio, to jak w ogóle udało ci się to usłyszeć? — spytałam.
— Mówiłam do siebie. Nie wiedziałam nawet,
że
mówię to na głos.
Wskazał palcem swoje ucho.
— Wszyscy mi mówią,
że
mam wyjątkowy słuch. — Po czym
wyciągnął do mnie rękę. — Gavin.
Uścisnęłam ją.
— Tak, wiem.
Jego dłoń była znacznie większa od mojej. Długie, męskie palce
były ciepłe i miałam wrażenie, jakby przepływał przez nie prąd.
— Miło mi cię poznać, Raven.
Nie powiedziałam mu, jak mam na imię.
Czując, jak ciarki przechodzą mi po plecach, powiedziałam:
— Wiesz, kim jestem…?
— Jasne,
że
wiem. Twoja matka bez przerwy o tobie mówi.
Wiedziałem,
że
teraz tu pracujesz. Szukałem cię…
żeby
się przywi-
tać. Chociaż przed chwilą o mały włos nie nazwałem cię Chiquita.
— Chiquita.
Wzdrygnęłam się, gdy zdjął mi z koszulki małą naklejkę. Ten
przelotny dotyk przyprawił mnie o gęsią skórkę. Przykleił sobie
naklejkę na wierzch dłoni.
Chiquita.
Jak banany. Musiała się odkleić
z kiści bananów, które kupiłam.
Zrobiło mi się gorąco w twarz.
— No tak. — Musiałam być czerwona jak burak.
Znów podniosłam na niego wzrok. Włosy miał ciemniejsze niż
Weldon. Bardziej brązowe niż blond. Dłuższe z przodu i zwi-
chrzone. Wyglądał jak młodsza wersja swojego ojca. Gavin idealnie
pasował do mojego typu: wysoki, dobrze zbudowany i z zabójczym
10
Kup książkę
Poleć książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin