Laurann Dohner - VLG4 - Veso ( Rozdz. 8 - 12 ).pdf

(805 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 8
- Czas ruszać.
Glen obudziła się na dźwięk głębokiego, ochrypłego głosu. Otworzyła oczy i
spojrzała na Veso. Stał nad nią na brzegu dziury, w której spali. Nadszedł poranek i
przetrwali noc nie będąc znalezieni.
- Idź na stronę. – Pochylił się, podając jej rękę. – Nie ma czasu do stracenia, Glendo.
Wyszedłem o pierwszym brzasku i znalazłem dowody, że żołnierze są w promieniu
półtora kilometra od nas.
Ujęła go za rękę i podciągnął ją, pomagając jej wyjść z dziury. Ból przeszył jej
ciało, obolałe mięśnie dały o sobie znać.
- Jakiego rodzaju dowody?
- Martwe ciała.
Jego odpowiedź wywołała u niej mdłości.
- Zabili więcej ludzi?
- Zwierzęta. Zostały brutalnie zagryzione i pozbawione krwi, z wieloma śladami po
ugryzieniach. Zgaduję, że było czterech lub pięciu żołnierzy. Za bardzo się zbliżyli dla
naszego spokoju. Dzisiaj zrobimy dystans między nimi i nami.
Zadrżała, czując współczucie dla biednych stworzeń, które umarły. To także
uświadomiło jej, co mogło się stać, gdyby te świry znalazły ich w nocy. Odwróciła
głowę i spojrzała nad wąwozem. Przerażało ją myślenie o tym jak Veso przeprowadzi ją
na drugą stronę, ale były gorsze rzeczy, jak ponownie schwytanie przez tych dziwaków.
- Idź na stronę i zjedz. Spakuję nasz obóz.
Nie zabrało jej dużo czasu opróżnienie pęcherza za drzewem, a Veso otworzył jej
puszkę fasoli. Była zimna, ale udało jej się zjeść połowę. Myśli o prawdziwym jedzeniu
drwiły z niej, ale przynajmniej nie umrze z głodu. Ich skromne zapasy były lepsze niż
nic. Veso szybko wszystko spakował i podszedł do krawędzi wąwozu, przyglądając mu
się pod różnymi kątami.
Ich rozmowa o rodzicach zmieniła sposób, w jaki patrzyła na Veso. Dorastanie bez
matki, która by go kochała, musiało być trudne. To też dużo wyjaśniało. Dowiedzenie
~1~
się, że był wynikiem manipulacji żądnej władzy kobiety z jego ojcem, by mieć dziecko,
którym planowała się posłużyć, musiało go zdruzgotać. Veso był narzędziem do
wymiany, żeby dostała to, czego chciała. Do tego właśnie to się sprowadzało. Jego
zimnokrwista suka matka odrzuciła jego miłość i wyglądało na to, że odrzuciła go za to,
że miał emocje.
To także wyjaśniało, dlaczego prawdopodobnie postrzegał kobiety jako wroga.
Fakt, że Glen była człowiekiem, sprawiał, że jego zdaniem to było dziesięć razy gorsze,
ponieważ pokazał do nich swoją niechęć. Nie żeby go za to winiła, po tych kilku
dyskusjach na ten temat. Znalazłby się na najbardziej poszukiwanej liście każdego
naukowca i szaleńca na świecie, czymś do upolowania i złapania dla obojętnie jakiego
celu, jaki mieli na myśli. Nic z tego nie wróżyłoby dobrze dla jego przyszłości.
Veso odwrócił się, marszcząc brwi na to, że przykuśtykała do niego, by spojrzeć na
wąwóz poniżej.
Oceniła sytuację. To była długa droga na dno, prawdopodobnie kilkadziesiąt
metrów.
- Nie sądzę, żebyśmy mieli dość liny.
- Wiem o tym. Myślałem, że opuszczę cię tak daleko jak to możliwe, przytrzymasz
się czegoś, a potem zejdę do ciebie. Stamtąd obniżę cię dalej, dopóki nie dotrzemy na
dno. Zrobimy to samo, by dostać się na górę na drugiej stronie. Będę się wspinał aż lina
się skończy, a potem wciągnę cię, żebyś miała coś do przytrzymania się i wejdę wyżej,
aż dotrzemy na szczyt.
- Fantastycznie. – Wiedziała, że sarkazm wyraźnie zabrzmiał w jej głosie. – To
brzmi super niebezpiecznie. Woohoo.
- Jesteś obolała. Widzę jak się poruszasz. Kłamałaś o ranach? – Pociągnął nosem. –
Nie czuję krwi.
- Nie jestem w formie. To wszystko. Nic nie możesz zrobić na naciągnięte mięśnie
czy posiniaczone stopy. Przeżyję. Tylko nie oczekuj, że pobiegnę w jakimś maratonie.
- Możesz to zrobić, Glendo? – Wyciągnął rękę i ujął jej podbródek, zmuszając ją do
spojrzenia w jego oczy. – Powiedz mi prawdę. W razie potrzeby mogę przywiązać cię
do moich pleców. Będziemy musieli pozostawić większość zapasów, ale musimy
przejść ten wąwóz.
Poważna mina na jego twarzy mówiła, że ma na myśli każde słowo.
~2~
- Mogę to zrobić. Nie chcę ponownie znaleźć się w tej celi.
Puścił ją.
- Załóż skarpetki, wiele warstw, i chodźmy.
- Nie jadłeś.
- Zjadłem coś zanim cię obudziłem.
Nie pytała, obawiając się jego odpowiedzi. Nie dotknął żadnej puszki. To znaczyło,
że polował na swoje jedzenie. Więc zrobiła to, co kazał i założyła dwie pary świeżych
skarpet, bardziej otulając swoje stopy. Veso zwinął ich brezent, łopatę, strzelbę i koc.
Zaskoczyło ją, gdy po prostu wyrzucił to przez krawędź.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś!
Obrócił się do niej.
- Co?
- Prawdopodobnie złamałeś strzelbę i łopatę.
- Rzuciłem je na wielki krzak. To złagodziło lądowanie. Jeśli nie, to plandeka i koc
są wszystkim, czego potrzebujemy. Podaj mi plecak.
To nie miało dla niej sensu.
- Chyba tego nie rzucisz.
- Nie. Będę niósł na plecach. Surowe mięso może cię obrzydzić, a nie możemy
rozpalić ognia. Nie zaryzykuję otwarcia się puszek.
Podała plecak i patrzyła jak go zakłada. Potem przykucnął obok niej, używając
końca liny do owinięcia jej wokół jej talii. Podniosła ramiona, gdy wiązał węzeł.
- Trzymaj się mocno, a kiedy będę blisko końca liny, warknę. Znajdź dobry uchwyt
i ustabilizuj się, a ja zejdę do ciebie.
Zrozumiała sedno jego planu.
- Nadal uważam, że powinniśmy spróbować to obejść i znaleźć inną drogę.
Westchnął, jego oczy zwarły się z jej.
~3~
- Przepraszam. Czułam potrzebę, żeby przynajmniej jeszcze raz to powtórzyć. Ale
zaczynam cię poznawać, a ty jesteś uparty. Podjąłeś decyzję. Mam tylko nadzieję, że to
mnie nie zabije.
Wstał szybko.
- Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Szczerość w jego głosie zaskoczyła ją.
- Dziękuję.
- Będzie dobrze.
- Po prostu mnie nie upuść. – To był prawdziwy strach.
Uśmiechnął się.
- Mógłbym podnieść mały samochód. Jesteś niczym.
Przyjrzała mu się.
- Nie jestem człowiekiem, Glendo.
- Racja. – Przełknęła mocno. – Okej. Jak chcesz to zrobić?
- Po prostu przejdź przez krawędź. – Chwycił linę kilka metrów od niej, reszta
leżała w stosie obok nich. – Trzymam cię.
Jasna cholera. Zrobię to. Odwróciła się, jedną ręką chwyciła się liny i podeszła do
krawędzi. To była długa droga w dół, ale Veso miał rację. Nie był człowiekiem. Rzucił
tym Wampirem tak mocno, że przebił się przez deski i przeleciał co najmniej sześć
metrów zanim spadł z półki kopalni, z której uciekli. To wymagało dużo brutalnej siły.
A ona była mniejsza niż ten świr. Mogę to zrobić.
Glen usiadła na krawędzi, zwisając stopami i chwyciła linę obiema rękami.
- Jesteś gotowy? Po prostu się ześlizgnę. Proszę, nie upuść mnie. Obiecuję, że nie
będę próbowała już cię denerwować. – Obejrzała się i zobaczyła, że Veso trzyma linę
obiema rękami, z rozstawionymi nogami, wpatrując się w nią.
- Tracimy czas, którego nie mamy. Mamy wiele mil do przejścia.
- Ja pieprzę. – Zamknęła oczy i zsunęła się, jej tyłek opuścił ziemię, a potem spadła
kilka metrów. Lina wbiła się boleśnie w jej talię, jej tekstura była szorstka w jej
~4~
dłoniach, ale kołysała się w powietrzu zamiast spaść. Opuszczał ją powoli, metr po
metrze. Przez kilka minut zaciskała mocno oczy, dopóki nie poczuła się odważniejsza.
Potem spojrzała w dół.
- Szkoda, że to zrobiłam.
- Wszystko w porządku – oznajmił Veso z góry. – Wcale nie jesteś ciężka.
Miała nadzieję, że nie kłamie, żeby poczuła się lepiej. Opuścił ją jakąś jedną
czwartą drogi, kiedy usłyszała jego warknięcie. Nadszedł czas, by gdzieś znaleźć coś do
przytrzymania się, żeby mógł do niej zejść. Wyciągnęła rękę, chwytając się kępki
krzaków, znalazła jakąś skałę do podparcia stóp i przylgnęła ciałem do skały. Posypała
się pod nią luźna ziemia, ale dobrze się trzymała.
Jej serce waliło. Co jeśli spadnie? Co jeśli krzaki, których się trzymała, oderwą się
od skalnej ściany? Nie lubiła się wspinać. Ludzie byli szaleni robiąc tego typu
aktywność dla zabawy.
- Okej – zawołała. – Trzymam się, ale pospiesz się.
- Nie patrz w górę – ostrzegł nad nią.
Zastanawiała się, dlaczego to powiedział, dopóki nie spadło na nią trochę ziemi.
Cholera.
***
Veso był dumny. Glenda była bardzo dzielna jak na człowieka. Nie krzyczała ani
nie straciła panowania nad sobą. Wyciągnął ją po drugiej stronie wąwozu, pomógł
wyjść nad krawędź i uśmiechnął się. Cała wspinaczka zabrała mu więcej czasu, niż się
spodziewał, ale udało się. Przytrzymał ją i otrzepał z niej ziemię.
- W najgorszym przypadku potrzebuję kąpieli.
Wyglądała seksownie ze zmierzwionymi włosami.
- Oboje potrzebujemy, ale będziemy się tym martwić później. Możliwe, że do
popołudnia dotrzemy do pierwszej rzeki, którą musimy przekroczyć. – Odwiązał sznur
z jej talii.
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin