Abp Wielgus.doc

(15 KB) Pobierz

Abp Wielgus: O żołnierzach wyklętych

2 marca 2020  Redakcja Konserwatyzm.pl

 

“Po zakończeniu wojny lęki i ustawiczna groza bynajmniej nie ustały. Na naszych terenach (…) pozostały duże grupy partyzantów, powstałe zwłaszcza ze Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (WiN) i z Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ) (…) rozbrajali posterunki milicji, odbijali więźniów trzymanych w aresztach itd. Ten stan rzeczy trwał kilka lat. Najgorsze były noce, podczas których bardzo często do wierzchowskich domów wkraczali ludzie z lasu. Potrzebowali żywności, butów, ubrania. Moja rodzina pomagała im w miarę możliwości. Ich wizyty były jednak bardzo niebezpieczne. W razie przybycia komunistycznych oddziałów wywiązywała się bowiem walka, w której ginęli nie tylko walczący, lecz także przypadkowi bezbronni mieszkańcy. Nikt się nimi nie przejmował. Niektórzy partyzanci, pozbawieni nadziei i wsparcia z Zachodu, zaczęli stopniowo ulegać demoralizacji. Przestali przestrzegać jakiejkolwiek dyscypliny. Stawali się grupami straceńców. Aby się utrzymać, napadali na miejscowe sklepy i spółdzielnie. Zabierali to, co w nich było. Także alkohol. Często pod wpływem spożywanego alkoholu przemieniali się w ludzi zupełnie nieodpowiedzialnych (…). Zdarzało się także, że niektórzy z owych partyzantów rozstrzeliwali bez żadnego sądu ludzi, o których krążyły wieści, że sprzyjają komunistycznej władzy. Pewnej nocy zastrzelono człowieka o nazwisku Rzepiela, który prowadził we wsi sklepik z różnymi artykułami. W Wigilię przed świętami Bożego Narodzenia 1947 roku grupka takich zdesperowanych i pijanych partyzantów obrabowała w Wierzchowiskach w biały dzień sklep spółdzielczy. Sam widziałem, jak pijani członkowie tej grupy jechali przez wieś furmankami i strzelali na wiwat z pistoletów i karabinów. Po drodze, niedaleko mojego domu, spotkali młodego chłopca o nazwisku Amborski. Zatrzymali go i zapytali, jak się nazywa. Kiedy odpowiedział, postanowili go rozstrzelać, ponieważ na swojej liście mieli kogoś związanego z nową władzą, kto także nazywał się Amborski. Jak opowiadali ludzie, obserwujący to zdarzenie przez okna pobliskich chat, znieruchomiałego z przerażenia niewinnego chłopca zaczęli ustawiać do rozstrzelania. Ten zamiast uciekać, stał jak wmurowany pod lufą jednego z nich nazywanego “Cycek”, który uwielbiał zabijać ludzi. Partyzant chwiał się całkowicie pijany i trudno mu było wycelować w stojącego chłopca. Za pierwszym razem chybił, ale drugi strzał był celny. Kula z karabinu roztrzaskała głowę biedaka. Zabójcy wrzucili ciało na furmankę i zawieźli je do znajdującego się poza wsią jaru, gdzie je porzucili. Gdy po porannej Mszy świętej w Boże Narodzenie wracałem do domu, napotkałem kilka kobiet, które w miejscu zastrzelenia Amborskiego z płaczem zbierały do chusteczek leżące tam kawałki roztrzaskanej kulą jego czaszki, aby je dołączyć do odnalezionych zwłok”

 

“Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki”, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2014 rok.

 

za: FB Łukasz Marcin Jastrzębski

Zgłoś jeśli naruszono regulamin