Ogród malw - Rozdział 3.pdf

(398 KB) Pobierz
Rozdział 3
Darek wyszedłszy przed budynek motelu, zastał córkę właścicielki siedzącą na schodach
i zawiązującą trampki. Odchrząknął, przysiadłszy obok. Dziewczyna popatrzyła na niego, jak
na kosmitę. Wyglądała na piętnaście lat. Miała długie, rude włosy zaplecione w warkocz
sięgający jej do połowy pleców, pociągłą twarz i bardzo bystre niebieskie oczy.
– O co biega? – zapytała. – Nie jest pan jakimś pedofilem czy kimś takim, no nie?
– Eee… – Jak on miał z nią rozmawiać? – Nie. Pewnie, że nie.
– To dobrze. No to o co chodzi? Czasu nie mam. Kumple czekają na mnie nad rzeką. –
Pogłaskała psa siedzącego obok niej.
Przypomniał sobie, że to ją widzieli z Agnieszką, kiedy próbowali znaleźć drogę do
motelu. Biegła za psem, a ten za jakimiś chłopaczyskami, którzy gonili piłkę. Pewnie niezła z
niej chłopczyca.
– No? – poganiała go. Nie rozumiała, po co facet się do niej przysiadł.
– Szukam kogoś. Nazywa się Michał Sobolewski.
– Michaś? Nie ma go. Wyjechał do rodziców. Powinien wrócić na dniach lub za miesiąc,
kto go tam wie. – Zauważyła, że mężczyzna się skrzywił. – A to coś ważnego? Mogę
pokazać, gdzie mieszka. Najwyżej pan tam zajdzie i zobaczy, czy wrócił. Bo tutaj, do miasta,
to on rzadko zagląda.
– To miejsce jest daleko stąd? Możemy podjechać samochodem.
– Wybaczy pan. – Podniosła się ze schodka. – Z obcymi to ja do samochodu nie
wsiadam. Zaprowadzę pana.
– Dobrze. Tylko zawiadomię koleżankę i możemy iść. Daleko to? – dopytał.
– Nie, dosyć blisko. Niedaleko rzeki.
Tak, niedaleko rzeki? Tylko gdzie ta rzeka, pomyślał Kiliński.
Piętnaście minut później Darek żałował, że zgodził się iść pieszo. Nieprzyzwyczajony do
długich wędrówek, omal nie wyzionął ducha, próbując dorównać kroku Majce, bo tak się
przedstawiła. Dziewczyna szła raźno, jakby przebyte kilometry były dla niej bez znaczenia.
– Co, kondycji brakuje? – zagadnęła.
– Trochę. Głównie siedzę za biurkiem. Siłownię widziałem jakiś czas temu. – Przystanął,
próbując złapać oddech. Pić mu się chciało. Dlaczego nie wziął ze sobą wody?
– Ja nigdy nie widziałam. Po prostu się ruszam. Nie wie pan co to bieganie? Radzę panu
czasami wstać zza biurka. No, idziemy dalej. Jeszcze tylko kawałek.
– To samo mówiłaś pięć minut temu. – Ona chce go chyba zabić i niewiele jej do tego
brakuje.
– Naprawdę? Nie pamiętam. Barik, ty pamiętasz? – Pies szczeknął kilka razy i pobiegł
przodem, jakby doskonale wiedział, dokąd idą. – Widzi pan? On też nie pamięta. Tym razem
to naprawdę kawałek. Za tymi drzewami – wskazała na niewielkie skupisko dębów i olch –
znajduje się rzeka. Trzeba pójść w lewo jej korytem, nie kierując się pod prąd i łatwo trafi się
do domu Michała.
– Prowadź. – Spojrzał na niebo. Ani jednej chmurki, a słońce mocno przygrzewało
pomimo popołudnia.
Niedługo później faktycznie dotarli do rzeki, której wąski, błękitno-zielony strumyk
płynął wolno. Na brzegu siedzieli trzej chłopcy w wieku Majki. Wesoło rozmawiali, a jeden z
nich bawił się z Barikiem.
– Hej, chłopaki – przywitała się Maja.
– Co tak długo? – zapytał chudy blondyn siedzący na brzegu z podciągniętymi pod
kolana spodniami, trzymając nogi w wodzie.
– A bo przewodnikiem jestem. To gość mojej mamy, oprowadzam go. – Podała plecak
pryszczatemu brunetowi. – Szczurek, potrzymaj i zajrzyj tam. Jest jedzonko i picie. Ja zaraz
wracam, tylko zaprowadzę tego tutaj do domu Michała.
– Ale Michał wyjechał – rzucił chłopak bawiący się z psem.
– No, ale pokażę mu, gdzie mieszka. Będzie mógł tutaj sam przychodzić. Idzie pan ze
mną, a potem pokażę, jak wrócić do miasteczka. Sam pan sobie poradzi. Jest pan facetem, no
nie? Mężczyźni muszą sobie radzić. Kobiety zresztą też. Takie życie.
Darek odetchnął głęboko. Co za dziewczyna. Jeśli w tym wieku taka jest, to co dopiero
będzie za kilka lat. Współczuł jej przyszłemu mężowi.
Agnieszka chłonęła uroki miasteczka, spacerując po niewielkim ryneczku. Po tym, jak
Darek poszedł z tą dziewuchą, ona wybrała się na długi, powolny spacer. Rozglądała się
wszędzie, podziwiając niewielkie kamieniczki, w których na piętrach znajdowały się
mieszkania, natomiast partery zostały zajęte przez przeróżne sklepiki z pamiątkami oraz
różnorodnymi artykułami. Przyglądała się ludziom siedzącym na ławeczkach pod miejscową
lodziarnią i, jak zauważyła, kawiarnią w jednym. Uśmiechała się do nich, a oni odwzajemniali
jej się tym samym. Nie wyglądali, jakby się gdzieś śpieszyli, podczas gdy w Warszawie, w
której się przecież urodziła i wychowała, rzadko kto zwalniał tryb swojego życia. Sama tyle
razy wstawała w ostatniej chwili, a potem biegła do pracy, pochłaniając po drodze zrobioną
na szybko kanapkę, żeby tylko się nie spóźnić. Tutaj wszystko było takie inne. Czas zwolnił.
Aż zapragnęła coś zmienić w swoim życiu.
W lodziarni zamówiła duży pucharek lodów bakaliowych. Zapłaciwszy za niego,
postanowiła wyjść na zewnątrz. Usiadła w ogródku, pod parasolem, przy okrągłym stoliczku
ze szklanym blatem. Spokojnie skonsumowała deser, nie przestając rozkładać na czynniki
pierwsze swojego życia, w którym ciągle czegoś jej brakowało. Jej podążający wszędzie
wzrok zatrzymał się na szyldzie nad księgarnią. Nagle zapragnęła tam pójść, jakby jakaś siła
przyciągała ją do tamtego miejsca. Zostawiając pusty pucharek, wstała i ruszyła na drugą
stronę ulicy. Stanęła przed brązowymi drzwiami sklepu z książkami wyglądającego niczym
antykwariat. Przygryzła wargę i po chwili weszła do środka. Otoczył ją zapach nowych i
starych tomów wypełniających półki. Uwielbiała go. Delektowała się nim od dziecka, kiedy
mama wpajała jej miłość do książek, prowadząc ją do najprzeróżniejszych księgarni, bibliotek
lub czytelni, w których ona bawiła się, a rodzicielka popijała kawę, rozmawiając z innymi o
literaturze. Nic dziwnego, że zaczęła pracować w wydawnictwie. To było jej życie. Czy w
takim razie mogłaby żyć bez pracy w Lunie, mieszkając w Utopii, którą chyba pokochała, jak
tylko po raz pierwszy zobaczyła to senne miasteczko? Na szczęście nie musiała się nad tym
głowić, bo za dwa tygodnie, a może nieco później, będzie wracała do Warszawy.
– Jest tu kto? – zapytała głośniej, dostrzegając, że w księgarni nie ma żywej duszy.
– Tak, jestem, chwileczkę. – Dobiegł ją męski głos dochodzący gdzieś spomiędzy półek.
– Poczekam. – Po chwili jednak podskoczyła, kiedy usłyszała potężny rumor i jęk. –
Halo? Nic panu nie jest? – Zaczęła krążyć pomiędzy półkami, ostatecznie natrafiając na
przechylony regał i stos książek leżących na podłodze. Wśród nich siedział ciemnowłosy
mężczyzna w przekrzywionych na nosie okularach, pocierając tył głowy.
– Nic panu nie jest?
– Chciałem tylko poukładać książki na górnej półce.
– Mogę panu pomóc. – Zaproponowała, bo zrobiło jej się żal biedaka.

Patrzył, jak Majka macha ręką i odchodzi. Wcześniej wytłumaczyła mu, jak ma wrócić
do motelu, lecz jej instrukcje na niewiele się zdały. Potrafił poruszać się ulicami wielkiego
miasta, a tu, na odludziu, zwyczajnie się gubił. Na razie jednak problem powrotu odstawił na
bok, bo przed sobą widział w całej swojej okazałości biały, drewniany dom, taki z dawnych
czasów, z niebieskimi okiennicami, otoczony ogrodem malw i z jednej strony murem
ułożonym z białych kamieni. Mógł się założyć, że chatka ma ponad sto lat i kiedyś dach
pokrywała strzecha zrobiona ze słomy lub trzciny, podczas gdy teraz ułożono go z niebieskiej
dachówki. Druga strona muru została kompletnie zniszczona i tylko część leżących na stosie
kamieni wskazywała na to, że kiedyś tam stał.
Podszedł bliżej. Dotknął kamieni, czując pod palcami ich szorstkość oraz to, jakie były
gorące dzięki nagrzaniu przez słońce. Podobało mu się tutaj. Gdyby był pisarzem, to miejsce
stałoby się idealne do tego, aby tworzyć. Czy Sobolewski tutaj pisał? Jakoś nie potrafił
uwierzyć, że tego nie robił. Pasja zawsze pozostaje pasją. On kochał poprawiać teksty i nie
wyobrażał sobie, że nie mógłby tego robić. Pomimo że czasami szlag go trafiał, patrząc na to,
co autorzy – nieraz bardzo poczytni, mający wieloletni warsztat – wypisują.
Wszedł głębiej, przekraczając granicę posesji. Wszędzie rosły malwy o różnych kolorach,
a wokół nich latały pszczoły, wesoło bzycząc. Tak zawsze wyobrażał sobie wiejski, sielski
krajobraz. Kwiaty znalazły doskonałe miejsce przy murze, ścianach domostwa. Chronione
dzięki temu przed wiatrem, mogły utrzymywać się na swoich długich łodygach. Powstrzymał
westchnięcie, dostrzegając mały, kwadratowy, zielony stolik z dwoma krzesłami. Stał
pomiędzy kwiatami, na wprost okna, chowając się za murem, przez co nie mógł go wcześniej
dojrzeć. Agnieszce by się tutaj spodobało. Rozpłynie się na widok krajobrazu jak z obrazka,
namalowanego akwarelami, które tak lubiła i wieszała na ścianach w mieszkaniu.
– Co pan tutaj robi i kim pan jest?
Słysząc ostre pytanie oraz głos, którego się nie spodziewał, sądząc, że jest sam, odwrócił
się. Jego serce opuściło jedno bicie, bo właśnie ujrzał najpiękniejsze, ale i najsmutniejsze
oczy koloru burzowego nieba. Brązowe, lekko kręcące się na końcach, długie do szyi włosy
rozwiewał wiatr. Kwadratowa szczęka pokryta kilkudniowym zarostem, dobrze wykrojone
pełne usta, prosty nos – którego już mu pozazdrościł – zmarszczki na czole, które zrobiły się
po tym, jak mężczyzna uniósł pytająco brwi, postawa wyrażająca pewność siebie i boskie
ciało tworzyły jego ideał. Wyschło mu w gardle, gdy o tym pomyślał. Zaraz jednak odepchnął
te niedorzeczne myśli i powiedział:
– Nazywam się Dariusz Kiliński i szukam pana Michała Sobolewskiego.
Mężczyzna tym razem zmarszczył brwi, przyglądając mu się z dezaprobatą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin