Anna Kantoch - Czarne -.pdf

(621 KB) Pobierz
Copyright © 2012 by Anna Kańtoch
Copyright © 2012 by Powergraph
Copyright © 2012 for the cover by Rafat Kosik
Redaktor prowadząca serii:
Kasia Sienkiewicz-Kosik
Redakcja:
Kasia Sienkiewicz-Kosik
Korekta:
Joanna Mika-Orządała
Sktad i łamanie:
Powergraph
Ilustracja na I okładce:
istockphoto
Projekt graficzny serii i opracowanie:
Rafał Kosik
ISBN 978-83-61187-53-0
skan i opracowanie elektroniczne
lesiojot
Wydawca:
Powergraph Sp. z o.o.
ul. Cegłowska 16/2, 01-803 Warszawa
teL/fax: 22 834 18 25, 22 834 18 26
I
1.
Czarne, istoty przywożone z morza
teraz
Zawsze wiedziałam, że pewnego dnia wrócę do Czarnego. Widzę tę
chwilę, jakby to już się stało - oto stoję na wiejskiej drodze obok
pomrukującego cicho automobilu, patrzę na skiby wilgotnej ziemi i
biały domek pod ciemną linią drzew. Za drzewami tarcza słońca; światło
ma przydymioną czerwoną barwę, powietrze stało się ostrzejsze i
pachnie leżącym pod leśnymi kamieniami mrokiem, w bruzdach na
polu zbierają się cienie. Wiatr szarpie długą prostą suknią, dłońmi
przytrzymuję wielki kapelusz, którego rondo zdobią fantazyjna kokarda
i kwiaty. Marznę, napawając się tą chwilą, tym wiatrem i zimnem, nim
wejdę do przytulnego wnętrza Czarnego.
Jestem. Wróciłam.
Doktor Krępiński zaśmiał się, gdy mu o tym opowiedziałam, śmiał się
tak bardzo, że trzęsła mu się broda, a on sam odchylił się na krześle do
tyłu, pod słomianym parasolem. Jego pomarszczone czoło i obwisłe
policzki całe były w słonecznych cętkach, w ręku podrygiwała szklanka z
lemoniadą. Z rozpalonego nieba lał się żar, parasol nie dawał niemal
żadnej ochrony - a mimo to biała koszula Krępińskiego wciąż była
świeża, spodnie zaprasowane w kant dokładnie jak w chwili, gdy o
ósmej rano zszedł na śniadanie.
Chwyciłam swoją szklankę i zaraz ją puściłam, bo lemoniada była już
ciepła. Wilgotne palce zostawiły na szkle przykre, tłuste ślady.
‒ Ależ dlaczego miałabyś nosić taki straszny kapelusz? ‒ zapytał
Krępiński, a ja posłałam mu niepewny uśmiech, bo istotnie podobne
nakrycia głowy wyszły z mody dawno temu, ostatni raz widziałam je...
kiedy? Chyba gdy byłam nastolatką, tuż przed wybuchem wojny. Dziś,
tego upalnego lata roku 1935, nosi się zupełnie inne kapelusze.
Odstawił swoją szklankę - na niej żadnych śladów nie było.
Jak oni to robią?
‒ Chciałabyś wrócić do Czarnego?
‒ Tak ‒ odparłam. A potem dodałam ‒ może. Nie. Nie wiem.
Zaśmiał się znowu, jakby moje wahanie było najlepszym na świecie
żartem. Czytałam kiedyś, że lekarze powinni dodawać pacjentom
otuchy, lecz wszyscy medycy, których w życiu spotkałam, sprawiali
tylko, że czułam się jak niemądre dziecko.
Musiał wyczuć moją dezaprobatę, bo umilkł i spojrzał na mnie
przepraszająco, a jednocześnie łobuzersko, jakby z góry wiedział, że dam
się ułagodzić.
‒ Wybacz, moja droga, czasem tracę nad sobą panowanie. Kto mieszka
w Czarnem? Może rzeczywiście niezłym pomysłem byłoby tam
pojechać?
‒ Mój brat ‒ odparłam. ‒ Młodszy ‒ dodałam niepotrzebnie, bo
przecież Krępiński starszego znał. To właśnie Franciszek przywiózł mnie
pewnego dnia do sanatorium, zostawił pod fachową opieką, a teraz
odwiedzał od czasu do czasu. ‒ Jest... inny.
‒ Inny jak ty?
Dwuznaczność pytania zawisła pomiędzy nami. A może nie było
żadnej dwuznaczności, może tylko ją sobie wyobraziłam.
‒ Przejdziemy się? ‒ zaproponował Krępiński.
Skinęłam głową.
Szliśmy stałą trasą naszych spacerów, wzdłuż brzegu aż do latarni na
cyplu. Wiatr niósł od morza orzeźwiający słony chłód, spieniona woda
wypełniała pozostawione na piasku ślady stóp. Krępiński poruszał się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin