Monika szwaja - Zupa z ryby fugu.pdf

(1077 KB) Pobierz
MONIKA SZWAJA
Zupa z ryby Fugu
Wydawnictwo SOL
1 SOL OMNIU1
OMNIBUS LfCET
Copyright © Monika Szwaja 2010 www.monikaszwaja.pl
Redakcja: Elżbieta Tyszkiewicz
Redakcja techniczna, typografia, skład, łamanie Dominik Trzebiński Du Chdteawc
atelier@duchateaux.pl
Korekta: Elżbieta Lipińska
Okładka: Leszek Żebrowski
ISBN 978-83-62405-03-9 Warszawa 2010
Wydawca:
Wydawnictwo SOL Monika Szwaja Mariusz Krzyżanowski 05-600 Grójec, Duży Dół 2a
wydawnictwo@wydawnictwosol.pl www.wydawnictwosol.pl
Dystrybucja: Grupa A5 sp. z o.o. 92-101 Łódź, ul. Krokusowa 1-3 tel. 42 676 49 29
handlowy@grupaa5.com.pl
Druk i oprawa: opolgraf www.opolgraf.com.pl
Powieść tę pozwalam sobie zadedykować Pani, która przyszła do mnie kiedyś po spotkaniu
autorskim i przedstawiła mi swego ślicznego kilkuletniego synka, mówiąc, że jest on dzieckiem „in
vitro".
Serdeczne podziękowanie składam Panu Profesorowi Sławomirowi Wołczyńskiemu za to, że tak
cierpliwie poszerzał moją wiedzę na temat zagadnień opisanych w tej książce. Dziękuję również
wszystkim życzliwym, którzy udzielali mi przy pisaniu cennych rad.
–A żeby to najjaśniejszy szlag trafił!
Ta mało oryginalna inwokacja zabrzmiała wprawdzie niezbyt głośno, ale naładowana była dużą
ekspresją. Anita Dolina-Grabiszyńska, zwana również Niteczką, wyjęła z szafki paczkę olłejsów
ze skrzydełkami i, wzdychając, użyła jednego z nich zgodnie z przeznaczeniem. Usiadła na sedesie,
usiłując powstrzymać płacz.
Biedny Cypek. Będzie bardzo rozczarowany.
Dobrze, że teściowa o niczym nie wie, byłaby wściekła. Ona zresztą cały czas jest wściekła…
Zaczęło jej się to od momentu, kiedy poznała nazwisko Anity. Było to wczesną wiosną dwa
tysiące czwartego roku, podczas uroczystego śniadania wielkanocnego. Pierworodny i jedyny syn
Kaliny z Muszyńskich i Bożysława hrabiego Dolina-Grabiszyńskiego, spadkobiercy całkowicie
wirtualnej fortuny ziemiańskiej w głębokiej Lodomerii, Cyprian hrabia Dolina-Grabiszyński, zwany
w kręgach przyjacielskich Cypkiem, postanowił przyprowadzić rodzicom swoją narzeczoną,
Anitkę, koleżankę z ostatniego roku studiów na architekturze. Było to możliwe między innymi i z
tego powodu, że u państwa D-G śniadanie wielkanocne jadało się tuż
po powrocie z rezurekcji, czyli wczesnym rankiem, podczas gdy zmęczeni życiem zawodowym
państwo Pindelakowie śniadali w okolicach czternastej. Anita była w stanie z powodzeniem
obskoczyć obydwie ceremonie. Ostatecznie raz mogła wstać jak jakiś stuknięty skowronek.
Żeby tylko nie wyleciała za wcześnie z tym swoim nazwiskiem – niepokoił się hrabia Cypek D-G,
przewidując niezadowolenie mamusi. Mamusia żywiła nadzieję, że on, syn jedyny, dziecko
doskonałej, arystokratycznej rodziny, przyprowadzi do domu co najmniej księżniczkę. Anitka zaś
była proletariuszką z dziada pradziada, a jej jedyne związki z arystokracją polegały na tym, że
pradziadek po mieczu był szoferem u pana dziedzica. Pierwsi wykształceni w rodzinie byli rodzice, i
to tylko dlatego, że tata, studentem budownictwa będąc, zaciągnął na te same studia mamę,
szykującą się już do błyskotliwej kariery barmanki mlecznej w słynnym szczecińskim barze
„Bambino". Bar ów, jak wiadomo, znajdował się w bliskim sąsiedztwie Wydziału Budownictwa i
Architektury Politechniki Szczecińskiej.
I oto stała śliczna jak kwiatek Anitka, córka dwojga budowlańców lądowych, studentka tego
samego wydziału (a bar zlikwidowano!) – stała przed swoją przyszłą teściową i wcale się nie
trzęsła, w przeciwieństwie do narzeczonego.
–Anita Pindelak – powiedziała swobodnie, wyciągając rękę do pani Kaliny.
–O matko! – Z umalowanych usteczek wyrwało się coś jakby zduszony jęk i hrabina omal nie
cofnęła ręki.
Tu nadmieńmy może nieco złośliwie, że arystokratyczna wrażliwość madame była
charakterystyczna dla nuworyszy… pochodzeniem własnych rodziców nie mogłaby się specjalnie
pochwalić; jej matka była sprzedawczynią w sklepie meblowym, którego kierownikiem był z kolei
ojciec. Matka Bożysława, Dobrochna Grabiszyńska, miała tam przody i załatwiała meble
wszystkim znajomym w zamian za produkty spożywcze z pegeeru męża, stary Bożydar bowiem,
jak wielu byłych ziemian, ukończył SGGW i był świetnym dyrektorem wielkiego gospodarstwa
rolnego. Któregoś dnia syn rodu, Bożysław, odbierał tapczanik i spotkał w sklepie urocze dziewczę
– tak im się zaczęło, ku cichej zgrozie Dobrochny. Podobna zgroza stała się teraz udziałem Kaliny.
Pohamowała się jednak i przywołała na twarz nieco wymuszony uśmiech.
–Bardzo nam przyjemnie, drogie dziecko.
Śniadanie minęło bez wielkich burz, w dużej mierze dzięki panu Bożysławowi (nie znosił swego
imienia i kazał się nazywać Sławkiem), któremu przyszła synowa nadzwyczaj spodobała się z
urody. Po śniadaniu nadeszła jednak pora poszukiwania w ogrodzie jajeczek z prezentami – pani
Kalina była wielce przywiązana do podobnych tradycji – i zanim Cyprian zdążył znaleźć
jakiekolwiek jajko, matka zaciągnęła go w cień ogromnego krzaka zimozielonej laurowiśni.
–Cyprianie – wyszeptała dramatycznie, chwytając syna żelazną ręką za nadgarstek. – Czy ty
poważnie myślisz o tej dziewczynie?
–Poważnie, mamusiu – odrzekł syn grzecznie, zastanawiając się, czy mamusia zacznie od
nazwiska, czy od manier. Zastanawiał się też, czyby profilaktycznie nie strzelić w rodzicielkę
historią jej własnej rodziny, ale dał sobie spokój. Reakcja matki była nieprzewidywalna.
W matce przez chwilę coś bulgotało, jakby nie mogła się zdecydować, co bardziej ją
zaszokowało w potencjalnej synowej.
–Pindelak – powiedziała wreszcie z rozpaczą. – Pindelak. Hrabina Dolina-Grabiszyńska de domo
Pindelak.
–Mamusiu – odezwał się nieśmiało. – Nie wiem, czy zauważyłaś, ale mamy wiek dwudziesty
pierwszy. Dla mnie nie ma najmniejszego znaczenia, czy Anita jest…
Nie dokończył, spiorunowany wzrokiem o wielkiej sile rażenia.
–Czy jest kim?! Majstrem budowlanym? Jak ona mówi? Ty słyszałeś, jak ona mówi?
–Słyszałem – mruknął syn, który posługiwał się dokładnie tą samą współczesną polszczyzną
kulturalną, co jego dziewczyna.
Tylko przy mamusi starał się uzasadnić jakoś swoje imię, które dostał na cześć Norwida. –
Mamusiu, zapewniam cię, że Anita jest bardzo wartościową osobą, najlepszą studentką na roku, a
w ogóle na wydziale też…
–No i co z tego, co z tego? Przy poziomie tych waszych studiów to też nic dziwnego. Mówiłam ci,
że powinieneś jechać na studia do Warszawy albo do Krakowa… nieważne. Ona mi się nie podoba,
synku! Ona nie da ci szczęścia!
Synek powstrzymał się od zawiadomienia mamusi, że Anita owszem, JUŻ daje mu szczęście… od
jakiegoś roku. Bystre matczyne oko dostrzegło jednak, co miało dostrzec.
–Matko Najświętsza! Wy jesteście razem? Tylko mi tego nie mów! Ona jest w ciąży? Będziesz
musiał się z nią ożenić? Przecież ona złamie ci życie! Jest w ciąży?
Pani Kalina przerwała wydawanie przeraźliwych szeptów i znieruchomiała, hipnotycznie
wpatrzona w synowskie oblicze.
–Mam dwa jaja!
Z tym nieco frywolnym komunikatem w cieniu rozrośniętej laurowiśni pojawił się znienacka sam
pan hrabia. Wypada nam w tym momencie napomknąć, że profesor doktor Bożysław, czyli Sławek
Grabiszyński, nie znosił nie tylko swojego imienia, ale też tytułu hrabiowskiego, którego starał się
nigdy nie używać, oraz przydomka Dolina, który też konsekwentnie pomijał. Był o wiele mniejszym
snobem niż własna małżonka, największa miłość jego życia, dla której zostawił drugą największą
miłość, czyli chirurgię dziecięcą. Przerzucił się na chirurgię plastyczną, bo dawała o wiele większe
dochody. Pani Kalina miała nieliche wymagania. Ostatnio jednak coraz częściej profesor myślał z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin