6-Mitrani Holender.docx

(83 KB) Pobierz

Judith Mitrani

„Latający Holender” i poszukiwanie pomieszczającego obiektu

 

Jak głosi XVII-wieczna legenda o latającym Holendrze, pewien kapitan powrócił z długiej podróży do swojej świeżo poślubionej żony. Wziął jej życzliwość dla innych za oznakę niewierności, ogarnęła go mordercza zazdrość i zabił żonę. Holender nie okazał skruchy przed sądem i dowodził, że człowiek może żeglować do krańców ziemi i nigdy nie napotka wiernej kobiety. Został skazany na śmierć, wrócił do celi, gdzie miał oczekiwać na egzekucję i zasnął w swoim legowisku.

Nagle w środku nocy budzi się z głębokiego snu i stwierdza, że drzwi celi są otwarte, a strażnicy wyglądają tak, jakby zostali uśpieni. Uciekając przed wschodem słońca i przed egzekucją, trafia na gotowy od wypłynięcia w morze statek. Jego lojalna załoga przyjmuje go i odpływają popychani lekką bryzą na bezpieczne wody otwartego morza. W końcu bezpieczny Holender znowu zasypia w swojej kabinie. We śnie słyszy głos – natychmiast dociera do niego straszliwa prawda: jego żona była niewinna, zabił czystą niewinność. Chce umrzeć i wręcz próbuje się zabić. Jednakże siła większa od niego uniemożliwia akt samobójstwa. Holender zdaje sobie sprawę z tego, że w chwili szaleństwa przepowiedział na sali sądowej swój los: będzie żeglował przez wszystkie pokolenia i przez wszystkie morza szukając kobiety, która będzie gotowa umrzeć, by mógł poznać znaczenie miłości. Ale czy to był tylko sen?

W klasycznym filmie Alberta Lewina z roku 1951 zatytułowanym Pandora i Latający Holender Holender po kilkuset latach, utraciwszy już nadzieję na to, że kiedykolwiek znajdzie wyzwolenie, spotyka aktorkę, Pandorę. Gdy ich więź się pogłębia, żeglarz próbuje odpłynąć, by ratować kobietę, którą kocha i która kocha jego. Jednak Pandory to nie odstrasza. Kiedyś była kobietą bez serca, ale relacja z Holendrem zmieniła ją i chce dołączyć do niego w poszukiwaniu spokoju, choć nie wie, jaki los ich czeka.

Legenda (a później także film) zaintrygowały mnie i przyszły mi na myśl we wczesnej fazie leczenia Hendricka. Dzięki Hendrickowi poznałam umysł postaci przedstawionej przez Lewina, Hendricka van der Zee, którego grał aktor James Mason. Myślałam o tym mężczyźnie w średnim wieku jako o swoistym Latającym Holendrze, gdyż on także wydawał się szukać całą wieczność kogoś, kto – mówiąc metaforycznie – mógłby i byłby gotów umrzeć dla niego.

Mówiąc to, mam na myśli fakt, że  zanim Hendrick trafił do analizy, przez prawie 30 lat rozpoczynał i przerywał niezliczone terapie i ciągle szukał kogoś, kto byłby gotów „wziąć na siebie przeniesienie”: kogoś, kto byłby gotów zaakceptować te bolesne i zabójcze aspekty jego wczesnodziecięcego doświadczenia i późniejszych doświadczeń, zasilających te przesadne projekcje wysyłane od pierwszych godzin terapii. Hendrick nie był w stanie znaleźć takiej osoby i wydawał się być skazany na życie w stanie śmierci, na wszechmocną nieśmiertelność i samotność, które początkowo wybrał w celu przetrwania.

Można uznać przypadek Hendricka za typowy dla wielu sytuacji obserwowanych w pracy z pacjentami, którzy we wczesnym dzieciństwie nie zdołali znaleźć obiektu, który potrafiłby przetrwać i znieść ich projekcje i którzy spędzali życie samotni, choć nieśmiertelni, ciągle poszukując kogoś, kto byłby w stanie wytrzymać i przekształcić ich doświadczenia.

Niezależnie od klasycznych edypalnych implikacji alegorii, jaką jest historia o Latającym Holendrze, w tym artykule pragnę skoncentrować się głównie na tych aspektach analizy Hendricka, w których albo całkowicie brakowało elementów edypalnych, albo – gdy były obecne – wydawały się funkcjonować jako wabiki dla najwcześniejszego przeniesienia dziecięcego, które leżało skryte tuż pod powierzchnią. To oczywiste, że w innych momentach leczenia obecne były późnoedypalne (Freud), jak również wczesnoedypalne (Klein) zagadnienia trójkątne i zajmowałam się nimi, gdy uznawałam je za pilne zjawiska w przeniesieniu, a także w życiu codziennym pacjenta i gdy nie były one pierwotnie motywowane obronnie.

W tym rozdziale przedstawiam pewne rozważania teoretyczne i techniczne, które mogą stanowić bazę dla mojej pracy: np. Bionowski model pomieszczającego i pomieszczanego oraz jego model identyfikacji projekcyjnej jako formy prymitywnej komunikacji pomiędzy dzieckiem i matką tak jak odnosi się to do relacji analitycznej oraz do poszukiwania przez dziecko (a później także przez pacjenta) spójności.

Poza tym podkreślę znaczenie analitycznej funkcji „brania przeniesienia”, co można rozumieć jako nie tylko poznawcze rozumienie albo empatyczne dostrojenie do tego, co pacjent czuje i doświadcza w danym momencie, ale jako nieświadome introjekcje pewnych aspektów świata wewnętrznego pacjenta oraz rezonans z tymi elementami wewnętrznego świata analityka, w wyniku czego analityk może sam poczuć, że jest tą niechcianą częścią self pacjenta jako nieznośny obiekt, z którym wcześniej pacjent identyfikował się introjekcyjnie.

Sądzę, iż ta funkcja wymaga od analityka rozwinięcia zdolności chwilowego zmazania granic mdzy sobą i pacjentem, a także zdolności utrzymania pewnego stopnia ego obserwującego niezbędnego dla interpretacyjnego funkcjonowania. Jednakże jestem przekonana, że każda świadoma próba odgrywania roli albo dopasowywania się przez analityka do pacjenta będzie doświadczana przez pacjenta jako nierealna i służy jedynie nasileniu uczuć prześladowczych oraz obron przed tymi uczuciami albo też sprzyja ona rozwinięciu się jakości tak jakby w pacjencie. Z moich doświadczeń wynika, że będąc prawdziwym z kontakcie z pacjentem, analityk ryzykuje rozpoznanie jego dziecięcej bezbronności oraz wystawienie się na niebezpieczeństwa wpisane w takie rozwiązanie.

Wymienione wcześniej pojęcia, które wydały mi się istotne w odniesieniu do przypadku Hendricka, mogą być przydatne także w pracy z innymi pacjentami, którzy wymagają od nas czegoś więcej niż tylko zrozumienia ich dylematu. Kluczową sprawą jest to, by analityk był gotów do tego, by najpierw doświadczyć przypisywanej mu roli w przeniesieniu i podejmował tę rolę w przestrzeni przejściowej przeniesienia i przeciwprzeniesienia, a potem, by potrafił ująć w słowa to, jak jest doświadczany tak, by membrana pomiędzy wewnętrznym i zewnętrznym, między fantazją i rzeczywistością a także między ja i innym stopniowo kształtowała się w umyśle pacjenta.

 

Początek

 

Zanim Hendrick zjawił się u mnie, wcześniej, od końca okresu dojrzewania, rozpoczynał różne formy psychoterapii. Teraz miał zbliżał się do pięćdziesiątki. W moim gabinecie zjawił się depresyjny i gniewny mężczyzna, prawie dwumetrowy człowiek o potężnej budowie. Wszedł ciężkim krokiem do mojego gabinetu, emanował wrogością i usiadł z opuszczonymi ramionami, podejrzliwie lustrując wnętrze pokoju. Na twarzy miał blizny po trądziku młodzieńczym, co w połączeniu z niezwykle dużymi stopami i dłońmi przydawało mu bardzo niepokojący wygląd. Miał ponury wyraz twarzy i choć cała postawa ciała była zapadnięta, wydawał się gotowy do walki, zaciskał pięści i wyraźnie szukał przeciwników.

W tym czasie Hendrick był bliski utraty pracy z powodu agresywnych zachowań, szczególnie wobec kobiet, które często doprowadzał do łez. Gdy o tym usłyszałam, potraktowałam to jako ostrzeżenie przed tym, co mnie czeka, jeśli zgodzę się z nim pracować. Hendrick szukał pomocy częściowo dlatego, że niepokoił się o swoją przyszłość zawodową; bał się też, że zyska etykietkę „niezatrudnianego”, jeśli nie nauczy się panować nad sobą w kontakcie z koleżankami z pracy, a relacje te opisywał jako „tyranię i zastraszanie”. Niepokoiło go także ubóstwo jego życia osobistego; niedawno wrócił z wakacyjnego wyjazdu na wieś, zasmucony tym, że nie miał z kim dzielić zachwytu nad pięknem przyrody ani w trakcie wakacji, ani potem.

Jednakże, co było jeszcze ważniejsze, Hendrick odsłonił skrajną bezbronność skrytą pod groźną fasadą, gdy powiedział mi, że ma „dziurę w owie i dziurę w ciele”. Czuł, że jest go „za dużo dla wszystkich”. Wkrótce okazało się, że te określenia były głównym wątkiem biegnącym przez tkaninę jego poczucia self.

Wydawało się, przynajmniej w trakcie wstępnej konsultacji i przez jakiś czas później, że kontakty Hendricka z ludźmi poza obszarem pracy ograniczały się do relacji z matką, siostrą i szwagrem oraz ich dziećmi. Matkę opisywał skrótowo jako „zero” i niewiele powiedział o pozostałych członkach rodziny. Ojciec zmarł na raka, gdy pacjent miał 15 lat, a jednak pacjent twierdził, że nie ma żadnych związanych z nim wspomnień.

Hendrick przyznał także, że nigdy nie był w stanie skonsumować...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin