Zemsta Czokołdowa - Kraszewski Józef Ignacy.rtf

(884 KB) Pobierz

Zemsta Czokołdowa

Kraszewski Józef Ignacy

 

 

Cżęść górzystego i malowniczego kraju, ciągnąca się po nad granicą węgierską i zowiąęa ziemią Spizką, najobojętniejszego nawet na 6- braay natury człowieka pociągnąć musi czaró- wnym widokiem... Piętrzące się wzgórza, rozsiane szeroko i wstęgami wijące się wody Dunajcą, i zielone łąki, ciemne lasy poczepiane pogórstp- ' kacb, gdzie niegdzie na wyżynie sterczące ruiny zamków i strzelające ku niebn wieżyco kościółków* Tatry w dali z jednój, Pieniny z drugiej strony, tworzą szeroki krajobraz, nad którym mimowolnie zadumać się trzeba. |

A gdy obłokami pozawieszane niebo w dzień jasny i słoneczny rzuci plamami cieniów i snopami świateł na wódy, góry i lasy i umaluje to złótem a zielenią, szafirem i powietrznymi barwami, oku się od tego oderwać trtiduo. Majestatyczny, wielki to a rozległy pejzaż, wszak|e smutny nieco i pusty.

IŚwiat ten tak pięknie ubarwiony nie roi sję ludem a pracą spokojną; zwierza i człowieka rzadko tu spotkasz. Po nad głowami przeciągnie ci czasem szary orzeł, płynący powoli, o- spale, jakby od niechcenia z wiatrem gdziaś ńa żer i zdobycz, a rTa gościńcu czarny, opalony przesunie się cygan od Węgier, góral lub Słp- wak, śpieszący niewiadomo’ gdzie { po có i h- glądający ai^ po pustyni nieśmiało...

W końcu XVIII w. kraj ten jeszcze może dziczćj a strasznićj wyglądał; był to kąt jak pobojowisko opuszczony, pełen starych wspomnień o bojach i łupieżach, mało zamieszkały i niepowabny. Po nad nim mury odrapany odwiecznego Czorsztyna, już naówczaś stały nd, pół rozbite, osmalone i zczerniałe. Nie był on jeszcze jak dziś kupą gruzu i ruiną, ale się na tę śmierć gotował. Jak„ w owę górę nad San Germano, na któréj stoi klasztor Monte-Cassiao, zwykły przechodzące burze zrzucać wszystkie swe pioruny, tak na Czorsztyn co Jat kilka padał ów ogień z nieba, i ledwie dachy oprajviono, palił je lub rozbijał.              r

Podania ludu różnie tłómaczyły tyn gniew boty; to pewna, że ani w Niedzicę, 'ani w o* koliczne po górach zameczki, ani w Duniijec'nié spadały pioruny tak często jak tutaj, W tych też czasach po dwukrotnym pożdrze stał Czorsztyn już czekając tylko rychło też się.rozpadnie. Nikt nie myślał o naprawie zamku, w którym nie było komu mieszkać. Gniazdo to dla innego rodu ptaków założone, na nic ąię nowym nie zdało. Niegdyś z’ téj góry czatował Rycerz może po nad węgierskim gościńcem na kupiecką karawanę, aby się na nią rzucić z wysoka; dumny panek nagrześzywszy zamykał się tu pewien że go nie łatwo sprawiedliwość doścignie i pochwyci; spokojnym ludziom po njm mieszkać już smutno było i straśznó.

Mury wyglądały jakby pobryzgane krwią zaschłą, ściany jakby podrapane rozpaczliwemu dłońmi, okna zdawały się otworami rozburijo- nego więzienia... Ludzi już tu nie było, ptactwo i zwierz powoli po nich obejmowały puściznę. Kiedy niekiedy1 stoczony głaz wzięto w dół ha nową budowę, stary Czorsztyn wszakże jeszefce dumnie sterczał po nad okolicą, a przy njm i Niedzica i cały przęątwijr wzgórż wydawały

się bardzo pokornie i ubogo. Arystokratyczna ruina, naga, odarta, z wyłupionemi oczyma, trupio pusta królowała jeszcze po staremu krajowi, którego niegdyś była postrachem.

Jeżeli we dnie nie łatwo tu było kogo spotkać, gdy zapadła noc, gdy nadszedł mrok, wielki gościniec węgierski i okolica milczały jak cmentarz. Rzadko kiedy cygańska banda rozpaliła sobie ogień pod lasem i koczowała tńin bezpieczna, że ta była sama. ' Podróżni zmuszeni udawać się tą drogą do Czerwonego klasztoru, do Krościenka lub też ku Krakowu, mierzyli tak dni swoje, aby zawczasu stanąć w gospodzie nim noc nadeszła. Niebezpieczeństwo od ludzi i zbójców włóczących się po nad granicą, równało się utrapieniu, jakiego doznawano 'przebywając złe drogi, na których po ciemku nie trudno było o przypadek. Gościniec bowiem sam Pan Bóg utrzymywał, wybiły go wozy, wydeptały konie, wychodzili ludzie, zresztą ręka i praca do poprawy się nie przyłożyła. Po deszczach i ulewie, gdy wody ze wzgórz popłynęły drogą, często w nićj wymyły przepaści, uiejeden kamień co siedział w ziemi opłókany dobył się na wierzch, a byle mrok jużeś tego nie dostrzegł. Po tych więc wertepach chyba znaglony a zuchwały wędrowiec, któremu o gardło szło, puścił się przeciw nocy. W gospodzie lichój zawsze bezpieczniej było niż w polu, choć tutejsze zajazdy, nawet przy osadach, dobrćj sławy nie używały. Po nad granicami wszędzie włóozy się tałałajstwa dosyć i wszelakich podejrzanych ludzi, którzy żyją z tego żeru, jaki po gościńcach łapią; gospody ich domowśin, schronieniem, a gospodarze pomocnikami, boć to jedno drugiego warte. Szczególniej u granicy Węgier zawsze tego było dosyć, bo co się ztaintąd chronić musiało od miecza i postronka, szło tutaj, a ze Spiżu inni zmykali

na Węgry dla bezkarności. Dodawszy cyganów, na których tu nigdy nie zbywało, bo im góry i dziury a lasy wielce smakowały, można sobie wystawić, jak miłym pobyt być musiał. To też nie mieszkał tu nikt po dobréj woli, ani jechał d!a satysfakcyi i ów wspaniały Obraz boży oglądały ino takie oczy pono co gonie były watte.

Trafiło się wszelako czasem, że się tędy i komuś lepszemu przemykać było potrzeba, ale nie bawił długo, a jak uajrychléj mógł ten za- kąt opuszczał.

Komu z dalszych stron przyszło się wlec tym gościńcem, zwykle tak mierzył czas, ażeby na noc albo do gospody u Czorsztyna nad Dunajcem zaciągnął, lub do Czerwonego Klasztoru pod Pieninami nadążył.              i

Właśnie nadchodziła już noc, a miało się ku jesieni i pora jakoś była mglista, gdy wóz ładowny na przedzie, z uczepionym za nim koniem pod deką, zatrzymał się u karczemki nieopodal od Czorsztyna stojącój. Na wozie oprócz dorodnego mężczyzny, dobréj tuszy, marsowego oblicza, z sumiastym wąsem, był olbrzymiego wzrostu woźnica i takiż człek ze służby, także szerokich ramion, nie licząc małego chłopaka, który uczepiony na drążku siedział rozpatrując się ciekawie do koła. Wóz był końmi piękne- mi i zażywnemi zaprzężony, a snadź ich w drodze szczędzono, bo gładkie były i podróży na nich trudnoby kto poznał. Wóz, uprząż, ludzie i pan wyglądali zamożno i porządnie. Rzadko się, widać, podobni goście tutaj trafiali, bo ledwie wóz przystanął, z karczemki igłowy i cali ludzie przez wszystkie otwory wyglądać zaczęli,., a sam arendarz pośpieszył z obowiązku przeciw podróżnym z respektem wielkim. Nikt nie wątpił, zwłaszcza że już dobrze ciemniało, iż bryka ta zanocować musi. Ale' oprócz chłopaka, który z drążka zeskoczył, drudzy si^

nie brali jakoś do złażeąia, a pan się jeno raz' oglądnąwszy, skinął na arendarza. Ten przystąpił submittując się.1

-»» Daleko do Czerwonego klasztoru? Zapytanie to o porze spóźnionćj tak dziwnie brzmiało t w uszaćh żyda, iż mu je powtórzyć było potrzeba, nim ię zrozumiawszy, ruszając ramionami, odpowiedział:

              Do Czerwonego klasztoru? Ajl aj! drogi kawałek) a (kto . tam po nocy pojedzie!

              Co za noc! odparł podróżny z wozu: ledwie zmierzcha..,, konie wypoczęły.... godzina a chq$by półtorej...* Ą droga dobra?

Żyd jakby mimowolnie, ramionami zżymał; zdawąło mu Bię. Cżćmś osobliwszćtn, by kto o „ tćj' porze nieznajomym krajem chciał się puszczać dalćj.

              Czy jasny pau chce jechać? zapytał złamanym językiem.

              Nietylko chcę, ale muszę, zawołał z wozu podróżny... a jeśli droga nic potćm, przecież

# przewodnika znajdę.

, Arendarzowi wszystko to musiało się niezmierni? dziwaćm ¿wydawać, a snadź łatwićj mu było ramionami ruszać niż się rozmówić.

              Tu nigdy, nikt przewodników nie bierze, bo w dzień; nie ma jak zbłądzić, a po nocy,

i( przepraszam pana, ktoby tu jechał?....

Pan się rozśmiał i splunął jakby z gniewu.

-- Hryszks! zawołał, skocz mi pierwszego lepszego chłopca weź,, to nas przewiedzie.... a . dłużćj bałamucić szkoda ęzasu. Chcesz, bym , u cicbią zanocowali śmiejąc się dodał: a toż i wolę troębę Bię pr?ejechać, przynajranićj w Czertu« wonym klasztorze izbę Judzką mieć będę.

Żyd rąch ręką uczynił, jakby mu to.było >i»’WWjątkOvjedno, 1 krok odątąpił;. chłopak, który się Hryszka nazywał, już miał skoczyć do wsi, gdy do wozu zbliżył się w kapeluszu góralskim

stary człek z kijem w ręku... pomarszczony, żółty, z włosami długierai jakby przylepionerai do głowy, i kiwnąwszy na bryce siedzącemu półukłonem, spytał:

              Pan do Czerwonego klasztoru chcesz? Po

nocyt              ,

              Co mi to za noc? ledwo wieczór.

Chłop popatrzał po niebie i po podróżnych..

              A wy to zkąd? zapytał pan.

              Niedaleko, ze Sromowiec paneńku.

              Znacie drogę?

              Ktoby jćj tu nie znałl

              To prowadźcie»..

Zadumał się stary... poskrobał po brodzie, spojrzał na żyda, westchnął, nieraźno mu było odpowiedzieć... Zyd na niego popatrzał, czy mu dał znak, czy się tak zdawało, zawahał się stary.

              A jużci, jak pan zapłaci! czemu nie?

              Zapłacę.... siadaj na wóz... bo się ciemni.

-7- Ino węzełek zabiorę, szepnął chłop ciągle

jakoś niepewny.... Hryszka go popchnął żywo, poszedł trochę śpiesznićj do gospody, a żyd jakby nie było też tu co robić, pociągnął za nim.

Woźnica się obejrzał ku panu.

              Ej! jaśnie panie, rzekł... to czartowskie drogi... a i chłopa... kto zna? a na biedę nie wiele potrzeba....

              Czyż ty stchórzysz Janku! rozśmiał się pan...

Woźnica się obejrzał, wąsa pokręcił tylko....

Tymczasem na bryce siedzący pomacał koło nogi, brzęknęła szabla, ujął się za pas, widać było parę pistoletów za nim... Służący też roztworzył płaszcz, jakby się chciał poprawić i ręką ąwoje pistolety oba do góry nieco wysunął.... Hryszka patrzał i jakoś mu te nieme przygotowania dziwnemi się zdały.... A chłop też długo się w karczemce zabawiał....

Wyszedł wreszcie z głową spuszczoną, a choć

podróżni nie widzieli tego, jeszcze wprzódy nim ou, tyłami, ogrodem wysunął się żydziak przychylając się, i zbliżył co żywo nad Dunajec. Co się dalćj z nim stało, dostrzedz było trudno... Chłopa wsadzono na brykę, i choć coraz ciemniało na dworze, woźnica" cmoknął i konie dobrym kłusem ruszyły.

              Hćjlbćj! ozwał się chłop zaraz... O kłusie nie myśleć, droga powyrywana, noga za nogą, bo będziemy leżeli., jak lepsza nastanie... ja oznajmię...

Nic nie odpowiedziawszy woźnica liców zwolnił i stępo szły poważne konie, gościńcem po nad Dunajcem, a krok miały tak spory, że wkrótce wioskę i zamek zostawili za sobą i wjechali w pustą okolicę... a wielkie milczenie otoczyło ich na pustkowiu.. Noc coraz się stawała ciemniejsza, chmury czarne, poszarpane gnały się po niebiosach, i wicher niekiedy jakby w złości coś zawył.

Wszyscy milczeli, oprócz samego pana, który niekiedy poświstywał. Po niejakim czasie przewodnik siedzący na wozie, mimo iż znaczniejszy gościniec szedł prosto, kazał się wciąż kierowć na lewo, a pod kołami czuć było można zaraz, że na mniejszą i nieubitą drogę skierowano. Woźnica Janek miał jakąś wątpliwość, zawahał się zwracając ku panu, który ręką tylko skinął, i jechał dalćj.. Wkrótce owa drożyna jakby wąwozem wymytym, weszła w zarośla gęste. Tuż zaczynał się jodłowy las, rzadki, ale ciągnący się gdzieś daleko po obu stronach. W* le- sie stało się ciemnićj jeszcze. Konie musiały iść noga za nogą i pryskały jakoś jakby wystraszone. Woźuica czuł, że mu co chwila nie śmiejąc się wstrzymać, przystawały, jakby niepewną co począć z sobą. Przewodnik milczał.

              Ale coś ja tćj drogi i tego lasu nie pamiętam, ozwał się wreszcie poruszając się na sie-

dzeniu pan, i uderzył po ramieniu przewodnika, który drgnął i aż pochylił się aa krachu, jakby wyskoczyć myślał. Przytrzymał go ręk| silny sługa.

              Kędy to ty pfowadzisż? Co to jest? Ja dalipan tćj drogi-nie'pamiętam...

Było milczenie przez a ffjomęnt, , chłop się zawahał nieco, ale wnet zuchwałą nadrabiając fantazyą, począł wołać:

              Prowadzę was drogą, jaka jest! Dokąd- źe miałbym prowadzić? To najprostsza., najkrótsza.. A kiedyś pan drogę pamiętał, po co było przewodnika brać?

              Hę? tak mówisz? spytał siadając podróżny. Noł to dalćj jechać...

Znowu tedy milczeli, aż chłop ni, z tego ni z owego, jakby się dopiero przebudził, począł poświstywać..

Woźnica się odwrócił ku panu, a sługa do chłopa, który głowę miał spuszczoną w dół.

              Daj ino pokój temu świstaniu, rzekł pan.

              El bo mi też markotno, taka czarna noc, gdyby garnek smoły... bąknął przewodnik. 0- bejrzał się po za siebie dokoła lękliwie, a nim się siedzący na bryce opatrzyli, zsnnął się z woza i... przepadł.

              Ha! coś się ta niedobrego święci! zawołał podróżny. Chłopcy, baczność!

Jeszcze nie domówił" tych wyrazów, gdy po nad głowami ich z lasu kilka kul świsnęło i ogień błysnął z luf, a konie się żachnęły o- krutnie i dyszel u wożu trząsł. Woźnica z ca* łćj siły trzymając bystre szkapy, ledwie je zdołał powściągnąć, aż wszystkie postawały słupa, ale na bry-e było pogotowiu, pistolety dobyte.

Jeden Hryszka pod. w$z się zapakował, bo i bronić się tńe miał czćm. Razem z hukiem broni ozwały się"irwołania z węgierska:

              Stójl poddaj się...              (d. o. n.)

i

/j

Jakaś ręka z ciemności pochwyciła konie, a infle tuż dp wozu już się'brały. Wśród nocy nie nie Wdać było, tylko jakieś postaci migały 0 ze wszech stron,, otaczając podróżnych do koła. Natychmiast na bliższych-dano ognia? sługa, pan i woźnica lice ściągnąwszy, poczęli się odstrzeliwać. Hałas i'wrzawa powstały okrutne.

Wpośród nich rozeznać było można i jęki, bo dwóch ludzi osunęło się na ziemię po wystrzale, a podróżny pistolet drugi dobywszy, szablę też trzymał w pogotowiu. Napastników liczby dojrzeć nie było podobna, ale się roili, bo gdy dwóch padło pod wóz ranionych, tuż skoczyli inni. Dano do nich ognia powtórnie, i znowu n krzykiem się zbóje odrzucili precz na chwilę, ale położenie było ciężkie, bo nabijać w nocy ani czásu, ani możności nie mieli, a tu rwano bryczkę zewsząd i Siła widocznie przeważająca napastowała. Podróżny wszakże nie tracąc przytomności, płaszcz zarzucił na rękę i szabli dobył z pochwy, gotując się do obrony, gdy jakby- Opatrzność sama czuwała nad ninr, z dala ozwał Się głos donośny na drożynie!, zdający dodawać otuchy. ~

było wiedzieć jeszcze czy .                            r              t

przybywa... ale ci odskoczyli od wozu spłoiszeiS iy puśeić 'się chcieli w las, gdy szlachcic nie mo- 8%c wytrzymać palnął za nimi, sługa też, k

0              kilka kroków* z tyłu t-dwa strzały razem huknęły na nich. W popłochu napastnicy z rannymi pospołu pchali się w krzaki, a tuż sługa zeskoczywszy z wozu,«choć się potknął na trupie, jednego z uchodzących pochwycił« a z tyłu nadbiegło dwóch konnych, wołając:

              Dobra nasza! dobra nam! nie dajta się!

0              ile późnić było -można po nocy, szlachcic konno nadbiegał właśnie, mając za sobą józ- dtfego* Skoczył wnet z konia i jął pomagać słu- dzd, by rannego pochwycić, mimo oporu zbójców, którzy już nie -śmiejąc stawić czoła, zostawili go y rękach, a sami pierzehnęll.

Jakiś czas nie można się było opamiętać i ' rozpatrzyć do się stało. Sługa padł na ziemię na zbója i wiązał'go,własny pas z siebie zerwawszy. W ciemnościach gdzie niegdzie para kłaków od wystrzałów kurzyła'się-jeszcze. Wszyscy pod wrażeniem tśj walki nocflój stali drżący

1              niemi. Przybyły tylko szlachcie- się krzątał krzycząc, ale wesoło i raźnie,- jakby niepomiernie-był rad z tego:

              Al juchy, wołał, a kanalie!... padłoż tam

co? jeść który* schwytany? Naniecić trzeba o- gnia, bo- tu się ómackiem nie nie zrobi, a paskudztwo jeśli gdzie przyczajone leży koło wozu, to się porozłazi.              i

Podróżny też począł krzyczeć na skrytego ze ‘ strachu pod wóz Hryszkę.              -

              Hryszka! gdzieżeś tam zalazł?... Ognia naniecić, masz tam kłak co się kurzy, weź siar- nika i suchych liści, albo choć siana z wozu.

j Jest latarnia podróżna.

. " Dopóki było ciemno, ani się obaczyć, ani roz- Z razu nie-można ’ mówić, ani podziękować, ani przywitać, anionie* zbójom posiłek jczćm pomyśleć nie było sposobu; dopiero gdy “' 'Hryszka, który obok padłego w napaści dogorywającego‘złodzieja leżał pół żyw sam, dobył . się z pod bryki i drżącemi rękami jakoś roz-

1              ‘ '              '              « i *t

dmuchał światło, rozpatrzyli się zbłąkani co się z nimi stało.

Bryka zatrzymana w wąWozie ze złamanym dyszlem, przechylona trzymała się na kołach, ale dyszel strzaskany leżał między końmi, które Się poplątały, i gdyby nię gilna dłoń woźnicy, poszłyby były pozrywawszy się, w las rozbijać. Dokoła ciemna jedliną -slapia?to w górę -strzelała, i spuszczonemi' w dół gałęziami gdzie nie gdzie jakby sposobne do ukrycia tworzą^ namioty*. Około bryki leżał niemal pod kołami konający zbój, czarna bestya, ogorzała, a że był w piersi strzelony i koszulę na sobie z ¡boku poszarpał, całego oblewała posoka... o- czy miął -wywrócone 1 białe zębiska zacięte, a włos czarny ze łba na ziemię' rozległ szeroko. Drugiego, ale chrayźowatśzego wiązał rannego sługa, trzeci jęćzał nieopodal pod krzem. Chcieli go byli unieść swoi, ale siły nie ipiał i legł bezwładny. j

, Szlachcic, który w pomoc na strzały nadążył ze »sługą, był chudy, szpakowaty już i nie wyglądał wcale pańsko; twarz miał podlugowatą, nos orli i wąs spuśeisty. Sługa krępy i gruby co konia trzymał, patrzał dysząc. Patrzał! też i pau i woźnica z bryki, jak przybysz nim się przywitał z nimi, poszedł zaraz w oczy zaglądać zbójom na pobojowisko. A pilno mu snadź było, bo świecąc naprzód podglądnął pod wóz i rzekł tylko:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin