Ćwiek Jakub - Dreszcz 01.txt

(360 KB) Pobierz
Lambertowi,
 za to, że jest moim Deanem

  

 	SZANOWNY CZYTELNIKU,


 	W trosce o Twoje zdrowie psychiczne, komfort wyznaniowo-wiatopoglšdowy, orientację seksualnš, zainteresowania sportowe i muzyczne, gusta dotyczšce mody, a także  może przede wszystkim  wrażliwoć na słowa powszechnie uważane za wulgarne i obelżywe pragnę przestrzec, iż gdy tylko skończy się ta strona i przewrócisz kartkę, jednoczenie skończy się dla Ciebie strefa ochronna. Możesz więc zaprzestać lektury w tym miejscu i przyjć na spotkanie autorskie, a ja narysuję Ci pod tym wstępem kwiatek jako symbol Twej nieskalanej niewinnoci.
 	  

 	Tym, którzy zdecydujš się jednak poczytać trochę więcej... Dobrej jazdy, Kochani. I bawcie się... w sumie jak chcecie!
 
 	 

 THUNDERSTRUCK


 	DZIEŃ PIERWSZY, PORANEK
 KATOWICE


 	  Zaczęło się za kwadrans siódma. Miarowe, dostojne bicie piekielnych dzwonów.
 	DONG!
 	Zadrżały ciany. W kredensie u Maciorków z drugiego rozbrzęczały się kryształy.
 	DONG!
 	Jamnik Kotulowej podłapał nutę i zawył, ale uciszony chodakiem przerwał w pół dwięku niczym krakowski hejnalista.
 	DONG!
 	Stary Janiak przebudził się z pijackiej mary. Tylko na chwilę, bo zaraz czknšł, powiódł nieprzytomnym, lekko spłoszonym wzrokiem po tapetach w kwiatki i uspokojony wtulił się na powrót w pochrapujšcš Mańkę.
 	DONG!
 	Dopiero czwarte uderzenie dzwonu wywołało prawdziwie ludzkš, przytomnš reakcję. Kto, sšdzšc po skrzekliwym głosie najpewniej listonosz Kowalik z parteru, zawołał:
 	 We to wyłoncz, pieronie!
 	A potem kilka razy grzmotnšł brudnš od owsianki łyżkš w rurę kaloryfera. Dzwonów to oczywicie nie obeszło.
 	Cztery wibrujšce metaliczne tony, cztery ledwo zauważalne reakcje. Z jednej strony trudno to nazwać właciwym społecznym odzewem na zwiastowany czarcimi dwiękami koniec wiata...
 	Z drugiej strony miało to miejsce na katowickim osiedlu Tysišclecia. W domu setek górników, w strefie nieustajšcej wojny między dwoma piłkarskimi klubami, wreszcie w miejscu, gdzie sam Behemoth nakręcił jeden ze swoich teledysków. Mieszkańcy Tauzena naprawdę widzieli i słyszeli już wiele, więc jeli diabeł chciał zrobić na nich wrażenie, musiał się, kurwa, bardziej postarać.
 	DONG!
 	Rozległo się po raz pišty, a do wibrujšcego dwięku dołšczyła gitara. A potem bębny...
 	  

 	 Im rolling thunder, pouring rain. Im coming on like a hurricane  wyjęczał wreszcie Brian Johnson, frontman AC/DC.
 	I dopiero w tym momencie Rysiek zareagował.
 	 Kurwa  wychrypiał, walšc otwartš rękš w budzik.
 	Pomogło na pięć minut. Potem piekielne dzwony rozdzwoniły się na nowo, po kolei dołšczyły instrumenty, aż wreszcie po minucie i dwudziestu szeciu sekundach wszedł ze swym skrzekliwym wokalem Johnson. Wszystko jak w pieprzonym Dniu wistaka, tyle że z lepszš muzykš na dzień dobry. W filmie bohaterowi na przebudzenie piewała Cher  kobieta, której Rysiek nie tknšłby, nawet zanim jeszcze zaczęła sobie wstrzykiwać w usta tłuszcz z własnych poladków. Nie żeby chciał czymkolwiek tykać Briana Johnsona...
 	Dzwony zagrzmiały jeszcze trzy razy, w równych odstępach, co pięć minut, zanim Rysiek Zwierzchowski  dla nielicznych dzi przyjaciół po prostu Zwierzu  wreszcie odrzucił kołdrę i wygramolił się z łóżka.
 	W cišgu kolejnych pięciu minut wypił resztkę piwa z przewróconej butelki i dokładnie obadał, czy gdzie nie został choć maleńki skrawek wczorajszego jointa. Dopiero upewniwszy się, że nie ma co liczyć ani na łut szczęcia, ani tym bardziej na swojš zeszłonocnš zapobiegliwoć, nieco zrezygnowany poczłapał do łazienki. Stanšł przed lustrem i przyjrzał się swojemu zmizerowanemu odbiciu.
 	Minęły już czasy, kiedy wyglšdał naprawdę dobrze, ale staroć obeszła się z nim łaskawie. Choć właciwie nie  prawdziwsze byłoby stwierdzenie, że toczyła z nim nieustanny i wyrównany bój o każdy kawałek skóry na policzkach, każdy siwy włos i pazurek kurzych łapek. Dlatego jeżeli na twarzy Ryka pojawiała się już jaka zmarszczka, wyglšdała jak żłobiona dłutem, co, paradoksalnie, dodawało mu uroku. Wyglšdał dzięki nim jak pomnik na własnym nagrobku  nadniszczony, ale twardy, hardy, niezłomny mimo deszczu czy niegu.
 	Rysiek umiechnšł się do tej myli. Odkręcił kran, przemył twarz zimnš wodš i dopiero wtedy, dumny ze swej niepodzielnej władzy nad pęcherzem i prostatš, stanšł nad muszlš sedesu.
 	Gdy sikał, z przedpokoju zawołał go Alice Cooper.
 	 Im dressed in black, Im a heart attack and my draw is lightning quick. If youre looking for a man with the magic hands, I can really do the trick  piewał podstarzały heros rocka, tak jak tylko on potrafi.
 	 Chwila, nie?  odpowiedział Rysiek.  Odlać się muszę.
 	Ale Cooper nie odpuszczał. Wręcz przeciwnie, z każdš chwilš nakręcał się coraz bardziej.
 	Pull my trigger, I get bigger
 Then Im lots of fun.
 Im your gun,
 Im your gun, gun, gun.
 Bite my bullet,
 Push and pull it,
 Tell me Im the one.
 Im your gun,
 Im your gun, gun, gun.


 	Rychu westchnšł. Skoro Alice doszedł aż do refrenu, znaczyć to mogło tylko jedno. Dzwoniła Janka  słodki skarbu tatusia, który nigdy nie odpuszcza.
 	A tym bardziej dzisiaj, pomylał Rysiek, spuszczajšc wodę. Nie w dniu rozmowy. Pewnie zadzwoni jeszcze piętnacie razy, zanim w ogóle dotrę do przeklętego centrum.
 	Wyszedł z łazienki, ale zanim odebrał komórkę, wzišł jeszcze kilka głębokich oddechów i wyobraził sobie kaczkę tkwišcš w bezruchu na niezmšconej tafli jeziora... Strzelił do niej z widmowego obrzyna akurat w chwili, gdy Alice Cooper kolejny raz zawołał, że jest Rykowš spluwš. Kto z boku mógłby uznać, że to znak, ale Rysiek był zdecydowanie ponad to. Usiadł na łóżku i sięgnšł po telefon.
 	 Janka, do cholery, umiem sobie nastawić budzik, nie musisz mnie tak pilnować!
 	Krzyknšł z przyzwyczajenia i nie spodziewał się efektu, bo Janka nie dawała się stłamsić byle huknięciem. Była przecież nieodrodnš córeczkš swego tatusia.
 	 Muszę, bo cię znam, tato. I już ci tłumaczyłam, że mam teraz na imię Janice.
 	Mówiła z właciwš amerykańskiej Polonii manierš, nakazujšcš wymawiać polskie słowa z amerykańskim akcentem. Swoim sz pewnie wietrzyła hotelowe pokoje.
 	 Niech będzie, Janice  mruknšł Rysiek.  Jak słyszysz, już nie pię. Możesz się rozłšczyć.
 	 Ale czemu nie odbierałe tak długo? For Gods sake, mylałam, że masz accident!
 	Rysiek westchnšł ciężko. Z tš dziewczynš naprawdę trudno było czasem wytrzymać. Odkšd stwierdziła, że będzie łożyć na jego utrzymanie, nie wiedzieć czemu uznała, że może się wpieprzać w absolutnie wszystko.
 	 A gdzie niby miałem mieć ten wypadek, twoim zdaniem, hę?  zapytał.  Dopiero wstałem!
 	 Pod... Jak się in Polish mówi shower?
 	Zwierzchowski ani mylał bawić się w tłumacza.
 	 Pod szałer, kochanieńka, to ja teraz tylko grzecznie stoję  odparł.  Dawno minęły czasy, gdy mogłem się tam wygłupiać jak wtedy z twojš matkš. Takie numery...
 	 Bullshit, tato! Przecież wiem, że jej nawet nie pamiętasz...
 	 Berlin Zachodni, osiemdziesišty trzeci, koncert Omegi, tak?
 	 Tak.
 	 Jeden pokój i omiu chłopa na czterech łóżkach. Prysznic był jedynš opcjš bez gang bangu, więc akurat...
 	Co w głowie Ryka szepnęło cicho, że może nie powinien kończyć tego zdania.
 	Jednak po krótkiej chwili ta niezbyt stanowcza myl skapitulowała wobec potęgi Zwierzowej złoliwoci.
 	 ...akurat miejsca jestem pewien, słonko. A włanie, ? propos wyuzdanego seksu, co u Davea i dzieciaków?
 	I znowu, już w chwili wypowiadania tego zdania wiedział, że to daremna próba. Speszyć Jankę było równie łatwo, co wystraszyć krzykiem.
 	 Daves fine, tato, pozdrawia cię. A dzieci już piš, ale pytały dzisiaj, czy mogš cię odwiedzić on holiday.
 	 Rockmani nie majš wakacji, Janeczko. Wiesz przecież.
 	 To znaczy, że nie?
 	 Prędzej piekło zamarznie, perełko  doprecyzował Rysiek, po czym odruchowo zerknšł na budzik.  A jeli chcesz, żebym zdšżył na tę przeklętš rozmowę o pracę, to musimy już kończyć.
 	 Ale jest dopiero...
 	 U was jest już przecież strasznie póno i dawno powinna spać  wszedł jej w zdanie.  Pa, słodziutka.
 	Zakończył rozmowę i wyłšczył telefon. Przynajmniej ta jedna metoda pozostawała niezawodna. Następnie, drapišc się po tyłku, ruszył w stronę ustawionych w kšcie starych walizek. W przyćmionym umyle Ryka kołatała się bowiem myl, że tam włanie mogła znajdować się jaka czysta koszulka, nieprzesišknięta jeszcze smrodem wódki i dymu.
 	I rzeczywicie, była. Czarna, ponacišgana i z wielkim logo AC/DC na piersi. Do tego złożona tak, że prawie nie wymagała prasowania, co dla człowieka, który ostatni raz widział żelazko, zanim wywalił przez okno telewizor, nie było bez znaczenia.
 	Oprócz koszulki Rysiek dokopał się także do względnie czystych dżinsów i zupełnie wieżych skarpet. Buty, nie wiedzieć czemu, leżały na rodku pokoju w pudełku po pizzy. Na sam koniec zostawił sobie wygrzebanie spomiędzy mieci swej wysłużonej ramoneski. Wcišgnšł jš na grzbiet i postukał palcami w przypinkę wpiętš w lewš klapę kurtki.
 	Tak, twojš matkę też  głosił napis na znaczku.
 	Rysiek się umiechnšł.
 	 Pierwsza zasada rozmów kwalifikacyjnych  zwrócił się do stojšcego w kšcie fendera  to być sobš, nie?
 	Gitara nie odpowiedziała, ale Rysiek i tak pogładził jš czule po gryfie, podrapał za kluczem. Wreszcie podszedł do drzwi, wcisnšł słuchawki w uszy i wyszedł w takt muzyki.
 	Back in black AC/DC jako pierwszy track był najoczywistszym z wyborów.
 	KRAKÓW


 	Pan Bogu, jak każdy dobry taksówkarz, miał naturę drapieżnika. To znaczyło, że potrafił całymi dniami czaić się w cieniu bocznych uliczek w okolicach centrum, czatujšc na ofiary. A gdy już jakš upatrzył, gdy dostrzegł wzniesionš rękę, pojawiał się nagle tuż przed niš, jak drapieżnik włanie, hamował z piskiem opon, witał szeroko otwar...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin