Pankiejewa Oksana KDK 06 Rozśmieszyć bogów A5 ilustr popr.doc

(11485 KB) Pobierz
Rozśmieszyć bogów




Oksana Pankiejewa

Rozśmieszyć bogów

Cykl: Kroniki Dziwnego Królestwa Tom 6

 

Tłumaczenie Chomik HelgaHelga1

Tytuł oryginału:

Хроники странного королевства 6: Рассмешить богов

Wydanie oryginalne 2006

Ilustracje wg doboru tłumaczki.

 

Spis treści:

Rozdział 1.              4

Rozdział 2.              34

Rozdział 3.              67

Rozdział 4.              97

Rozdział 5.              129

Rozdział 6.              158

Rozdział 7.              197

Rozdział 8.              232

Rozdział 9.              268

Rozdział 10.              309

Rozdział 11.              345

Rozdział 12.              384

Rozdział 13.              421

Rozdział 14.              456

Rozdział 15.              500

Rozdział 16.              541

Rozdział 17.              589

Rozdział 18.              631

Rozdział 19.              664

Rozdział 20.              695

Rozdział 21.              723


Ludzie mają różne cele. Wielkie i skromne, dobre i nikczemne, bezinteresowne i egoistyczne. Odzyskać tron, uratować przyjaciela, usunąć zanadto ciekawskiego króla, pomóc towarzyszowi, zorganizować nieszczęśliwy wypadek szefowi, ochronić jedynego syna, zawojować świat, wypełnić rozkaz. Każdy ma jakiś cel oraz plan, jak go osiągnąć. Mądre przysłowie jednak mówi: jeśli chcesz rozśmieszyć bogów - opowiedz im o swoich planach...


Rozdział 1.

Ale gdy tylko Kiwaczek otworzył drzwi wejściowe, na głowę spadła mu niespodziewanie duża czerwona cegła!

E. Uspienski

 

Oficjalna procedura potwierdzenia autentyczności Szellara III została wyznaczona na dwudziesty piąty dzień Turkusowego księżyca. Na miejsce wydarzenia wybrano salę tronową Elvisa, ponieważ Szellar stanowczo twierdził, że takie imprezy powinny odbywać się na terenie neutralnym i, co dziwne, jego londryjski kolega gorąco tę myśl popierał. Po ceremonii zaplanowano nadzwyczajne posiedzenie Międzynarodowej Rady, poświęcone zajściom ostatnich tygodni. Posiedzenie wyznaczono początkowo na koniec księżyca, ale potem na prośbę Elvisa i za powszechną zgodą pozostałych członków Rady termin został przesunięty. Elvis taktownie przemilczał fakt, że pomysł połączenia obu przedsięwzięć podrzucił sam Szellar. Jego Królewska Mość został poproszony o to przez Pafnutija, który członkiem Rady formalnie nie był i gdyby ktoś dowiedział się o prawdziwej przyczynie zmiany daty, mogłoby dojść do awantury.

W ceremonii wzięli udział: wszyscy władcy kontynentu z rodzinami, poza prezydentem Mistralii, za to z włączoną do składu nieuznawaną na międzynarodowej arenie królową Daną; nadworni magowie wszystkich królewskich domów, włącznie z meisteressą Joanną, ale bez szamana Dany (jeszcze bardziej nieuznawanego niż jego królowa); wybrani przedstawiciele arystokracji wszystkich królestw i członkowie Rady Magnatów Goldiany; naczelnicy służb specjalnych oraz zaproszeni ekstra przedstawiciele prasy.

Oczekiwany przez wszystkich Kozak nie zjawił się na ceremonii, ustnie przekazując przez Silantija, że nie ma tam nic do roboty. O zmarłych i umarlakach wie nie więcej niż pozostali, a wystawiać się na pośmiewisko przed zgrają wystrojonych dostojników nie ma ochoty. Poza tym jest absolutnie przekonany, że piekielnica Morrigan na pewno postarałaby się, żeby go tam skompromitować. Albowiem dama ta już od czterdziestu pięciu lat chowa do niego urazę, ponieważ w pewnej pikantnej chwili - podczas jej tradycyjnej próby przemiany w demona - oblał ją święconą wodą i trzy razy przeżegnał znakiem krzyża.

Cantor chętnie popatrzyłby sobie na wszystkich wysoko postawionych gości, posłuchał, o czym mówią i z kim się witają, ale niestety był w pracy, dlatego też ograniczył się jedynie do pojedynku na spojrzenia z towarzyszącym swemu drogiemu bossowi panem Kroszem. Wymiana złośliwych spojrzeń i drwiących uśmieszków zakończyła się pełnym zwycięstwem Cantora - Krosz zaczął się trząść, schizować i demonstrować wszystkim obecnym swą bezsilną wściekłość. Cantor rzucił mu ostatni raz triumfujący uśmiech i odwrócił się, jak gdyby nie miał z tym nic wspólnego.

Ceremonia jeszcze się nie rozpoczęła i zaproszeni goście krążyli po sali kłaniając się, rozmawiając i prezentując stroje. Cantor, bo na tym polegała jego praca, trzymał się blisko króla i rzetelnie udawał zwyczajnego ochroniarza. W zasadzie to częściowo nim był, ale wszelkie działania mógł podejmować tylko na sygnał kolegów, którzy bezpośrednio zajmowali się ochroną Jego Wysokości. Kolegami Cantora byli wysoki, małomówny złodziej - pierwszorzędny strzelec i staruszka magiczka - mistrzyni tarcz. Oboje parali się zawodowo ochroną osobistą, mieli ogromny staż i na pewno byli najlepsi w swojej profesji. Nic w tym zresztą dziwnego - byle komu nie powierzano ochrony pierwszej persony królestwa. Wbrew obawom Cantora koledzy nie krzywili się na niego i w najmniejszym stopniu nie manifestowali niezadowolenia, że dokooptowano do nich bezużytecznego nowicjusza. Widocznie przezorny król zawczasu dał im odpowiednie instrukcje. Cantor był bardzo ciekaw, cóż takiego Jego Wysokość im naplótł? Z pewnością nie powiedział prawdy, tylko uraczył ich jakimiś zawoalowanymi aluzjami, na tyle jednak skutecznymi, że gotowi byli wybaczyć nowemu ochroniarzowi nawet służbę „pod wpływem”. Przed wyjściem do pracy Cantor wypalił niemałą działkę jakichś nieznanych, zmieszanych osobiście przez nadwornego maga traw. Ich zapach buchał teraz od niego w promieniu kilku łokci tak intensywnie, że koledzy nie mogli tego nie czuć. Skręt nie wprawił Cantora w dobry humor, jednak mistrz twierdził, że mieszanka niejednokrotnie już została sprawdzona i stymuluje naturalne zmysły lepiej od wszelkich znanych narkotyków oraz alkoholu. Jak dotąd Cantor czuł wyłącznie nieprzyjemny ciężar w głowie oraz wspomniany już zapach. Nałożono na niego również czar wyostrzający słuch, mógł więc teraz słyszeć praktycznie każdą rozmowę na sali, a nawet szepty w odległym kącie, jednak niczego ciekawego na razie nie usłyszał.

Przedstawiciele arystokracji królestwa Ortanu, hrabiowie Monkar i Dinnar, a także książęta Girrandi szeptali między sobą i oblizywali się na myśl o jakimkolwiek choćby skandalu. Nawet jeśli z ich królem wszystko jest w porządku, potajemnie mieli nadzieję na publiczne pranie brudów między Jego Królewską Mością Szellarem, a kolegą Aleksandrem, albo że zazdrosna królowa Kira wda się w bójkę z królową Daną.

Przedstawiciele Londry stali jak wmurowani, co wynikało albo z ich wychowania, albo było skutkiem wciąż odczuwanego przerażenia z powodu represji, które Elvis wprowadził po nieudanym spisku i z ich strony nie padło ani słowo. Pomorzanie zachowywali się nieco żywiej niż zwykle, nawet Pafnutij milczał jakoś bardziej ekspresyjnie, jednak i oni o niczym ciekawym nie mówili. Goldianie rozprawiali o jakichś sprawach biznesowych, o cłach na broń i podatkach od wartości dodanej, na czym Cantor kompletnie się nie wyznawał.

Królowa Gallantu syczała na męża i przytrzymywała za suknię starszą córkę, albowiem gówniara uznała to wydarzenie za doskonałą okazję do kręcenia tyłkiem. Do tego smarkula gapiła się właśnie na Cantora, jakby na sali mało było innych mężczyzn! Nie widzi, że człowiek w pracy? Zresztą, księżna Lucille nie była osamotniona w swoich zakusach - omiatając wzrokiem salę Cantor spostrzegł, że wiele dam zerka na niego z zainteresowaniem, wykraczającym poza zwykłą ciekawość. Na przykład królowa Londry (och nie bez kozery Jego Królewska Mość wspominał, że jego kuzynka jest głupia jak gęś), dwie córki Lizawiety (porządne jakoby i przykładne żony), synowa pana Dorsa (umrzeć można ze śmiechu), szefowa londryjskich służb specjalnych księżna Elizabeth (też można umrzeć, tyle że ze strachu)... A także czternaście nieznajomych dam: przedstawicielki arystokracji, dwie dziennikarki, jedna z ochrony osobistej cesarza Lao i... i... kurwa mać, osobisty sekretarz Louisa IX, monsieur Gaucher, ścierwo, gad, zboczeniec! Cantor, który żywił do takich rzeczy całkowicie wytłumaczalną nienawiść, ledwie powstrzymał się od natychmiastowego mordobicia i żeby się uspokoić poszukał oczami Olgi.

Dawno zauważył, że jej obecność działa na niego jak zmniejszona dawka działki. Trochę łagodząco, nieco rozweselająco i podniecająco. Dlaczego jej wiecznie się wydaje, że wygląda rzekomo najgorzej ze wszystkich i że każdy, kto na nią patrzy, tylko o tym myśli? Jeśli człowieka bez przerwy zaprzątają takie rzeczy, jeśli stale się garbi i kuli, to faktycznie prezentuje się o wiele gorzej niż w rzeczywistości. A przecież ona taka nie jest, albo raczej jest, tyle że przy obcych. Gdyby ci wszyscy ludzie widzieli ją w chwilach, kiedy o sobie zapomina, w momentach, gdy płonie namiętnością, wtedy nie zadawaliby głupich pytań, co temu stukniętemu Mistralijczykowi się w niej podoba i czy nie ma on przypadkiem jakichś problemów ze wzrokiem...

No właśnie, moja gołąbeczka znowu czuje się skrępowana. I po co z taką zazdrością gapi się na Elwirę? Tylko humor sobie popsuje i upadnie na duchu. Dlaczego na przykład nie spojrzy na księżnę Elizabeth? Od razu odkryłaby w sobie piękność. Nic dziwnego, że Olga z królem tak łatwo się zaprzyjaźniła. Oboje są pokrewnymi duszami. Choć zdaje się, że król przestał ostatnio cierpieć z powodu swej prezencji i zupełnie zapomniał, iż takowe przeżycia w ogóle kiedykolwiek miały miejsce. Dlaczego moja ukochana nie pójdzie za jego przykładem?

Dzisiaj Olga wygląda cudnie - jednak dla kobiety wiele znaczy suknia, fryzura i odpowiednio dobrany makijaż... I faceci wcale nie spoglądają na nią jak dzieciaki, zwłaszcza niezbyt rozpieszczeni Londryjczycy. Szkoda, że to oficjalna impreza, a nie bal, albo zwykłe przyjęcie, wtedy na pewno zaczęliby ją podrywać - taki przejaw zainteresowania jej skromną osobą zdecydowanie wyszedłby Oldze na dobre. Kto wie, czy wobec tych wysoko postawionych figur, nie należy się zachowywać właśnie w ten sposób: pierś do przodu, uniesiona broda i patrzeć na wszystkich z góry, jakby byli wzrostu gnomów... No, powiedzmy, nie na wszystkich - na Elvisa raczej nie, bo się obrazi, ale na innych można. I wtedy od razu zaczną cię szaaanooowaaać! Płaszczyć się, uniżenie kłaniać, chwytać każde spojrzenie i spijać słowa z twoich ust. Dobrze byłoby poznać ją z mamą. Nie znajdzie lepszej, od której mogłaby nauczyć się zachowania w towarzystwie... Tylko że do mamy nie wolno... Może by jakoś z Beksą zagadać, żeby je sobie przedstawił?

Tymczasem Olga, nie podejrzewając swego ukochanego o żadne plany edukacyjne względem własnej osoby i nie mając nawet pojęcia, że jej luby w ogóle ma matkę, wędrowała po sali za Kirą, co zresztą należało do jej obowiązków i faktycznie czuła się okropnie. Wydawało się jej, że wszyscy plotkują wyłącznie o niej i że na pewno wygadują same paskudztwa. Jaki sens było wkładać taką wspaniałą suknię, skoro leży na niej wcale nie lepiej niż ta ze sznurowaniem z przodu, którą jej ukochany caballero zachlapał sosem podczas pierwszego wieczoru ich znajomości? Daremna była też praca nieszczęsnego dworskiego fryzjera, który niemal osiwiał tworząc fryzurę z jej żałosnych piórek. Po co w ogóle Jego Królewska Mość ją tutaj przywlókł, czy naprawdę jest na tej sali aż tak potrzebna?... Nagle Olga przypomniała sobie, co powiedział król... Ale gęś z niej, powiedział przecież, że ma się uważnie dookoła rozglądać i meldować o wszystkich dziwnych rzeczach, jakie tylko zauważy. A ona chodzi nie odrywając oczu od podłogi!

Dziewczyna uniosła głowę i pilnie zaczęła obserwować otoczenie, wyostrzając wzrok na jakieś odmienności i przy okazji zastanawiając się, co Jego Królewska Mość rozumie pod pojęciem „dziwne”. Według niej, wszystko tu jest dziwne, choć zdążyła się już przyzwyczaić do tego świata i tylko nieliczne rzeczy ją zaskakiwały. Nawet gdyby do sali wszedł teraz smok, raczej by jej to nie zadziwiło, chyba że... no chyba że... och...

Olga widząc jakieś stare batalistyczne płótno, zaczęła mu się uważniej przyglądać i to, co w tym momencie dostrzegła, w mgnieniu oka rozwiało wszystkie jej wątpliwości, dotyczące dziwnych rzeczy. Przy ścianie pod obrazem stał Tolik. Być może obecność Tolika gdziekolwiek indziej sama w sobie nie wydawałaby się osobliwa, ale ten kłapouchy półelf ubrał się w pstrokate, workowate szorty do kolan, długą sportową koszulkę z rosyjskim napisem „Ósmy wszechsłowiański rock-maraton pamięci Kangrema” i niezmienną czapkę „Radio Jajo”. I NIKT NA TO NIE ZWRACAŁ UWAGI!

W pierwszej chwili Olga poczuła się skonsternowana. „Jeśli Tolik jest niewidzialny, to dlaczego nie działa ten zachwalany alarm, którego tak bardzo domagał się Flawiusz? Niemożliwe, żeby w Londrze ignorowano tego typu sprawy! A jeśli go widać, to dlaczego nikt nie zwraca na niego uwagi? Może to znowu jakiś miraż, może tak samo, jak ten smok, nałożył na siebie iluzję? Kogo tu zapytać? - pomyślała Olga. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu mistrza Istrana, ale widząc że razem z innymi nadwornymi magami opuszcza bocznymi drzwiami salę, nie miała odwagi go gonić. - Królowi powiedzieć? A co król z tego zrozumie? O! Mafiej! Z nim trzeba to obgadać - chłopak się połapie co i jak, i nie wyjdzie, że bez potrzeby wkopała Tolika, bo stałoby się mocno niefajnie... Król z pewnością miał na myśli jakichś wrogów, a Tolik jest przecież swój... Tak zrobię...” - przemknęło dziewczynie przez głowę.

Olga stanowczo zawróciła i ruszyła do Mafieja, który prowadził akurat ożywioną rozmowę z księżniczką Żanną. Ale zanim do nich doszła, kombinując pod jakim pretekstem odciągnąć go od księżniczki, żeby ta nie poczuła się urażona, zdarzyło się to, czego Olga bała się dokładnie od momentu, kiedy stanęła na czarnym, wypolerowanym marmurze sali tronowej. Zawsze tak jest - jeśli człowiek bardzo się czegoś boi, to właśnie ta rzecz mu się przydarza, gdy tylko przestaje o niej myśleć. Kiedy przecinała środek sali, gdzie miała odbyć się cała procedura sprawdzania królewskiej autentyczności, poślizgnęła się na gładkim lustrzanym marmurze, stopa na obcasie się przekrzywiła i... Olga próbując rozpaczliwie utrzymać się na nogach, zaczęła w panice machać rękami, ale zdołała pochwycić jedynie jakąś powiewającą nad nią chorągiew. Jak się okazało, była to ortańska flaga ze złotymi orzechami na niebieskim tle, która do spotkania z niezgrabną damą nikomu nie wadząc, spokojnie sobie wisiała na kolumnie za fotelem Jego Królewskiej Mości. Czym flaga była umocowana, przewracająca się dziewczyna nie zdążyła zauważyć, ale najwidoczniej jakimś badziewiem, bo nie utrzymała ciężaru jej ciała i Olga jak długa wyłożyła się jednak na podłodze, ściągając przy okazji nieszczęsny element wystroju. W następnej chwili ów trzymetrowy heraldyczny symbol nakrył ją naturalnie łącznie z głową i dlatego momentalnie wyobraziła sobie, że to pogrzeb i że „lokatorowi” trumny zaczną zaraz oddawać wojskowe honory. W ślad za flagą runął dekoracyjny klosz świecznika i rozbił się o głowę Olgi. Za nim poszedł również świecznik, a z góry klapnął do kompletu jałowcowy wieniec, symbolicznie, jakby ostatnim pociągnięciem pędzla, kończąc to jedyne w swoim rodzaju arcydzieło, któremu nie sposób było nadać innej nazwy, jak tylko „...iździel”. W każdym razie w pierwszej sekundzie Olga nie znalazła innych słów.

Co za mega obciach! - niemal płakała chwilę później. W mgnieniu oka zapomniała oczywiście o Toliku i bardzo plastycznie wyobraziła sobie, jak wszyscy zaalarmowani hukiem goście odwrócili się w tym samym momencie i setnie się ubawili, widząc jej zsunięte pończochy i pantalony koloru młodej sałaty... Bo pewnie spadająca flaga nie zasłoniła koronkowej bielizny... - Za co mnie to spotyka? Czym naraziłam się bogom, że stworzyli mnie taką krową?

Olga pośpiesznie obciągnęła suknię i ukradkiem zerknęła spod skotłowanego symbolu mocarstwa - wokół siebie zobaczyła ośmiu kawalerów z wyciągniętymi rękami. „Maniery nie w kij dmuchał! Damę nakryła flaga, wyrwała ze ściany świecznik, wyłożyła się jak długa na podłodze - i ani jeden nawet się nie uśmiechnął, za to wszyscy podbiegają i z powagą proponują pomoc... Zresztą to Londryjczycy, oni w ogóle nie mają w zwyczaju manifestować zbytnio swoich uczuć. Może w duchu skręcają się ze śmiechu, ale jak przystało na dżentelmenów zachowują kamienne twarze...” - przemknęło Oldze przez głowę.

- Nie uderzyłaś się, pani? - grzecznie, ale bez cienia współczucia zapytał jeden z kawalerów, gdy dziewczyna się podnosiła. Drugi z nienagannym ukłonem podał jej zgubiony w chwili upadku pantofelek.

- Nie, dziękuję... - wymamrotała Olga i była to w zasadzie prawda - ona sama przecież się nie uderzyła. To spadający klosz ją uderzył. I z pewnością urośnie jej guz. Teraz, pod resztką fryzury jeszcze go nie widać, ale jutro wylezie w całej okazałości...

Trzeci Londryjczyk z jakimś dziwnym pośpiechem polecił panom odprowadzić damę i obiecał, że natychmiast wyda polecenie, aby flagę, świecznik oraz wianek zawieszono z powrotem na miejsce.

- Dziękuję, dam sobie radę... - Olga, próbując znaleźć drugi pantofelek, potrząsnęła kłębem materiału i znowu omal się nie wywaliła.

Z niebiesko-złotych fałd, razem ze zgubionym pantofelkiem wypadł jakiś dziwny przedmiot, który na pierwszy rzut oka wyglądał na fragment głowicy uszkodzonej kolumny. Olga zdążyła się nawet przestraszyć swojej destrukcyjnej siły, ale w następnej chwili rozpoznała plastikową obudowę, wyraźnie rozróżniła przyciski oraz maleńki, mętnie opalizujący panel... i migiem zapominając o dopiero co przeżytej hańbie, rozdarła się na całą salę:

- Wasza Królewska Mość! Spójrzcie co tu jest!...

 

* * *

 

Procedura, ku wielkiemu niezadowoleniu znamienitych rodów Ortanu, przeszła sprawnie, zgodnie z planem i bez żadnych zakłóceń. Obyło się nawet bez awantury, co za szkoda! - Dana zachowywała się wyjątkowo przyzwoicie, Kira całkiem przyjaźnie się do niej uśmiechała, król, jak gdyby nigdy nic, wymieniał ukłony z kolegą Aleksandrem. A że Olga zerwała świecznik - cóż to za wydarzenie? Wiadomo, że na marmurowych londryjskich podłogach za każdym razem przewraca się jakaś dama i na nikim takie incydenty nie robiły już wrażenia. Oczywiście miło, że spotkało to właśnie Olgę, jednak fakt ten nikogo, prawdę mówiąc, nie zdziwił. Co innego, gdyby tak na przykład wywaliła się królowa... Ale po królowej próżno się czegoś takiego spodziewać, ponieważ ona nie chodzi na wysokich obcasach, przez które przewracają się inne damy, zaś w takich butach, jakie nosi Jej Królewska Mość, wywrotka byłaby dość skomplikowana... tym bardziej wywrotka królowej Kiry. Kira to przecież nie Olga - królowa w każdej sytuacji ląduje na cztery łapy niczym kot i od siedmiu lat trenuje techniki padów... Ach, nudy, panowie!

Cantor też się nudził. Po krótkim zamieszaniu wywołanym upadkiem i okrzykiem Olgi, nic więcej się nie wydarzyło. Sprawdzanie autentyczności króla odbyło się szybko i było mało zrozumiałe dla laika. Dziwny przedmiot, który wypadł z wyrwanego ze ściany świecznika Jego Królewska Mość niemal natychmiast wyrwał z rąk księżnej Elizabeth, oddał go mistrzowi Istranowi, a ten bardzo szybko zniknął z nim w teleporcie. Sprzeciwy Elvisa, który spóźnił się dosłownie o parę sekund, Szellar najzwyczajniej w świecie zignorował. Mistrz wrócił za pięć minut i lakonicznie zakomunikował, że przedmiot nie jest ani wybuchowy, ani trujący. Zadowolony król skinął głową i poskromił swoją ciekawość do zakończenia ceremonii. Cantor domyślił się, że znalezioną rzeczą zajmuje się teraz Żak i że po powrocie Jego Królewska Mość dostanie bardziej szczegółowy i dokładny raport o właściwościach i przeznaczeniu przedmiotu. A zdezorientowany Elvis wraz ze swoją siostrą pozostali w pełnej niewiedzy. Prawdą jest, że Elvis nie wyraził swego oburzenia w związku z bezczelnością kuzyna Szellara - z pewnością uznał, że dąsanie się będzie niewłaściwe, zanim nie zostaną wyjaśnione wszystkie okoliczności. Bo jeśli na kuzyna znowu szykowano zamach, a jego służby w porę tego nie wykryły, to strojąc fochy, naje się jeszcze większego wstydu...

Niczego takiego, co można by uznać za warte uwagi Cantor...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin