Corso Przemek - Mustang 01 Podziemne miasto.pdf

(784 KB) Pobierz
Babci Danieli,
Dziękuję za wszystko,
PROLOG
Nie musisz szukać przygody, ona sama cię znajdzie!
Hassan wiedział to aż za dobrze. Obserwował Polaka, co chwilę ocierając pot z czoła. W
Egipcie tej nocy było zimno, ale jemu zdawało się, że płonie.
„Te pieniądze nie są tego warte”, powtarzał w myślach.
- Szybciej, błagam - rzucił w stronę Polaka, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Tamten posłał mu tylko przelotne spojrzenie i machnął ręką, dając do zrozumienia, że
potrzebuje więcej czasu. Na twarzy miał chustę, a na ramionach grubą uprząż alpinistyczną.
Wykute w skale pionowe zagłębienie było już wiele razy przeszukane i całkowicie puste.
Tak mówiono. Tylko jedna naukowa teoria głosiła, że to zagłębienie - zwane „suchą fosą” -
mieści kilka pięter grobowców z okresu Starego Państwa. Przez całe lata nikt w to nie
wierzył - ot, kolejna sensacja bez potwierdzenia; naukowa plotka kogoś, komu zależy, by
dostać forsę na wykopaliska. Plotka okazała się prawdą w chwili, gdy przednia część
górnego grobowca osunęła się, ukazując wejście do podziemi. Pierwsze pobieżne oględziny
znaleziska przerwano po dwóch godzinach, gdyż zapadł zmrok - dosłownie „egipskie
ciemności”. Cały obóz archeologiczny, strażnicy i sprzęt mieli zostać przeniesieni tu z
północnej części wykopalisk następnego ranka.
Właśnie dlatego Polak i Hassan nie mieli czasu. Ta jedna noc to była ich jedyna szansa i
Polak o tym wiedział.
Kiedy okazało się, że niższe kondygnacje grobowców nie są zasypane piachem,
stwierdził, że musi działać. Było jasne, że informacja o nowym odkryciu trafi do porannej
prasy, a wówczas na to miejsce rzucą się hieny. Nie miał zamiaru przegapić swojej szansy,
dać się przegonić nielegalnym łowcom zabytków.
Oficjalne wykopaliska mogły trwać jeszcze całe lata. Lata żmudnej i ciężkiej pracy. Ale
zanim się rozpoczną, hieny wydrapią stąd wszystko, co cenne, a archeologom pozostawią
gołe ściany i geodezyjne pomiary do zrobienia. Żadna władza w Egipcie nie jest w stanie
upilnować takiego terenu. Żadna władza w Egipcie nie płaci swoim ludziom tyle, ile są w
stanie zapłacić hieny za to tylko, że jakiś strażnik będzie patrzył w inną stronę.
Polak i jego przewodnik mieli kilka godzin w środku lodowatej nocy i musieli
improwizować.
Hassan przekupił strażników i szedł teraz za Polakiem, opierając się o skalne bloki. Na
razie nie zapalali latarek.
Kiedy znaleźli się przed samym wejściem do grobowca, Polak wskazał rzeźbiony
kamień, na którym widniały hieroglify. Odrzucił z twarzy chustę i Hassan zobaczył dziki
uśmiech odkrywcy.
„Generał” - mówił jeden z napisów na kamieniu i Hassan potrafił to przeczytać. Dużo
czasu spędzał z archeologami, służąc im pomocą, oprowadzając po okolicy i robiąc im
zakupy w mieście. A teraz sam się sobie dziwił, że ryzykuje tę dobrą pracę, a do tego łamie
prawo!
Nie tylko ludzkie, również boskie. Nawet jeżeli ci konkretni bogowie zostali oficjalnie
odrzuceni przez Koran, to jednak... Nie ma w Egipcie ludzi, którzy nie wierzą w
staroegipskie zabobony i moce.
Zeszli kolejne kilka metrów i Hassan ostatni raz spojrzał w górę na niebo rozświetlone
gwiazdami. Czuł, jak wysoka szczelina pożera go. Włączył latarkę i ruszył w ślad za
Polakiem.
W grobowcu było bardzo duszno. Po obu stronach archeolodzy umieścili stojaki z
oświetleniem, ale generator był wyłączony na noc. W dwóch miejscach stały kopalniane
słupy podtrzymujące strop, a teraz on i Polak będą pierwszymi osobami, które wejdą dalej
do środka...
- To cud - powiedział Polak. - To miejsce jest w idealnym stanie.
Na Hassanie jakoś nie robiło to wrażenia. Owszem, dziwił się, że pomieszczenie nie jest
zawalone, ale z jego perspektywy wyglądało jak kolejna ruina pełna piachu.
Przełknął ślinę. Od pyłu unoszącego się w powietrzu czuł drapanie w gardle. W myślach
zaczął liczyć dolary, które miał dostać od Polaka. Liczył je, wyobrażając sobie, co za nie
kupi, a jednocześnie starał się zapomnieć, że jest kilkanaście metrów pod pustynią.
- Nie mamy czasu! - syknął po angielsku, a później dorzucił jeszcze kilka przekleństw
we własnym języku i pod adresem całego świata, który był niepotrzebnie niebezpieczny.
Polak wyciągnął aparat fotograficzny. Lampa błyskowa zaczęła rozświetlać
pomieszczenie. Ciemność skuliła się w szczelinach i niszach.
Z tej części grobowca odchodził korytarz wiodący na niższą kondygnację. Stroma
pochylnia obsypana piachem. Ślisko, żadnych poręczy, tylko szczeliny w ścianach, za które
ewentualnie można było się złapać. Polak próbował być ostrożny, ale niemal od razu
poślizgnął się, z głuchym stęknięciem wylądował na plecach i zjechał w ciemności.
Hassan pisnął. Korytarz wyglądał jak stara sztolnia grożąca zawaleniem.
Polak leżał gdzieś na samym dole. Nie wołał, nie było słychać, by się ruszał. Hassan
poświecił latarką i gwizdnął. Polak uniósł rękę i pokazał mu wyciągnięty w górę kciuk.
- Ja tam nie schodzę! - poinformował Egipcjanin. - Znajdź, czego szukasz, a ja tu
czekam z liną...
Polak chciał coś powiedzieć, ale usłyszał nagły szmer i syk. Poświecił dookoła latarką i
znalazł to, czego znaleźć nie chciał. Kobra!
Powoli odsunął się jak najdalej i podkurczył nogi. Wąż patrzył, ale nie atakował.
- Ukąszenie zabija! - zawołał Hassan z góry. - Bardzo morderczy. Uważaj!
- Co ty powiesz?! - warknął Polak.
- Wystrasz go! - powiedział Egipcjanin. - Indiana Jones!
- Co: „Indiana Jones”? Nie rozumiem.
- Pochodnia! Jak na filmie...
- A skąd mam wziąć pochodnię?
- Łap! - Egipcjanin rzucił mu metalową zapalniczkę.
Niestety, niecelnie. Odbiła się od ściany i wylądowała za wężem. Polak, nawet gdyby
chciał, nie byłby w stanie jej dosięgnąć. Wziął więc głęboki oddech i ostrożnie, szorując po
podłodze pośladkami, zaczął wycofywać się w głąb grobowca.
- Nie tam! - zaprotestował Hassan. - Wracaj. Musimy uciekać! Weź zapalniczkę i go
wystrasz!
Kiedy Polak odsunął się od kobry na bezpieczną odległość, powoli wstał, nie
spuszczając węża z oczu, a później odszedł do kolejnego pomieszczenia.
- Mam nadzieję, że znikniesz, zanim wrócę - powiedział, a potem cisnął w stronę węża
garść piachu z podłogi.
Pomieszczenie było długie, z jednej strony częściowo zasypane, a pośrodku stał
kamienny sarkofag o gładkich kształtach. Pod ścianami znajdowały się ozdobne naczynia, w
większości zniszczone.
Polak oddychał z trudem - wszędzie unosił się kurz, mikroskopijne drobinki kwarcu,
które nie opadną jeszcze przez kilka dni. Odpiął od paska manierkę z wodą i zwilżył chustę,
a następnie obwiązał sobie nią dolną część twarzy i nos. Pył oblepiał płuca, ale najgorsza
była świadomość, że nad głową są tony kamieni i piachu, które w każdej chwili mogą go
pozbawić życia. Mimo to czuł euforię. Dotykał bloków z kamienia wyciosanych tysiące lat
temu, wkładał palce w wyżłobienia hieroglifów. Szukał czegoś.
Fotografował metodycznie napisy widoczne na ścianach.
W końcu dotknął sarkofagu. Generał z dworu faraona Pepiego. Na to wskazywały
napisy. Wewnątrz znajdowała się mumia, ale wiedział, że jej dziś nie zobaczy. Wiedział też,
że musi się śpieszyć. Przy mizernym świetle latarki szukał czegokolwiek, co mógłby zabrać
ze sobą. Jakiejkolwiek wartościowej rzeczy, nadającej się do dyskretnego eksportu.
***
To nie był jego pierwszy raz. Raczej stały sposób na finansowanie pracy badawczej. Jest
wiele takich miejsc na ziemi, które odkrywa archeolog, a odkrywanie zajmuje mu całe lata.
Potem, tuż po odkryciu, na chwilę wpadają tam hieny. I kiedy archeolog wraca na
wykopaliska z jakimś grantem, finansowaniem z ministerstwa oraz z ochroniarzami,
okazuje się, że najcenniejszych rzeczy... już dawno nie ma, ponieważ zostały wyniesione
przez hieny. Polak wiedział o takich zdarzeniach w Peru, w Meksyku, w Tunezji i Maroku;
Polak miał tego dość! Jego praca, jego pot, a sukces i wypłata dla hien??!!
- Rzeczy
cenne powinny lądować w muzeum. A kilka mniej cennych... niech sobie trafi
na rynek kolekcjonerski, ale po to, by finansować kolejną wyprawę badawczą, a nie hieny!
-
Polak powtarzał sobie słowa zasłyszane kiedyś na... sympozjum naukowym. Słowa, które
całkowicie odmieniły jego życie.
Wypowiedział je profesor Jan Michalik, organizator wielu ekspedycji archeologicznych,
jego późniejszy mentor i przyjaciel. Zawsze dużo mówił o hienach. Po kilku głębszych
potrafił o nich opowiadać godzinami. O zaprzepaszczonych odkryciach. O prywatnych
kolekcjonerach. Mówił z pasją, z przekonaniem, ale nigdy nie miał odwagi, żeby własne
słowa wcielić w czyn.
Kiedy jednak Polak po powrocie z pierwszych wykopalisk pojawił się u profesora z
dwiema kamiennymi figurkami i powiedział, że „jedna jest przeznaczona do muzeum, a
druga na ten projekt badawczy, na który nie dali panu grantu”, profesor nawet nie mrugnął
okiem. Sięgnął do szuflady, wyjął wizytówkę, na której był jedynie numer telefonu (bez
nazwiska ani adresu), a potem powiedział:
- Ten facet ma dużo pieniędzy. Zamawia u mnie ekspertyzy naukowe dotyczące
eksponatów. Wszystko, co dotychczas dawał mi do oceny, było zawsze prawdziwe i zawsze
bardzo cenne. Płaci uczciwie. Skąd bierze eksponaty - nie mam pojęcia i nie chcę wiedzieć.
Nie chcę też wiedzieć, skąd weźmie jedną z tych kamiennych figurek, które tu leżą na stole,
ale... przelew za tę figurkę niech zrobi wprost do Egiptu, do firmy, która nam organizuje
wykopaliska. Za miesiąc napiszę do tej firmy ponownie z prośbą o zniżkę. Ma jej udzielić w
wysokości... dziewięćdziesięciu procent i w tej sytuacji jednak pojedziemy na te odwołane
badania. Brakujące dziesięć procent wycisnę z ministerstwa! Wytłumaczę im, jak dobry
interes robią...
Tak to się zaczęło. Nieoficjalny układ, który do tej pory działał bez zarzutu.
***
- Poszukajmy tu czegoś... co można dyskretnie sprzedać - mruknął Polak sam do
siebie.
Obszedł sarkofag dookoła i na wysokości głowy generała znalazł harpun, umieszczony
na specjalnej podstawie. Zaśmiał się, nie wierząc własnym oczom. Harpun był identyczny z
tym znalezionym przez polską ekspedycję w Sakkarze. Nikt nie potrafił powiedzieć, do
czego służył - piękna zagadka na całe lata pracy.
A teraz w jego ręku błyszczał identyczny harpun, znaleziony w promieniu pięciu
kilometrów od poprzedniego! Z identycznymi zdobieniami i rzeźbionym wężem, tyle że
lekko złamany. Doskonały dla bogatego kolekcjonera, a ponadto mieścił się w małym
plecaku.
Zrobił mu kilka zdjęć. Wyciągnął z torby na ramieniu kawałek płótna i delikatnie owinął
znalezisko. Wsadził je ostrożnie do środka, a potem, z lekkimi zawrotami głowy, ruszył w
kierunku wyjścia. Oddychało mu się coraz trudniej.
Kobra gdzieś zniknęła, albo przynajmniej nie mógł jej teraz dostrzec w ciemnościach.
- Hassan! - krzyknął. - Rzuć linę, bo nie dam rady pod górę!
Odpowiedziała mu cisza.
Poczuł strach, że Egipcjanin go zostawił i że nie będzie w stanie sam wyjść na
powierzchnię. To było prawdopodobne. Wszystko trwało zbyt długo, a Hassan to raczej
tchórzliwy urzędnik, niż bohater. Zdecydowanie zbyt spięty i łasy na forsę.
Polak podszedł do jednej ze ścian, wsadził palce w szczelinę i zapierając się nogami,
zaczął iść ku górze. Wtedy usłyszał syk węża.
- Niech to szlag! Umrę teraz ugryziony w dupę przez kobrę?
- Łap! - powiedział Egipcjanin i rzucił mu linkę alpinistyczną.
Zanim Polak zdążył zareagować, dostał linką w twarz. Zwinięty koniec trafił go w czoło,
palce wyślizgnęły mu się ze szczeliny i po raz drugi runął na plecy, wzniecając chmurę
pyłu. Tym razem stracił oddech i przez chwilę nie wiedział, gdzie jest.
- WĄŻ!! - krzyknął Hassan, próbując oświetlić go dokładnie z góry. - Jest obok!
Polak próbował odzyskać orientację. Nagle trafił palcami na zimny metalowy kształt -
benzynowa zapalniczka, którą wcześniej rzucił mu Egipcjanin!
Pstryknął.
Nie zadziałała.
Spróbował drugi raz i trzeci...
- Co za g... - syknął i kiedy już stracił nadzieję, drżący płomień rozświetlił nagle część
podziemnego korytarza.
Wąż był poirytowany i gotów do ataku, ale ten mały płomień wyraźnie go
zdezorientował.
„Po prostu odejdź. Spieprzaj stąd! Pozwól mi żyć!” - pomyślał Polak.
Podsunął zapalniczkę w stronę kobry i postawił ją na piasku. Jak słup na granicy
pomiędzy sobą a wężem.
Kobra wpatrywała się przez chwilę w płomień, a później po prostu odpełzła.
Podniósł się z ulgą, chwycił koniec liny i zawołał w górę:
- Hassan! Wyciągnij mnie stąd!
Egipcjanin posłusznie złapał za linę, zaparł się nogami, a kiedy już Polak wyszedł na
powierzchnię, wystawił w jego stronę otwartą dłoń.
- Moja zapalniczka?
- Co? - Polak zamrugał zaskoczony.
- Moja! Zapalniczka! - powtórzył Hassan.
Polak bez słowa spojrzał w dół.
Hassanowi wyraźnie się to nie spodobało.
- To było oryginalne Zippo! - powiedział stanowczo i stuknął kilka razy palcem w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin