Corso Przemek - Mustang 03 Miasto z gliny.pdf

(906 KB) Pobierz
Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o.
Mojej córce Anastazji.
Kocham Cię.
K
PROLOG
IEDY dotarł w okolice Międzygórza, świtało, a nad krętą
leśną drogą unosiła się kilkunastocentymetrowa warstwa
mgły. Znad kierownicy samochodu widział tylko gęsty las.
Był skupiony na drodze. Szarżował, co kilka chwil dociskając pedał
gazu i hamulec. Popisywał się, a może po prostu się stęsknił?
Przyklejona do tapicerki mała figurka przedstawiająca diabełka
kiwała mocno głową, jakby zachęcała go do jeszcze większej
lekkomyślności. Figurka była całkowicie nowa, wykonana ręcznie.
Stała w tym samym miejscu, co poprzednia.
Tak! Tak! Szybciej!
O tej porze dnia prawdopodobieństwo spotkania kogoś na drodze
było minimalne, a on znał te drogi. Znał każdy zakręt, każdą górę,
każdy wąwóz, każde cholerne drzewo.
Stary ford mustang ryczał jak bestia przy każdym ostrzejszym
zakręcie. Jego karoseria była zniszczona i nie trzeba było być
detektywem, żeby domyślić się, że ktoś go kiedyś oblał benzyną i
podpalił. Wystarczyło spojrzeć na wypalone zacieki, które sprawiały,
że samochód wyglądał naprawdę groteskowo. Gdyby ktoś widział go
wtedy, jak ścina z rykiem kolejny zakręt, musiałby się uszczypnąć,
żeby się upewnić, że nie śni.
Ale to nie był sen.
Samochód zatrzymał się na krawędzi urwiska, a małe kamyczki
zachrzęściły pod oponami.
Z mustanga wysiadł mężczyzna. Był już po trzydziestce. Miał na
sobie starą, krótką skórzaną kurtkę z setką małych zamków i
zameczków. Zatrzasnął drzwi, wsunął ręce głęboko do kieszeni
spodni, chroniąc je przed przejmującym zimnem, i zrobił kilka
kroków w kierunku urwiska.
- Cholera - sapnął. - Zimno jak diabli...
Tak, jesień zaczynała tracić kolory, zwiastując nadejście zimy, a
tego dnia zimno naprawdę przeszywało do kości. Lekko dygotał, a z
każdym oddechem z jego ust i nosa dobywała się para.
To nie był sen.
Ile czasu minęło?
Spoglądał na górzysty leśny pejzaż.
Hen, daleko widział wyłaniające się spośród porannej mgły
drewniane zabudowania: stajnię i piękne domki w stylu tyrolskim.
Zupełnie jakby to było w Alpach, a nie w Polsce. Gdzieś w oddali
było słychać wodospad.
Mężczyzna wziął głęboki wdech, który go orzeźwił i zadziałał na
niego lepiej niż kawa, po czym wsiadł do samochodu i ruszył dalej w
drogę.
„Jestem na miejscu - pomyślał. - Jestem w domu”.
***
Tadeusz Cieplak skończył w tym roku sześćdziesiąt osiem lat, ale
miał więcej energii niż niejeden młodziak. W zależności od humoru
mówił, że jest to albo zasługa górskiego powietrza, albo aktywnego
trybu życia, albo bimbru, który pędził w piwnicy. Każda z wersji
brzmiała tak samo prawdopodobnie.
- Dawno cię nie było, ty stary draniu! - krzyknął w kierunku
Roberta Karcza, kiedy ten zaparkował swojego forda mustanga
Mach 1 na podjeździe. Narzucił na siebie ulubiony płaszcz z
podpinką i ostrożnie zszedł z ganku. - Dobrze wiesz, że nie lubię
sobie odmrażać tyłka - mruknął, jakby nigdy nic. Jakby nie widzieli
się raptem od kilku godzin, a nie od kilku lat.
Podszedł do samochodu i przyjrzał mu się uważnie, a w jego
spojrzeniu pojawiło się coś w rodzaju rozczarowania podszytego
bólem.
- Jest gorzej, niż podejrzewałem - westchnął po chwili,
dotykając zniszczonej maski Macha 1. - Taki piękny wóz... Mój
Boże...
Karcz wyciągnął z bagażnika skórzaną torbę. Chuchał sobie cały
czas w dłonie, próbując się ogrzać.
- Mówiłem ci, że go zniszczyli. Da się coś z tym zrobić?
Cieplak zdawał się go nie słuchać. Wsadził do ust skręta i nadał
oglądał samochód.
- Palisz? - zwrócił się do Roberta, nie patrząc na niego.
- Nie, wujku. Nie palę.
Starszy mężczyzna tylko uśmiechnął się kwaśno i wskazał
spaloną karoserię mustanga.
- Sądząc po tym, można by pomyśleć, że jarasz cały czas...
Kiedy do mnie zadzwoniłeś, nie podejrzewałem, że Mach będzie
wyglądał, jakbyś pojechał na przejażdżkę do piekła i z powrotem.
Dopadłeś tych drani, co go tak załatwili?
- Nie do końca - przyznał niechętnie, przestępując z nogi na
nogę i mocno zaciskając zsiniałą z zimna dłoń na rączce torby.
- Niedobrze... To zacieki po benzynie, nie? Kto robi takie
rzeczy? Oblali go i podpalili?
- Tak. Zrobiłem wszystko, żeby doprowadzić go jako tako do
ładu. Zapłaciłem za wymianę szyb... Ale to wszystko prowizorka. Da
się coś z tym zrobić? - powtórzył pytanie. - Myśli wujek, że damy
radę?
Cieplak zaciągnął się głęboko skrętem, a później rzucił go pod
nogi i zdeptał kapciem. Podszedł do Karcza, spojrzał mu głęboko w
oczy i objął go. Mocno, po męsku.
- Coś ci zagraża? - zapytał nagle.
- Nie bardziej niż zwykle, wujku.
- Tęskniliśmy za tobą - powiedział. - Ja i Nina.
- Ja też - odparł Karcz i poczuł, jak zaczyna mu się robić
cieplej.
- Tylko mi się z tego wzruszenia nie zacznij mazać - prychnął
Cieplak i machnął w kierunku domu. - Za to, co zrobiłeś z
samochodem swojego starego, powinienem zostawić cię na dworze.
Poważnie! Powinienem ci założyć kaganiec i kazać spać w budzie.
Nie śmiej się!
- Nie śmieję się. Tylko twarz mi zesztywniała od zimna i to tak
wygląda, jakbym się uśmiechał...
- W kagańcu byś się nie uśmiechał - rzucił żartobliwie Cieplak.
- Idę do środka, otworzę ci warsztat. Objedź dom z drugiej strony.
Mam nadzieję, że nie zapomniałeś, gdzie co jest... A! I dlaczego
masz tę obrzydliwą rzecz na tapicerce?
- Co? - zdziwił się i zerknął w stronę wozu.
- Tę figurkę! - warknął. - Tego diabła czy co to jest! Chcesz,
żeby twój stary przewrócił się w grobie?
- Dostałem to w prezencie od pewnego dzieciaka. To nowa
figurka, bo... poprzednia nie przeżyła pożaru.
- I naprawdę musisz mieć to w środku?
- Wujku, to jest Obama. Znaczy, figurka byłego prezydenta...
Pomalowana. Z rogami.
- Polityk?
- Tak.
Cieplak tylko burknął coś pod nosem.
- Weźmiesz moją torbę? - zapytał Karcz, ale Cieplak już wszedł
do domu. Po chwili drzwi uchyliły się, a Karcz zobaczył w szczelinie
jego twarz.
- No i co tak stoisz? Nie jestem głuchy. Zrobię się milszy, jak
przestanę się wściekać za to, co zrobiłeś z wozem. Na razie torbę noś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin