Cook Robin - Toksyna.txt

(622 KB) Pobierz
ROBIN COOK
Toksyna
TOXIN
Przełożyli: P. Szulgit, J. Witecki
Wydanie oryginalne: 1997
Wydanie polskie: 1999
Ksišżkę tę dedykuję rodzinom,
 które ucierpiały od chorób wywołanych
 przez Escherichia coli 0157:H7
 i od innych zatruć pokarmowych.

Chciałbym wyrazić wdzięcznoć następujšcym osobom:
Bruceowi Bermanowi za jego cenne sugestie na poczštku niniejszego przedsięwzięcia oraz wnikliwš krytykę szkicu Toksyny;
Nikki Fox za podzielenie się ze mnš swojš fachowš wiedzš o chorobach na tle pokarmowym;
Ronowi Savenorowi za pomoc w pokonaniu pewnej przeszkody na etapie zbierania informacji;
oraz Jean Reeds za jej nieocenione uwagi i sugestie w trakcie pisania tej ksišżki.
Prolog
9 stycznia

Niebo było ogromnš, odwróconš misš pełnš szarych chmur rozcišgajšcych się od jednego kresu horyzontu po drugi. Takie niebo widuje się nad amerykańskim rodkowym Zachodem. Latem te ziemie zalewałoby morze kukurydzy i soi, ale teraz, w rodku zimy, było to zamarznięte ciernisko z plamami brudnego niegu i paroma samotnymi, ogołoconymi z lici drzewami.
Przez cały dzień z ponurych ołowianych chmur sšczyła się mżawka  raczej mgła niż deszcz. Około drugiej po południu opady ustały i jedyna sprawna wycieraczka na przedniej szybie starej ciężarówki, należšcej kiedy do United Parcel Service, nie była już dłużej potrzebna, kiedy pojazd brnšł przez koleiny polnej drogi.
 Co powiedział stary Oakly?  zapytał Bart Winslow.
Bart był kierowcš ciężarówki. On i jego partner, Willy Brown, siedzšcy na miejscu dla pasażera, byli już po pięćdziesištce i mogliby uchodzić za braci. Zmarszczki na ich twarzach wiadczyły, że przez całe życie pracowali na farmie. Obaj ubrani byli w wytarte, poplamione ziemiš drelichy i kilka warstw przepoconych koszul, obaj też żuli tytoń.
 Benton Oakly nie mówił zbyt wiele  odparł Willy, starłszy wierzchem dłoni nieco liny z brody.  Po prostu powiedział, że jedna z jego krów obudziła się chora.
 Jak bardzo chora?  zapytał Bart.
 Tak bardzo, że nie mogła wstać  powiedział Willy.   Ma silnš biegunkę.
Z upływem lat Bart i Willy ze zwykłych pomocników na farmie stali się zespołem, który miejscowi farmerzy nazywali 3-U: obaj jedzili po okolicy i zbierali umarłe, umierajšce i upoledzone zwierzęta, szczególnie krowy, które odwozili do rzeni. Nie była to praca godna pozazdroszczenia, ale Bartowi i Willyemu całkiem odpowiadała.
Ciężarówka skręciła w prawo przy zardzewiałej skrzynce pocztowej i pojechała błotnistš drogš biegnšcš między płotami z drutu kolczastego. Milę dalej droga wychodziła na małš farmę. Bart podjechał ciężarówkš do stodoły, zawrócił na trzy razy i cofnšł pod otwarte drzwi. Kiedy Bart i Willy wysiadali z ciężarówki, pojawił się Benton Oakly.
 Dobry  rzucił na powitanie.
Był równie zwięzły i lakoniczny jak Bart i Willy. Tutejszy krajobraz miał w sobie co takiego, że ludziom nie chciało się za dużo gadać. Benton był wysokim, chudym mężczyznš o popsutych zębach. Wobec Barta i Willyego zachowywał dystans, podobnie jak jego pies, Shep, który ujadał głono, zanim Bart i Willy wysiedli z ciężarówki. Teraz widrujšca nozdrza woń mierci sprawiła, że pies schował się za swojego pana.
 W stodole  rzekł Benton. Wskazał jš rękš i poprowadził swoich goci do ciemnego wnętrza. Zatrzymawszy się przy zagrodzie, jeszcze raz pokazał rękš za ogrodzenie.
Bart i Willy podeszli niemiało i zajrzeli do rodka. Pomieszczenie cuchnęło wieżym nawozem.
Chora krowa leżała w zagrodzie we własnych odchodach. Uniosła chwiejnie głowę i spojrzała na Barta i Willyego. Jedna z jej renic była koloru szarego marmuru.
 Co jest z jej okiem?  spytał Willy.
 Miała takie już jako cielak  odparł Benton.  Odbiła je sobie albo co.
 Choruje dopiero od rana?  zapytał Bart.
 Tak  powiedział Benton.  Ale już od miesišca dawała mniej mleka. Chcę się jej pozbyć, zanim inne krowy dostanš biegunki.
 Jasne, wemiemy jš  stwierdził Bart.
 Dwadziecia pięć dolców za odstawienie jej do rzeni?  upewnił się Benton.
 Tak  potwierdził Willy.  Czy możemy jš opłukać, zanim załadujemy jš na ciężarówkę?
 Proszę bardzo  powiedział Benton.  Wšż jest przy cianie.
Willy poszedł po wšż, a Bart otworzył wejcie do zagrody. Ostrożnie postawił jednš nogę, drugš dał krowie kilka kopniaków w zad. Zwierzę niechętnie podniosło się i powlokło przed siebie.
Willy wrócił z wężem i polewał krowę wodš, dopóki nie nabrała względnie czystego wyglšdu. Potem stanęli za niš i razem wywabili jš z zagrody. Z pomocš Bentona wyprowadzili zwierzę na zewnštrz i umiecili je w ciężarówce. Willy zamknšł tylne drzwi wozu.
 Co tam macie? Jeszcze cztery sztuki?  spytał Benton.
 Owszem  odparł Willy.  Wszystkie padły dzi rano. Gdzie przy farmie Silverton jest jaka zaraza.
 Koszmar  rzekł zaniepokojony Benton. Wcisnšł Bartowi w rękę kilka zmiętych zielonych banknotów.  Zabierzcie mi to stšd.
Bart i Willy splunęli, wsiadajšc na swoje miejsca. Zmęczony silnik prychnšł czarnym dymem i ciężarówka wytoczyła się z farmy.
Tak jak to mieli w zwyczaju, Bart i Willy nie odezwali się do siebie słowem, póki auto nie znalazło się na utwardzonej drodze należšcej do hrabstwa. Bart przyspieszył i wreszcie wrzucił czwarty bieg.
 Mylisz o tym samym co ja?  zapytał.
 Zapewne  powiedział Willy.  Ta krowa nie wyglšdała tak le, kiedy jš umylimy. Do diabła, wyglšdała o wiele lepiej niż ta, którš sprzedalimy do rzeni w zeszłym tygodniu.
 Stała o własnych siłach, a nawet chodziła  zgodził się Bart.
Willy spojrzał na zegarek.
 W samš porę  stwierdził.
Ekipa 3-U zamilkła. Willy i Bart zjechali z szosy na drogę biegnšcš wokół rozległych, niskich budynków niemal pozbawionych okien. Na szyldzie wielkoci tablicy ogłoszeniowej widniał napis: Higgins i Hancock. Na tyłach budynku znajdowała się pusta zagroda dla bydła  istne morze zdeptanego błota.
 Zaczekaj tutaj  polecił Bart, zatrzymujšc ciężarówkę w pobliżu tunelu łšczšcego zagrodę z fabrykš.
Wysiadł z ciężarówki i zniknšł w tunelu. Chwilę póniej Willy też wysiadł i oparł się o tylne drzwi ciężarówki. Po pięciu minutach nadszedł Bart z dwoma przysadzistymi mężczyznami w poplamionych krwiš białych kitlach, żółtych kaskach budowlanych i żółtych gumiakach do połowy łydki. Obaj mieli plakietki identyfikacyjne. Plakietka tęższego głosiła: JED STREET, KIEROWNIK, plakietka drugiego: SALVATORE MORANO, KONTROLER JAKOCI. Jed trzymał w ręku podręczny notes.
Bart dał znak Willyemu, a ten odbezpieczył tylne drzwi ciężarówki i otworzył je. Salvatore i Jed zajrzeli do rodka, zatykajšc nosy. Chora krowa uniosła głowę.
 To zwierzę może stać?  Jed zwrócił się do Barta.
 Pewnie. Nawet trochę chodzi.
Jed spojrzał na Salvatora.
 No, co o tym mylisz, Sal?
 Gdzie jest kontroler weterynaryjny?  zapytał Salvatore.
 A gdzie ma być?  odpowiedział Jed.  Jest w wietlicy, zawsze tam łazi, kiedy myli, że ostatnie zwierzę zostało odprawione.
Salvatore odchylił połę kitla, żeby wycišgnšć zawieszonš u pasa krótkofalówkę. Włšczył jš i podniósł do ust.
 Słuchaj, Gary, czy ta ostatnia skrzynia dla Mercer Meats jest już pełna?
 Prawie.  Szum zagłuszył nieco odpowied.
 Okay  powiedział Salvatore.  Wysyłamy wam jeszcze jedno zwierzę. To powinno wystarczyć.
Salvatore wyłšczył krótkofalówkę i popatrzył na Jeda.
 Do dzieła  rzekł.
Jed kiwnšł głowš i zwrócił się do Barta:
 Wyglšda na to, że dobilicie targu, ale, jak mówię, płacimy tylko pięćdziesišt dolców.
 Pięćdziesišt dolców  skinšł Bart.  Zgoda.
Podczas gdy Bart i Willy wchodzili na tył ciężarówki, Salvatore oddalił się w kierunku tunelu. Z kieszeni wyjšł zatyczki do uszu. Kiedy wchodził do rzeni, nie zaprzštał już sobie głowy chorš krowš. Mylał o milionach formularzy, które będzie musiał wypełnić, zanim pójdzie do domu.
Zatkał uszy, aby nie słyszeć hałasu, który panował w tej częci rzeni, gdzie dokonywano uboju zwierzšt. Podszedł do Marka Watsona, kierownika linii, i zwrócił na siebie jego uwagę:
 Mamy jeszcze jedno zwierzę!  wrzasnšł, usiłujšc przekrzyczeć harmider.  Ale tylko na wołowinę bez koci. Kadłuba nie bierzemy. Kapujesz?
Marle przytknšł palec wskazujšcy do kciuka na znak, że rozumie.
Następnie Salvatore przeszedł przez dwiękoszczelne drzwi, które wiodły do administracyjnej częci budynku. Wszedłszy do swego biura, cišgnšł z siebie zakrwawiony kitel i kask. Usiadł za biurkiem i zajšł się swymi formularzami.
Tak bardzo skupił się na pracy, że nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło, gdy w drzwiach nagle zjawił się Jed.
 Mamy mały problem  powiedział.
 Co znowu?  spytał Salvatore.
 Głowa tej krowy, która padła, zsunęła się z szyny.
 Czy widział to który z inspektorów?  zapytał Salvatore.
 Nie  odpowiedział Jed.  Wszyscy siedzš w wietlicy i jak zwykle gadajš z tymi z weterynarii.
 No to powie tę głowę z powrotem na szynie i opłucz jš.
 Okay  powiedział Jed.  Pomylałem tylko, że powiniene o tym wiedzieć.
 Bezwzględnie  przyznał Salvatore.  Żeby chronić nasze tyłki, wypełnię nawet raport o niedostatecznej jakoci. Jaki jest numer porzšdkowy tego zwierzęcia i jego głowy?
Jed zajrzał do kartki wpiętej w notes.
 Numer trzydzieci szeć, głowa pięćdziesišt siedem.
 W porzšdku  powiedział Salvatore.
Jed opucił biuro Salvatora i wrócił do rzeni. Klepnšł w ramię Jose. Jose był sprzštaczem, którego zadanie polegało na wymiataniu wszystkich nieczystoci z podłogi i wyrzucaniu ich do okratowanych studzienek. Jose nie pracował tu zbyt długo. Charakter pracy powodował, że trudno było utrzymać sprzštaczy.
Jose kiepsko mówił po angielsku, a Jed niewiele lepiej po hiszpańsku, toteż porozumiewali się prostymi gestami. Jed pokazał mu na migi, że tamten ma pomóc Manuelowi, jednemu z pracowników oprawiajšcych zwierzęta, powiesić głowę obdartej ze skóry krowy na jednym z haków sunšcych po szynie.
W końcu Jose zr...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin