kwartalnik.pdf

(1402 KB) Pobierz
Julia Hartwig
Dokąd wędrują
Przybiegliśmy a on tam był
Wśród tłumu pielgrzymów wygnańców uciekinierów
Przynieśliśmy mu prezent w zgniecionej starej gazecie
wziął nie patrząc Spoglądał na nas nieobecny
odarty ze wszystkiego niemy w gorączce
Gdzie podążał? Nie wiedział dokąd
I myśmy nie wiedzieli
Ale wiedzieliśmy że tak ma być
że musi podążać
I my sami byliśmy jak porzucone pakunki
Bez domu i bez żadnej nadziei
W tłumie było wielu zarażonych
świadomych że wkrótce ich nie będzie
Fot. Elżbieta Lempp
J U L I A H A RT W I G
Wspaniała pani która znalazła się tu w niewiadomy sposób
siedziała na wysoko usypanej ziemi
z zarzuconą na twarz czarno-białą chustą
Dźwignęliśmy worki jakiejś starej kobiety
złej i zrzędliwej i przenieśliśmy je na następny postój
Jesteśmy teraz zupełnie sami – powiedziałam
I nie był to smutek ale jakby wycie wiatru
który szarpie i gnębi bez powodu
bo taka jest jego natura
Nie wiadomo było czy wyruszymy dalej w drogę
czy zostaniemy tu do końca
Ale tliło się w nas jeszcze coś niewiadomego
i zdaliśmy się na los
nie wiedząc nawet co to naprawdę znaczy
Dajmonion
Przywoływał go nieustępliwie
i pilnował nocą i dniem
bo wiedział
że zawsze gotów jest do ucieczki
Gdy był już stary
otrzymał w zapłacie jego wierność
i absolutne oddanie:
położył się przy jego łóżku
i tym razem
odszedł razem z nim
WIERSZE
Gdzie indziej
Którzy szykują się właśnie
by wejść na niebezpieczne tereny poezji
obierają sobie protektorów najwyższego kręgu
ufając że w ich cieniu
łatwiej będzie ukryć nieporadność pierwszych kroków
Ale Pascal Nietzsche Schopenhauer i Spinoza
obróceni do nas tyłem
nie wiedzą nawet że zostali wybrani
pochłonięci myślą o niedokończonych zadaniach
Vincent
Jeżeli szaleństwo ma w sztuce taką siłę
że poraża tego co obraz ogląda
otocz opieką szaleństwo
a nam pozwól wołać żeśmy nie szaleni
lecz pełni boskiej zazdrości która jest zachwytem
Dlaczego jemu właśnie kazałeś płacić za to
że podpalił drapieżnym słońcem
pola pszeniczne i łąki wokół Arles
i zagasił je o zachodzie
Julia Hartwig
AleksAnder Jurewicz
Aleksander Jurewicz
Dzień przed końcem świata
*
***
– To będzie tutaj! – powiedział tato. – Nigdzie więcej nie pojedziemy!
Tego dnia jeździliśmy od rana bryczką wujka Kazika i szukaliśmy na-
szego miejsca do życia. Jesień i zimę przemieszkaliśmy u wujka, czekając,
aż mama na nowej ziemi urodzi moją siostrę. Po Wielkanocy tato zaczął
jeździć po okolicach i oglądać domy przeznaczone dla takich jak my.
Czasami zabierał mnie ze sobą. Dzisiaj też zabrał. Widzieliśmy już dwa
domy w innych wsiach, ale przy żadnym z nich tak ojcu nie zabłysły oczy.
Wcześniej polną drogą, pomiędzy brzozowymi zagajnikami, wjechaliśmy
na wzgórze i zobaczyliśmy tę wioskę – wydawała się cicha i senna. Widać
było kościelną wieżę, kwitły ogrody. Pokazano nam, gdzie mamy skręcić.
Bryczka trzęsła się po wybrukowanej ulicy, jechaliśmy w szpalerze ziele-
niejących lip. Za kościołem wujek zatrzymał konia.
* Fragment powieści, która ukaże się w Wydawnictwie Literackim.
Fot. Elżbieta Lempp
Zgłoś jeśli naruszono regulamin