Kristoff Jay Wojna Lotosowa 01 Tancerze burzy A5.doc

(6074 KB) Pobierz
Tancerze burzy




Jay Kristoff

Tancerze burzy



Cykl: Wojna lotosowa Księga 1

 

 

Przekład: Paulina Braiter

Tytuł oryginału Stormdancer

Okładka: Young Lim

Mapy: David Atkinson

Wydanie oryginalne 2012

Wydanie polskie 2013

 

 

 

Skażony i zatruty przez przemysł krwawego lotosu świat wysp Shima, w którym demony i bóstwa z japońskich mitów współistnieją z posługującymi się rozwiniętą techniką przedstawicielami tajemniczej Gildii, a miliony poddanych trudzą się i umierają pod okrutną władzą szoguna, zmierza ku nieuchronnej ekologicznej i społecznej katastrofie. I oto pozornie przypadkowe wydarzenie - spotkanie młodej łowczyni z gryfem, którego schwytała na rozkaz swego szalonego władcy - staje się początkiem decydujących zmian zarówno w życiu bohaterki, jak i w historii całej krainy i jej mieszkańców. Wzruszająca i tragiczna opowieść o przyjaźni, miłości, wierności i zdradzie wciąga w strumień fantastycznych obrazów i oszałamiających barw, choć pozostawia też na języku gorzki smak lotosowego dymu.


Spis treści:

Część I. Ogień.              8

1. Yukiko.              9

2. Wybraniec Hachimana.              13

3. Czerwone sake.              19

4. Czystość.              31

5. Poczernienie.              42

6. Chłopak o oczach zielonych jak morze.              57

7. „Dziecię Gromu”.              70

8. Kin.              87

9. Dym na bezgwiezdnym niebie.              100

10. Żyję.              113

11. Arashitora.              124

12. Łzy w deszczu.              138

13. Upadek.              150

14. Ciążenie.              162

Część 2. Cienie.              167

15. Nazwanie gromu.              168

16. Skóra.              179

17. Być wiatrem.              199

18. Nadrzewne cienie.              213

19. Lawina i motyle.              231

20. Mitologia.              241

21. Gasnące światło.              254

22. Daiyakawa.              262

23. Wyjście z mroku.              273

Część 3. Krew.              292

24. Bracia.              293

25. Córa Lisów.              306

26. Znaki.              324

27. Zapach glicynii.              329

28. Kruche jak szkło.              352

29. Jętki.              370

30. Próżne ręce.              381

31. Niespodzianki.              387

32. Nóż w piersi.              404

33. Nadejście burzy.              422

34. Tancerka burzy.              437

Epilog.              461

Słowniczek.              467

Podziękowania.              478

- 2 -




 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Amandy,

mojej miłości, mego życia, pierwszej i jedynej przyczyny


Część I. Ogień.

 

Naszym prapoczątkiem była Otchłań.

Nieskończoność możliwości, nim życie wydało z siebie pierwsze tchnienie.

W nicości zjawiło się tych dwoje: świetlisty pan Izanagi, Stwórca i Ojciec,

i jego umiłowana małżonka, wielka Pani Izanami, Matka Wszechrzeczy.

A z ich małżeńskiego szczęścia narodziło się ośmioro cudownych dzieci:

Wyspy Shima.

 

Księga Dziesięciu Tysięcy Dni


1. Yukiko.

Widząc żelazną bojową pałkę spadającą na jej głowę, Yukiko wbrew sobie pożałowała, że nie posłuchała ojca.

Odturlała się, gdy cios roztrzaskał na szczapy jej osłonę; płatki azalii opadały na ramiona ōniego[1] niczym pachnący śnieg. Demon górował nad nią, wysoki na dwanaście stóp, od okutych żelazem kłów po długie ostre paznokcie. Cuchnął otwartym grobem i płonącymi włosami, jego skóra lśniła granatowo, pogrzebowe świece oczu zalewały las migotliwym blaskiem. Pałka, którą trzymał w ręku, była dwakroć dłuższa od samej Yukiko. Wystarczy jedno trafienie i już nigdy nie ujrzy samuraja o zielonych jak morze oczach.

Naprawdę to świetny pomysł w takiej chwili myśleć o chłopakach, upomniała samą siebie.

W pierś grzmotnął ją zawilgły od śliny ryk, płosząc chmarę wróbli z ruin świątyni za jej plecami. Błyskawica musnęła chmury i w jej oślepiającym, monumentalnym blasku Yukiko ujrzała całą scenę: niekończącą się dziką knieję, zagubioną szesnastolatkę i demona z Otchłani, gotowego roztrzaskać jej czaszkę.

Odwróciła się i uciekła.

Las ciągnął się we wszystkie strony: parujący gąszcz korzeni i poszycia, śmierdzący zgnilizną. Gałęzie smagały jej twarz i szarpały ubranie, deszcz i pot ściekały po skórze. Dotknęła pokrywającego prawą rękę tatuażu lisa, przesuwając w modlitwie palcami wzdłuż jego dziewięciu ogonów. Demon ryknął, widząc, jak mu umyka po korzeniach i pod konarami, coraz głębiej w dławiący upał.

Krzyczała, wzywając ojca. Wołając Kasumi bądź Akihito. Kogokolwiek.

Ale nikt się nie zjawił.

Drzewa przed nią eksplodowały i runęły na boki, rozszczepione na pół cięciem olbrzymiego, długiego na dziesięć piędzi miecza. W deszczu wirujących liści pojawił się drugi ōni. Twarz miał jak grobową maskę, w przekłutych wargach tkwiły zardzewiałe żelazne pierścienie. Yukiko zanurkowała w bok, gdy olbrzymi miecz świsnął jej nad głową, ścinając część warkocza. Na suche liście powoli opadły kosmyki długich, czarnych włosów.

Przeturlała się i właśnie zrywała z ziemi, gdy chwycił ją ōni, szybszy niż mucha. Ohydny uchwyt sprawił, że krzyknęła. Teraz mogła odczytać bluźniercze symbole kanji wyryte na jego naszyjniku. Poczuła gorąco promieniujące z ciała. Pierwszy oni dołączył do nich, rycząc z radości. Ten, który ją schwytał, otworzył szeroko paszczę. Między zębami wił się czarny robak języka.

Yukiko dobyła tantō i dźgnęła dłoń demona, wbijając w nią aż po rękojeść sześć cali skuwanej stali. Bryznęła czarna krew, która wrzała na jej skórze. Ōni ryknął i cisnął dziewczyną o pobliski cedr. Czaszka Yukiko uderzyła z trzaskiem o pień i dziewczyna runęła na ziemię, bezwładna niczym szmaciana lalka. Zakrwawiony nóż wysunął się jej z palców. Ciemność sięgnęła, by ją pochłonąć, a ona rozpaczliwie ją odpychała.

Nie tak. Nie w ten sposób.

Śmiech pierwszego demona brzmiał w jej uszach niczym krzyki dzieci płonących na stosach Gildii na rynku. Jego ranny towarzysz warknął coś w mrocznej karykaturze języka, po czym ruszył naprzód, unosząc miecz, żeby z nią skończyć. Na ostrzu zalśniła błyskawica. Czas zwolnił biegu, gdy miecz zaczął opadać. Yukiko znów pomyślała o ojcu, z całych sił żałując, że choć raz w życiu nie zrobiła tego, co jej kazał.

Niebem wstrząsnął grzmot. Z poszycia wypadło coś białego i wylądowało na plecach ōniego. Wyglądało jak wir ostrych jak brzytwy szponów, metalicznych błękitnych iskier i bijących skrzydeł. Demon wrzasnął, gdy bestia rozdarła mu ramiona, śliskim od krwi dziobem wyrywając kawały mięsa.

Pierwszy ōni warknął i zamachnął się pałką, zataczając nią ze świstem szeroki łuk. Napastnik wyprysnął w powietrze, wokół rytmicznie uderzających skrzydeł tańczyły maleńkie wiry suchych liści i śnieżnobiałych płatków. Tetsubo demona trafiło jego towarzysza prosto w kark. Od uderzenia bojowej pałki pękła kość, kręgosłup ōniego trzasnął niczym ciemne, mokre szkło. Demon runął na ziemię. Jego ostatni oddech, bryzgający parującymi czarnymi kroplami, owionął przerażoną twarz Yukiko.

Bestia wylądowała niezgrabnie, wbijając w ziemię zakrwawione szpony.

Ōni zerknął na truchło towarzysza i przerzucił pałkę z ręki do ręki. Zawył, rzucając wyzwanie, uniósł broń i zaatakował. Zderzyli się, bestia i demon, razem runęli na ziemię i przeturlali się po niej w chaosie piór, płatków i krzyków.

Yukiko otarła z oczu lepką czarną ciecz i próbowała zamrugać kilka razy, walcząc ze skutkami wstrząsu. Widziała rozmazane sylwetki tarzające się wśród suchych liści. Białe kwiaty azalii pokryły ciemne plamy. Potem usłyszała chrzęst i zdławiony gulgot. Nagle zapadła całkowita, wszechogarniająca cisza.

Znów zamrugała w gęstniejącym mroku. Krew pulsowała jej w oczodołach.

Bestia wyłoniła się z cienia. Pióra miała zbryzgane czarną krwią. Zbliżyła się ku niej i pochyliła głowę, w jej gardle wzbierał warkot. Yukiko zaczęła macać na oślep w błocie i wśród mokrych liści, szukając swojego tantō. Świat wokół pociemniał. Mrok wzywał, rozkładając szeroko ramiona i obiecując koniec wszelkich strachów. Znów połączyłaby się z bratem. Porzuciłaby konającą wyspę i jej zatrute niebo. Po dziesięciu latach ukrywania, kim i czym jest, mogłaby w spokoju położyć się i w końcu zasnąć.

Zamknęła oczy i pożałowała, że nie leży w ciepłym, bezpiecznym domu, opatulona w koce i nie wdycha sinoczarnego dymu z fajki ojca. Bestia otworzyła dziób i ryknęła. Huragan jej krzyku porwał ze sobą światło i wspomnienia.

Zapadła ciemność.


2. Wybraniec Hachimana.

Dwa tygodnie wcześniej upalnym rankiem Yoritomo-no-miya, Seji Taishögun wysp Shima, wyłonił się ze swojej sypialni, ziewnął i oznajmił, że pragnie gryfa.

Jego. leciwy majordomus Tora Hideo zastygł bez ruchu. Pędzelek do kaligrafii zawisł nad nakazami aresztowania piętrzącymi się w stosie na biurku. Dym z krwawego lotosu wznosił się smużką z kościanej fajki, którą trzymał w lewej dłoni. Poprzez jego mgiełkę Hideo, mrużąc oczy, spojrzał na swego pana. Mimo siedmiu lat spędzonych na stanowisku najwyższego mistrza Yoritomo zdarzały się chwile, gdy nie potrafił przeniknąć zamiarów szoguna. Ma się roześmiać czy też nie? Oto jest pytanie.

- Panie mój? - odważył się w końcu zagadnąć.

- Słyszałeś. Gryfa.

- Mój pan ma na myśli posąg? Może pomnik, aby uczcić dwustulecie sławetnej Dynastii Kazumitsu?

- Nie. Prawdziwego.

Brew Hideo uniosła się zdradziecko.

- Ależ panie mój... - Starzec odchrząknął. - Tygrysy gromu wymarły.

Przez wysokie drzwi balkonowe do salonu przenikało brudne, opalizujące światło. W dole ciągnęły się olbrzymie ogrody, pełne drzew, skarlałych i słabych mimo dziesiątków sług, którzy codziennie się przy nich krzątali. Z zieleni niczym mgła wznosił się słaby ptasi świergot: żałosne głosy legionu wróbli. Na prośbę szoguna ptaki dostarczano co miesiąc z północy, przycinając im skrzydełka, by nie mogły umknąć przed smrodem.

Niebo zasnuwały ciężkie dymne opary, wzmagając i tak morderczy upał. Gdy dziewiąty szogun z dynastii Kazumitsu wyszedł na balkon i spojrzał na swoją stolicę, z portu Kigen wystartował lotostatek i rozpoczął długą wędrówkę na północ, ciągnąc za sobą dławiący pióropusz sinoczarnych spalin.

- Chodzący w chmurach twierdzą inaczej - oznajmił Yoritomo.

Hideo westchnął w duchu i ostrożnie odłożył na bok pędzelek. Dym z jego fajki wznosił się ku sklepieniu: olbrzymiej kopule z obsydianu i pereł, skonstruowanej na podobieństwo czystego nocnego nieba z przeszłości. Jedwabna szata sukotai, którą przywdział, ciążyła mu nieznośnie za przyczyną licznych warstw złota i szkarłatu. Ponownie przeklął w myślach konieczność noszenia tego paskudztwa w czasie upałów. Kolana starca zatrzeszczały, gdy wstawał. Wciągnął w płuca kolejny haust lotosu, wpatrując się w plecy swojego pana.

Yoritomo bardzo się zmienił w ciągu siedmiu lat, odkąd jego ojciec, szogun Kaneda, wyruszył odebrać niebiańską nagrodę. Teraz, w dwudziestej wiośnie życia, miał szerokie ramiona, masywną szczękę, długie, czarne włosy związane w męskim stylu. Jak nakazywał zwyczaj wszystkich wielkich rodów Shimy, w dniu trzynastych urodzin ozdobiono go pięknymi tatuażami. Po jego prawej ręce zbiegał potężny, groźny tygrys, na cześć opiekuńczego ducha klanu, na lewej imperialne słońce nad polem krwawego lotosu głosiło, że nosiciel jest szogunem Czterech Tronów Cesarstwa Shimy. Na oczach majordomusa wytatuowany tygrys zamrugał, na skórze swego pana poruszając szponami ostrymi jak klingi katany. Totem zdawał się patrzeć wprost na niego.

Hideo, mrużąc oczy, przyjrzał się trzymanej w dłoni fajce i uznał, że dość już wypalił jak na jeden poranek.

- Ci chodzący w chmurach należeli do klanu Kitsune, hai? - Wypuścił z płuc pióropusz granatowego narkotycznego dymu. - Człek mądry nigdy nie ufa lisowi, o wielki panie.

- A zatem słyszałeś pogłoski.

- Nic nie umknie uszom moich szpiegów, wielki panie. Nasza sieć obejmuje cały szogunat. - Starzec zatoczył ręką szeroki łuk. - Lis, Smok, Feniks czy Tygrys, żaden z klanów nie ma tajemnic, które...

- I nie uznałeś za stosowne mi o tym zameldować?

Ręka Hideo opadła, na jego czole pojawił się cień zmarszczki.

- Wybacz mi, mój panie. Nie chciałem niepokoić cię przesądną paplaniną chłopstwa. Gdybym zwracał się do ciebie za każdym razem, gdy w tawernach czy burdelach rozchodzi się powiastka o latających tygrysach, olbrzymich wężach morskich bądź innych yōkai...

- Powiedz, co wiesz.

Zapadła długa cisza, zakłócana jedynie krzykami duszących się od dymu wróbli. Hideo słyszał miękkie kroki służącego przemierzającego odległe korytarze, a potem dziesięć uderzeń w żelazny dzwon i wypowiedziane czystym, wysokim głosem słowa oznajmiające, że zaczęła się Godzina Żurawia.

- To tylko bajanie, o wielki panie. - Hideo w końcu wzruszył ramionami. - Grupa chodzących w chmurach trzy dni temu przybyła do portu. Twierdzili, że monsun zepchnął ich lotostatek z kursu aż za przeklęte góry Iishi. Gdy modlili się, by ich balon nie spłonął na popiół w ogniu boga grzmotów Raijina, kilku mężczyzn ponoć ujrzało wśród chmur sylwetkę arashitory.

- Arashitora - powtórzył Yoritomo. - Tygrys gromu, Hideo. Wyobraź to sobie.

Minister pokręcił głową.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin