Monika Feth - Malarz młodych dziewcząt.pdf

(1299 KB) Pobierz
Feth Monika
Malarz młodych
dziewcząt
Ilka znika bez śladu. Jej chłopak szaleje z
niepokoju, a Jette, która nie zdążyła jeszcze dobrze
poznać Ilki, ma złe przeczucia. Policja działa po
omacku, więc Jette rozpoczyna dochodzenie na własną
rękę. Wkrótce wpada na trop ciemnego rozdziału z
przeszłości Ilki. Kim tak naprawdę była ta dziewczyna?
Malarz młodych dziewcząt to wciągający thriller
psychologiczny opowiedziany z perspektywy kilku
postaci.
1
Szary mercedes podjechał bezszelestnie, z wyłączonymi
światłami, i się zatrzymał. Było parę minut po ósmej. Latarnie
spowijała delikatna mgła. Zaparkowane samochody pokrywała
warstewka lodu. Na dachach i gałęziach drzew osiadł ledwie
dostrzegalny szron.
Okna domów wyglądały jak żółte oczy. Ich spojrzenie było
chłodne i obojętne.
Szczekał pies. Zza uchylonej mimo zimna bramy garażu dobiegał
głos z radia. Gdzieś trzasnęły drzwi. W oddali dał się słyszeć sygnał
karetki pogotowia, policji albo straży pożarnej. Dym z kominów płożył
się ku ziemi. Zapowiadał się ciężki, pochmurny dzień.
Nikt nie zauważył szarego mercedesa. Nikt nie zwrócił uwagi na
to, że siedzący w nim mężczyzna uważnie obserwuje jeden z domów.
Siedział tam, w ciemności i ciszy za przyciemnionymi szybami, bez
drgnienia, jak kamień. A ponieważ nikt go nie widział, można by
odnieść wrażenie, że w ogóle go tam nie było.
Ilka czuła się rześka i wypoczęta. Bliźnięta mimo silnego
przeziębienia spały spokojnie, nie budząc jej naprzemiennymi
napadami kaszlu, jak poprzednich nocy. Rzuciła przelotne spojrzenie
za okno i zdecydowała się na gruby sweter z golfem. Był ostatnim
prezentem od mamy, cieszył ją każdy dzień, gdy go nosiła. Czasem
wydawało jej się, że jeszcze czuje zapach perfum, których używała
mama. Ale potem mówiła sobie, że to niemożliwe. Może ciocia Marei
ma rację, przypisując jej bujną wyobraźnię.
Sweter miał rdzawoczerwony kolor i wspaniale pasował do jej
ciemnorudych włosów. Mama nazywała ją jesienną dziewczyną, lice
podobało się to określenie. I podobała się sama sobie. Przynajmniej
czasami, kiedyś. Tymczasem wszystko się zmieniło. Jesienna
dziewczyna stała się wspomnieniem. Ale Ilka już od dawna nie
dopuszczała do siebie wspomnień.
Zanim zgasiła światło, rozejrzała się badawczo. Wszystko w
porządku. Pamiętnik schowany. Nigdzie nie leżało nic takiego, czego
nikt nie powinien znaleźć.
Ilka zbiegła po schodach. Ciocia Marei siedziała przy resztkach
śniadania, czytając gazetę. Bliźnięta poszły już do szkoły. Dwa dni
wolnego przy przeziębieniu musiały wystarczyć, pod tym względem
ciocia Marei była niezłomna. Póki człowiek nie jest umierający, musi
wypełniać obowiązki. I basta!
- No to lecę.
Ilka włożyła kurtkę z jagnięcej wełny. Kupiła ją niedrogo w
second-handzie i uwielbiała ponad wszystko.
- Nie zjesz śniadania?
Czasem głos cioci Marei miał żałosny ton. Jakby wszystko, co się
robi lub czego się nie robi, było wymierzone przeciwko
niej. A przecież w zasadzie była silną, energiczną kobietą.
Biadolenie w ogóle do niej nie pasowało.
- Jestem spóźniona. Wezmę coś ze sobą.
Ilka przyjrzała się zawartości półmiska z owocami, zdecydowała
się na dwa banany, włożyła je do plecaka i pocałowała ciocię w
policzek.
- Dziecko! Jakaś ty się zrobiła chudziutka! - Ciocia objęła
ramieniem biodra liki, patrząc na nią z troską. W jej spojrzeniu było
wiele pytań.
- Dziś wieczorem sobie podjem — obiecała Ilka. — Słowo
honoru.
Ciocia odprowadziła ją spojrzeniem, lekko się uśmiechając. Ilka
poczuła ukłucie. Jakby przy stole siedziała jej mama.
„Bujna fantazja — pomyślała, owijając szal wokół szyi. — To
fakt. Powinnam stać obiema nogami na ziemi, a nie wszędzie widzieć
zjawy".
Idąc nieposprzątanym korytarzem, znowu poczuła, jak bardzo
lubi ten dom. Nie był ani szczególnie ładny, ani jakiś nadzwyczajny,
niezbyt nowoczesny, ale też nie tak stary, żeby obrosnąć licznymi
opowieściami - dom jak wiele innych na tym osiedlu. Ale była tu mile
widziana. I to czyniło go wyjątkowym. Zapewniał schronienie, zawsze
gotowy ją przyjąć. Czy nie tym powinien być dom? Czy nie za tym
tęskniła? Za spokojem, schronieniem i poczuciem bezpieczeństwa.
Ten dom to wszystko jej zapewniał. Tu czuła się bezpieczna. Po raz
pierwszy od dawna.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, chłód uderzył ją w twarz, głęboko
zaczerpnęła powietrza. Szczekanie psa z oddali brzmiało jak obietnica.
Zycie jest piękne. Niemal była gotowa w to uwierzyć.
Okna zaparowały. I dobrze. To zatrzymywało ciekawskie
spojrzenia. Ruben ostrożnie przetarł palcami przednią szybę. I wtedy ją
zobaczył. Pochylił się, wstrzymując oddech.
Była przepiękna. Nawet z tej odległości rzucało się to w oczy. Jej
twarz połyskiwała jasno w świetle latarni, włosy wepchnęła (niedbale,
wiedział o tym) pod wełnianą czapkę. Wolał, kiedy opadały jej na
ramiona. Miała cudowne włosy, które nie znosiły poskramiania.
Ruben nie rozumiał, dlaczego wybrała takie życie. Mały, typowy
drobnomieszczański dom, otoczony takimi samymi budynkami.
Ciągnęły się wzdłuż ulicy jak nanizane na sznurek, nic niewarte
szklane paciorki. Stały wciśnięte w wąskie ogródki, w których chłodne
światło chromowanych lamp solarnych padało na poprzycinane
krzewy. Czego szukała w okolicy z marszczonymi tiulowymi
firankami w oknach? Z pedantycznie ustawionymi w rzędzie
pojemnikami do sortowania śmieci, czarnym, żółtym i niebieskim?
Gdzie nikt się nie wyróżniał, nawet łaciaty kot, który grzecznie, lecz
daremnie, prosił pod jednymi z drzwi, by go wpuszczono do środka,
zamiast poszukać sobie miejsca gdzieś indziej, gdzie spotka się z
większym zrozumieniem?
Zadzwoniła jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz.
Ar-chitektka. To może poczekać. Nie chciał, żeby mu teraz ktokolwiek
przeszkadzał. Wyłączył telefon. Każdy dźwięk zakłócał ten szczególny
nastrój, gdy rozmyślał o dniu wczorajszym, dzisiejszym i jutrzejszym.
Ilka wyprowadziła rower z garażu. W pierwszym szarym świetle,
które wypełzało sponad dachów, snując się po ogołoconych gałęziach
drzew, sprawiała wrażenie drobnej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin